Co łączy barki, Radwańską, doktorat po fizjoterapii i prywatną klinikę? Odpowiada Krzysztof Guzowski

Co łączy barki, Radwańską, doktorat po fizjoterapii i prywatną klinikę? Odpowiada Krzysztof Guzowski
 Spreaker
Podcasts
 Google
Podcasts
 Apple
Podcasts
 Spotify
Podcasts

Opis tego podcastu:

Jaką drogę trzeba przebyć, aby z doktoratem z fizjoterapii i wieloletnim doświadczeniem z zawodowymi sportowcami (m.in. gwiazdą polskiego tenisa, Agnieszką Radwańską) otworzyć własną, prywatną, ultranowoczesną klinikę?

Dr Krzysztof Guzowski w rozmowie z Michałem Dachowskim opowiada o całej, przebytej w swojej dotychczasowej karierze zawodowej, drodze.

Jakie wymagania względem sztabu ma sportowiec pokroju Agnieszki Radwańskiej?
Jak bardzo jest potrzebna terapia manualna w sporcie zawodowym?
Czy warto skupiać się na oddechu i jego wzorcach u każdego pacjenta?
Dlaczego pojawiła się potrzeba doktoratu?

Oraz skąd wziął się pomysł na własną klinikę?
To tylko kilka z wielu pytań, które składają się na dyskusję Dachowskiego z Guzowskim.

Aby posłuchać, wejdź na youtube #dachowskipyta lub włącz dowolny streaming.

Transkrypcja podcastu:

Witam was serdecznie. Z tej strony Michał Dachowski i to oczywiście podcast „Dachowski pyta”. Dzisiaj rozmawiamy o Agnieszce Radwańskiej, o ścięgnach, o barkach i o tym, jak zacząć własną klinikę, a możemy o tym rozmawiać, bo moim gościem dzisiaj jest:

Krzysiek Guzowski.

Witam cię, panie doktorze. Powiedz wszystkim, czym się zajmujesz.

Fizjoterapią, fizjoterapią sportową, generalnie ratowaniem ludzi z opresji, leczeniem zachowawczym, kiedy mają problemy z narządem ruchu.

Co zrobiłeś, żeby być fizjoterapeutą gwiazdy polskiego tenisa, Agnieszki Radwańskiej?

Ja miałem takie szczęście, że bardzo wcześnie wiedziałem w życiu, co chcę robić, bo od dziecka trenowałem tenis i gdzieś w wieku piętnastu lat już wiedziałem, że super zawodnika ze mnie nie będzie, natomiast miałem na tyle fantastycznego trenera z przygotowania motorycznego, który często też ratował nas z różnych kontuzji, często za pomocą jakichś fajnych oldschoolowych sposobów typu obłożenie kapustą skręconej kostki, czy białkiem z jajka, czy przyłożeniem rak do bolącej głowy i tak mnie to zainspirowało, że w sumie ok. zawodowcem nie będę, ale chciałbym tak właśnie być najlepszym terapeutą na świecie od leczenia tenisistów. Tak to sobie wymyśliłem wtedy, jak miałem piętnaście lat, więc jakby później to wszystko, co nastąpiło, wybór studiów, szkoleń, to było po prostu realizowanie tego planu, więc wtedy człowiek nie robi niepotrzebnych ruchów, nie traci czasu na jakieś szkolenia, czy kierunki działań, które nie zbliżają go do celu. Posiadanie bardzo wcześnie określonego celu pomogło. Ja rzeczywiście byłem jakby ze środowiska, bo byłem zawodnikiem i jak już studiowałem fizjoterapię, też dużo trenowałem młodych zawodników jako trener tenisa, więc gdzieś tam znałem ludzi z czasów jeszcze jako zawodnik. Jako trener gdzieś tam w różnych kubach się człowiek całe życie przewijał, więc też takie środowisko klubowe, nie tylko zawodowców. Oczywiście trochę szczęścia, że gdzieś tam ja się szkoliłem też po studiach, dużo jeżdżąc po świecie, po takich konferencjach, kongresach z takiej medycyny w tenisie. Jest takie stowarzyszenie holenderskie STMS i oni organizują takie rzeczy, więc tam dużo było tego jeżdżenia, poznawania ludzi i w pewnym momencie, jak związek doszedł do wniosku, że potrzebują kogoś na stałe, nie z łapanki, jako fizjoterapeuta kadry, tylko taki człowiek odpowiedzialny za kadrę od A do Z, no to byłem dosyć pewnie takim naturalnym wyborem, bo wiadomo, że się znam na dyscyplinie. Może byłem dosyć młody, bo ja się zająłem kadrą, jak miałem chyba 27 lat, czyli byłem ze trzy lata po studiach, ale to był bardzo intensywny czas. Pisałem też dużo artykułów, więc gdzieś tam łatwo się było osłuchać z moim nazwiskiem. Najpierw się zająłem kadrą w ET Cup, Davis Cup i w ten sposób poznałem Agnieszkę. Z Agnieszką zaczął też wtedy pracować Tomek Wiktorowski, z którym, nie ma co ukrywać, znamy się od dziecka, bo trenowaliśmy w jednym klubie, więc Tomek wiedział, jakim jestem człowiekiem, z czasem poznał, jakim jestem specjalista. On też zobaczył, jak mimo tego, że już Agnieszka była super wysoko, w pierwszej dziesiątce, to widział jeszcze, ile rzeczy można zrobić trochę inaczej, trochę lepiej, w jakich jeszcze płaszczyznach ją rozwinąć już nie tylko takich tenisowych, tylko takich okołotenisowych i to był jego pomysł, że potrzebuje fizjoterapeuty na stałe i byłem blisko.

Niewiele osób w wieku piętnastu lat wie, co chce robić w życiu. Nie miałeś chwili zwątpienia, zawahania?

Chyba nie miałem czegoś takiego. Mam taki charakter, że jestem bardzo konsekwentny. To nie zawsze jest dobre, ale zwykle pomaga w osiąganiu celów. Jak na przykład się zaparłem z tym doktoratem, to zajęło mi to 11 lat, ale ani razu nie pomyślałem, żeby odpuścić. Wykombinowałem co zrobić, żeby to wreszcie skończyć, przyspieszyć. W końcu sobie ustaliłem, że po prostu codziennie poświęcam na to 60 minut, normalnie ze stoperem w ręku. Inaczej z moim życiem rodzinnym i zawodowym nie było to możliwe. Tak samo było z realizowaniem tego pomysłu pracy z zawodowcami. Ja w ogóle myślałem, że będę jednym z takich fizjoterapeutów ATP, taki był mój pomysł. Wtedy było ośmiu takich gości. Gdzieś tam jeżdżą po świecie, po turniejach. ATP to jest stowarzyszenie zawodowych tenisistów, czyli oni organizują męskie turnieje. ATP, jako organizator turniejów też zapewnia zawodnikom opiekę fizjoterapeutyczną w trakcie turnieju, czyli to jest to, że zawodnik sobie kręci kostkę na korcie, sędzia wola sztab medyczny, więc przybiega wtedy lekarz z fizjoterapeutą, oceniają sytuację. Jeśli to się kwalifikuje na medical time out, to ma trzy minuty najpierw na taką ewaluację, jakby w racjonalnym czasie, nie jest to ocenione ile, ale później, jak już sędzia mówi, że zaczynasz treatment, to masz trzy minuty na to, żeby człowieka tam zatejpowac, rozluźnić, naprawić, cokolwiek jest potrzebne.

Co można zrobić w trzy minuty?

Skręcenie kostki, jest ekstremalną sytuacją, ale często jest tak, że zawodnik wzywa terapeutę, z którym wcześniej już pracował w jakimś fizjoroomie na turnieju, więc już pracowali nad tym problemem, więc on go wzywa i mówi, słuchaj, znowu czuję to kolano w tym miejscu i terapeuta już wie, nad czym pracowali, co mu pomagało i jest wprowadzony w temat. To oczywiście też wymaga takiego skila manualnego. Ja się uczyłem, w jaki sposób przez dwie minuty tejpować kostkę sztywnym tejpingiem, normalnie ze stoperem w ręku. Są też takie techniki na naciągnięcie mięśni, takie właśnie odciążające mięsień, takie szwy. No ciekawe. Ja się też bardzo dużo nauczyłem z magazynu wydawanego przez lata przez stowarzyszenie STMS. Jak pisałem artykuły, to dużo inspirowałem się tamtymi treściami.

Czego wymaga Agnieszka Radwańska od swojego fizjoterapeuty?

Najważniejsze dla zawodnika, który swoimi umiejętnościami, swoim ciałem zarabia na życie, to jest profesjonalizm. Musi czuć, że jest w rękach człowieka, który wie, co robi, bo tu już nie ma miejsca na błąd. To nie jest tak, że można sobie pozwolić na uczenie się czegoś. To jest dosyć stresująca sytuacja, jak człowiek jest dosyć młodym terapeutą i wiadomo, że się wciąż czegoś uczymy, robimy nowe szkolenia, próbujemy nowych rzeczy. Ja Agnieszką zajmowałem się bardzo szeroko, bo może to bywa różnie w różnych teamach, natomiast ja rzeczywiście oczywiście te rzeczy związane z fizjoterapią, ale też na turniejach to ja razem z Tomkiem Wiktorowskim robiliśmy z nią dużo też takich treningów motorycznych, jako takie podtrzymanie, czy mocy, czy trening prewencyjny, ale też zawsze byłem takim kontaktem jakby we wszystkich problemach medycznych, nie tylko ortopedycznych. Mamy problem z bolącym uchem, to ja organizuję laryngologa, mamy problem natury kobiecej, to ja organizuje najlepszego ginekologa w Polsce, czy stomatologa i tak dalej. Nie tylko chodzi o zorganizowanie tego, ale później też pilnowanie jakichś wizyt kontrolnych, że mieliśmy na przykład za pół roku ponowić USG tarczycy. Byłem takim trochę agentem od spraw medycznych, że jakby ona nie musiała o tym myśleć. Myślę, że każdy zawodnik jest inny. Agnieszka jest rzeczywiście taką osobą, że dosyć długo trzeba budować to zaufanie i nie jest to duży krąg ludzi, którzy znajdują się w tym kręgu. Teraz mamy cały czas kontakt. Cały czas przychodzi do mojej kliniki. Raz w tygodniu robi trening motoryczny i później fizjoterapię ze mną, to teraz trochę inaczej do tego podchodzi. Jest szczęśliwą mamą i trochę wyluzowała po karierze, co jest absolutnie normalnie, bo to jest nieprawdopodobnie stresująca robota, bycie zawodowym sportowcem. Co tydzień udowadniać ile człowiek jest wart przed milionami ludzi, z czego połowa ocenia, szczególnie ta połowa, która się nie zna. To jest na pewno trudno i trzeba być wyjątkowym człowiekiem, żeby się w tym odnaleźć.

Na ile taka zawodniczka potrzebuje szeroko rozumianego masażu, terapii manualnej, interwencji na ścięgna, a na ile ćwiczeń rehabilitacyjnych?

To zależy od tego, z jakim typem zawodnika pracujemy. Wcześniej pracowałem z Karoliną Woźniacką, to ona miała takie końskie zdrowie. Tam niewiele trzeba było trymować to jej ciało. Bardzo ważny był dla niej trening motoryczny, który jak ją trzymał w ryzach, no to ona się czuła sprawna, szybko się regenerowała i niewiele trzeba było robić. Oczywiście pewne rzeczy prewencyjne, jakieś ćwiczenia prewencyjne, ale z pracy manualnej, to bardzo podstawowe rzeczy i krótko trwające. Agnieszka z kolei bardziej taka rachityczna budowa, drobna. Też styl gry bardzo taki wymagający, dużo więcej biegająca niż przeciwniczka, więc tutaj więcej tego od początku potrzebowała, takiego rozluźniania tkanek i jakieś problemy ostre, czy chroniczne typu biodra skierowane do rotacji wewnętrznej. Natomiast to też się zmienia wraz z wiekiem zawodnika. Pamiętam, jak poznałem Nadala. Jak miał 19 lat to normalnie po meczu, który trwało około 2 godzin, to szedł normalnie na siłownie, na kort i jeszcze dwie godziny takiego łomotu na wysokim tętnie, ćwiczenia na bardzo wysokiej intensywności. Widać, że on jeszcze był na etapie budowania swojej motoryki, a nie utrzymywania. Z Agnieszką trochę też tak było, że się śmialiśmy, że na koniec kariery, to ona grała godzinę meczu, a później cztery godziny robiliśmy treatmentów, regeneracji, jakby takie proporcje były, które rzeczywiście inaczej wyglądały na początku kariery, jak zaczęliśmy pracować. Trzeba po prostu adekwatnie reagować. Ja zawsze mówię o tym, że zaplanować to, to może byle student po metodyce nauczania ruchu, natomiast reagowanie, to jest wyższa szkoła jazdy. Praktyka szybko weryfikuje takie akademickie myślenie. Ja w ogóle na ogół jestem bardzo zainteresowany, ale zawsze w kontekście aplikacji tego do praktyki, natomiast nigdy nie narzucam ani swoim pacjentom, ani zawodnikom, z którymi pracowałem, pracuję, gotowych rozwiązań. Ja im proponuję. Myślę, że do tego jest super specjalista potrzebny, żeby był w stanie bardzo dużo różnych sposobów, metod, narzędzi zaproponować zawodnikowi, a ta druga strona, ważny jest ten feedback, w co ona wierzy, co czuje, że na nią działa. Badania pokażą, że na recovery kąpiel w zimnej wodzie przyspiesza regenerację o 18%, utylizację kwasu mlekowego, a rolowanie o 12%, a elektrostymulacja o 17%. Narzucić mu, że musisz robić to, a nie to, to nie jest rozwiązanie. Warto pokazać i niech człowiek zdecyduje, co mu służy.

Czy w sezonie u takiego zawodnika jest czas na progres? Moim zdaniem nie. Dobrze myślę?

Masz rację. Tenis jest bardzo specyficzną dyscypliną, z której wielu zawodników z innych dyscyplin się śmieje, szczególnie jak na igrzyskach jest taka bliskość i łatwość wymiany tych doświadczeń. Właściwie sezon trwa 11 miesięcy, szczególnie męski jest trochę dłuższy. Damski bliżej dziesięciu, chociaż zależy. Jak dziewczyna już łapie się na masters, na ten turniej dla ośmiu najlepszych dziewczyn na koniec sezonu, to rzeczywiście do listopada się gra. Później rzeczywiście wypada sobie zrobić jakieś dwa tygodnie po prostu przerwy też dla ciała i głowy, pojechać sobie na wakacje. Agnieszka z resztą też zawsze dostawała ode mnie kartkę, że co ma zrobić, szyszkami rzucać na plaży, żeby bark nie zardzewiał. Akurat ścięgna bardzo nie lubią zmiany obciążeń, więc bez tego nieraz widziałem takie historie, że zawodnicy wracali po tygodniowych urlopach i pierwsze serwisy, pierwszy tydzień, to duży ból barków, bo już się ścięgna odzwyczaiły, więc te rzuty szyszkami naprawdę bardzo zalecam. Później okres przygotowawczy, przy dobrych wiatrach można wydusić sześć tygodni takiego porządniejszego cyklu, gdzie faktycznie to można zrobić, ale też jak popatrzysz na to, że trzeba zrobić wejście, bo zawodnik był dwa tygodnie po urlopie, to od razu nie wejdziemy na intensywność, więc najpierw jest więcej tej ogólnorozwojówki, później już bardziej szlifowanie tego tenisa przed wylotem do Australii.

Duża asymetria to problem dla fizjoterapeuty?

Temat asymetrii jest bardzo ciekawy i w ogóle myślałem o tym, żeby zorganizować taką konferencję i zrobić burze mózgów, bo wydaje się to punktem wyjścia do wielu rzeczy. Często się czepiamy tej asymetrii. Po pierwsze asymetria jest czymś naturalnym. Serce mamy bardziej na lewo, wątrobę bardziej na prawo, żołądek bardziej na lewo, tu mamy dwa płaty płuc, tu trzy i tak dalej. Też kość miednicza jedna i druga zwykle nie są symetryczne. To jedno. To jak człowiek stoi, to tak bardzo tym się nie przejmuję, natomiast oczywiście ważne, jak to wygląda pod obciążeniem i jak sobie radzi z siłami zewnętrznymi. Rzeczywiście w tenisie tak jest, że mamy 75% forhend i serwis, więc rzeczywiście bekhend trochę mniej, więc rzeczywiście jedna strona jest bardziej obciążona. Praworęczny tenisista ma silniejsze zgięcie tułowia w lewą stroną, słabsze w prawo, bo jednak tą lewą sprężynę nakręca do forhendu i serwisu właśnie. Lewy pośladek jest bardziej rozwinięty, zwykle o kilkanaście procent i biodrowo-lędźwiowy po lewej stronie bardziej. Prostownik z kolei po prawej stronie kręgosłupa lędźwiowego, więc zawsze w teście Adamsa widzimy taki wał po prawej stronie bardziej wstający, co kiedyś mnie przerażało, ale po latach pracy z tenisistami jakby zacząłem to kompletnie olewać, bo to jest jakby po prostu taka adaptacja do dyscypliny. Wielokrotnie rozmawialiśmy też o tym z Tomkiem Wilińskim, moim przyjacielem i wieloletnim szefem w CRS, który się zajmował Tomkiem Majewskim. Pachnie kulą, to też taki ultra asymetryczny sport. Tam, co ciekawe, mówił, że jego trener zawsze podkreślał to, że im większa asymetria, tym lepiej, że to tak ma być i to powinniśmy wspierać. Tenis nie jest aż tak niesymetrycznym sportem, bo tą drugą stronę też musimy mieć sprawną i potrafiącą generować moc z drugiej strony z bekhendu, więc to nie są w ogóle takie oczywiste decyzje. Ja się z czasem nauczyłem, co mnie naprawdę stresuje u tenisisty, a co mówię, dobra, grasz w tenisa, to jest ok. Ten rozwinięty prawy prostownik jest często dosyć w ogóle jakby takim korygującym zjawiskiem, bo jednak skoliozy w kręgosłupie lędźwiowym są zwykle lewostronne, więc jakby tutaj mamy tendencje do rotowania w lewo, więc jeśli ten prostownik po prawej stronie może działać jakby korygująco.

Bardziej mi chodzi o to, czy próbujesz, próbowałeś to korygować?

Ja zwykle robię ta, że staram się zwykle robić symetrycznie, ale bardzo pilnować techniki i czasami widać, że człowiek ucieka na którąś stronę. Czasami robimy tak, że jakby interesuje taka aktywność mięśnia, czy on się włącza do ruchu tak samo po jednej i po drugiej stronie. Na przykład człowiek robi jakieś ćwiczenie na jedną nogę, to mówi, o tutaj czuję, mocno w czwórkę mi weszło, a na drugiej nodze mówi, że w pośladek mu weszło. Generalnie chcemy, żeby zawodnicy byli hip dominant, a nie ni dominant, więc jeśli po jednej stronie zawodnik mówi, że robi jakieś ćwiczenie w wypadzie i nie czuje pośladka, tylko czwórkę, to ja wtedy zrobię taką izometryczną wstawkę przed tym ćwiczeniem, jakieś izolowane ćwiczenie na pośladek i dopiero potem robimy ten trudniejszy wzorzec i człowiek mówi, że teraz czuje, że mu się włącza co trzeba. To, że jedna strona będzie trochę silniejsza, czy większa masa tego mięśnia, to ja w tym nie widzę problemu. Natomiast, oczywiście tak jak przedramię prawe jest u praworęcznego rozbudowane bardziej niż po lewej stronie, to absolutnie jest do zaniedbania. Takie rzeczy, które się dzieje przy kręgosłupie, to trzeba zachować czujność. Na przykład, jeśli chodzi o ten prostownik, to mnie to w ogóle nie boli, że ten prawy jest u praworęcznych bardziej rozbudowany, natomiast nie powinien być bardziej napięty. Ja sobie to oceniam w staniu, w leżeniu na brzuchu. Jeśli widzę, że on jest bardziej tkliwy, że twardszy niż po drugiej stronie, bo on może mieć dużo więcej tego mięcha i to nie ma problemu, ale nie powinno być to mięcho bardziej twarde niż po drugiej storni. Jeśli jest bardziej twarde, to reaguję, to rozluźniamy, wbijamy igłę, co kto lubi. Bardziej to napięcie i aktywność wydaje mi się, że jest ważna, niż sama siła.

Na ile u sportowców typu Agnieszka powinniśmy dbać o takie rzeczy, żeby ustawienie przepony, mięśni brzucha, dna miednicy i kręgosłupa było w jakichś ramach, czy jednak przy tak dużych obciążeniach, tak aktywnej zawodniczce kompletnie to wyłączamy i nie patrzymy na to?

To absolutnie podstawa u każdej osób, z którą pracuję. Nieważne, czy przychodzi do mnie dziewięcioletnie dziecko, które boli kolano, czy starsza pani, którą boli bark, zawsze sprawdzamy wzorzec oddechowy i jak te wszystkie klocki są względem siebie ustawione, czyli właśnie miednica, klatka piersiowa, łopatki i głowa. Jeśli nie damy dobrej możliwości do pracy przeponie, jeśli przepona nie zacznie dobrze pracować, to kompensacje będą krążyć po całym ciele i szukać tego, czego nie dostają od centrum ciała. Ja im dłużej pracuję, tym bardziej rozumiem i czuję, jak to jest bardzo ważne. Kiedyś za mało zwracałem na to uwagę.

Jest taka narracja w social mediach, że jednak tkanka się przyzwyczai i mimo że nie będzie tego ustawienia, to tkanka się w końcu podda obciążeniom, adaptacji i nic się nie będzie działo i to nie ma żadnego znaczenia i nie ma żadnej korelacji z bólem. Zgodzisz się?

Nie, nie. To jest oczywiście zawsze taka cienka granica, że jeśli my ciąż obciążamy, czy najpierw to rozwalimy, czy dojdzie do adaptacji i się tkanka przyzwyczai. Jednak jest tak, mimo wszystko, że są mięśnie w organizmie stworzone na przykład do stabilizacji, a inne do ruchu. Mamy mięśnie fazowe, toniczne, są mięśnie, które mają inny skład włókien szybko i wolnokurczliwych, są mięśnie, które mają większy przekrój poprzeczny, więc wiemy, że one mają generować moc, a inne mają tylko gdzieś tą moc przekierowywać w łańcuchu kinetycznym. Pewne rzeczy rzeczywiście możemy zezwolić i mówić, dobra, to jest jego technika i nie ma co się mieszać, jego sylwetka, ale są takie rzeczy, które muszą być wspólnym mianownikiem dla wszystkich, bo on inaczej nie wykorzysta pewnego potencjału. Można powiedzieć, że ja samą ręką mogę zaserwować 200 km/h. Super. To spróbuj tak zaserwować w piątym secie po czterech i pół godzinach gry, samą ręką 200 km/h, albo w finale, bo w pierwszej rundzie, to każdy potrafi tak zaserwować, a w finale po dwóch tygodniach maratonu na Rolandzie na przykład. Staram się ludziom to tłumaczyć. Tak samo, jak na przykład z regeneracją. Zawodnik mówi, a dzisiaj 6:1, 6:2, to nie musimy robić tego, czy tamtego, ale my w tym momencie się zaczynamy przygotowywać na jego świeże nogi we finale, po tej pierwszej rundzie. Jak zawodnik schodzi z kortu, to w tym momencie się zaczyna przygotowywać do następnego meczu. Nie 15 min przed następnym meczem, tylko teraz, co zje, jak się rozluźni, jak się wyśpi, co zrobi ze swoją głową i ciałem.

Był kłopot rzeczywiście zawodnikowi na tym poziomie wytłumaczyć, że on musi się regenerować?

Sport się bardzo sprofesjonalizował. Kiedyś wyglądało to inaczej. Teraz, żeby być w czołówce sportu globalnego, to trzeba prowadzić nieprawdopodobnie higieniczny tryb życia. Oczywiście, że są różne charaktery, ale to są trochę takie wyjątki potwierdzające regułę. To często niestety są zawodnicy, którzy widać, że mają nieprawdopodobny talent, ale to nie jest maksymalnie wykorzystany potencjał i on wchodzi na szczyt i z niego spada, potem znowu świetny występ, a później kilka słabych. Później miał pecha, bo złapał wirusa, potem go kolano bolało, bo kolejne kontuzje. Wiadomo, jak spadnie cegła na głowę to jest pech, ale naprawdę rzadko spada cegła na głowę, zwykle możemy dużo zrobić tej prewencji. Kubocik mówił, że szczęście sprzyja przygotowanym.

Jak testowaliście, sprawdzaliście, czy zawodnik jest zmęczony?

Szczególnie w tych ostatnich latach kariery, jak widzieliśmy, że Agnieszce pewne rzeczy przychodzą coraz trudniej i, że musimy optymalizować tą odnowę, to też bardzo się skupiliśmy na tym monitoringu. Badania krwi to jedno, oczywiście nie co trzy dni, ale co trzy miesiące. Ten mój folder z Agnieszką
w komputerze to z 10 GB zajmuje przez takie właśnie różne rzeczy. Oczywiście wprowadziliśmy codzienne badania poranne, czyli tętno, samopoczucie, taka subiektywna skala zmęczenia, poczucia energii. To później fajnie koreluje z tymi badaniami krwi. Na pewne rzeczy ma się wpływ, na inne nie, ale rzeczywiście nigdy nie wiadomo, kiedy takie dane i te analizy mogą się bardzo przydać. Badania typu tętno to szybciutko nam weryfikuje, co robimy danego dnia. Jeśli jest dziwnie wysokie albo dziwnie niskie, to wiemy, że nie damy rady zrobić na przykład treningu mocy. Lepiej zrobić jakieś rzeczy związane z jakością ruchu, mobilnością, profilaktyką, a nie wchodzić na jakąś kosmiczną intensywność. Oczywiście jakby na przykład skok w dal, to jest test, który robiliśmy, żeby zobaczyć, jak wygląda moc po prostu, też papierek lakmusowy dla zmęczenia. Różne były rzeczy. Już po karierze Agnieszki pojawiły się takie urządzenia, które sprawdzają to HRV, czyli Heart rate variability, czyli ta zmienność rytmu zatokowego i teraz jakby wiem, że Iga Świątek z tego korzysta, jakby też mówiąc o sprawności układu nerwowego i krążeniowego przede wszystkim.

Z perspektywy czasu brakowało ci kogoś w teamie? Chciałbyś mieć kogoś jeszcze?

Nie, chyba nie. Najważniejszy jest ten komfort zawodnika. Agnieszka też nie lubiła, jak jest za dużo osób, bo są osoby, które podróżują zawsze z trenerem motoryki, kucharzem, dwiema koleżankami. Jakbyś zobaczył taką świtę Sereny, czy Venus Williams, to tam do dwóch samolotów prywatnych się nie mieściły. Agassi też tak robił. To zawodnik musi zdecydować, czego potrzebuje i żeby tego było akurat, nie za mało nie za dużo, żeby też nie było przerostu formy nad treścią. Bardzo dużo korzystaliśmy na przykład z pomocy dietetyka, ale to na miejscu tutaj. Też technologia bardzo pomaga w tej kwestii. Można zrobić zdjęcie potrawy i mamy komentarz, czy to jest ok.

Po co robi się doktorat?

Właśnie, bo nie dokończyłem wątku. To było tak, że ja, jak sobie dawałem sierp kiedyś, żeby być tym fizjoterapeutą ATP, to oczywiście podszedłem do tematu ambitnie i do wszystkich napisałem list. Trzech mi odpisało z tych ośmiu, więc w miarę przyzwoicie i nie wiem, dlaczego wszyscy mi napisali, że rzeczywiście doświadczenie, żebym najpierw popracował na jakichś chellengerach popracował, na turniejach trochę niższej rangi i dobre, żebym miał doktorat. No jak doktorat, to robię doktorat, wiadomo, nie ma problemu, jeśli tak ma być. Dopiero niedawno, jakieś kilka lat temu się zorientowałem, że żadne z nich nie ma doktoratu, więc coś mnie w balona zrobili, może chcieli mnie zniechęcić, więc z czasem moja pierwotna motywacja umarła. Po pierwsze jak robiłem doktorat, to już pracowałem z Agnieszką i tak mi się ta praca podobała, że ja wiedziałem, że ja już nie chcę robić tego dla ATP, bo to jest jednak praca bardzo rozwijająca, bardzo intensywna, dużo przypadków się przewija przez ręce każdego dnia. Z drugiej strony od rana do wieczora człowiek jest zamknięty w jakiejś klinice, która jest na kortach, więc jakby trochę mniej mamy do czynienia ze sportem. Jednak jak pracuje się jako osobisty fizjoterapeuta zawodnika, to jest się z nim na tych treningach na siłowni, na korcie, spędza się więcej czasu na powietrzu. Pracujemy z jednym ciałem, ale bardzo dużo, po trzy, cztery godziny dziennie, jeśli chodzi o samą pracę manualną, czy ćwiczeniową, ale wiadomo, że jesteśmy z tym zawodnikiem cały czas, bo to często posiłki i tak dalej, więc też wpływ na ten jeden organizm mamy ogromny i też później taka satysfakcja z tych wyników, które ten zawodnik osiąga albo jakieś tam poczucie winy, że nie ma tych wyników. Mnie, jako byłego sportowca, to bardzo w tym kręciło. Bo klinikę i taką pracę i ogromną ilość pacjentów, to miałem w Warszawie, w CRS, gdzie różne rzeczy robiliśmy i te na bardzo wysokim poziomie.

Czy jeszcze pamiętasz temat swojego doktoratu?

Generalnie funkcja, struktura barku u zawodowych i rekreacyjnych tenisistów, czyli ja sprawdzałem, czy to, że boli bark, musi oznaczać, że są tam jakieś zmiany strukturalne, czy są jakieś zmiany w zakresie ruchomości i też reaktywności mięśni stabilizujących łopatkę. Ja się później z tego wycofałem, bo z tym EMG, to miałem długie i bolesne przeżycia.

Właśnie chciałem zapytać, jak to zrobiłeś?

Oczywiście wybiera się powierzchowne mięśnie. Ja badałem trapezius chyba środkowy i dolny i dolną część zębatego przedniego. Są standardy, gdzie te elektrody dokładnie nakleić względem jakichś tam kostnych referencyjnych. Przebadałem ponad sto osób i każda osoba, to jest trochę czasu, gdzieś godzina. Ja później miałem problem z analizą tego. Zrobiłem to oczywiście na jakimś oldschoolowym, starym komputerze, który mi się zawieszał, wiec później miałem jakieś tam pocięte te raporty. Potrzebowałem pomocy, a właściwie na tamten czas było dwóch ludzi w Polsce, którzy się na tym znali i jeden z nich przestał odbierać ode mnie telefon przez dwa lata, tak skracając historię. Doszedłem do wniosku z moim promotorem, że ja mam tak dużo innych danych, że absolutnie po prostu olejmy to i skupmy się na tym, co mamy i tak był doktorat bardzo wysoko oceniony.

Co jest najczęściej problemem w barku? Struktura, czy dysbalans mięśniowy?

Najpierw na pewno dysbalans, a później struktura.

Czy dysbalans mięśniowy rozwala strukturę?

Absolutnie tak, z czasem. Nie ma mocnych, nie ma odpornych na ciosy, są źle trafieni. Jeśli na przykład mamy to górowanie głowy kości ramiennej przez wiele lat, to najpierw zapalenia kaletki, później stopniowe uszkadzanie nadgrzebieniowego i głowy długiej bicepsa. Trudno, żeby było inaczej. Ważne, żeby reagować na te pierwsze symptomy, bo naprawdę nie ma lepszego rozwiązania na świecie jak fizjoterapia na bolący bark.

Są dwie możliwości leczenia zachowawczego: farmakologia i rehabilitacja, możesz wybrać. Zgadzasz się
z tym stwierdzeniem?

Na szczęście zwykle nie trzeba wybierać, tylko można to połączyć. Zawodowy sport nauczył mnie takiego podchodzenia do rzeczy z taką starannością i dbałością o detale. Fajne też jest to, że społeczeństwo pod kątem takiego dbania o siebie jest coraz bardziej świadome, wyedukowane i dużo ludzi, nawet takich amatorskich sportowców, czy nawet jakaś starsza pani, też chcą tej jakości. To, że osoba ma 75 lat, dlaczego ma nie być sprawna? Dlaczego ma nie zwiedzać świata, nie bawić się z wnukami? Często ludzie mają na to środki, mają czas i ich wkurza, że ciało ich ogranicza i chcą podejść do tego bardzo profesjonalnie. Ja naprawdę często proponuję amatorom, czy ludziom starszym rozwiązania jak dla zawodowców. Oczywiście pokazuję zawsze plan A, B i C. To jest optymalne, zajmijmy się dietą, suplementacją, pracą manualną, ostrzyknięcie kwasem hialuronowym, czy czymś innym, PRP, cokolwiek, zależy, jakie mamy wskazania, jak wygląda struktura, robimy ćwiczenia, robimy trening medyczny, później motoryczny, jeśli jest potrzeba, zależy, czym się człowiek zajmuje, albo możemy zrobić taki plan minimum, zrobić kilka treatmentów, przestanie boleć no to szerokiej drogi i może to też się uda. Bardzo staram się łączyć zawsze strukturę z funkcją. MY jako fizjoterapeuci często gdzieś zarzucamy lekarzom, że tak mało czasu na pacjenta, tylko obejrzą te obrazki, nawet nie zbadają człowieka, ale oni się na tym znają, to są ich kompetencje. Oczywiście zawsze to powinno mieć taką ludzką twarz i być przyjemnie podane, ale czasami pacjenci idą do lekarza i oczekują od niego rzeczy, w których on nie może się znać, bo nie był w tym przeszkolone. Pytają lekarza, jakie mają robić ćwiczenia. Niektórzy lekarze na konferencjach widza jakieś przykładowe ćwiczenia, ale to jest dalekie od optimum. Z drugiej strony fizjoterapeuci często wylewają dziecko z kąpielą i mówią, a nieważne tutaj naderwany ten mięsie, przecież panią boli gdzie indziej, to wystarczy tu wbić igłę, rozluźnimy. Nie boli, prawda? Nie boli. To super, to cześć. Ja zawsze w ogóle zwracam uwagę i tak uczę na swoich szkoleniach i swój zespół, zawsze zwracam uwagę na siedem parametrów. Zawsze na początku jest ten ból i struktura, które musimy ocenić, czyli co prowokuje ten ból, gdzie występuje. Już się dawno nauczyłem nie oszczędzać za pacjentów. Czy te 300 zł musi wydać na USG, czy trochę więcej na rezonans, to naprawdę warto o to poprosić. Czy on to zrobi, czy nie, to już jego wybór, nic na siłę, ale naprawdę, to tak skraca cały ten proces później, tak działamy w punkt. Później od nas zależy, co zrobimy z tą strukturą, jak ja zaadresujemy, ale wiemy od razu. Po co zgadywać, jak można zbadać? Żyjemy w takich czasach, że nie trzeba zabijać człowieka, żeby zajrzeć do jego środka i powinniśmy z tego korzystać. Czyli mamy tą strukturę i ból. Później oceniamy sobie oczywiście siłę, to jest też kwestia też tego balansu mięśniowego, oceniamy sobie zakresy ruchu. Ja zawsze przy zakresach ruchu od razu to łączę z kolejnymi dwoma parametrami, czyli kontrola motoryczna i stabilizacja. Przy ruchu nie tylko biernym, ale patrzę, jak ludzie czynnie robią ruchy, to patrzę, czy ten ruch jest płynny, czy ruch bierny, który ja wcześniej wykonałem, jest teraz równy czynnemu ruchowi. Czasami ja mogę podnieść wysoko rękę, a człowiek sam podniesie 30 stopni mniej, czyli gdzieś jest zakres, który istnieje, ale jakby silniki nie działają. No i ta stabilizacja, czyli centralizacja stawu. Czy przez cały zakres ruchu, czy robi człowiek przysiad, czy podnosi ręce do góry, czy biegnie, czy ładnie mamy wszystko scentralizowane, czyli lędźwie nie wchodzą w za dużą lordozę, albo w zgięcie, czy kolano nie wchodzi w jakąś niekontrolowaną rotację, czy bark nie wychodzi do przodu. To wszystko są problemy ze stabilizacją. Na to nanosimy ten siódmy parametr, którym jest wzorzec oddechowy. Sprawdzamy sobie, jak oddycha. Mamy do tego testy, BOLT score i inne rzeczy. Czyli, czy potrafi w ogóle pracować przeponą, czy potrafi zbudować ciśnienie śródbrzuszne i przy coraz trudniejszych wzorcach ruchowych je utrzymać. To jest jakby tylko tyle i aż tyle. Co się da, to obiektywizujemy, czyli mamy dynamometry, inklinometry, taśmy miernicze, stopę, różne rzeczy. Rzeczy, których nie da się uchwycić w ten sposób, to robimy wideo, czy zdjęcie sylwetki, ruchu, co wyszło nie tak. Pacjenci mówią, że nigdy w życiu nikt ich tak nie zbadał. To nie musi trwać 5 godzin. Chociaż powiedzieć pacjentowi, zobacz, sprawdziliśmy te siedem rzeczy. W tym i w tym jesteś super, a to są rzeczy, nad którymi będziemy pracować. To, żeby pacjent wiedział, nad czym pracuje, to jest tak nieprawdopodobnie ważne. My, jako początkujący terapeuci, czy trenerzy skupiamy się, w jaki sposób to osiągniemy, takie zrobię ćwiczonko, wbiję igłę, nastawię. To są tylko narzędzia. To pacjenta naprawdę mało interesuje. On chce osiągnąć konkretny cel, który powinien być najlepiej naszym wspólnym. Uważam, że to jest zupełnie nowa jakość.

Zainteresował mnie ten drugi punkt, czyli ten dysbalans mięśniowy i siła. Jak mamy zrobić to w gabinecie? Dynamometr, ok, ale teraz jakby ruchy kątowe, ruchy pod zmęczeniem, izometria, koncentryka, ekscentryka. Tutaj dużo pytań, natomiast, czy ten dybalans mięśniowy rzeczywiście będzie kluczowy i jak mamy sobie z tego wyłożyć poszczególne mięśnie? Na przykładzie samej łopatki dużo teraz badań wychodzi, że ten tor łopatki, ta dyskineza łopatki nie ma żadnego wpływu względem bólu. Trochę tu mamy zgrzyty z tego, co mówisz, a co tam się dzieje mniej więcej.

Pamiętaj, że badania naukowe to jest jak badanie części rzeczywistości. Bardzo spokojnie trzeba sobie popatrzeć na ta metodykę. Warto też być przeszkolonym w tym temacie, żeby w ogóle być w stanie zidentyfikować, co jest dobrym badaniem, a co słaby, to po pierwsze. Po drugie jest tak, że jednak zawsze to dotyczy jakichś tam założeń. Trzeba uprościć tą rzeczywistość, żeby nie oszaleć od ilości zmiennych.

Jak mamy znaleźć dysbalans mięśniowy?

Najpierw zwykle testuję to manualnie, po prostu takim oporem ręcznym. Proszę o wykonanie jakiegoś ruchu, ja dociskam i zawsze staram się przełamać ruch. Dla mnie bardzo ważna jest ta sztywność. Nieważne, czy jest mała dziewczynka, czy silny mężczyzna. Zawsze powinna być sztywność przy oporze. Jeśli to mi się nie podoba, to biorę ręczny dynamometr, żeby to zobiektywizować w newtonach, sobie zapisać.

Do czego to porównujemy? Lewą do prawej, czy do innych dziewczynek, lat 9?

To jest tak, że nieważne, czy osoba jest słaba, czy silna, ta sztywność, czyli, jak próbujesz przełamać ruch, to powinieneś czuć, że osoba bardzo tak sztywno trzyma. Na pewno wiesz, o co chodzi. Moje zadanie
w klinice polega na tym, żeby określić kierunek działania i później wysyłam pacjentów, albo od razu do trenera, albo najpierw do fizjoterapeuty i później do trenera. Natomiast ja później proszę często już na sali o dobadanie pewnych rzeczy, jak coś mi pachnie tym dysbalansem, czy w jakimś rejonie widzę niedoskonałości. Później już trenerzy i fizjoterapeuci sprawdzają to dokładnie w ruchu, kto jak sobie radzi z jakimi prędkościami, w jakich płaszczyznach jest mocniejszy, słabszy, czy może być koncentryka super,
a ekscentryka, słaba. Bardzo dużo z tą ekscentryką pracujemy na versapulley, tylko stożkowy, nie dyskowy. Bardzo fajny sprzęt. Dużo lepsza płynność ruchu z przejścia z koncentryki do ekscentryki, więc dla pacjentów przyjemniej. Absolutnie nie mówię, że wszystko od A do Z idealnie określę. Niektóre rzeczy tak, a niektóre proszę, żeby jeszcze były dalej sprawdzane. Każde ćwiczenie jest testem, a każdy test jest ćwiczeniem dla pacjenta, więc później, jeśli ci ludzie ze sobą ćwiczą przez ileś tygodni i miesięcy, to ten proces optymalizacji działania następuje na każdym spotkaniu. Wiemy, czy możemy zrobić już progresje, czy mamy zrobić regresję. Widzę, że w ogóle dużo ludzi robi za trudne ćwiczenia. Nawet z zawodowymi sportowcami czasami robimy tak śmiesznie proste rzeczy, typu leżą na plecach rękami w górze i oddychają przez pierwsze 5 minut treningu. Jeśli im wytłumaczysz, na czym to polega, to oni mówią, że już czują, o co chodzi i nagle to złapią w przysiadzie, w rzucie i w innych trudniejszych wzorcach, czego wcześniej w ogóle nie rozumieli, o co ich prosiliśmy, żeby na przykład ciśnienie śródbrzuszne zbudowali, które jest podstawą centralnie stabilizacji. Jesteśmy tak silni, jak nasze najsłabsze ogniwo. Często ludzie, jak sami się zajmują swoim ciałem, to robią rzeczy, które lubią i łatwo im przychodzą, To jest naturalne.

Kiedyś jak opiekowaliśmy się zespołem koszykarek i zabraliśmy je na pilates, to przez trzy dni nie mogły chodzić.

To jest ogromny potencjał w tej zmienności bodźca. Tak, jak chcemy, żeby dzieci miały bogate środowisko proprioceptywne, żeby robiły różne rzeczy, żeby stymulować to połączenie nerwowo mięśniowe jak najbardziej, zanim jeszcze te osłonki mielinowe zakończą wzrost i wtedy do tego okresu dojrzewania mamy ten czas, żeby jak najwięcej tej sprawności, takiej koordynacji zbudować, ale później
z wiekiem tracimy te połączenia nerwowo mięśniowe. Najlepszym lekarstwem jest ruch, ale przede wszystkim zmienny ruch. Zwykle dorośli ludzie przestają się uczyć nowych rzeczy. Jak ktoś lubi grać
w tenisa, gra w tenisa, jak w golfa, to golfa. Nauczmy ich nowych rzeczy, pokażmy nowe dyscypliny, inny styl pływania na basenie, może jakaś gimnastyka, gdzie każdy trening jest inny i na innych urządzeniach. To jest niesamowite jak ludzie właśnie całe życie ze sztangą, z jakimiś ketlami, a nagle ich wrzucisz na versapulley, na kaisera, na vertimax i się zaczyna, proste rzeczy, a wszystko drży i zakwasy.

Kiedy powinniśmy podawać kwas albo PRP?

Prowadzę swoją klinikę od niedawna, od maja, ale niesamowicie dużo nauczyłem się od swojego zespołu. W życiu nie byłem w takim miejscu, jak u siebie, gdzie widzę taką współpracę, ale to jest ogromny wysiłek lidera, żeby tak było. To, że jesteśmy w jednym budynku, w jednej klinice, nie powoduje, że jesteśmy zespołem. To stwarza szansę, że staniemy się zespołem. Odpowiadając na twoje pytanie, ja się bardzo dużo nauczyłem i cały czas się uczymy od siebie takich protokołów postępowania. Mamy świetnych radiologów Zbyszka Czyrnego i Anie Dębek, oni opisują to USG. Świetnie to opisują, też dwadzieścia lat pracują razem. Biorę każdy z tych opisów i rozmawiamy o tym, co mieli na myśli, co to znaczy średnia ilość naczyń krwionośnych, co to znaczy mierne unaczynienie, co to znaczy drobne uszkodzenia, jaka to jest małą nadżerka, jaka duża? Co za tym idzie? Za tym idzie to, kiedy stosujemy falę uderzeniową, a kiedy powinniśmy podać czynniki. To zupełnie dwa różne wskazania i nie przeczytasz tego u producenta fali ani czynników, bo oni mówią, że to na wszystko działa. Absolutnie tak nie jest. Jeśli masz dziurę w ścięgnie, zmienioną echogeniczność opisaną w trzech wymiarach i tam zrobisz fale, to możesz to rozpieprzyć jeszcze bardziej. To absolutnie jest do nakłucia grubą igłą i podania czynników, najlepiej z kolagenem, żeby ta blizna miała się z czego tworzyć. Natomiast, jeśli mamy dużo drobnicy, jakichś małych uszkodzeń, z wywiadu sytuacja jest chroniczna, nie ma wzmożonego unaczyniania, to wtedy rzeczywiście fala. Generalnie ja się bardzo dużo uczę od radiologa i naszego ortopedy Adriana Rymarczyka, który też zresztą ze Zbyszkiem Czyrnym, jako pierwsi w Polsce w ogóle w Polsce robili badania na temat czynniku wzrostu i fali, ponad 20 lat temu, niesamowite. To doświadczenie radiologa, fizjoterapeuty i ortopedy jest w ogóle bezcenne. My zmieniamy protokoły. Ja inaczej robię teraz fale, niż robiłem całe życie. My ładujemy na przykład przez tydzień 4 fale, żeby rozdrażnić tą tkaną najmocniej jak się da i później 6 tygodni bez mocnego obciążania. Oczywiście wprowadzamy ćwiczenia stopniowo, ale to też trzeba z pacjentem zaplanować. To jest trochę tak jak podanie czynników, że wiemy, że później te kilka dni w temblaku. Dużo więcej jest w tym takich racjonalnych działań z mojej strony niż kiedyś, ale jestem bardzo szczęśliwy, że się tak dużo uczę, bo widzę też zupełnie inne rezultaty i jestem dużo bardziej pewny tych rezultatów. Robimy też bardzo dużo kontroli. Co sześć tygodni USG. Wtedy trzeba po prostu spojrzeć prawdzie w twarz. Trzeba by c pewnym tego, co robimy, bo pacjent zapłacił, słuchał się zaleceń, to dlaczego nie jest lepiej? Dla pacjenta zwykle ból jest interesujący.

Właśnie miałem zapytać, czy tylko bólem, czy jednak też obrazem? Czy mamy kontrolować ból, czy obraz?

Mamy, ale jeszcze pozostałe parametry, w sumie siedem, to co mówiliśmy. Pacjent mówi, że nadal go tak samo boli, ale możesz mu pokazać, że już ma dużo ładniejszą bliznę, albo jest mniejsza, lepiej ukrwiona, albo, że już nie ma dziury, ma dużo lepszą siłę, zakresy. To jest bardzo ważna informacja, ale nie możemy tego stwierdzić, jeśli na początku tego nie sprawdziliśmy, nie wiadomo, jaki był punkt wyjściowy,
a pacjent mógł tego nie zauważyć. Mogę powiedzieć pacjentowi, że to idzie w dobrym kierunku. Może jeszcze coś, może pokombinujmy, może jest coś drażniącego we krwi? Może kwas moczowy trzeba sprawdzić, może cholesterol, może wysoki cukier, wszystko, co nam upośledza mikrokrążenie. Znowu stąd mamy też super dietetyk kliniczną, od której też się bardzo dużo uczę na ten temat.

Czy my, fizjoterapeuci powinniśmy trochę wchodzić w kompetencje lekarskie i patrzeć na te ścięgna podczas robienia USG, czy oddawać, skupić się na własnej robocie, a nie wchodzić w czyjeś kompetencje?

Myślę, że ocena struktury i znajomość anatomii taka, która jest niezbędna radiologom, to są dziesiątki lat doświadczeń, żeby to robić dobrze, rzetelnie i mieć pewność co do tego. Ja rozumiem wykorzystanie USG do obserwowania, co się dzieje z tkanką przy ruchu, jakie ćwiczenie jest lepsze, natomiast, jeśli chodzi
o ocenę struktury, absolutnie uważam, że to powinni robić radiolodzy.

Skąd decyzja o własnej klinice?

Można to porównać z decyzją, kiedy chcesz mieć dzieci. Nagle czujesz, że to po prostu jest ten moment. Ja w pewnym momencie byłem po prostu tak super przekonany co do wizji, że dokładnie wiem, jak to ma wyglądać i myślę, że to jest bardzo ważne. Wiedziałem, że muszę mieć trzy gabinety, salę, która ma przynajmniej 90 metrów, musi być kwadratowa, muszę mieć ogromne okno ze swojego gabinetu na salę, żebym zawsze wiedział, co się dzieje. Wiedziałem, że ja chcę tego pacjenta prowadzić właściwie od A do Z w tym leczeniu zachowawczym i później tym zarażasz ludzi. Musisz zarazić tym bank, który musi dać ci na to kasę, musisz zarazić zespół, który zacznie z tobą pracować, zanim jeszcze nie otworzyłeś drzwi, bo jest jeszcze plac budowy. Myślę, że to jest to, że musisz być bardzo przekonany, jak to ma wyglądać. Ja chcę, żeby Easy było najlepszą kliniką w Polsce, jeżeli chodzi o fizjoterapię i nie ukrywam tego i po prostu robię wszystko, żeby tak było i takich też ludzi szukam. Jestem bardzo wymagający i wobec siebie
i wobec nich. Natomiast, jeżeli chcą być lepszą wersją siebie, chcą dużo pracować, ale mieć z tego ogromną satysfakcję, bo nie chodzi tylko o kwestie merkantylne, ale też po prostu jak człowiek wymiata, to jest miło i to jest takie niezależne od otoczenia. Nic nam w tym nie zagrozi. Tu mi się nie podoba, to będę wymiatał gdzie indziej. Mogę wyjechać do Australii, tam będę wymiatał. Mam to poczucie swojej wartości dzięki tym kompetencjom, które nabywałem przez lata i chętnie się tym dziele. Każdego dnia się od siebie uczymy, mamy odprawy i jakby dużo jest tego, ale myślę, że to z czasem będzie procentowało.

Niedługo będzie rok od otwarcia. Co generuje największą ścianę w rozwoju.

Mam takie szczęście, że to od początku świetnie ruszyło, więc nie było takiego stresu, że patrzymy
w ścianę, nie ma pacjentów i trzeba robić nerwowe ruchy, ściągać byle kogo byle tych pacjentów ściągnął. Najgorsze jest mnóstwo takich bieżących rzeczy do ogarnięcia. Mój przyjaciel, który ma ogromne sukcesy w biznesie, zawsze mi powtarza, że najważniejsze jest to, żeby wiedzieć, którą wajchę przełożyć. Ja się tego uczę. Każdego dnia patrzę na swoją listę rzeczy do zrobienia i po pierwsze patrzę, co muszę dzisiaj zrobić, co mogę zrobić jutro, co za tydzień, a co muszę wywalić z tej listy. Każdego dnia jak wstaję, mam dużo więcej rzeczy do zrobienia, niż dam radę zrobić, więc trzeba się z tym pogodzić. Wszystko, co można delegować. Teraz, po ośmiu, dziewięciu miesiącach pracy kliniki, mam taki przyjemny moment, że naprawdę się zajmuję rzeczami, których po prostu nikt inny nie zrobi. Nie robię przelewów, nie zamawiam papierów, takie rzeczy. Mogę się zajmować pacjentami.

Miałeś taką sytuację w głowie, że jednak ty zrobisz wszystko najlepiej? Czy ciągle jest kontrola nad oddelegowanymi kwestiami?

Założyłem klinikę razem z moją żoną, Madzią. Tak samo, jak beze mnie by nie mogła funkcjonować klinika, tak samo bez Magdy. Ona bierze na siebie wszystkie rzeczy administracyjne i finansowe, więc mam ten komfort, że w ogóle się nie muszę martwić.

A, to tam oddelegowałeś te rzeczy, no dobra, to rozumiem.

No to też, ale z drugiej strony Magda odpowiada za rejestrację i jest kierowniczka rejestracji, więc jakby dużo rzeczy idzie dalej. To nie jest tak, że ja oczekuję, żeby ludzie nie robili błędów, ale robimy wszystko, żeby robili ich jak najmniej. Poza tym jest kwestia tego, co ja mogę w tym samym czasie zrobić. No trudno, będzie źle zamówione, trochę źle zrobione, ale następnym razem zrobi lepiej. Przy tym delegowaniu warto poświęcić więcej czasu, pół godziny, żeby dobrze wytłumaczyć, żeby za miesiąc poświęcić minutę, żeby sprawdzić, czy ta osoba dobrze to zrobiła, a za dwa miesiące już zero. To nie jest łatwe, bo często nie mamy tego pół godziny. Oczywiście toniemy w rzeczach, które powinniśmy zrobić już pół roku temu. Wydaje mi się, że nauka skupiania się na tych najistotniejszych rzeczach i słuszne wybory, to jest coś takiego, czego trzeba się uczyć, bo dla mnie to jest nowa historia, ale bardzo fajna.

Wiem, że przyjmujesz dużo osób na praktyki i patrzysz. Co młodzi fizjoterapeuci robią źle, co mogą zrobić lepiej, żeby mogli u ciebie pracować?

Rzeczywiście praktykantów i stażystów mamy bardzo dużo. Mamy kontakty z Warszawskim uniwersytetem medycznym, czy innymi uczelniami, więc z założenia nie jest tak, że wszystkim mogę zaproponować pracę, nawet jak by mi się podobali. Najważniejsze takie cechy, to taka proaktywna postawa, takie zaangażowanie. To bardzo szybko widać, czy ktoś chce się przybunkrować i wyciągnie telefon i na lenia spędzi czas. Widać jakie pytania ludzie zadają. Ja też staram się zawsze im coś dać. Mówię, dobra, masz tu urządzenie i na jutro przygotuj pięć ćwiczeń na stożek rotatorów. Najlepsze na świecie według ciebie i jak to uargumentujesz. Czasami doprecyzowuję, że chodzi o sportowca, czy osobę z konkretnym problemem, czy jakiś etap gojenia ścięgna. Ja widzę później szybciutko, jak człowiek myśli, jak kombinuje. Wiadomo, że nie można od nich oczekiwać, że będą wszystko wiedzieli, ale w jaki sposób myślą i jaki jest ten głód zdobywania wiedzy, to widać. Zaangażowanie jest kluczowe. Czasami mnie bardzo pozytywnie zaskakują. Czasami się dziwie, że wiedzą pewne rzeczy, o których ja się dopiero co dowiedziałem, a szukałem 20 lat. To jest bardzo pozytywne.

Jakbyś miał porównać taki dostęp, do tego, co mają dzisiaj studenci, a tego, co my mieliśmy, kończąc AWF Warszawa, to co powiesz tym młodym?

Nie no, wydaje mi się, że jest lepiej tak ogólnie. Jest taka łatwość zdobywania wiedzy. Przecież co ja się najeździłem do Stanów, Australii, Azji. Wydałem 20 tys. zł, żeby jeden slajd dorzucić do szkolenia. Później ludzie mają to szkolenia za kilkaset złotych. Rozumiem ich perspektywę, ale wydaje mi się, że czasami, jak jest tak trochę trudno, to jest dobrze, bo później jednak człowiek osiąga taką niezniszczalność. Uważam, że ludzie po studiach powinni bardzo dużo i ciężko pracować, bo nie ma lepszego momentu na zbudowanie nazwiska, jak od razu depnąć po studiach, więc muszą pracować w miejscach, gdzie się mogą bardzo dużo uczyć i to im da taką niesłabnącą frajdę z tego naszego cudownego zawodu.

Nie lubisz social mediów, Instagrama? Nie ma cię tam, czemu?

Mam Instagram kliniki.

Ale nie masz swojego.

Mam wystarczająco dużo dystraktorów. Mam trzy cudowne córeczki, którym i tak za mało czasu poświęcam, więc dopóki nie jest to niezbędne, wolałbym tego uniknąć.

Tak to zakończmy. To była świetna rozmowa, dużo pouczających rzeczy. Życzę ci Krzyśku dużo szczecią, wytrwałości w tej pracy nad kliniką. Musimy tworzyć takie miejsca, musimy tworzyć miejsca dobrej rehabilitacji, żeby ludzie na forach nie mówili, że rehabilitacja nie działała i efekt kuli śnieżnej ilości osób, które będą poddawane dobrej rehabilitacji, musi być coraz większa.

Dziękuję za ciekawe pytania.

Dziękuję ci również, a was zachęcam do oznaczenia kliniki Krzyśka i Dachowskiego też oznaczcie
i podzielcie się to wiedzą na zewnątrz. To bardzo ważne dla rozwoju tego kanału i do tego, żeby było więcej takich podcastów, jak ten. Oczywiście znajdziecie inne podcasty na YouTube, na Spotify i na iTunes. Jeszcze raz bardzo dziękuję za udział, czas i wiedzę, którą dałeś i mam nadzieję, że do zobaczenia gdzieś na jakimś szkoleniu.

Na pewno. Do zobaczenia.

O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?

  • 00 : 00 - Kim jest Krzysztof Guzowski?
  • 7 : 40 - Czego wymaga Agnieszka Radwańska od fizjoterapeuty?
  • 10 : 50 - le terapii manualnej potrzebuje zawodowy sportowiec?
  • 15 : 00 - W jaki sposób progresować w tenisie?
  • 17 : 30 - Czy duża asymetria w ciele to jest problem?
  • 20 : 50 - Czy warto korygować asymetrię?
  • 23 : 15 - Czy należy dbać o wzorzec oddechowy?
  • 26 : 20 - Czy sportowcy mają problem z regeneracją?
  • 28 : 00 - Jak wygląda monitoring w tenisie? Jak sprawdzić czy sportowiec jest zmęczony?
  • 30 : 40 - Czy brakowało Ci kogoś w sztabie?
  • 31 : 40 - Jaki był cel doktoratu?
  • 34 : 00 - Jaki był temat doktoratu?
  • 36 : 00 - Jaki jest najczęstszy problem w barku? Struktura czy dysbalans?
  • 40 : 00 - 7 parametrów leczenia pacjenta
  • 44 : 00 - Jak zbadać dysbalans mięśniowy?
  • 50 : 00 - Kiedy warto wykorzystać ostrzyknięcie stawu?
  • 55 : 20 - Czy fizjoterapeuci powinni wykonywać USG?
  • 56 : 30 - Skąd pomysł na własną klinikę?
  • 59 : 00 - Jakie są trudności w prowadzeniu własnej kliniki?
  • 60 : 40 - Czy trudno jest delegować obowiązki?
  • 62 : 40 - akie błędy popełniają młodzi fizjoterapeuci?
  • 66 : 02 - Dlaczego nie masz Instagrama?