Opis tego podcastu:
Najlepszy absolwent pierwszej edycji Blackroll Therapy. Specjalizuje się w treningu postrehabilitacyjnym, prewencji urazów i korekcji wad postawy. Certyfikowany trener personalny IFAA oraz międzynarodowy trener Blackroll.
Dawniej zawodowy piłkarz na poziomie I i II ligi polskiej. Grał na pozycji bramkarza.
Z Dawidem poprowadziliśmy szczerą do bólu wymianę myśli odnośnie szkoleń dla trenerów i terapeutów ruchowych. Które poleca i czemu sam zdecydował się na nasze BLACKROLL Therapy?
Rozmawialiśmy też na temat tego, czy z dzisiejszą wiedzą miałby szansę na ekstraklasę? Z jakiego miasta ma najlepsze wspomnienia i który etap sportowej kariery najwięcej dla niego znaczy? Jaka historia kryje się za jego studiami?
Skąd zrodził się pomysł na połączeniu sportu i dziennikarstwa oraz czym dla niego jest pisanie? Co wg Dawida jest kluczem w terapii ruchowej i treningach? I czy siła w treningach w ogóle jest potrzebna?
Transkrypcja podcastu:
Michał Dachowski: Witam Was serdecznie w kolejnym odcinku z serii „Dachowski Pyta’. To seria dla wszystkich osób, które zajmują się ciałem, treningiem i pracą z naszym pięknym organizmem. To już będzie chyba 32. odcinek z tej serii, ale jak zawsze, każdy gość jest mocno wyjątkowy. Dzisiaj moim gościem dzisiaj jest?
Dawid Mieczkowski. Witam serdecznie.
Dawidzie, czym się zajmujesz?
Jestem trenerem, chyba to jest najlepsze określenie tego, co robię. Co prawda kończyłem kurs terapii, którego jesteś jednym z prowadzących i mógłbym powiedzieć, że jestem terapeutą ruchowym. Natomiast staram się ostrożnie do tego podchodzić z uwagi na to, że nie jestem fizjoterapeutą, nie leczę, nie prowadzę terapii. Natomiast wydaje mi się, że robię więcej, niż przeciętny trener i na tym bym chyba poprzestał.
Zanim zacząłeś trenować ludzi robiłeś coś innego. Czym się zajmowałeś?
Byłem zawodowym sportowcem. Tak naprawdę od 17 roku życia, kiedy wyjechałem z domu daleko po raz pierwszy i było to dokładnie po rozpoczęciu 18 roku życia, czyli po siedemnastych urodzinach, wyjechałem do Opalenicy, to była taka Akademia Remes Sport, pod Poznaniem. To jest ośrodek, w którym trenowała reprezentacja Portugalii podczas EURO 2012, a w tym momencie trenowałaby tam reprezentacja Polski przed rozpoczynającymi się Mistrzostwami… Świata czy Europy, bo przez tą sytuację zapomniałem?
Europy.
Europy. Czyli w Opalenicy. Duża część mojego życia była związana z zawodowym sportem i piłką nażną.
Jak ten sport wspominasz? Czym dla Ciebie był ten sport albo, czym dalej jeszcze jest?
Raczej skłaniałbym się ku temu, że był, bo trzeba rozdzielić troszeczkę sport zawodowy od amatorskiego czy rekreacyjnego, bo wiąże się z zupełnie czymś innym. Dla mnie była to na pewno mega frajda i sposób na życie, bo to też była praca. To była pasja, którą łączyłem z pracą, z uwagi na to, że to był zawodowy sport, więc czerpałem z tego korzyści finansowe. Świetny okres, choćby z uwagi na to, że ja lubiłem taki reżim. On oczywiście miał też swoje ujemne strony, jak choćby to, że święta, jakieś uroczystości rodzinne często trzeba było z nich zrezygnować, natomiast miało to też swój urok podróżowanie, przede wszystkim po Polsce, poznawanie wielu fajnych ludzi, dużo wspomnień, gra na fajnych stadionach przeciwko fajnym piłkarzom. Naprawdę fajnie to wspominam. Czasami troszeczkę mi tego brakuje, w obecnej chwili, zwłaszcza takiej adrenaliny i tego reżimu treningowego, natomiast trzeba było w pewnym momencie powiedzieć pas.
Na jakiej pozycji grałeś?
Grałem na bramce, bo byłem zawsze najgrubszy. [śmiech]
Wiesz, kto na bramce zawsze stoi?
Tak, najgrubsi, i w moim przypadku, to było jak najbardziej trafne, bo ja od małego zmagałem się z mniejszą bądź większą nadwagą. Byłem zawsze rosły, ale tych kilogramów też był sporo, czyli proporcjonalnie, nazwijmy to. To też nie tylko z tego wynikało, ale faktycznie ja się całkiem dobrze czułem na tej pozycji. Oczywiście były próby gry w polu, natomiast najlepiej czułem się w bramce i robiłem dobrą robotę. Gdybym tej dobrej roboty nie robił, no to nigdy nie zagrałbym na poziomie ligi centralnej I czy II, nie byłbym testowany przez kluby Ekstraklasy, nikt by mnie raczej nie zauważył, a udało się to. Myślę, że gdyby gdzieś tam porozmawiać z moimi znajomymi, którzy znali mnie od małego, którzy ze mną trenowali, a było ich sporo, bo kilka klubów odwiedziłem i sporo zawodników też wydawało być się po prostu lepszymi, bardziej perspektywicznymi na grę na wysokim poziomie, powiedziałoby, że ten gość raczej szans mieć nie będzie, a wyszło inaczej.
Czy z tą wiedzą, którą masz dzisiaj na temat treningów, przygotowania, kontuzji, i wszystkie rzeczy, które dzisiaj już wiesz, jak byś je wiedział w 2012-2013, albo trochę wcześniej, to byłbyś wyżej dzisiaj w piłce nożnej, miałbyś predyspozycje do kadry, do Ekstraklasy?
Ciężko powiedzieć, bo moja decyzja związana z rezygnacją z zawodowego sportu nie była podyktowana aspektami zdrowotni, więc ciężko mi się tutaj określić tak naprawdę. To co wiem, to nie straciłbym kilku dobrych miesięcy na leczenie kontuzji Achillesa. [śmiech] To wiem na pewno, bo z perspektywy czasu, kiedy sobie przypomnę, w jaki sposób to było diagnozowane, jak to było leczone, to wiem, że należało zacząć od zupełnie czego innego, inaczej na to spojrzeć. Wiem, na tyle dziś, że zrobiłbym to inaczej i prawdopodobnie byłoby lepiej, nie straciłbym tego czasu, a przy tym być może walki o pozycję pierwszego bramkarza wtedy akurat Stomilu Olsztyn. Bo to był okres zimowy, gdzie ja permanentnie zapalałem Achillesa i wykluczało mnie to z gry, z treningów wtedy, bo to był ten okres zimowy przygotowawczy i wyłączało mnie to zawsze na jakieś 3-4 tygodnie czasami dłużej. Jeździłem po lekarzach, a to pani Król, a to doktor Jaroszyński, było ich kilku. Generalnie kończyło się to zwykle tak, że to się samo wygaszało, natomiast kolejny okres przygotowawczy zimowy działo się to samo.
Co byś dzisiaj zrobił? Co wiesz?
Przede wszystkim przyjrzałbym się dzisiaj bardzo mocno moim stopom i funkcjonowaniu całego łańcucha od biodra w dół, bo wiem, że akurat mam z tym problem, mam duży z tym problem. Ciężko teraz powiedzieć, czy to jest pokłosie częstego podkręcania tej kostki, akurat z tej strony, gdzie ten Achilles się zapalał zwykle, czy to kwestia bardziej biodra. Natomiast przyjrzałbym się bardzo mocno całemu łańcuchowi, a nie rypał tylko protokołu 3×15 na Achillesa.
Który z tych klubów, z tych miast miało dla Ciebie najfajniejszą wagę meczową, wagę życiową, albo był najfajniejszym miejscem do spędzenia kariery jako zawodnik?
Tutaj bym musiał porozdzielać w zależności od tego, jakie kryterium chcielibyśmy wziąć pod uwagę, bo zaczynając na przykład od Akademii Remes Sport Opalenica, to było takie pierwsze miejsce, gdzie ja się zderzyłem z bardzo dużym profesjonalizmem. Myślę, że takiego profesjonalizmu nie zaznałem nawet na poziomie centralnym w piłce seniorskiej, z tego względu, że mieliśmy jako juniorzy, wtedy jeszcze, do dyspozycji, jeśli się nie mylę, 4 trenerów, masażystę, fizjoterapeutę, mieszkaliśmy nie w jakichś internatach, tylko mieszkaliśmy w domach z rodzinami nie swoimi, to były takie przyszywane rodziny, bo to była mała miejscowości i logistycznie nie było to do ugryzienia, jeśli chodzi o Internat. Uważam, że ten system był bardzo fajny. Treningi raz, dwa razy w tygodniu, w zależności od okresu. Świetna baza, bo Opalenica słynie z tych boisk i na tamten moment, kiedy ja tam przebywałem, było 16 boisk i to naprawdę były mega boiska, tam przyjeżdżały zespoły z Ekstraklasy, dzień przed meczem na przykład z Lechem Poznań. Była tam reprezentacja Portugalii. Były też klubu z zagranicy, na przykład z Cypru, z Grecji, które przyjeżdżały na obozy. Baza świetna i mega profesjonalizm. Same postaci trenerów dużo dla nas znaczyły, bo to byli często byli piłkarze ekstraklasowi, więc super. Pod kątem profesjonalizmu z pewnością Opalenica, chociaż to jeszcze była piłka juniorska.
Jeśli chodzi o moją grę, to nie da się ukryć, że najwięcej zyskałem będąc w Okocimskim Brzesko, tam trafiłem zimą roku 2011, jeśli dobrze pamiętam, w lutym. To też się wiązało już z czwartym liceum, w moim przypadku, w przeciągu trzech lat, ale się udało i maturę zdałem całkiem nieźle. Tam pierwsze niecałe pół roku, rundę wiosenną spędziłem na ławce przygotowując się do tej roli pierwszego bramkarza, wtedy pierwszym bramkarzem był Darek Trela, on potem trafił do I Ligii do Piasta Gliwice, awansował do Ekstraklasy, trochę tam pograł, był też w Lechii Gdańsk, w Koronie Kielce, tak że też całkiem fajne CV. W tej rundzie nie awansowaliśmy do I Ligii i troszeczkę zmieniło się, jeśli chodzi o kadrę zespołu, ja wtedy wskoczyłem, jako pierwszy bramkarz, jako młodzieżowiec wtedy jeszcze, więc też to trochę mnie forowało trochę do tego, żebym grał. W tym sezonie awansowaliśmy do I Ligii i to bardzo szybko, bo już w kwietniu byliśmy pierwszoligowcami, można tak powiedzieć. Tam nie da się ukryć, że ze strony piłkarskiej, bo cała II Liga rozegrana z wyjątkiem kilku meczów, potem po awansie do I Ligii praktycznie cały sezon rozegrany z wyjątkiem kilku meczów.
Mega fajne mecze na przykład na Cracovii, na Zawiszy Bydgoszcz, gdzie zawsze też kibicowsko to bardzo mocno sprzyja, bo przychodzi po 7-6 tys. ludzi, przy światłach, więc to jest taka atmosfera, przy której chciałbym grać chyba każdy piłkarz. Mnie to akurat spotkało i bardzo się z tego cieszę. A jeśli chodzi o kryterium najfajniejszego miejsca do życia, do spędzania czasu, to zdecydowanie Olsztyn, czyli praktycznie moje rodzinne miasto. Ja pochodzę z Barczewa, to jest 10 km od Olsztyna. Siłą rzeczy większość życia spędziłem w Olsztynie, czy to w szkole, czy to w Klubie, czy teraz mieszkając z narzeczoną i córką. Do życia zdecydowanie Olsztyn z uwagi choćby na infrastrukturę, ale mówię tutaj nie o tej sportowej, do końca, ale chodzi mi o infrastrukturę ogólną, dostęp do jezior i generalnie do różnych usług. Sam klub też dużo znaczy dla tego miasta, więc znowu kwestia kibicowska. Wchodząc na miasto często widzisz tych kibiców, oni się utożsamiają, są koszulki, są szaliki, jest głośny doping, więc to także jest bardzo fajną sprawą. Podsumowują te trzy kryteria, czyli profesjonalizm, to zdecydowanie Opalenica, granie i takie doświadczenie piłkarskie – Brzesko, a jeśli chodzi o miejsce do życia, to mimo tego, że mniej grałem, to zdecydowanie Olsztyn.
Klub sportowy z Olsztyna kazał Ci iść na studia czy sam wybrałeś kierunek dziennikarstwo?
To było całkiem ciekawe. [śmiech] Generalnie ja rozpocząłem studia po maturze, jeszcze będąc w Brzesku, i tam przez pół roku uczęszczałem do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej na kierunek wychowanie fizyczne, natomiast z uwagi na czas dojazdu, mimo że z Brzeska do Tarnowa nie jest daleko i teraz przy okolicznościach autostrady zajęłoby to 10-15 minut, ale wcześniej, kiedy jeszcze była stara A4, czy 44, już nie pamiętam dokładnie, czyli droga jednopasmowa, to dojazd trwał nawet 40 minut, przebijanie się przez miasto kolejne 10-15, więc czasowo nie byłem w stanie tego dobrze pogodzić. O ile z anatomii z tych początkowych, w pierwszym semestrze skończyłem z piątką, to nie zaliczyłem gimnastyki, bo po prostu do niej nie podszedłem ostatecznie i dałem sobie luz, stwierdziłem, że studia zawsze będę w stanie w jakimś tam czasie skończyć. Nadarzyła się okazja, kiedy wróciłem do Olsztyna, chociaż nie miałem tego specjalnie w planach, ale znajomy mówił, że zapisał się na studia dziennikarskie i mówi do mnie, że jest możliwość uczestniczenia w drugim naborze, tym dodatkowym, uzupełniającym. Stwierdziłem, że spróbujmy. On mnie też przekonał tym, że władze klubu chciały bardzo pomóc nam, jako studentom, jako piłkarzom i studentom uczelni, żebyśmy w miarę możliwości mogli uczestniczyć w zajęciach i byli troszeczkę ulgowo traktowani, tak żeby te studia ostatecznie zaliczyć i rzeczywiście tak było, bo ja też miałem indywidualny tok nauczania w Tarnowie, ale on zupełnie wyglądał inaczej, porównując ten, który odbywałem w Olsztynie. W Tarnowie wyglądało to tak, że nie różniłem się w żaden sposób od studenta, który uczestniczył normalnie w zajęciach i miał do wykorzystania jakieś nieobecności, u mnie różnica była tylko taka, że miałem na to papierek. Natomiast warunki miałem takie same i nie dało się.
W Olsztynie natomiast byliśmy takim trochę parasolem okryci, to nie znaczy, że się obijaliśmy, bo z perspektywy czasu ja uważam, że ze studiów wyniosłem więcej, niż osoby uczestniczące w zajęciach na co dzień, z tego choćby względu, że jeśli przychodziło do zaliczenia, do spotkania z prowadzącym, to ja musiałem się tą wiedzą wykazać. Nikt mi nie mógł pomóc z ławki obok. Nie mogłem ściągać, bo siedziałem w małym pokoiku na konsultacjach u prowadzącego, więc wydaje mi się, że plusem było to, że nikt nade mną z batem nie stał i nie mówił: „Mieczkowski, nie byłeś na zajęciach, tutaj, tutaj i tutaj”, tylko po prostu ustalaliśmy sobie wspólny termin spotkania i ja miałem w tym czasie wykazać się wiedzą, którą samemu gdzieś tam posiadłem.
Miałeś już wtedy pomysł na to, żeby połączyć sport i dziennikarstwo czy wtedy nie myślałeś w ten sposób?
Wtedy trochę tak było. Ja zawsze lubiłem pisać, zresztą robię to do dziś. Pewnie o to zapytasz jeszcze. [śmiech]
Nie mam przygotowanych pytań, więc nie wiem.
Dobra, zobaczymy. Tak, był taki troszeczkę pomysł, z uwagi na to, że nigdy nie miałem problemu z wypowiadaniem się, ani z pisaniem, całkiem dobrze mi to szło.
To ocenią słuchacze. [śmiech]
Dobrze. Z mojej perspektywy wydaje się, że nie jest z tym najgorzej. Z pisaniem podobnie. W związku z czym był taki pomysł, ja też myślałem sobie w ten sposób, że będąc na tym poziomie centralnym, gdzie mecze transmitowało Orange Sport, potem Polsat Sport, z tymi dziennikarzami, którzy pojawiali się na meczach często była taka, powiedzmy, stopa koleżeńska. Może nie w takim stopniu, żeby sprzedawać wszystko z szatni, absolutnie, ale chodzi o takie relacje międzyludzkie, że widząc się na meczu nie mówiliśmy sobie dzień dobry per pan, per pani, tylko cześć, cześć, co słychać, to było czuć, że to są relacje koleżeńskie i często pozasportowe tematy się poruszało podczas takich rozmów. Wobec czego ja też miałem świadomość tego, że jeżeli na przykład poproszę kogoś o jakąś tam pomoc w późniejszym czasie, to jeśli nie pomoże bezpośrednio, to trochę może pośrednio ułatwi mi drogę do tego, żeby nawet gdzieś w tych mediach się na przykład zaczepić. Tak, było to w głowie, zdecydowanie.
Jak doszedłeś do wniosku, że ok, dziennikarstwo, ale pójdę sobie jeszcze robić szkolenia z treningu personalnego, z fitnessu i będę się szkolił jeszcze w drugiej działce?
Sport, myślę, że sport i chęć pozostania przy sporcie. Z perspektywy czasu wiem, że nie zrobiłbym drugi raz tego samego i na to dziennikarstwo bym nie poszedł. Ja wtedy byłem jeszcze trochę młodszy. Mimo że wydaje się, że zawsze byłem w miarę odpowiedzialnym człowiekiem i takim rozsądnym, to chyba wybrałbym w tym momencie inaczej, a przede wszystkim już wtedy pomyślałbym, co się wydarzy w momencie, gdy ja nie będę grał w piłkę zawodowo. To nie jest takie proste – a dobra, skończę zawodowo grać w piłkę, to będę dziennikarzem sportowym – bzdura, bo w jednych warsztatach, kiedyś, chyba z Radiem Olsztyn, z tego co pamiętam, podczas zajęć na studiach mieliśmy taką zabawę, że wcielaliśmy się w rolę dziennikarzy sportowych. No i spotykała nas niespodzianka w postaci relacji z zawodów sportowych, natomiast my nie znaliśmy tej dyscypliny, nie wiedzieliśmy, czym ona się charakteryzuje, a musieliśmy mimo wszystko improwizować. No to ja miałem jakąś dziwną odmianę tenisa stołowego, tylko zupełnie inaczej, no to ja zwariowałem, nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Tak samo, coś a la football amerykański połączony z Quidditchem z Harry’ego Pottera, nie znasz dyscypliny, nie jesteś w stanie się za bardzo się w to wcielić, utożsamiać się z tym, nie znasz podstawowych zwrotów, które funkcjonują w tej dyscyplinie, a musisz to robić, ja wtedy zrozumiałem, że ja mogę sobie spokojnie coś popisać, może coś pogadać do mikrofonu, ale tak naprawdę nic więcej. To był taki moment, w którym ja właśnie stwierdziłem, że to dziennikarstwo nie jest wcale takie proste, a pisanie i brak swojej ekspozycji siebie, tylko napisane inicjały na papierze, to mnie to nie za bardzo rajcuje. Wtedy troszeczkę mocniej poszedłem w to, o czym myślałem nieco wcześniej, czyli w kontynuacje tego sportu, tylko w troszeczkę innym wymiarze, może z drugiej strony, właśnie po drugiej stronie rzeczki, gdzie to ja byłem tym bardziej kierującym, a ktoś inny takim efektorem.
Tu widzę wszystkie Twoje szkolenia, które było takim szkoleniem, które trochę złamało Cię i zauważyłeś, że masa mięśniowa czy wygląd mięśnia nie jest najważniejszy, a jednak gdzieś tam funkcja, które z tych szkoleń zmieniło patrzenie na świat?
Pierwszym szkoleniem, które wykraczało troszeczkę poza kwestie sylwetkowe, a bardziej skupiało się na prozdrowotnych, to taki cały komplet prowadzony przez Michała Sowczyna i Adriana Hoffmana, to był cykle trzech szkoleń, które uderzał w kończynę dolną, w tułów, w kończynę górną, w aspekcie mobilności, stabilności, takich ćwiczeń prewencyjnych, więc to było jako pierwsze. Natomiast, bez żadnego podlizywania się i słodzenia, zdecydowanie Therapy było takim, które najbardziej obróciło świat, może nie jakoś strasznie, ale troszeczkę na pewno i otworzyło mocniej oczy. Chociaż ja już wcześniej starałem się pracować w troszeczkę innej koncepcji, wychodzącej może nieco poza kompetencje trenera personalnego. Therapy zdecydowanie zmieniło mój pogląd na trening.
Jak mówisz szczerze, to pójdźmy mocniej szczerze. Bo Ty byłeś w pierwszej edycji BLACKROLL Therapy, to był taki pomysł wtedy dość dziwny na rynku, bo to były długie i drogie szkolenia, chociaż drogie nie jest. Jak szybko dołączyłeś, że – ok, ja to jednak na to pójdę – ta decyzja to było myślenie na poziomie pół roku, że – czy warto, czy to jest dobry projekt? Czy jednak ta decyzja poszła bardzo szybko?
Ta decyzja poszła bardzo szybko. Ja o tym projekcie wiedziałem nieco wcześniej od znajomego, który już przebywał już na grupie trenerzy BLACKROLL, bo z tego co wiem, wy sondowaliście troszeczkę jakby chęć uczestnictwa wśród trenerów w tak długim projekcie i wiedziałem, że na Euforii, będzie już taka ostatnia informacja i start zapisów, więc ja już trochę na to czekałem. Chyba jakieś highlighty wcześniej szły dotyczące tego, kto będzie szkoleniowcem podczas tego projektu, itd., o ile pamiętam, jak coś, to sprostuj.
Nie wiem, nie pamiętam. [śmiech]
Ale chyba przed Euforią już były jakieś.
Mogły być, ale Euforia była takim startem wszystkiego.
Tak, bo dzień albo dwa dni po ruszyły już też zapisy, z tego, co pamiętam. Z tego, co wiem, na drugi dzień po stracie zapisów, już się zapisałem.
Tak, wszyscy byliśmy w szoku.
Że tak szybko?
Tak.
Nie, ja bardzo lubię szybkie decyzje, nie lubię się zastanawiać, bo ja wiem, że im dłużej się zastanawiam, tym bardziej odwlekam, potem często żałuję po prostu, że to trwało zbyt długo. Ewentualnie duszę w sobie właśnie te emocje związane z wyborem, a potem ostatecznie i tak się na to decyduję, co z perspektywy czasu jest dla mnie trochę głupie, bo mógłbym sobie po prostu tych negatywnych emocji zaoszczędzić i bicia się z myślami, czy wybrać, czy nie wybrać. A tutaj ja byłem przekonany, że zarówno dobór szkoleniowców, jak i tematyka poruszana na szkoleniu, z pewnością pomogą mi w wykonywanej pracy. Zwłaszcza, że ja częściowo chwytałem się za pewne elementy, które pojawiają się podczas tego projektu, więc tym bardziej stwierdziłem, że to będzie mi przydatne.
Zmienimy sobie temat. O tych szkoleniach mówimy. Poleć szkolenie, które uważasz, że jest fajne, ale go nie prowadzisz.
Nie prowadzę. Nie będę chyba specjalnie oryginalny. Z uwagi na to, co ja robię i kto ewentualnie może mnie obserwować, czy słuchać, zakładam, że to będą przede wszystkim trenerzy. A w BLACKROLL-u mogę?
Tam prowadzisz?
Prowadzę, ale nie wszystkie. Generalnie Functional Mariusza na pewno i ewentualnie, jeżeli ktoś by chciał posłuchać duetu z Konradek Topolskim, no to w Centrum Szkoleń Sportowych to szkolenie Mobilność, stabilność, wzorce ruchowe, bo też sam byłem i super. Jeśli ktoś szuka wędki, a nie ryby, ma otwartą głowę i lubi trochę pogłówkować, poszukać, wyjść poza schemat, wykazać się kreatywnością, to na pewno, bo to szkolenie daje fajną wędkę, taką pro wędkę, tylko trzeba z niej umieć dobrze skorzystać, więc dla trenerów zdecydowanie to.
Z takich bardziej specjalistycznych, mimo że dla mnie było stosunkowo trudne, bo ja nie siedzę w bieganiu, a jakby na tym to szkolenie się opierało, to myślę, że projekt Karola Kruczka i Karola Szapela. Co prawda ja wprowadziłbym tam parę zmian, na przykład dotyczących rozłożenia materiału na więcej dni, po to, żeby ten materiał był troszeczkę łatwiej przyswajalny, ale generalnie założenie bardzo fajne, dużo obiektywnych rzeczy do przekazania i przede wszystkim, jeśli słuchałeś podcastu Karola Kruczka z praktyczną rolą treningu, to częściowo to szkolenie tam było pokazane, czyli stały monitoring zawodnika, taka obiektywizacja tych wyników i różnych parametrów. Bo, to co świadczy o naszej pracy, to są często liczby, a nie nasze subiektywne odczucia i tak to powinno często wyglądać, a nie jest. Nie mówię, że to jest zerojedynkowe, bo czasami te subiektywne odczucia też są ważne, ale jeśli chcemy potwierdzać swoje kompetencje, swoją skuteczność pracy, to myślę, że takie mierzalne parametry są bardzo istotne i o tym między innymi na tym szkoleniu jest. I to daje taki bodziec do zmiany podejścia, u mnie też to nastąpiło i poczyniłem pierwszy zakup, który w jakiś sposób mnie do tego będzie zbliżał. Też zdecydowanie polecam.
A jakbyś miał powiedzieć taką rzeczy, bo przyjmujesz ludzi, treningi sobie robisz, według Ciebie, czym ludzie najbardziej się niszczą? Z czym do Ciebie ludzie przychodzą i Ty ten problem rozwiązujesz?
Powiedziałbym przewrotnie i od drugiej strony, że niszczą się brakiem konsekwencji. Zacząłbym od momentu, kiedy te osoby już trafiają do kogoś, bo też stwierdzenie, czym się niszczą, według mnie, jest trochę nie do sprawdzenia. Tych czynników, które będą wpływać na wszelkie dysfunkcje, dolegliwości bólowe, zaburzenia, to są setki i trafić w jedną jest ciężko. Oczywiście, każdy ma swój konik, w który będzie szedł podczas terapii i to jest jak najbardziej ok, natomiast ja bym się bardziej skupił na tym, co się dzieje po. Podejrzewam, że też zaobserwowałeś coś takiego, że nawet, jeżeli dajesz komuś narzędzia do pracy samodzielnej, co w perspektywie czasu powinno przynieść dobry rezultat, to ta osoba na przykład wraca za miesiąc, dwa i mówi, że nic się nie zmieniło, ale kiedy dopytujesz, czy ta osoba realizowała twoje zadania zalecone do domu, no to często odpowiedź brzmi, taka wymijająca, że nie, bo nie miałem czasu, bo tu dzieciaki, a tu wyjazd, etc. i okazuje się, że tym ludziom brakuje konsekwencji i tam nie ma wielkiej magii. Pamiętam, kiedy któregoś razu rozmawialiśmy sobie z Filipem Żołądkiem i on mi pokazywał pracę na stawie ramienno-łopatkowym u jednej z klientek i on pokazywał mi efekty trzymiesięcznej pracy, ale to była praca naprawdę rzetelna, konsekwentna, sumienna i tam faktycznie był ten efekt i było to widać. I teraz powiedz mi, ile osób z barkiem trafiających do Ciebie, wraca i mówi, że jest wszystko ok?
Mało, bo oni nie chcą tego kontynuować.
Nie chcą tego kontynuować, właśnie o to chodzi.
Na chwilę przestaje boleć i jest dobrze.
Tak. Pomasujesz, zrobisz jakieś jedno ćwiczonko, dwa, ta osoba wykona je przez kilka dni, poczuje, że jest lepiej przestaje to robić, wraca za chwilę z tym samym bólem. Właśnie podałem ten przykład Filipa i jego klientki, kiedy pokazał mi po trzech miesiącach pracy, gdzie tam było dzień w dzień, albo co dwa dni, robione zadanie, bardzo proste, żmudne, nudne, ale wykonywane i ono przyniosło fajny rezultat. Ja bym stawiał taką hipotezę, nie tezę, bo nie badałem tego, ale według mnie przede wszystkim brakuje ludziom konsekwencji, jeżeli mówimy oczywiście o dolegliwościach bólowych. W zależności, co byśmy chcieli poruszyć, to czynników mogłoby być więcej, moglibyśmy też jakiś taki główny wymienić inny, natomiast w kontekście tego, dlaczego ludzie się najczęściej psują, czyli utożsamiam to z bólem, no to przede wszystkim konsekwencja.
Czyli konsekwencja naprawiania, nie w konsekwencji psucia się?
Nie. Tak jak mówiłem, ja bym poszedł w drugą stronę. Czynników psucia się będzie bardzo dużo, tylko dlaczego tej poprawy potem nie ma, dlaczego to się dzieje dalej, a nie jest zatrzymane.
Mówisz o dziennikarstwie, a teraz powiedziałeś o tym, że motywowanie ludzie do pracy domowej jest dość ciężkie. Czy uważasz, że to, że skończyłeś te studia, trochę lepiej umiesz mówić do ludzi, niż osoby, które kończą wychowanie fizyczne czy fizjoterapię, to Ci pomaga, widzisz tą różnicę potem w rozmowie ze swoimi kolegami na temat tego, jak rozmawiasz z ludźmi?
Być może nie zwróciłem na to specjalnie uwagi, ale wydaje mi się, że to jest bardzo mocno powiązane z takimi cechami osobowościowymi, a nie do końca tym, co powie trener. Z perspektywy takiej rozmowy 1 na 1 może Ci się wydawać, że ta osoba Cię słucha i jest wpatrzona w Ciebie, jak w obrazek, ale Ty nie wiesz, co tak naprawdę się wydarzy, jak ona wróci do domu. Też nie chciałbym wszystko zrzucać na ludzi, to nie w tym rzecz, chodzi mi o to, jak to wygląda w praktyce. Natomiast być może jest tak jak mówisz, że jeżeli ja potrafię, chociaż to też nie jest powiedziane, że tak musi być, dlatego że skończyłem studia, chociaż wydaje mi się, że potrafię do ludzi powiedzieć i zrobić to w ten sposób, żeby to zrozumieli, żeby to było w miarę proste, logiczne, przekonać ich, albo zmienić ich przekonania do pewnych rzeczy, jakieś mity wyrzucić z głowy i wrzucić do tego garnuszka trochę nowej wiedzy, ale myślę, że ta realizacja zadań, które ewentualnie ja zalecam i tak będzie uzależniona od cech osobowościowych, albo po prostu od tego czy komuś rzeczywiście zależy. Bo ja też nie do końca jestem zwolennikiem tego, żeby zadaniem trenera było to, żeby motywować w jakiś sposób ludzi do pracy, bo jeśli ktoś do mnie przychodzi i przychodzi z pewnym problemem, a dodatkowo mi za to płaci, no to ja uważam, że to jest wystarczająca motywacja do tego, żeby coś ze sobą zrobić.
Jeśli ktoś deklaruje się na takie jedno spotkanie i deklaruje dalej, że będzie wykonywał pracę domową, po której za jakiś czas do mnie wróci, sprawdzimy sobie efekty, porównany sobie testy, które wykonywaliśmy na pierwszym spotkaniu, porozmawiamy również o tych subiektywnych odczuciach, które też będą istotne, no to jeżeli to się nie dzieje, to znaczy, że ta osoba nie ma wystarczającej motywacji. Dla mnie to jest ciężki temat, generalnie motywacja, jeśli chodzi o podtrzymywanie tej motywacji przez trenera, wobec swojego klienta, nie bardzo to lubię, bo tak jak wspomniałem, powinno to leżeć po stronie osoby, która do takiego trenera trafia.
Miałeś kilku pacjentów, więc miałeś też problemy z nimi, ale był pacjent, który, stwierdziłeś, że będzie Ci bardzo ciężko, albo nie da się go wyleczyć, a jednak się udało, albo jego stan się mocno poprawił?
Tak, miałem taką osobę. Będąc szczerym powinienem tą osobę odesłać do specjalisty, z tym, że ta osoba była u specjalisty wcześniej [śmiech]. Niestety, po tym, co mi powiedział ten klient, nazwijmy go nawet pacjentem, bo jego stan wskazywał na to, że będzie bardziej pacjentem, niż klientem, przeraziło mnie to po prostu. Nie lubię oceniać osób, które wykonują inną pracę, nie jest to istotne, kto to był, ja niestety wiem. Natomiast była to osoba silnie pokopana neurologicznie, niż po jednej operacji kręgosłupa szyjnego, 10 lat wcześniej, kiedy ta operacja była, od razu było wskazanie do operowania odcinka lędźwiowego, bardzo często epizody promieniowania aż do stopy. No i moim pierwszym zadaniem było zrobienie oczywiście testu, tak żebym ja wiedział, co ja mogę z tą osobą zrobić, czego nie mogę zrobić, ewentualnie przewidzieć, może badanie rezonansem, które będzie wykonywane za jakąś chwilę. Ja po kilku testach tak naprawdę byłem w stanie już coś z tą osobą zrobić. Wiedziałem, co robiono wcześniej, co działało, co nie działało, czyli pierwsze spotkanie myśmy przegadali, 15 minut poświęciłem na testy i od następnego spotkania działaliśmy. Ta poprawa była znaczna, bo pan do tej pory jest osobą pracującą, jest konserwatorem, a przy okazji jeszcze działa mocno w branży budowlanej, więc ma co robić.
Przybliżysz objawy tego pacjenta?
To już było jakiś czas temu. Generalnie ból po prawej stornie tuż nad pośladkiem, gdzieś okolice czworobocznego lędźwi, ból przy skłonie lasek przy wysokości 15-20o, więc bardzo szybko, w Slumpie też były te same objawy, które on odczuwał choćby przy skłonie, bardzo tkliwa okolica właśnie nad pośladkiem, problemy z chodzeniem, już kulał na tą nogę. Stopa aż tak mocno może nie opadała, natomiast to promieniowanie pojawiało się aż do stopy. To, co było robione wcześniej, to był suche igły, które nie dawały żadnego rezultatu w perspektywie czasu, i ćwiczenia, które w żadne sposób nie były nauczane, były troszeczkę, mam wrażenie, od czapy zalecone, bo nie dałbym nikomu w takim stanie zrobić na przykład rotacji kręgosłupa pod obciążeniem i to w zakresie 80 powtórzeń, bo to było wykonywane na Keiserze, więc ten pan nawet zwrócił uwagę, że to było 80 powtórzeń w jednej serii. Te rotacje też nie byłyby złe, gdyby to było wcześniej troszeczkę wyedukowane, one były potrzebne, ale nie na tym etapie i nie w takiej formie. A takim gwoździem do trumny dla te osoby, która prowadziła tego pacjenta, było to, że ustawił tą osobę w podporze bokiem i kazał ściskać nogami piłkę szwajcarską, po czym poszedł taki strzał do nogi, że pan wyszedł na czworakach z tego gabinetu i powiedział, że więcej nie wróci. A że też nie chciał się poddawać operacji z uwagi na to, że uznał, że musi pracować, no to szukał ratunku, jego żona mnie znała, skierowała go do mnie, zaczęliśmy pracować, spotykaliśmy się raz w tygodniu.
Moja praca na początku polegała na machaniu nóżką, ale dla tego pana, to była taka ulga, że on przez najbliższe cztery tygodnie miał totalny luz. Oczywiście ja byłem świadomy tego, że on do nie wróci któregoś razu znowu z silnymi dolegliwościami, z uwagi na pracę, jakiś niekontrolowany ruch, no bo przy razie w tygodniu ja mogłem działać z nim troszeczkę prewencyjnie i odsuwać moment, w którym to nastąpi, natomiast tak czy siak w takim ostatecznym rozrachunku on był bardzo zadowolony z tej pracy. On w ciągu 3-4 tygodni mógł sobie śmiało pracować, a w momencie, gdy nawet coś się wydarzyło, znał narzędzia do tego, żeby ruchem troszeczkę ten ból modulować, wiedział, co może robić, czego nie może robić. Jeszcze mi się przypomniało z takich problemów jego, w wieku młodzieńczym przechodził gruźlicę, więc klatka piersiowa totalnie zablokowana, totalnie nieruchoma i nawet z Sandrą Osipiuk próbowałem konsultować, co mogę zrobić, żeby troszeczkę pootwierać go na wysokości mięśni międzyżebrowych, żeby ta klatka zaczęła się poruszać i ten oddech był bardziej efektywny, bo u pana też dochodził stożek, niestety z uwagi prawdopodobnie na wzorzec oddechowy, który mocno eksplorował jamę brzuszną i nic więcej, więc też mieliśmy problem z wypracowaniem stabilności centralnej, stabilności funkcjonalnej, przede wszystkim w wysokich pozycjach, więc tam praca była bardzo ograniczona, ale przynosiła efekty.
Ja jestem z tego zadowolony, on też był z tego zadowolony, a przede wszystkim wydaje się, że go uświadomiłem troszeczkę, bo on przychodził na początku z taką myślą, że my to naprawimy i ja nie chcąc go specjalnie martwić, ale też nie chcąc go oszukiwać, powiedziałem, że to będzie trudne do naprawienia, że musi być świadomy, że te epizody będą prawdopodobnie się pojawiać w ramach jakiegoś niekontrolowanego ruchu podczas pracy, jakiegoś dźwignięcia. No bo każdy jest człowiekiem, Ty też często o tym wspominasz, że podnosimy 200 kg z ziemi, a plecy nam strzelają przy podnoszeniu grzyba z ziemi, taka jest niestety prawda. Dlatego myślę, że moim sukcesem w pracy z nim było to, bo to był chyba jeden z najtrudniejszych przypadków, z którym pracowałem, że była znaczna poprawa przynajmniej w dłuższej perspektywie czasu, niż do tej pory on tego doświadczał. A kwestia druga to właśnie to uświadomienie, z jakim on problemem się boryka, bo on tego wcześniej nie wiedziała, nawet nie miał przeprowadzonych tych testów, co mi otworzyło nóż w kieszeni.
A jak on dzisiaj funkcjonuje, po Twojej pracy, ile z nim pracowałeś?
W tym momencie nie pracujemy, bo on rozpoczął urlop, po którym nie wrócił do pracy, nie mam teraz z nim kontaktu. Natomiast on zrezygnował w momencie, gdy miał natężony okres pracy, potem szedł na urlop. Ja mam do tej pory kontakt z jego żoną i z tego, co wiem, jest ok. Nie pracujemy, ale wiem, że jest ok. On też troszeczkę wyluzował z pracą, tak jak go prosiłem, z uwagi na tą edukację, że jeżeli on nie da sobie troszeczkę na luz, nie zatrudni ewentualnie ludzi, którzy mu troszeczkę w tym pomogą, to nie będzie lepiej. To chyba się udało, bo jak mówię, z tego, co mówi jego żoną, z którą mam kontakt do dziś, nie odczuwa aż takich problemów, te epizody nie występują tak często, ale on sam też troszeczkę teraz mniej pracuje. A co by nie było jest to w jakiś sposób też forma prewencji, no bo jeżeli przegniemy z objętością, to wiadomo, że nasz organizm gdzieś to zamanifestuje.
Powiedz mi, co jest największym błędem trenerów personalnych, których obserwujemy na siłowni?
Do kiedy mamy czas, do której? [śmiech] To, z czym najczęściej się spotykam, już pomijając jakiekolwiek programowanie, periodyzację z klientem personalnym, które jest co prawda trudne, ale jakąś podstawę można zrobić, która oczywiście musiałaby być też do manipulacji, bo to jest jasne, że w przypadku Kowalskiego takiej generalnej populacji, nie będziemy raczej w stanie prowadzić programu treningowego od A do Z, jak sobie założyliśmy, ale mam wrażenie, że niektóre ćwiczenia są tak jakby zadawane od czapy, mówiąc kolokwialnie. Brakuje takiego podejścia tej mapy ruchowej wobec jakiegoś nawet wzorca ruchowego dla tego klienta, brakuje też właśnie poza tymi schematycznymi wzorcami ruchowymi, ruchu samego w sobie i to chyba najbardziej mnie drażni. Nie pamiętam, kiedy wydziałem u kogoś, obserwują gdzieś tam salę, chociaż staram się tego nie robić, ale siłą rzeczy, gdzieś pewne rzeczy rzucają się w oczy, nie widziałem bardzo dawno, żeby…
Nie da się tego odwidzieć.
Tak. Co zobaczyłeś, to się nie odzobaczy, dokładnie. Na pewno nie widziałem, żeby któryś z trenerów robił ze swoim klientem na przykład skłon, żeby ktoś nawet zrobił to w formie obciążonej nieco, żeby ktoś zrobił rotację w jakiś sposób obciążoną, nie pamiętam, nie rzuca mi się to w oczy, a do pamięci staram się sięgać dosyć głęboko. Tego nie widzę, więc brakuje takiego ruchu samego w sobie, jesteśmy zamknięci w płaszczyźnie strzałkowej, jesteśmy zamknięci na prostych, sztywnych plecach, to w pewnych warunkach ma sens oczywiście, bo nie oczekuję od nikogo, żeby robił martwy ciąg na zgiętych plecach. To jest ćwiczenie, które schematycznie powinno wyglądać, jak je się zwykle wykonuje, ale to nie oznacza, że te plecy muszą być proste zawsze. Najwięcej mi brakuje takiej kreatywności wśród trenerów i zrozumienia funkcji kręgosłupa chyba, bo to kręgosłup może śmiało pracować w trzech płaszczyznach i można przeróżne wariacje wprowadzać po to, choćby, żeby ten krążek biernie się nawadniał, i tego chyba najbardziej brakuje.
Powiedziałeś tu o martwym ciągu, który jest bardzo ważnym ćwiczeniem, ale typowo siłowym. Gdzie według Ciebie powinna być siła w terapii?
Wszędzie.
Jest takie powiedzenie, że siła jest matką i teraz, jak mamy się odnieść do terapii, do tego, co robisz Ty z pacjentami?
Uważam, że siła jest ważna wszędzie, tylko musimy ją umieć dokładnie zdefiniować, bo mamy różne rodzaje siły, czym innym będzie siłą w terapii, czym innym siła w trójboju, czym innym będzie siła w jakiejś innej dyscyplinie sportu, więc przede wszystkim musimy poznać specyfikę, w jakiej funkcjonuje dana osoba, z którą pracujemy. Ja nie będę oczekiwał, że pani Krysia lat 50 będzie trenowała trójbój, który też jest z siłą utożsamiany, ona będzie wykonywała trening siłowy, ale specyficzny dla jej potrzeb. Więc będę oczekiwał, czego innego od niej, niż na przykład od chłopaka, który do mnie przychodzi i mówi, że chciał poprawić swoje wyniki właśnie w ćwiczeniach wychodzących z trójboju. Ta siła będzie potrzebna zawsze, choćby do tego, żeby wyrównywać balans strukturalny, żeby wyrównać ten balans między prawą i lewą stroną, żeby to ciało było względnie symetryczne, żeby nie bolało kolano, które boli właśnie z braku tolerancji tkanki na przyjmowane obciążenia, czyli wzmocnić w funkcji zakroku, wykroku, tak żeby podczas wchodzenia po schodach to kolano nie bolało. Bo często ludzie utożsamiają ból tylko i wyłącznie z dysfunkcją, a nie na przykład z brakiem tolerancji tkanki na zadane obciążenia. Więc to znowu jest pytanie z cyklu „to zależy”, ja bym się odniósł do specyfiki i tego, z kim mamy do czynienia, w jakich warunkach dana osoba, na co dzień funkcjonuje i tak dobierać rodzaj siły, bo siła to nie jest jedna siła, tylko tych sił jest dużo, różne rodzaje, różna jej ekspresja, więc trzeba na to też zwrócić bardzo mocno uwagę.
To jaka siła w terapii, jakbyś miał z tego zrobić regułkę, albo coś mocniej opowiedzieć na temat siły w terapii, to co by to dla Ciebie znaczyło? Co to znaczy dla Twoich klientów?
To zależy, z jakim przypadkiem terapeutycznym mamy do czynienia. Ja bym tutaj poszedł w siłę globalną i lokalną. Jeśli mamy kogoś po specyficznym urazie, to z pewnością ta siła lokalna będzie bardzo istotna, bo co by nie było, zwykle ten uraz dotyczy jednej kończyny, rzadziej się zdarza, że ktoś miał operowane na raz dwie, więc tutaj bym poszedł bardziej w takie nazewnictwo siły lokalnej i dla osób takich nie urazowych, ale na przykład wiotkich, jak wspomniałem, mamy problem z kolanami, bo nie wykorzystujemy funkcji zgięcia, nie obciążamy tego, wtedy bardziej bym poszedł w taką siłę globalną. Nie chciałbym tutaj się rozwodzić na temat siły relatywnej, siły eksplozywnej itd., bo to już będzie głębsza specyfika. Natomiast na potrzeby naszej rozmowy takie różnicowanie między siłą globalną a lokalną będzie bardzo fajne, zwłaszcza, jeśli porównamy sobie osoby pourazowe, które przede wszystkim tej siły lokalnej będą potrzebowały, a siłę globalną, dla takich osób niekoniecznie urazowych, ale z takimi specyficznymi dolegliwościami, nawet i kręgosłupa. Ja nieraz stosowałem w przypadku dolegliwości kręgosłupa, zwłaszcza dolnego odcinka, gdzie te objawy czy testy wykazywały mi na taką dużą niespecyficzność, po prostu wrzucałem martwy ciąg jako jeden z elementów terapii w dalszej części i to przynosiło super skutki. Ktoś wzmocnił cały swój gorset mięśniowy i było ok. Myślę, że tak to możemy podzielić.
Teraz wrócę do Twojego pisania i Twojego „lekkiego pióra”. Jak Ci się pisze, bo piszesz też do Rehabilitantów pewne treści o treningu? Jak do tego podchodzisz, jako rozwój, jako czas na coś innego, gdzie to pisanie u Ciebie się mieści?
Rozwój i nauka, to będzie pokrewne bardzo mocno. Z tego względu, że ja to traktuję bardzo poważnie, staram się do tego podchodzić nie na zasadzie odbębnienia i wysłania do korekty, tylko chcę się do tego rzeczywiście przyłożyć, poczytać badania, zrobić tekst, o czymś, co może zaciekawić trenerów, zwłaszcza trenerów medycznych, bo zwykle tego artykuły dotyczą. Przed wszystkim nauka i taka trochę motywacja do tego, żeby gdzieś do tych źródeł głębszych sięgnąć, bo naprawdę chciałbym mieć tyle czasu, żeby móc przesiedzieć sobie kilka godzin płynnie w badaniach, poczytać, pownioskować, często po prostu brakuje na to czasu. Jak uda mi się przeczytać dwa badania, to jest świetnie. Książki ostatnio troszeczkę rzadziej z uwagi na to, że to zwykle są też skondensowane wiadomości, mniej jest analiz, przynajmniej w tej literaturze, która u mnie na półeczce stoi, więc te badania są najfajniejszą formą wiedzy, ale też najbardziej czasochłonną, jeśli chodzi potem o tą analizę, przetrawienie danych i wrzucenie do tego swojego garnuszka z dotychczasową wiedzą i przekonwertowanie tego, przetasowanie, wyrzucenie jakichś starych informacji, które być może już są nieaktualne, zastąpienie tego nowymi. Przede wszystkim nauka i motywacja do tej nauki.
A teraz bardziej marketingowo. Miałeś kiedyś klienta, który powiedział Ci: „Dzień dobry, jestem u Pana, bo widziałem Pana artykuł”?
Nie, raczej nie. [śmiech] Też nie traktuję tego w ten sposób, bo pismo, do którego piszę, jest bardzo branżowe, więc raczej nie będzie tak, że ktoś do mnie się zgłosi, dlatego że przeczytał ten artykuł. Jeżeli ktoś do mnie trafia, to są to polecania, chyba jak u większości ten marketing szeptany tutaj odgrywa kluczową rolę.
Mówiłeś o źródłach do Twoich artykułów, które źródła dla Ciebie są najbardziej Twoje, te badania naukowe czy piszesz trochę ze swojego doświadczenia, czy przepisujesz książki, jak do tego podchodzisz?
[śmiech] Uważam, że bazowanie tylko i wyłącznie na badaniach naukowych też będzie troszeczkę odarte z pewnych rzeczy, bo w te badania też trzeba wprowadzić praktykę, super jest mieć z nich wiedzę, ale trzeba ją też praktykować. Jeżeli ta praktyka się sprawdza, to świetnie, to ja jestem w stanie dać trochę wiedzy z badań naukowych, gdzie większość, albo, może nie to, że nie ma do nich dostępu, ale brakuje takiej dyscypliny, żeby do nich zaglądać. Odnieśmy się trochę do szkoleń. Czy na szkoleniach jest jakaś wiedza objawiona?
Czasem niektórzy tak mówią.
Ja uważam, że nie. Raczej liczyłem na taką odpowiedź. No nie jest żadna wiedza objawiona, to jest zwykle wiedza zaczerpnięta właśnie z badań naukowych, z mniej dostępnych publikacji, ze szkoleń zagranicą, które w Polsce w ogóle nie funkcjonują i można je przenieść na polski rynek, plus doświadczenie, jak najbardziej, bo też trzeba zaaplikować w praktyce. Często jest tak, że po jakimś szkoleniu, coś praktykujesz i zrobisz jakąś modyfikację tego, która na tym szkoleniu się nie pojawiła i powiesz – kurde, to działa trochę lepiej – zależność jest ta sama, ale działa trochę lepiej. I to jest super. Tak samo jest z wszelkimi artykułami, wszelkimi postami. Świetnie jest bazować na badaniach, świetnie jest bazować na aktualnej literaturze, bo jeżeli coś jest potwierdzone naukowo, no to znaczy, że to powinno działać, natomiast, jeżeli jest to odarte z doświadczenia, to ma to, według mnie, troszeczkę mniejszą wartość. Jeżeli ja coś przeczytam, ale tego nie wprowadzę do swojej praktyki, to dla mnie jest to bezużyteczna wiedza.
A nie jest tak, nie patrzę na Ciebie, ogólnie na całe nasze środowisko, że my szukamy badań naukowych, które potwierdzają nasze doświadczenie, które potem wysnuwamy na zewnątrz i pokazujemy – o patrzcie, ja tak mówię, a tutaj są badania naukowe – bo ja tak podchodzę do tego, że jestem w stanie znaleźć badania naukowe potwierdzające skuteczność na przykład rozciągania statyczne przed wysiłkiem fizycznym, jak i brak tego rozciągania, że to będzie wpływało dobrze i źle, i nie jest tak, że szukamy tego, co nam potwierdza nasze doświadczenie?
Trochę tak. Też funkcjonuje to powiedzenie, że daj mi tezę, a ja ci znajdę na nie badanie. Więc troszeczkę też tak jest, ale to nadal nie oznacza, że to badanie, które akurat było przeprowadzone i może jest troszeczkę przewrotne do wiedzy, z którą do tej pory się zderzaliśmy, że jest niewłaściwe, czy złe. Natomiast też trzeba brać pod uwagę, podczas przeglądania takich badań, szereg innych czynników, nie tylko to, jakie daje rezultaty, jaki jest wynik tego badania, ale choćby grupa, na której przeprowadzono to badanie i liczebność, jak do tego podchodzili też inni, jak mocno cytowali to badanie, czy to rzeczywiście ma jakiś oddźwięk w świecie naukowym, czy raczej wszyscy uznali, że to jest bzdurka, jaka była metodologia prowadzenia tych badań, to są ważne elementy i bazowanie tylko na abstrakcie będzie też znowu takim odzieraniem tego całego badania z pewnych elementów, trochę jak z tego naszego doświadczenia, o którym wcześniej wspominałem, więc nie będzie tu zerojedynkowej odpowiedzi. Dobrze jest znaleźć złoty środek, nie fiksować się też na to, zdecydowanie. Bo fiksacja stworzy z nas wszechwiedzących, ale nieumiejących tego wykorzystać w praktyce, dlatego ten złoty środek będzie chyba fajnym rozwiązaniem. A przede wszystkim próba tego w praktyce, bo to nam też troszeczkę będzie potwierdzało, to co przeczytaliśmy i to, w co uwierzyliśmy.
Tu mówiłeś o badaniach, o książkach. Jak podchodzisz do tzw. wiedzy internetowej z inny postów, z innych Instastories czy Facebooka?
Trzeba być ostrożnym. To będzie dobre słowo, że trzeba być ostrożnym i weryfikować. Wiadomo, będą postaci w Internecie, które są autorytetami i do których postów czy mini artykułów podchodzi się z większą dozą zaufania, a będą też takie, do których tego zaufania się mieć nie będzie. Natomiast też troszeczkę się odniosę do tego podcastu, którego słuchałem akurat wczoraj, że posty instagramowe, facebookowe, mini artykuły, to są często ciekawostki, które mają w jakiś sposób przyciągnąć uwagę, ale brakuje w tym wszystkim wiedzy fundamentalnej. I to jest bardzo fajne spostrzeżenie, bo rzeczywiście trochę tak jest. Zwróć uwagę, że teraz, ja akurat o tym rozmawiałem ostatnio z Filipem Żołądkiem, że mam takie wrażenie ostatnio, że wiele profili, które funkcjonują w branży, wypromowało się na tym, że na początku wrzucało mega ciekawe posty, właśnie takie ciekawostki, trudne w takim kontekście merytorycznym, trzeba było trochę pogrzebać, trochę poczytać, zastanowić się, dobrze to przetrawić, zrozumieć, a następnie zbierają poklask za to, że na przykład napiszą, że siedząc 90% osób ma zgięcie w biodrze 90%. Wiesz, do czego dążę?
Mówisz o fundamentalnej wiedzy.
Tak, tylko ta fundamentalna wiedza czasami staje się takim toporkiem do wbijania gwoździ, niestety. To nie jest do końca dobre, według mnie, bo troszeczkę według mnie, psujemy swój własny wizerunek przez to. Jeżeli skupiamy się na tym, żeby pokazywać wiedzę fundamentalną, to pokazujmy ją od początku, a nie idźmy w taki tryb pokazywania, czego to ja nie wiem, a potem pokazywania takich oczywistości, takich, aż prymitywnych. Nie uważam, że mówienie o czymś takim było wiedzą fundamentalną, bo wiedzą fundamentalną będą informacje związane z fizjologią człowieka, jego biomechaniką czy biochemią, a nie czasami takie bzdurki, a często to się niestety pojawia.
Tak, tylko dla jednego, to, co mówiłem wczoraj na moim Instastories, że wydaje nam się, że my wszystko już wiemy, jak mówimy o tym siódmy raz, dalej mamy te same pytania. Na przykład na poziomie rolowania, ja już myślę, że cały świat wie, a teraz podchodzę do takiego, jak Ty występowałeś, miałeś swój wykład i ktoś zadaje pytania, które były zadawane 8 lat temu i cały czas są aktualne. I teraz z naszego punktu widzenia, coś może być super proste, a nagle okazuje się, że dla kogoś, kto jest rocket science. No bo my jesteśmy starsi, nie?
Nie. Tak. Ja wiem. Troszeczkę nie zrozumiałeś, o co mi chodzi. Po raz kolejny odpowiadamy na pytanie, które dotyczy rzeczywiście podstaw, ale jakichś takich specyficznych podstaw. Mi chodzi o to, że czasami te posty zjeżdżają do takiego poziomu mega prymitywnego, ale takiego, którego sobie nie możesz wyobrazić, dobra? [śmiech]
To rozumiem.
Ten prymitywizm, którego nie możesz sobie wyobrazić, a wcześniej jest to poparte zbieraniem takiej popularności na podstawie mega trudnych postów i gdzieś tam z automatu jest takie klikane. Ja się zastanawiam, po co? To serduszko tam znajduje, ale po co, skoro to nie wnosi nic. To zauważam, przede wszystkim, jeśli chodzi o takie mini artykuły, posty itd. Nie wszędzie, absolutne. To nie jest uderzenia w kogokolwiek personalnie, w żadnym wypadku. Jestem daleki od tego. Chodzi mi o taką tendencję, którą zauważam, co mnie trochę drażni.
A kogo śledzisz?
Dużo osób śledzę.
W Internetach?
Dużo, nie dużo, niektórzy śledzą po 1000 osób, ja staram się zakroić to grono do jak najmniejszego, po to, żeby wybierać to, co uważam, że będzie słuszne i na czym będzie można, może nie tyle, co bazować, ale co daje taką też wędkę do poszukiwania kolejnych rzeczy, kolejnych sektorów wiedzy, dotyczącej treningu czy też fizjoterapii, bo to się trochę przenika. Przede wszystkim dużo profili treningowych, dużo profili fizjoterapeutycznych, jest też kilka profili, które wrzucają jakieś częściowo opisane badania, do których potem można jeszcze zajrzeć i troszeczkę je zgłębić, więc mniej mam znajomych w ramach takich obserwowanych, które można zobaczyć, więcej mam jednak tych branżowych rzeczy, co nie oznacza, że swoich znajomych nie szanuję. Zaglądam, ale staram się to robić troszeczkę rzadziej, raczej się skupiam na tym, żeby to były rzeczy, które mogą mnie zawodowo zainteresować.
Jakieś nazwisko chcesz powiedzieć, kogo obserwujesz, względem ostatnich fajnych rzeczy, które się wystawia?
Ostatnio bardzo fajnie Filip Żołądek. Znamy Filipa.
Uaktywnił się chłopak, tak.
Tak, kwarantanna działa cuda. Ale fajnie, bo akurat Filip ma takie podejście bazujące na EBM-ie, z tego doświadczenia też nie rezygnuje, myślę, że to jest fajne. Ostatnio nawet spędziliśmy prawie godzinę na rozmowie telefonicznej, rozmawiając, jak wspominałeś, o rozciąganiu pasywnym i zmianach nawet na poziomie komórkowym, co się dzieje w mięśniu i czy to rzeczywiście może działać, czy nie może działać, długoterminowo, ciekawe wnioski z tego wyszły. Już nawet teraz wszystkich nie pamiętam, bo tego było tak dużo, a Filip strzelał, jak z kałasznikowa mówiąc do mnie, dlatego teraz czekam na kolejne posty, żeby sobie ułożyć to w odpowiedniej kolejności.
Może przejdźmy do ćwiczeń, żeby ludzi odciągnąć trochę od tej wiedzy teoretycznej. Jakbyś miał powiedzieć, trochę przewrotnie zapytam, coś, co nie istnieje, moim zdaniem, ale może jakoś wybrniesz z tego tematu, najbardziej funkcjonalne ćwiczenie, dla Ciebie?
To każde, które sprawi, że będę lepiej funkcjonował, w zależności, gdzie będę miał jakieś deficyty. Nie chciałbym ubierać tego w taką strukturę „to jest funkcjonalne, a to nie jest funkcjonalne”, bo to znowu zależy. Funkcjonalne ćwiczenie, to będzie takie, które będzie dla mnie najlepsze, albo dla mojego klienta, w danym momencie, w danym czasie, tak uważam. Dla niektórych funkcjonalny jest przysiad, a ja uważam, że to też trzeba wziąć pod uwagę, jaki przysiad i po co. Nie mówię, że złe są ćwiartki czy złe są połówki, znowu muszę znać szerszy kontekst tego, co chcę z daną osobą osiągnąć i to będzie sprawiało, czy coś jest funkcjonale czy nie. Nie użyte narzędzia, nie to, czy moje nogi są zaczepione na TRX-ie, nie to, czy mam banda na wysokości kolan, na wysokości nadgarstków i jeszcze taśmę zawiniętą na głowie, tylko to, co ja chcę osiągnąć i gdzie mam w danym momencie problem w funkcji. To będzie najlepsze ćwiczenie, które załatwi te problemy.
A niefunkcjonalne ćwiczenie?
Jakby podobna odpowiedź. Odwrócę teraz, jeżeli coś nie jest w stanie poprawiać mojej funkcji, to będzie mniej funkcjonalne po prostu.
Daj jakiś przykład tego niefunkcjonalnego, który w większości przypadków będzie się sprawdzało, jako błąd ćwiczenia, czy jako błąd tej funkcjonalności.
Najlepiej byłoby się tutaj odnieść do sportu, ja często widziałem i jest taki fajny filmik, jak koszykarze NBI wykonują na siłowni przysiady i mają podkładki pod piętami i robią przy tym połówki przysiady i oczywiście, dlaczego nie robią tego dupą do ziemi, za przeproszeniem, i po co, jeżeli w ich specyfice sportu oni nie wykorzystują tego ruchu, to czy muszą aż tak mocno go obciążać? Nie mówię, żeby nie robić tego w ogóle, żeby też dobrze mnie zrozumieć, ale wykonywanie obciążonego przysiadu na przykład w ćwiartce czy w połówce dla koszykarza według mnie będzie zdecydowania ok. Natomiast wrzuć sobie w rozgrzewka, nie wiem, przykurcz słowiański, i tam adaptuj te tkanki w takim pełnym zgięciu kolana, posiedź sobie tym tyłkiem przy ziemi, i to też nie będzie absolutnie złe. Natomiast, po co koszykarzowi, który przede wszystkim często nie potrafi zrobić dobrze, tego przysiadu pełnego, obciążonego, zadawać mu, po prostu. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz?
Tak.
Wydaje mi się, że będziemy mieli podobne zdanie na ten temat. Ja na przykład też, z racji tego, że ten zawodowy sport trochę liznąłem, też mam swoje poważne nawet deficyty. Wiem, że nie zrobię dzisiaj pełnego przysiadu w sposób poprawny, mógłbym myślę popracować z niejednym fizjoterapeutą i z dobrym trenerem terapeutą, i myślę, że niewiele byśmy na ten moment wskórali, więc ja nie pcham się w pełen przysiad, ewentualnie robię go sobie w sposób bardzo słabo obciążony, po to, żeby zakresy, które mam nawet kosztem kompensacji, wykonać, bo te kompensacje na szczęście nie odzwierciedlają się bólem, tak żeby te zakresy zachowywać, ale nie obciążę tego przysiadu w znaczny sposób, bo wiem, że to właśnie może mnie poprowadzić do kontuzji, to uważam, że nie będzie dla mnie ćwiczeniem funkcjonalnym, dużo bardziej funkcjonalne będą wszelkie formy na przykład pracy jednonóż, które jestem w stanie wykonać w sposób, może nie tyle, co idealny, ale dużo lepszy niż w pracy obunóż. I jakby tutaj bym rozróżniał, co dla mnie będzie funkcjonalne, a co nie, bo przede wszystkim trening funkcjonalny ma poprawiać moje funkcje, przez co rozumiem, między innymi prewencję urazów. Jeżeli ja idę do pełnego przysiadu w ramach idei, bo tak powiedziano, że ass to grass i nic innego się nie liczy, no to nie wiem, co ma to wspólnego z funkcją.
Zacząłeś prowadzić szkolenia, trochę to na Ciebie spadło, jak grom z jasnego nieba.
Tak.
Jak do tego podchodzisz?
Jejku, cieszę się przede wszystkim, że akurat tutaj będziemy mówili o Tobie, że zauważyłeś jakiś potencjał, który można wykorzystać w ramach nauczania innych. Jeśli chciałbyś zapytać, czy to nie jest za szybko, albo czy jest dobry czas na to, to Cię wyręczę, nie ma dobrego czasu, no bo nie ma, taka prawda. Ja uważam, że nigdy szkoleniowiec nie powie, że to jest czas, w którym może nauczać. Zawsze będzie miał jakieś ale, i ja też to ale mam, i myślę, że nieważne, na jakim etapie będę, jak długo będę szkoleniowcem, to zawsze będzie sytuacja, kiedy na sali będzie ktoś, kto w danej materii będzie mądrzejszy ode mnie. Tak jest, tak będzie i raczej tego nie unikniemy. Zawsze będziemy jakimś pytaniem zaskoczeni, na które nie będziemy znali odpowiedzi, a akurat osoba biorąca w szkoleniu udział, będzie o tym wiedziała i nas tym zaskoczy. Natomiast ja też podchodzę do tego w ten sposób, kontynuując to, o czym mówię, że na pewnym etapie szkolenia to dla mnie nie są już takie sytuacje, w których ja jadę i oczekuję od prowadzącego, że on po prostu zaleje mnie ogromem wiedzy, że spadnę z krzesła i trzy dni po szkoleniu będę dochodził do siebie, tylko raczej traktuję to jako taką formę wymiany doświadczeń, jako spojrzenie na pracę czyjąś, z troszeczkę innej perspektywy, wybranie z tego jakichś drobnych elementów, które ja mogę zaaplikować do swojej pracy.
Ja jako ja, personalnie do tego podchodzę w ten sposób. Oczywiście nie mogę wejść w skórę innych, nie wiem, jak to wygląda z perspektywy innych, ale to na przykład to moje podejście sprawiło, że ja nie zastanawiałem się nad tym, czy to jest dobry czas, czy to nie jest dobry, czy ja powinienem, czy nie powinienem, czy to jest zgodne z moim sumieniem czy nie, czy ja dam radę czy nie. No nie, po prostu nie ma dobrego czasu, uważam, że stan mojej wiedzy pozwala, chociaż częściowo, coś pokazać ludziom, czegoś nauczyć. Nie powiem, że jestem ekspertem, że jestem specjalistą, absolutnie, natomiast uważam, że stan mojej wiedzy pozwala już coś podpowiedzieć osobom, które czy zaczynają, czy są na podobnym etapie, jak ja, ale na przykład mieli mniej wspólnego z praktyką, którą ja pokazuję podczas szkolenia, itd.
Jest taka książka, która mówi o tym, że jeżeli spędziłeś tysiąc godzin na temat zagadnienia, to jesteś ekspertem, to byłbyś ekspertem już, czy nie?
Nie, nie wiem. Nie wiem, nie liczyłem nigdy. Ja będę obstawał przy tym, że ekspertem ciężko zostać.
Dlaczego ciężko?
To chyba kwestia czasów, w jakich żyjemy i tego, że zbyt dużo osób, zbyt łatwo nimi zostaje, co też poddaje pod wątpliwość, to czy tak się w ogóle da. Nie ujmuje absolutnie nikomu wiedzy, bo to nie jest w tym rzecz, ale według mnie ekspert to jest takie miano naprawdę top, top, top. Branża idzie w tym kierunku, że jest coraz więcej szkoleniowców, a coraz mniej osób do szkolenia. [śmiech] Nie ukrywajmy, ale nie może być tak, że wszyscy będą ekspertami. Dużo-wiedzący, to jest chyba fajne słowo, chociaż nie wiem, czy też pasuje idealnie do mnie. Coś wiem. Może, dlatego że jestem skromną osoba, nie lubię się chwalić, albo inaczej, nie tyle, co nie lubię się chwalić, co nie lubię się przechwalać. Bo jeżeli jest się czym chwalić, to uważam, że warto, ale nie lubię się przechwalać i nie lubię się też mega wysoko oceniać, ja mam wobec siebie bardzo krytyczne podejście. Może też wynika z czasu, który już w branży funkcjonuję i ze znanego efektu, że im więcej wiesz, to wydaje ci się, że mniej, i ja też mam takie podejście. Często się zastanawiam, czy ja robię dobrze, czy nie robię dobrze, czyli zaczynając z poziomu bardzo wysokiego ego, gdzie wydaje ci się, że wiesz wszystko, nagle przychodzi taka refleksja czy na pewno to, co robisz, robisz dobrze, czy na pewno działa, czy jest coś, co możesz zrobić lepiej i takich pytań się nasuwa coraz więcej i to samo myślę, można przenieść na te poletko szkoleniowe.
A gdzie chcesz być za 10 lat i kiedy przyjedziesz do Warszawy?
Dobre. Dobre. Zaskoczyłeś. [śmiech] Myślałem, że na pierwszej części pytania się skończy.
[śmiech]
Gdzie chcę być za 10 lat? Może to troszeczkę głupie, natomiast, jakby ostatni czas trochę pokazał mi, że takie planowanie długoterminowe może być czasami zgubne, co nie oznacza, że żadnych planów nie mam, oczywiście są plany. Ja przede wszystkim chciałbym być jeszcze lepszym trenerem, terapeutą ruchowym, nazwijmy to nawet, bo być może skuszę się na to, żeby jeszcze jednak, mimo że lat coraz więcej, te studia fizjoterapeutyczne zrobić. Bardziej ze względu na to, że mogłoby to otworzyć jakieś furtki choćby z uwagi na jakieś ciekawe szkolenia, bo myślę, że i tak ta akademicka wiedza, chociaż bardzo mocno oparta właśnie podstawami, które kuleją, myślę, że u dużej części ludzi to i tak większość musiałbym gdzieś tam nabywać spoza i bazować na tym, co wiem teraz, zdobywać nowej wiedzy. Ale być może taki pomysł jeszcze będzie do realizacji. Natomiast z takiego punktu widzenia właśnie trenerskiego, to przede wszystkim być lepszy trenerem. Z punktu szkoleniowego zakorzenić się trochę w tej branży szkoleniowej i pokazać swoje atuty, żeby nie być taką anonimową postacią i traktowaną może trochę gdzieś tam po macoszemu. Mam to krytyczne podejście i zdaję sobie sprawę, że moje nazwisko nie przyciąga, więc mam nadzieję, że będzie mi dane tych szkoleń trochę poprowadzić. Ludzie się przekonają do tego, że coś jednak wiem i żeby jak najwięcej trenerów mogło z mojej wiedzy, z moich doświadczeń, z moje praktyki po prostu czerpać. Zapytałeś o Warszawę. Wiesz dobrze, że tego nie wykluczam, że to nie jest decyzja tylko i wyłącznie moja, jest rodzinka, dla której też muszę się w jakiś sposób dostosować i nie chcę podejmować decyzji w pojedynkę. Natomiast nie wykluczam i cały czas uważam, że jest to możliwe, jeśli będziesz cały czas czekał na mnie z otwartymi rękoma, to ja będę bardzo szczęśliwy i na pewno, jeżeli taka okazja się nadarzy i decyzja zapadnie, to pierwsze miejsce, w które zapukam, to będzie Fizjo4life.
Bardzo mnie to cieszy, że pamiętasz o tym miejscu cały czas.
Ja bardzo lubię odwiedzać. To były tylko 2 tygodnie, kiedy ja byłem na stażu, najpierw latem.
Tak, ale plus 30 dni szkolenia.
Tak, więc ja z tym miejscem naprawdę się zżyłem, nie ukrywam. Nie jest to wielkie centrum, ale ma swój bardzo fajny klimat, który mi się podoba, a przede wszystkim możliwość pracy z bardzo ciekawymi przypadkami, tego mi troszeczkę na co dzień brakuje. Też nie mówiliśmy o tym, ale pracuję z bardzo szerokim spektrum ludzi, to nie są tylko przypadki kliniczno-ortopedyczne, nazwijmy to, jak chcemy, tylko przychodzą też ludzie chcący się poruszać. To nie znaczy, że nie daje mi to funu, bo to też jest zawsze doświadczenie i ja mam takie swoje zboczenia, że nawet u ludzi zdrowych wyszukuję czegoś, nad czym można popracować, i to jest fajne, nie muszę im tego nawet mówić, ważne, że im to sprawia frajdę i przynosi fajne rezultatu.
O tym stażu wspomniałeś, może powiem dwa zdania. Ty ten staż wygrałeś u nas na Therapy i mogłeś być i patrzeć nam na ręce przez okres miesiąca, ale dwa tygodnie, bo odległość trochę większa i nie mogłeś na to sobie pozwolić.
No tak.
Co Cię zaskoczyło w pracy, zobaczenia na żywo względem różnicy ze szkolenia,
Ja zawsze miałem takie podejście bardzo profesjonalne w kontakcie z klientem.
To źle brzmi. [śmiech]
Czemu?
Bo to zabrzmiało, jakbyśmy nie mieli profesjonalnego podejścia.
Nie. Już chcę sprostować, w czym rzecz. Chodzi o takie bardzo szybkie łamanie takiej bariery, relacji pan pani, ą-ę. Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi?
Tak.
Takiej formalnej relacji. Jest próba bardzo szybkiego złamania tej formalnej relacji przejścia na taką mniej formalną, bardzo koleżeńską, która raz jest przyjemniejsza w ogóle w pracy, dwa pozwala też pacjentowi się otworzyć. Oczywiście, to nie zadziała z wszystkimi, nie ze wszystkimi to się da zrobić. Ale bardzo urzekło i to było bardzo fajne, że nie ma takiej spinki, jakbyś miał być przy stole pod krawatem i w koszuli. I to mi się bardzo spodobało, właśnie ta forma relacji, wśród pacjentów i pracowników. A jeszcze jedna rzeczy, troszeczkę mniej branżowa, jeśli chodzi o ten zawód trenera fizjoterapeuty, ale bardziej biznesowa. Bardzo mi się spodobało to, że recepcję stanowią osoby, które studiują fizjoterapię, albo coś pokrewnego i to jest według mnie mega fajną rzeczy, że osoba dzwoniąca, chcąca się umówić na wizytę, może być właściwie pokierowana, bo osoba po drugiej stornie telefonu wie, o co zapytać i dalej pokierować. I to jest uważam świetne, bo to po prostu skraca czas trwania terapii na przykład i jej skuteczność, bo myślę, że każdy pacjent lubi, kiedy dostanie ten quick fix, jest szybko. Nie lubi być rzucany z kąta w kąt, z gabinetu do gabinetu, tylko lubi, kiedy jest szybko. Oczywiście też nie jest tak, że zawsze się to uda zrobić, ale jeżeli ten wstępny nawet bardzo okrojony wywiad przez telefon uda się przeprowadzić, to osoba na recepcji, która już ma jakąś wiedzę zaczerpniętą ze studiów, czy może z jakichś dodatkowych szkoleń, które już odbyła, jest w stanie odpowiednio tą osobą pokierować i jest duże prawdopodobieństwo, że ta osoba zostanie naprawdę szybko „wyleczona”, czas jej terapii się po prostu skróci. I to mi się bardzo też spodobało.
Jesteś młodym terapeutą, młodym trenerem, więc to pytanie zmienię do jednego pytania. Co byś radził trenerom w swojej karierze zawodowej?
Przede wszystkim, że nigdy nie jest za późno, bo ja przychodząc na tą stronę barykady, o ile pamiętam, miałem 24 lata, teraz mam… czekaj, nie, 24? Nie, 23. Muszę sobie przypomnieć. Ty masz tam dobry spis, kiedy skończyłem granie w Stomilu?
Już wyłączyłem to.
W 2013 chyba, no to będzie to w takim razie 5 lat funkcjonowania w branży.
W `16 skończyłeś w Stomilu.
W `16?
Tak napisałeś, chyba że się pomyliłeś.
Nie. Ok. No to będzie 4-5 lat funkcjonowania w branży. To nie jest dużo, to jest bardzo mało, bym powiedział. To, co według mnie będzie stanowiło, kształtowało dobrego trenera, terapeutę, fizjoterapeutę, nieważne, to będzie przede wszystkim chęć zdobywania wiedzy, otaczanie się fajnymi ludźmi, którzy troszeczkę ten proces przyspieszą. Bo nie ukrywajmy najlepsza nauka, to jest ta, którą odbywasz podczas rozmów z doświadczonymi ludźmi. Znowu musimy wrócić do tego, co poruszaliśmy przy temacie badań. Wiedza jest super, ale jeżeli nie potrafisz jej zaaplikować w praktyce, to jest bezużyteczna. I ja uważam, że to, co jest ważniejsze, to jest praktyka poparta oczywiście wiedzą, ale tej praktyki najczęściej nauczą cię osoby doświadczone i na bazie ich doświadczeń ty potem też będziesz mógł/mogła ten swój warsztat dalej szlifować.
Więc tak, jak wspomniałem, nigdy nie jest za późno, żeby zacząć, kwestia tego samozaparcia i chęci zdobywania wiedzy, bycia najlepszym, tak naprawdę, bo to jest cały czas droga ku nieosiągalnemu, czyli byciu najlepszym. Otaczanie się fajnymi ludźmi, którzy są życzliwi, którzy chcą pomagać, a ja uważam, że takich ludzi jest bardzo dużo. I nawet w tym świecie Instagrama, Facebooka, takim mainstreamowym. Ja na przykład, powiem na takim przykładzie, że bardzo często kiedyś piałem do Konrada Topolskiego, bo uważałem, że jest mega świetnym specjalistą w tym, co robi i na dziś jesteśmy znajomymi, czasami nawet się odwiedzamy, jak ja jestem w Warszawie, spotkamy się, pogadamy, a zaczęło się tak, że dostałem w prezencie voucher na konsultacje do Konrada od swojej narzeczonej. To oznacza, że ci ludzie nie są osiągalni, że oni nie są chętni do dzielenia się wiedzą, nawet w takiej formie prywatnej, tylko można to zrobić. Wychodzę z założenia, że jak napiszesz wiadomość z jakimś zapytaniem, nawet do kogoś, kto prawdopodobnie ma całą skrzynkę zawaloną od innych pytań, no to jak to się śmiesznie mówi, w mordę ci nikt nie da, najwyżej ci nie odpisze, ale jak ci odpisze, to bardzo możliwe, że wrzuci do twojego warsztatu kolejne narzędzia, które w praktyce będzie można z powodzeniem wykorzystywać. To chyba są takie trzy rzeczy, że nigdy nie jest za późno, fajni ludzie w koło i taki trochę upór w dążeniu do celu.
To niech będzie puenta tego odcinka z Dawidem. Mam nadzieję, że Wam się podobało i było to dla Was pouczające i coś z tego wynieśliście. Bo moim dzisiaj gościem był?
Dawid Mieczkowski. Dziękuję.
Ja Ci również bardzo dziękuję, za to, że poświęciłeś swój czas i miałeś ochotę porozmawiać ze mną w serii Dachowski Pyta.
Jeśli mogę jeszcze szybko?
Proszę.
Jeśli mogę jeszcze szybko, to anegdotka. Jak wczoraj do mnie napisałeś, to w pierwszym momencie myślałem, że pytasz, kiedy możesz puścić kolejny podcast. [śmiech] Poważnie.
[śmiech] To puszczę go w poniedziałek.
Ja dziękuję za zaproszenie.
Puszczę go w poniedziałek i w poniedziałek będziesz mógł odsłuchać, czy to, co mówiłeś trzymało się zwięzłości. A Wy, jeżeli jesteście chętni na inne podcasty, no to zachęcam Was do odsłuchania na Spotify, iTunesie i na wszystkich innych serwisach, które trzymają tego typu wiedzę, i tutaj ona jest kompletnie darmowa. Jeśli odsłuchałeś też, to udostępnij, pokaż innym, że słuchasz, to też nam pomoże, mnie i Dawidowi tworzyć nowe treści dla Was. Do zobaczenia. Pozdrawiam Was serdecznie.
O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?