Opis tego podcastu:
Jaka historia kryje się za ścieżką zawodową Radosława Składowskiego, lekarza ortopedy z prawie 30-letnim stażem?
W tym odcinku #dachowskipyta bierzemy na tapet nie tylko ortopedię, ale też metodę FRSc. Na czym ona tak naprawdę polega? Jak to jest z tym bólem i mocną pracą manualną? U kogo warto zastosować pinoterapię lub pijawki? Czy jesteśmy w stanie wyleczyć każdego pacjenta pracując według koncepcji Pięciu Układów Regulacyjnych? Jak duży wpływ mamy na dysfunkcje pacjenta, a ile to działanie placebo?
Na te i inne pytania odpowie lekarz ortopeda, zajmujący się od 2000 roku medycyną manualną. Radosław Składowski łączy w swojej pracy klawiterapię oraz jej pochodne. Od 2006 roku prowadzi szkolenia z zakresu medycyny manualnej, współpracując jednocześnie z innymi lekarzami oraz fizjoterapeutami.
Chcesz dowiedzieć się więcej? Posłuchaj tego odcinka podcastu oraz zajrzyj do innych odcinków na tym kanale Youtube.
Wszystkie podcasty dostępne są też na innych portalach streamingowych, w tym Spotify i iTunes.
Transkrypcja podcastu:
Michał Dachowski: Witam was serdecznie. To kolejny podcast z serii Dachowski Pyta. Dzisiaj kolejny wyjątkowy gość i porozmawiamy sobie o tym, czym są miogelozy i inne tego typu rzeczy. A możemy o tym rozmawiać, tylko i wyłącznie dlatego, że moim gościem jest…
Radek Składowski, witajcie.
Witam cię serdecznie. Powiedz słuchaczom, którzy cię jeszcze nie znają, czym się zajmujesz, co porabiasz na co dzień.
Nie będę mówił co robię na co dzień, bo tego byłoby za dużo, a musimy się zmieścić. Z podstawowego wykształcenia jestem lekarzem, lekarzem ortopedą. Ortopedię taką klasyczną porzuciłem w 2004 roku, od tamtej pory param się, no powiedzmy, terapiami z kręgu terapii manualnej, narzędziowej, iglarskiej. Ponieważ było to dość dawno temu, w tamtych czasach jeszcze nie było takich wypasionych kursów jak są dzisiaj. Więc w dużym stopniu jestem samoukiem w tym wszystkim. Poza tym nie miałem za bardzo środków ani możliwości i tak zacząłem wymyślać na własną rękę. Potem się okazało, że to działa, ludzie zaczęli przychodzić i takim sposobem obrosłem w szkolenia, w kadrę szkoleniową. Właściwie gdzieś tam, można powiedzieć, stoję na czele jakiegoś takiego przedsięwzięcia, co się nazywa FRSc, czyli Five Regulatory System Concept, czyli koncepcja pięciu układów regulacyjnych.
Ale dalej przyjmujesz pacjentów i dalej pracujesz z klientami nazwijmy to?
Oczywiście, jako właśnie terapeuta manualno-narzędziowy.
To musimy zacząć od początku. Co cię w ogóle pognało w stronę bycia lekarzem? Dlaczego wybrałeś taki kierunek? Ktoś cię zmusił, rodzina czy niechcący?
Można powiedzieć, to był początkowo przypadek poniekąd, a może nie tyle przypadek, co wyrost bezradności jakiejś, bo to były jeszcze czasy komuny. Ja kończyłem liceum, nie wiedziałem co z sobą zrobić właściwie. Za wiele możliwości takich, w których w tamtych czasach można było uprawiać zawód taki w miarę nieskażony tymi warunkami powiedzmy, komunistyczno-esbeckimi, to zostawała mi właściwie bardzo niewielka pula zawodów. A ja się chciałem gdzieś tam umiejscowić w połowie drogi pomiędzy filozofem, a inżynierem. No i wyszło mi, że kimś takim może być chirurg. No i z tą myślą poszedłem na medycynę. Natomiast już po pierwszym roku studiów wiedziałem, że moim przeznaczeniem jest narząd ruchu i to było właśnie to. Początkowo poszedłem na ortopedię, a potem jak już ortopedia przestała mnie cieszyć, to poszedłem dalej w tej narząd ruchu i wylądowałem tu gdzie wylądowałem.
Powiedziałeś, przestała cię cieszyć i teraz, co było tym punktem zapalnym, że ty powiedzmy przeszedłeś ze strony lekarskiej na terapię manualną bardziej? Co tak cię trochę ukuło albo nie wiem, przeraziło u lekarzy albo nie wierzyłeś lekarzom albo stwierdziłeś, że to co lekarze robią nie działa? Co tam się wydarzyło?
Może ja nie zmieniałem strony jakoś tak specjalnie. Dalej się czuję lekarzem, natomiast tak jakby zrobiłem krok dalej, tak mi się wydaje, w mojej ocenie. Chodziło o to, że medycyna taka powiedzmy kliniczna, choćby nie wiem jak ambitna, zawsze gdzieś ma, tak powiedzmy, swój, nie że jakiś taki szklany sufit, ale moment, w którym człowiek zaczyna stawać się technikiem pracując jeszcze w tych strukturach. Dla mnie medycyna zawsze była czymś bardziej zbliżonym do poezji niż do właśnie jakiegoś takiego zawodu technicznego. Ortopedia i traumatologia w warunkach szpitala powiatowego tą granicę możliwości zarysowała stosunkowo wcześnie, więc tak już powiedzmy po 8 latach byłem gotowy do tego, żeby szukać czegoś dalej. Szukałem i spodobała mi się skuteczność medycyny manualnej, natomiast w tamtych czasach za wiele się o tym nie mówiło. Nie było za wiele źródeł tłumaczących, dlaczego to działa. Podjąłem coś, co po latach można by nazwać formą eksperymentu. Oczywiście nie był to eksperyment medyczny, raczej to był eksperyment taki jakby na sobie związany z takim jakby wyjściem poza tą wiedzową strefę komfortu i poszukiwanie nieznanego. Wiesz co, zabrzmi to strasznie, ale to głównie polegało na zintensyfikowaniu badania i to tego badania podstawowego, tego palpacyjnego, tego, którego właściwie nas się specjalnie nie uczyło.
Was lekarzy?
Nas lekarzy, tak. Ale i właściwie was fizjoterapeutów również, na takich podstawowych szkoleniach, nie?
Tak, wtedy tak. W tamtych czasach. No dobrze, ukuło cię trochę to, że byłeś nieskuteczny jako lekarz?
Tak, to było tak jakby po tej stronie takiej, nazwiemy to cielesnej, ale druga kwestia, to jest takie pytanie, które zaczęło mnie drążyć. Właściwie ono mnie drążyło od samego początku, tylko ja w tych początkowych momentach troszeczkę je tak jakby zagłuszałem, lekceważyłem, mianowicie, dlaczego medycyna twierdzi, że jedynym powodem dolegliwości, które zaczynają się w kręgosłupie lędźwiowym czy w pośladku i które promieniują potem do nogi, tą przyczyną jest dysk i jego ucisk, znaczy jego konflikt z korzeniem? I czasem pacjenci referowali zupełnie różne symptomatyki. Jedni załóżmy nie umieli siedzieć, inni nie umieli chodzić, inni potrafili i siedzieć i chodzić, natomiast najgorszy był moment, kiedy wstają z krzesła albo wstają z łóżka. Jeszcze inni mówili o tym, że dolegliwości mają całodobowo, natomiast nasila się to szczególnie w momentach unieruchomienia, czyli na przykład na siedząco albo na leżąco, a ruch w miarę to łagodzi. Jeszcze inni mówili o tym, że dolegliwości mają różnorakie, ale jedyną pewną rzeczą w tych dolegliwościach jest to, że jeśli zaczną tam się masować, szczypać, drapać w okolicy bolesnej, to ten ból mija. Zacząłem sobie myśleć, że w każdym z tych rodzajów bólu jest zawarta mądrość organizmu, który podpowiada temu właścicielowi, temu kierowcy tego bolida, który nazwano organizmem, jak on ma się zachować. Czyli skoro podpowiada jak ma się zachować, to w tej podpowiedzi dotyczącej zachowania jest tak jakby ukryty kierunek, ukryta droga do wyleczenia tego.
Wtedy często się mówi, że ludzie jakby wiedzą jak się wyleczyć, tylko się boją tego zrobić. Podpiszesz się pod tym zdaniem?
Właściwie wiesz, myśmy jako ludzkość dawno wyrośli z tej postawy słuchania instynktu. Zasadniczo instynkt znieczulamy w sobie. Jak dzieje się coś instynktownego, chociażby ból jest taką instynktowną podpowiedzią, że coś jest nie tak, to pierwsze co robimy, to zagłuszamy go, po to, żeby móc funkcjonować, często w toksycznych okolicznościach, dalej. Tamten zestaw pytań mnie skłonił do tego, czy by nie poszukać jakichś rozwiązań. Więc zacząłem selekcjonować wywiad zbierany od pacjentów, a potem właśnie sprawdzać, gmerać w tych pacjentach, tych miejscach bólowych i zdalnie od nich, szukając odpowiedzi na jakiejś takie zarówno leczniczej, tej pomagającej, jak i tej pogarszającej, czyli tej takiej niekorzystnej. Mając te dwa bieguny, wiedziałem przy którym rodzaju bólu, który kierunek jest dobry, a który należy pomijać, omijać, ale nim się też sugerować, by od niego jakby iść w kierunku tych rozwiązań pożądanych.
Czy ty miałeś jakiegoś nauczyciela, który jakby jakieś początki terapii manualnej pokazywał ci czy tak trochę wszystko sam przez siebie, przez swoje trochę próby i błędy? Czy jakiś kierunek ktoś ci nadał albo od kogoś czerpałeś?
Właściwie od lat 90., jeszcze od studiów poszukiwałem różnych takich majstrów. Jakoś mnie to wtedy tak, wydawało mi się to czymś atrakcyjnym dla ortopedy przyszłego, a ja już wiedziałem, że nim będę. Posiadanie takich umiejętności jakby w sposób bezoperacyjny, bez farmakologiczny załatwiać niektóre dysfunkcje narządu ruchu. Więc pierwsze jakieś moje doświadczenia biorą się z tamtych czasów. Właściwie w czasie tych moich pierwszych paru lat pracy na oddziale ortopedii, to ja często odwiedzałem, nawet udawałem pacjenta u różnych kręgarzy, którzy gdzieś tam w okolicy gościli albo wybierałem się nawet gdzieś tam w dal za nimi. Pierwszym moim kursem z terapii manualnej, to był w roku 2000, kurs u doktora Arkuszewskiego. Doktor Arkuszewski był takim spadkobiercom myśli i technik Lewitta i właściwie to była pierwsza jakaś taka usankcjonowana forma terapii manualnej. Dzięki też temu, że doktor Arkuszewski był związany z Lewittem, to bodajże w roku 2002 tegoż Lewitta sprowadził do Polski. Odbył się pewien taki warsztat trzy czy czterodniowy. Miałem możliwość w nim uczestniczyć. Między innymi tam poznałem Jarka Ciechomskiego. Poznałem tam też osobę, Grzegorza Jabłońskiego, który był takim powiedzmy terapeutą manualnym, ale też wyrosłym na podobnych, jak moje poszukiwania. Grzegorz Jabłoński właściwie był, jak na tamte czasy, osobą u której poziom wykonywania manipulacji to było jakby najwyższe mistrzostwo jakie wówczas widziałem i dlatego postanowiłem się u niego tego pouczyć. Jeździłem do niego regularnie na takie podszkalania. Parę lat mi to zajęło, natomiast nie pokończyłem u niego wszystkich kursów, tych które on tam proponuje. W którymś momencie postanowiłem, że muszę iść swoją drogą.
Mnie zawsze też zastanawia, kiedy w głowie człowieka rodzi się, że może szkolić, nie? Że jego wiedza jest wystarczająca do tego, żeby nauczać innych. Ty zacząłeś uczyć fizjoterapeutów, ja nie wiem, może byłem nawet drugim u ciebie albo nawet pierwszym szkoleniu, nie wiem czy pamiętasz?
Pamiętam, oczywiście. Tego się nie da zapomnieć, ale to nie było pierwsze ani drugie. Wiesz co, ja w ogóle nie zamierzałem nikogo szkolić. Ludzie sami zaczęli do mnie przychodzić i pierwsze takie grupy to wywodziły się gdzieś tam z kręgu naturopatów. Ja początkowo nie byłem chętny do tego, natomiast ja przemyślałem to z innej strony. No bo wiedziałem, że oni i tak i tak takie rzeczy robią. Jak zobaczyłem sposób w jaki niektórzy wykonują to się chwyciłem za głowę, za duży poziom ryzyka i pomyślałem, choćby z tego powodu żeby pokazać im gdzie ocierają się o pewną czerwoną linię, to coś im takiego zrobię. No i tam chyba ze dwie lub trzy edycje tego takiego szkolenia się odbyło. To było na zamówienie tam pewnych takich, jakby to powiedzieć, towarzystw zrzeszających tę grupę. No ale chwilę później jakoś tak się złożyło, że znajomi fizjoterapeuci, którzy gdzieś tam wiedzieli na czym polega moja praca, widzieli efekty, po prostu spytali, czy też mogą. I tak się zaczęły pierwsze kursy. Były takie grupki tam po 5 osób, potem 10, no i też zanim myśmy się Michał spotkali, to myśmy się spotkali w roku chyba 2014.
Myślę, że wcześniej.
Nie, to był 2014.
2014? Może tak, mogę to sprawdzić jeszcze. Dyplom mam.
A ja wystartowałem słuchaj ze szkoleniami słuchaj w 2005, czyli ja już miałem 9 lat. Zresztą, nawet ta edycja na której myśmy się spotkali, wtedy było bardzo daleko do profesjonalizmu, znaczy profesjonalizmu takiego organizacyjnego.
Skrypt pamiętam do tej pory. Te tysiące kartek, tu sobie zróbcie zdjęcie, tu sobie przeczytajcie, nie? Tak to było. No teraz to już tak nie jest, z tego co wiem.
No nie, zdecydowanie nie jest, ale to wiesz, to zmienili ludzie, którzy do mnie przyszli. Mówili: słuchaj, coś z tym trzeba zrobić. To co proponujesz jest na tyle oryginalne, że trzeba się tym szerzej podzielić.
Okej. Wróćmy trochę do takiego tematu lekarz i terapeuta. Czy uważasz, że lekarze za często operują? Brak próby rehabilitacji, brak terapii manualnej, brak nie wiem, próby działania czegoś innego jest jednak za częsty?
Troszeczkę bym to inaczej nazwał. Odpowiem na to pytanie tak jak ty je zadałeś, natomiast później troszeczkę zmienię jego brzmienie. Bo jeśli chodzi o częstość operacji, oczywiście rozmawiamy o lekarzach ortopedach Michał?
Tak, tak, tylko i wyłącznie.
Czyli o tych, którzy wraz z nami usprawniają narząd ruchu. Więc jeśli chodzi o operacje z powodów traumatycznych, czyli leczenie złamań, zerwań, a zwłaszcza złamań, to uważam, że nawet za mało się operuje, że dużo więcej powinno się operować. Oczywiście tu dodam swoją uwagę, operować, ale i też z dużo większą troską o przejście operacyjne przez tkanki miękkie, zwłaszcza przez mięśnie i potem takie atraumatyczne wyjście z tego, po tym co operacja z tą kością dokonała. I tego uważam, że powinno być więcej. Natomiast jeśli chodzi o operacje takie nietraumatyczne, nieurazowe, czyli na przykład protezowanie czy jakieś takie artroskopie, których jedynym podłożem jest jakby brak konceptu na pacjenta, to tego uważam, że chyba jest za dużo. Może nawet nie tyle za dużo, co kwalifikuje się pacjentów do tych operacji przy tak jakby niewyczerpaniu wszystkich pozostałych możliwości. I tutaj dochodzę do jeszcze jednego wniosku, że tak jakby przez organizację systemu opieki zdrowotnej jaką mamy, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, to brakuje jakiegoś takiego, może nie, źle mówię, nie brakuje, chciałem powiedzieć, że brakuje jakiegoś specjalisty, ale ten specjalista jest i tym specjalistą jest, o którym zaraz będę mówił, jest właśnie bardzo dobrze i wszechstronnie wyszkolony fizjoterapeuta. Tylko nie taki fizjoterapeuta tuż po studiach, tylko ten, który skończył studia, porobił kursy zarówno dotyczące kinezy, treningu, różnych terapii manualnych i wie, jakie są możliwości tych wszystkich dróg terapii. Teraz taka osoba jest właściwym fachowcem do tego, by prowadzić coś w rodzaju kampanii. Nawet można porównać do takiej kampanii wojennej, którą jest postępowanie terapeutyczne z pacjentem, a zwłaszcza z trudnym pacjentem. Na dzisiejszy czas, taka władza, taka buława marszałkowska spoczywa w rękach lekarza. A lekarz nie wie dokładnie, mało który lekarz wie, lekarz ortopeda, jakie możliwości kryją się w treningu, w medycynie manualnej, w medycynach narzędziowych, w terapiach narzędziowych. Wiem, że tacy ludzie, znaczy tacy lekarze, ale nie z takiego systemowego wykształcenia, tylko z tytułu własnego hobby, w takim miejscu się umieszczają. I to są podejrzewam bardzo profesjonalnie podchodzący do tego ludzie i idealni do tak jakby nawigowania tym procesem terapii narządu ruchu. Natomiast lekarz operator, czyli wraz ze swoją operacją, no to jak już mamy te wojenne porównanie, to można by go tak przyrównać do snajpera, czyli wojskowego, który jest bardzo mocno usprzętowiony, bardzo dobrze wykształcony i on czeka na ten rozkaz, co ma zrobić. Ale z poziomu snajpera siedzącego na drzewie nie da się dowodzić bitwą, bo jest za mały przegląd sytuacji. Pewnie mnie moi koledzy znielubią za to, co powiedziałem. Tak na to patrzę po latach.
Traumatyczne operacja, do tego początku jeszcze wrócimy. Albo powiedz jak chciałeś zadać pytanie…
W międzyczasie zrobiłem, chodziło o to, nie tyle, czy za często, tylko czy właściwie kwalifikują do operacji.
Traumatyczne więcej, dlatego że zespolenia wewnętrzne, o to nam chodzi, żeby nie było zewnętrznych, jest to łatwiejsze w rehabilitacji i w ruchu? To jedna przyczyna?
Nie Michał, nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że załóżmy pozostawienie niektórych leczeń, leczenia na przykład złamań kości długich sposobami zachowawczymi czy czynnościowymi powodują często gojenie w skrócie. Czyli załóżmy, jeśli to jest kończyna dolna, no to człowiek po osiągnięciu wzrostu, no właściwie a priori już będzie skazany na jakąś formę inwalidztwa i szerzenia się tej nierówności kończyn na pozostałe fragmenty narządu ruchu. Ja dziś za dużo o tym wiem, w przeciwieństwie do czasów, kiedy byłem ortopedą, by ignorować tego typu, tak jakby, nie chcę jakoś oceniająco tego opisać, ale…
Możesz, mało osób słucha tego podcastu.
To znaczy, to powiem tak, ja w tamtych czasach, gdy się tym zajmowałem, uważam siebie za osobę z niedociągnięciami edukacyjnymi.
Okej. Jakbyś miał wybrać najczęściej niepotrzebną operację, nietraumatyczną, tą taką nazwijmy to życiową, pewnie byłby to wspomniany kręgosłup, przez ciebie już. Czy mam rację?
Tak, tak, tak. Myślę tak, że to, natomiast od razu chcę powiedzieć, nim powiem cokolwiek dalej, że to się zmienia, że tych takich wejść operacyjnych po to, żeby wyciąć dysk jest coraz mniej. Neurochirurdzy są rozwojową branżą i patrzą na to już, no właśnie patrzą w świetle odkryć i doniesień tych działów, powiedzmy medycyn zachowawczych, czyli treningu, manuali.
To powiedzmy trochę może tutaj więcej. Nie było tego w planie, ale fajny temat. To kiedy taką operację byś zrobił? Co musiało być u pacjenta jakby widać albo co musiałby już przejść ten pacjent, żebyś taką operację powiedzmy nie wiem, zlecił albo powiedział, okej proszę pana, dla pana już tylko operacja albo dla pani?
Wiesz, decydowanie o tym raczej jest sztuką, a sztuka polega na tym, że się dziesiątki, jeśli nie setki czynników składa, jak te wektory w matematyce i ma powstać z tego potem jeden wektor, więc ciężko tutaj tak wiesz, w trzy minuty algorytm sprzedać. Ale z czym szczególnie trzeba się liczyć? Zaburzenia funkcji zwieraczy, ale takie potwierdzone. W sensie, nie że człowiek w momencie, gdy poczuł ten silny ból, a akurat miał pełny pęcherz, to po prostu popuścił z bólu, bo ogólnie wtedy funkcja tego, co my nazywamy łańcuchami synkinetycznymi słabnie, no a wraz z nimi elementy tłoczni brzusznej, które wspierają zwieracze. Więc jeśli popuścił tylko w tym momencie, to nie należy tego tak jakby składać na randze uszkodzenia korzeni, prawda? Ale jeśli są zaburzenia zwieraczy, to na pewno. Jeśli jest taka koincydencja, że mamy wysoko i tak dość eksplozywnie wypadnięty dysk, czyli na przykład na poziomie L3, L4 i są liczne niedowłady, to lepiej zoperować. Poza tym, tu taką dygresję wtrącę…
Wiem, że lubisz na szkoleniach dygresje.
Tak, tak, tak, ale teraz muszę. Często gdzieś tam pokupuję w wielu ludziach i w pacjentach i w terapeutach jakiś taki mit tych ryzykownych operacji kręgosłupa. To jest domena lat 80., może wczesnych 90. Odkąd zaczęła się rozwijać technika mikrochirurgiczna, to te operacje naprawdę nie są aż tak niszczące. Samo dojście do kręgosłupa nie odwarstwia mięśni, nie odcina ich, nie tworzy dużych blizn, właściwie przechodzi się przez mięśnie na zasadzie rozwarstwiania i te szkody są niewielkie i czasem te szkody są akceptowalne do poniesienia, gdy trzeba zadziałać szybko. Co jeszcze? Jest jeszcze taki jeden mit, który z kolei nastają lekarze, mianowicie ten czynnik czasu związany z tym, że jeśli jest jakiś tam konflikt korzeniowy, który daje niedowłady, to trzeba operować jak najszybciej, gdyż nerw się po tam iluś dniach według różnych badaczy są przesuwane, że ten nerw się po tych dniach nie odtwarza. No widywałem wiele takich przypadków i nawet bardzo zadawnionych i okazało się, że możliwości regeneracji są, tylko te nerwy potrzebują odpowiedniego bodźca. Wiesz, zostało to w praktyce wielokrotnie gdzieś tam, może nie chcę powiedzieć dowiedzione, ale uzyskane w osiągnięciach terapeutów.
Z Rafałem, moim z jednych poprzednich gości, doszliśmy do wniosku, że tzw. ostry dysk, taka przypadłość, która jest często diagnozowana, praktycznie nie istnieje i jest rzadko spotykana w gabinecie. Masz takie same doświadczenia własne?
Do tego się też wprowadzają.
Dobrze. Trochę przejdźmy do metody, trochę mi ciężko powiedzieć, waszej czy twojej? Jak wolisz?
Mówmy, że nasza.
Tak, waszej. Tak też myślałem, że tak będziesz chciał mówić. W waszej metodzie, ona jest kontrowersyjna przez jedno, dużo osób mówi, że tak nie wolno w ogóle pracować, dlatego że mamy tam nazwy typu ośmiorniczki, miogelozy, jętki, coś co nigdzie indziej jest nieopisywane. Czemu zdecydowaliście się takie nazwy prowadzać? Zostały bo zostały i teraz ciężko zmienić czy jest jakaś inna myśl, która temu przyświeca?
Nie jest na pewno ciężko zmienić. Więc każde wnieść trzy przykłady. Każde ma inne pochodzenie i inne, tak jakby, inne losy i inne inspiracje. Otóż miogeloza jest pojęciem nie moim. Ona jest zapożyczona z niemieckiej terapii manualnej. W latach 90. nabyłem taką książkę, bodajże Neumanna, Medycyna Naturalna i tam właśnie opisują miogelozy i to jest dokładnie to samo, o czym ja mówię. Miogeloza była jakąś taką, wracamy do lat 90., wtedy do Polski powoli przybywają punkty spustowe i oczywiście ja też tam na nich pracuję. Natomiast miogeloza po tych tam dziesiątkach setek palpacji, które gdzieś dokonałem, również w poszukiwaniu punktów spustowych, zarówno tym ręcznym, jak i tym igłowym. Jakby koncepcja miogelozy, czyli jako takiego bolesnego zgrubienia biegnącego gdzieś tam, znaczy będącego jakby formą stężenia, kondensacji zawartości jakiegoś tam worka omięsnowego, czyli fragmentu mięśnia, że to bardziej, tak jakby, bardziej obrazuje, pojęcie miogelozy bardziej obrazuje, to co gdzieś tam w tym badaniu ręcznym się wykazywało, niż pojęcie punktu spustowego. Oczywiście, w obrębie samej miogelozy były mniej lub bardziej bolące punkty i przeważnie w obrębie miogelozy było punktów więcej niż wykazywało dzieło Travella i Simonsa. Tak że przylgnąłem do niej, a potem znalazłem, w wyniku poszukiwań, rozwiązań dla niej. Doszedłem do wniosku, że nie tyle istotne w niej jest niwelacja tych punktów spustowych, co raczej poszukanie miejsc, dzięki którym, ta miogeloza się tworzy. Natomiast odnalezienie tych miejsc, które wykazywały się skutecznością w rozwiązywaniu problemu miogelozy, no doprowadziło do takiego ex post stworzenia hipotezy, czym te miogelozy są, znaczy mogą być właściwie. No i tych miogeloz też uczyłem się kilka rodzajów. Być może jest tylko jedna, być może przyszły EBM rozstrzygnie. Jedne rzeczy potwierdzi, drugie sfalsyfikuje. No po to jest. Jeśli chodzi o ośmiorniczki, to jest zupełnie…
Wrócę w ogóle do tej miogelozy, bo już jak tak rozdzieliłeś to na trzy, to chciałbym zadać jeszcze dodatkowe takie pytanie. Czy myślisz, że koncepcja FM-u, czyli Fascial Manipulation, mówi o tym samym, tylko nazywa inaczej, czyli identyfikacja tkanki, brak ślizgu tkanki, to jest to samo co miogeloza, czy jednak są to dwie różne kompletnie rzeczy?
Z tego co wiem o FM-ie, to nie. Siedzi w innych w ogóle miejscach.
Okej. Dodatkowe pytanie. To jedziemy dalej, o ośmiorniczki.
Ośmiorniczki to było coś, co tak jakby było odkrywane powoli, po kawałku, jeśli pamiętasz jak mówiłem, o tych różnych pacjentach, którzy na różne sposoby referowali jakiś tam, w jaki sposób ich rwa kulszowa boli, no to była ta grupa z bólem całodobowym, który nasilał się zwłaszcza w sytuacjach unieruchomienia, a lekko się zmniejszał w sytuacjach, gdy poddawali się jakiemuś intensywnemu ruchowi, ewentualnie gdzieś tam uderzali się, to dotyczy starszych osób, uderzali się w bolesne miejsce. I co? Idąc za tymi zachowaniami pacjentów, zaczęłam dostarczać im tego bodźca przeciążającego, takie przekalibrowującego jakiś tam licznik bólu. No i na początku skorzystałem z obserwacji, że bańka chińska, ta gumowa, jeszcze z naoliwioną skórą odpowiednio tam intensywnie przesuwana po tejże skórze z odpowiednią grubością tego zassanego wałka, daje tym ludziom poprawę i to daje właściwie od pierwszego zabiegu. Bo ludzie potrafią chodzić, nie spać po wiele nocy, przychodzą jak zwłoki, jak zombie do nas. Robimy im zabieg na określone terytorium, nie za małe, przede wszystkim. To też był wynik moich doświadczeń i tej samej nocy oni już śpią. Co prawda, na drugi dzień może są tu i ówdzie poobijani, mają różnego rodzaju wynaczynienia, ale to jest cena do poniesienia. I wiesz, potem zacząłem poszukiwać, co ta bańka z tym zassanym wałkiem temu organizmowi robi. No i podejmowałem, na sobie też różne i na bliźnich eksperymenty, żeby popatrzeć jak głęboko sięga to podciśnienie, do jakiej tkanki. No i wyszło, że do mięśniowej właściwie już nie dochodzi. Najskuteczniejszy zabieg jest wtedy gdy jest zasysana tkanka tłuszczowa do tej powięzi, którą w ortopedii nazywało się podskórną, a po Schleipie się nazywa powięzią głęboką, czyli jak wszystko to zostanie zassane, to wtedy jest ten zabieg najwłaściwszy. No a potem jeszcze w obrębie tych stref, które poddawało się temu zabiegowi, jedne strefy bolały bardziej, inne mniej. Jedne były bardziej skuteczne w usuwaniu, drugie mniej. No i zacząłem to palpować. No i się okazało, że u większości ludzi, właściwie u wszystkich ludzi są te same przebiegi pewnych zgrubień w tej tkance podskórnej. A ponieważ te zgrubienia zachowywały się w taki sposób, ponieważ widywałem je u ludzi z różnym stopniem nasilenia, to tak jakby po kilkuset takich przypadkach, zauważyłem, że u tych ludzi ta tkanka układa się w coś, co przypomina ośmiornicę, czyli jest głowa i są odnogi odchodzące od tej głowy. I stąd ta nazwa. No nazwa oczywiście w tamtych czasach nie była pod szkolenia przygotowana, to raczej było do szybkiej komunikacji z moimi pracownikami w gabinecie, ale ponieważ nasze szkolenia to wtedy często wyglądały tak, że przychodzili ludzie do gabinetu na coś w rodzaju stażu i wtedy się szkolili, no to się ta nazwa utrwalała. Wszyscy z niej byli zadowoleni. No i tak gdzieś przeszła potem do tych skryptów. Gdybym wiedział co mnie czeka, to bym już w tamtym etapie poszukał lepszych nazw. Ja wiem, jakie te nazwy robią nieporządek.
Czy myślisz, że na dzisiaj dałoby się jakoś nazwać to bardziej medycznie?
My to nazwaliśmy nawet Michał, to jest raczej tak na poczet, potrzeby kursów. Nazwaliśmy to lipodynie i to czemu taka nazwa? No, i czemu taka nazwa? Lipos to tłuszcz po prostu, a ta końcówka odynia, miała wskazywać na bolesność. Oczywiście, co do odbioru nazwy, to można polemizować. Można było nazwać to jakoś inaczej, może bardziej naukowo. Na tę chwilę, tkanka ta jest poddawana właśnie badaniom w świetle prawdziwego EBM-u na katedrze anatomii i tamtejsze ciało naukowe sugeruje inne nazwy. Przy czym nazwy na potrzeby jakby publikacji w zakresie anatomii i ona na pewno nazwę zmieni. Mi się ta nazwa, lipodynia z czasem też jakoś troszeczkę przestała podobać, więc być może będzie inna.
Dużo ci ośmiornica zrobiła problemu w nauce, jakby w komunikacji z lekarzami albo innymi terapeutami? Było to jakieś problematyczne?
Nie da się tego wprost sprowadzić do nazwy powiedzmy powięź podskórna. Mamy wyspecjalizowane fragmenty tej powięzi podskórnej, więc to jest jakby coś bardziej specyficznego. Być może nazwa się zmieni. Ja się nie upieram. Nie będę się zabijać o nazwę.
Ja też nie. Jętka została nam.
Bardziej chcę, żeby dziedzictwo tego odkrycia przeszło gdzieś tam w poczet możliwości terapeutów i to nie tylko tych spod herbu FRSc, tylko wszystkich.
Okej, jętka. Skąd ta nazwa?
Jętka to z kolei, ona brzmi tak trochę może mało poważnie, natomiast jest to nazwa wzorowana na konstrukcjach więźb dachowych. Jeśli zapytasz inżynierów konstruktorów czy inżynierów architektów, jaka jest nazwa belki, która łączy dwie krokwie, po to żeby je stężyć ze sobą, żeby zbudować taką podstawową kratownicę, to ona się właśnie nazywa jętka, nie inaczej. Nawet szukałem w anglojęzycznym nazewnictwie takim konstrukcyjnym, no i po angielsku, zresztą w zakresie wpływów języka czysto angielskiego, to to się nazywa collar tie, czyli krawat. Czyli wcale nie lepiej, niż jętka, a jeszcze bardziej niespecyficznie. A po amerykańsku to się nazywa span beam, czyli taka belka przęsłowa. Wolałbyś mówić na to belka przęsłowa?
Nie.
No właśnie. No to jętka z racji ekonomii języka tutaj wygrywa. Natomiast, dlaczego tak to się nazywa? Dlatego, że była to struktura, która, jeśli konstrukcja dachu, dwie krokwie wyglądają w tej sposób, to między nimi jest taka belka. Po to żeby te dwie krokwie pod wpływem, na przykład obciążającego śniegu się nie zapadły albo pod wpływem obciążającego wiatru nie przechyliły. Po to jest ta jętka. I teraz, czyli jeśliby wziąć te dwie belki czy te dwie krokwie jako wektory po których przenosi się pewna siła, no to jest pewien dodatkowy wektor, który działanie tych dwóch wektorów, tych dwóch wektorów idących po belkach, tak jakby, może już nie stęża, tylko łączy ich siły i z uwagi na to, że nie ja jestem konstruktorem organizmu, natomiast to organizm, ja tylko sobie patrząc na to, jak nasze organizmy radzą sobie z wykorzystaniem fizyki, tej samej fizyki, którą odkrywają fizycy i inżynierowie, to sobie tak pomyślałem, no już tyle razy się okazało, że organizm potrafi wykorzystać zjawiska fizyczne, czyli na teorii konstrukcji, to ten organizm się na pewno też zna. Sama mikroarchitektonika powięzi na to wskazuje. Jak się zna, więc może w tej skali makro też tak jest i zdałem sobie sprawę, że każdy mięsień, każda, czyli coś co łączy dwa przyczepy i potrafi te przyczepy do siebie zbliżyć, to jest jakiś wektor, to między tymi wektorami, zwłaszcza skośnie lub skrzyżnie do siebie przebiegającymi, musi istnieć coś takiego. Znaczy nie, że musi, może istnieć, bo organizm może to już rozwiązać. Zaczynając sprawdzać te wszystkie fugi pomiędzy mięśniami i okazywało się, że w każdej fudze pomiędzy zbieżnie zbiegającymi się mięśniami, nie? Tak jak na przykład pierwszy i deltoideus albo pomiędzy dwoma aktonami deltoideusa, tam siedzi taki punkt bolesny. Myśmy to sprawdzali na sekcjach i okazało się, że tak, tam takie rzeczy są. Czasem to jest taka jętka, która zawiera naczynie i wtedy można by powiedzieć, no to jest wcale żadna jętka, tylko to jest po prostu perforator. Tak, to jest perforator, ale nie wiem, czy budowę perforatora naczyniowego kiedyś ktoś z tych krytyków widział.
Ja nie.
Perforator to po prostu są dwa małe naczynia otoczone bardzo litą tkanką łączną, a często jeszcze ułożoną w postaci ścięgna, a czasem jeszcze pomiędzy dwoma mięśniami, które są zamknięte w tych swoich namięsnych, przebiega taki mostek mięśniowy. I właściwie no, we wszystkich tych miejscach, które gdzieś tam wyznaczyliśmy na tych naszych kursach, jako te miejsca, daliśmy im nazwę jętek, tam żeśmy znaleźli tego typu struktury. No może w dwóch nie znalazłem. Tam się okazało, że to jednak, to co podejrzewałem o bycie jętką jest takim wpustem odnogi ośmiornicy, no ale też bolesne na ten sam sposób.
Dlaczego organizm robi sobie taką krzywdę? Jakby tego nie nazwać, jakby czy jętka czy ośmiornica czy każda inna rzecz jest bolesna. Co my robimy tak złego w naszym życiu, że to się pojawia i zaczyna nas boleć?
Jesteśmy cywilizowani i to jest, to co zaczyna nas boleć.
Czyli co, siedzenie nas boli?
Siedzenie nas boli, leżenie nas boli, za długie gwałcenie rytmów dobowych nas boli, żarcie nas boli.
To jest obrona organizmu?
Trochę obrona, a trochę sygnalizacja. Myślę, że wiesz, pierwotny człowiek umiał zamienić te podpowiedzi bólowe w odpowiednią reakcję behawioralną, czyli jak go ból zmuszał do chodzenia, to chodził. Jak go zmuszał do nieużywania jakiejś kończyny czy tam jakiegoś stawu, to go nie używał, omijał, a potem, jak organizm wydawał, gdy już powiedzmy organizm jakoś wstępnie, mówić kolokwialnie, ogarnął to miejsce nadwyrężone, to zaczął się innymi sposobami domagać rozruszania. Czyli człowiek miał potrzebę się przeciągnąć albo przejść albo uderzyć w dane miejsce. No moją inspiracją do tych właśnie ośmiornic czy tych lipodyni było to, co zaobserwowałem u swojego dziadka, którego jak coś bolało, to się w to miejsce uderzał laską, aż go przestało boleć. Dziadek jeszcze tak w miarę kontaktował, ale wiesz, no jak się ma 90 lat, to jakby o cywilizacji się już coraz mniej pamięta, a instynkty zaczynają, niczym do dziecka, zaczynają wracać i osiągają ten poziom, co u dzieci. A dzieci się mają instynkt, tylko wychowanie jest, na czym polega wychowanie? Na pozbawianiu instynktów.
Daleko poszliśmy, normalnie tylko sobie zadać jedno pytanie, czy powinniśmy wychowywać dzieci? Nie, to nie miejsce tego pytania. Dobra, teraz tak. Jakby w waszej koncepcji używamy również nie tylko rąk, ale dodatkowych rzeczy typu kat czy bańka. Bardzo często jest to używane dość mocno do różnego rodzaju wybroczyn. Czy rzeczywiście tak dużej siły i tak dużego potem, jakby nazwijmy to, odpowiedzi organizmu potrzebujemy do leczenia? Jest wiele zwolenników tylko, też oprócz ciebie Chaitow, robił to delikatnie, a jednak działało. Dlaczego tak duża siła?
No dobra. Bo tu widzę dwie możliwości odpowiedzi. Jedno to kwestia krwawienia, drugie to kwestia siły. Ponieważ, dwie odpowiedzi są gdzieś tam zasadzone w obserwacjach. Dużo siła powoduje dużo szybciej uzyskanie efektu, a teraz co jest tym efektem? Efekt tłumaczymy tym, że ta inaktywacja, może inaczej, tym że lipodynie są powiązane z układem wegetatywnym, a w szczególności sympatycznym i te lipodynie mają odruchowy związek z funkcjami układu sympatycznego. Krótko mówiąc, im lipodynie bardziej tak jakby zaaktywowane, tym układ sympatyczny, też jego funkcje bardziej wygórowane. A jak są wygórowane, no to nie ma równowagi między sympatycznym a parasympatycznym. Natomiast patrząc nawet na taką logikę, że ten układ sympatyczny jest nam potrzebny do tego by walczyć albo uciekać, czyli krótko mówiąc, przeżyć. Czyli to są takie pobudzenia, które zgaszeniu w naturalnych warunkach ulegają dopiero wtedy, gdy uciekniemy albo gdy wygramy w tejże walce. One nie mogą wystąpić z racji tego, że nie wiem, w którymś momencie, jak włączy się układ parasympatyczny i załóżmy gdy uciekam przed stadem rozpędzonych bawołów, to nagle włączy mi się czynnik, który powie odpocznij teraz, po co się tyle męczyć. No to zostanę stratowany, nie? Więc jeślibym poszedł za tym czynnikiem, dlatego układ sympatyczny tak jakby walczy, tak mówić kolokwialnie, aż do rozładowania, czyli aż do przekalibrowania. Gdy już właściwie nie ma, gdy ten wysiłek, do którego układ sympatyczny zmusi narząd ruchu nie wjedzie do jakichś konstruktywnych rozwiązań, no to wtedy pojawia się omdlenie. Czyli jakby rozłączenie z udawaniem śmierci. Krótko mówiac, uznawszy lipodynie jako taki system receptorowy dla układu sympatycznego, powoduje w nim się bodźce tak intensywne i na tyle długo trwające, by doszło do takiego wyłączenia, takiego jakby rozładowania, takiego przekalibrowania. Można by powiedzieć jakby do przekręcenia licznika bólu i wtedy ten ból zostaje odłączony i nie wraca, bo są sposoby na to by włączyć ból lipodyni, tylko on wróci. I on wróci w najgorszym możliwym momencie, czyli w nocy, tej samej doby, tylko w nocy. I to będzie bardzo niekorzystne dla pacjenta, bo może być to ból jeszcze większy niż w nocy poprzedniej. Po pierwsze, tracimy zaufanie jako terapeuci. Po drugie, pacjent się zniechęci, będzie szukał gdzie indziej, a wyleczenie bólu było tak blisko. Znaczy ja popełniłem te błędy, potem zacząłem je tak jakby naprawiać, no i w wyniku zgromadzonych doświadczeń wyciągnąłem kolejne wnioski, że lipodynie trzeba zinaktywować do końca i oczywiście trzeba znać umiar, no bo jeżeli przyjdzie człowiek ze skazą krwotoczną, no to my go nie możemy wykrwawić za pomocą tej bańki. Więc są techniki zastępcze, tylko takiego pacjenta trzeba w dużym stopniu bardziej wyedukować, że jeśli, załóżmy ta inna technika, ta niebólowa nie przekręci tego licznika, to tej nocy będzie źle i powinien mimo wszystko, przyjść do nas na następny dzień, a nie się zniechęcać. Takie możliwości są oczywiście. Wiesz, ja jestem znany z tego, że słowem kluczem do mnie jest skrót, więc jeśli coś może być załatwione szybciej, to załatwiam to szybciej, ale jeśli nie może. Wynaczynienia to jest pewne też ciekawe zjawisko, bo wynaczynienie pojawia się tylko pierwszy raz. O ile w ogóle się pojawi, to tylko przy pierwszym zabiegu. Prawdopodobnie jest to związane z tym, że rozciągane są jakieś takie już kruche naczynia albo raczej naczynia na tyle stare, że one są niezaadoptowane do tych zakresów ruchomości tkanki, ślizgu tkanki, które oferuje ciału bańka. I teraz jeśli po takim zabiegu bańką zrobią się te wybroczyny, to się oczywiście tam dwa, góra trzy dni zresorbuje. Jeśli po tym trzecim czy czwartym dniu pacjent przyjdzie i zrobimy mu jeszcze raz bańkę, rzadko są do tego wskazania, ale czasami są, na przykład przy zamrożonych barkach, to po tym następnym zabiegu, choćby nawet był mocniejszy, to wybroczyny nie wystąpią. Czyli prawdopodobnie ta neoangiogeneza tworzy naczynia już przystosowane do tego zakresu ruchu, który tam z pociągania bańki zachodzi i wynaczynienia nie występują.
Jak ludzie reagują na cały siny bark? Co mam im powiedzieć przed wizytą?
Zawsze tłumaczę, zwłaszcza jak panie przychodzą, czy tam nie mają jakichś wystąpień, w których będą musiały okazać to miejsce, bo ono naprawdę będzie brzydko wyglądać. Więc to zawsze poprzedza rozmowa, nie? Tłumaczę, że zapłatą za to będzie przespana noc.
Czyli co, rachunek plusów i minusów?
Dokładnie.
Jak działa kat i czym się będzie różnił od naszego palca?
Czy mam mówić bardziej o sposobie stosowania kata czy raczej o fizjologicznych podstawach i hipotezach na których to jest oparte?
Pytanie w drugą stronę, odbiłeś. Dobrze, no to zacznijmy od tego dlaczego…
Dlaczego palec nie działa, a kat działa?
No właśnie, o to. Dlaczego ja muszę przejechać katem?
Palec jest za duży i za miękki w porównaniu do tej końcówki narzędzia. A po to by wyzwolić ten lecznicy odruch, potrzebne jest odpowiednie ciśnienie. Czyli żeby zwiększyć ciśnienie, ciśnienie to jest siła podzielić na powierzchnię, nie? Czyli jeśli chcę zrobić głębszy dołek, na przykład stojąc na śniegu, no to podnoszę najpierw jedną nogę, czyli stopa działa na powierzchnię z dwukrotnie większą siłą, prawda? A potem stawiam drugą i podnoszę tą pierwszą, po to żeby znowu była większa siła na jednostkę powierzchni albo zmniejszam powierzchnię, czyli staję na palcach. Więc redukcja powierzchni z opuszki do takiej końcówki tego naszego narzędzia, to jest redukcja około 100-krotna. No to 100-krotnie zwiększa siłę. Przy czym sama siła docisku, którą terapeuta stosuje wcale nie jest większa, wręcz jest mniejsza. Po drugie, te punkty, którym kat jest dedykowany, to one są stosunkowo niewielkie. To są często przyczepy mięśniowe czy więzadło czy jakieś tam właśnie jętki i żeby do takiej jętki odpowiednie ciśnienie doszło, no to końcówka musi być mała. To jest jedna rzecz. A fizjologiczna podstawa, no to tłumaczeniem jest odwoływanie się do tego, że takie miejsca są silniej infiltrowane przez zakończenia nerwowe typu trzeciego i czwartego, które to są takie wolne zakończenia nerwowe, które oprócz tego, że są nocyceptorami, to są też hemo, termo i mechamoreceptorami. A ta ich mechamoreceptorowa funkcja wiąże się odruchowo z układem wegetatywnym, który układ sympatyczny podczas działania właśnie ma takie mechamoreceptory, obniża natężenie swojego działania i tym sposobem lokalnie rozluźniają się tonusy, poprawia się unaczynienie. No a z drugiej strony, kat robimy głównie, znaczy taką miarą tego, że technika jest zakończona jest spadek bolesności. Tutaj taki charakter tnąco-piekącej bolesności w tym miejscu. No i w związku z tym spada też nocycepcja w tym obszarze, a jak spada nocycepcja, no to mięśnie nie mają powodu by się spinać powrotnie z typu bolesności, a ta pętla, to takie dodatnie sprzężenie zwrotne pomiędzy bólem, a napięciem mięśniowym jest w tym momencie przerywane.
Będzie miało znaczenie z czego ten kat jest zrobiony?
Wiesz Michał, dla tej techniki kompresyjnej to nie ma znaczenia, bo to może być również drewno, to może być odpowiednio uformowany paznokieć terapeuty albo nawet nie wiem, końcówka klucza wyciągniętego z kieszeni. Natomiast już czuję pismo nosem do jakiego pytania zmierzasz, bo to chodzi o to barwienie powłok.
Tak. Zdarza się, że pacjenci po przekatowaniu, nawet takim jakby, sondą zrobioną, pojawiają się czarne zabarwienia na skórze.
Czarne zabarwienie na skórze to powstaje nawet od takiego delikatnego przeciągnięcia tym mosiężnym katem po skórze. Teraz skąd bierze się ten czarny kolor? No gdy przecieramy metalem o skórę, to nie tylko ten martwy naskórek się tam trochę łuszczy, ale też i mikroopiłek z tego metalu się ściera. Gdyby nie było tego ścierania się mikroopiłków, to noże do chleba by się nigdy nie tępiły, a tymczasem się tępią, prawda? Ten mikroopiłek z mosiądzu, a mosiądz w tych naszych katach to jest stop miedzi i cynku, a więc zarówno oddziela się cynk, jak i miedź i teraz, miedź jest takim metalem, który w kontakcie z niektórymi substancjami, które mają silne właściwości utleniające, potrafi się utlenić. Może się utleniać na dwóch stopniach utlenienia. Na pierwszym ten tlenek jest taki czerwonawy i tego nie zobaczymy na skórze, a na tym wyższym stopniu utlenienia jest czarny. To widać jak na przykład nie wiem, może widziałeś jaka jest ewolucja miedzianego dachu na parafialnym kościele, że na początku jest piękny lśniący, potem jest taki matowy czerwony, potem się robi czarny, a po kilkunastu latach zielony. No właśnie i zobacz jaka ciekawostka, miedź taka na dachu robi się czarna po co najmniej paru miesiącach, jak są kwaśne deszcze w okolicy albo nawet po paru latach. A tu się robi w sekundę taki efekt czernienia. No wyciągam wniosek, że w tym miejscu na skórze, w tym obszarze skóry musi wydzielać się jakaś mocno utleniająca substancja, która te utlenianie miedzi mocno katalizuje, czyli być może jest to nawet jakiś enzym. A być może są to jakieś no nie wiem, metabolity takie o bardzo może kwaśnym odczynie, ale w takiej ilości, że dochodzi do utleniania, błyskawicznego utleniania miedzi. Tak proszę.
Jest to w jakimś stopniu diagnostyczne? Że jak ten czarny mi się pojawia, to ja mam o czymś wiedzieć o tym pacjencie?
Dlatego, że często te obszary skóry, które barwią są bardziej bolesne, a czasem bywają rozwiązaniem różnych zagadek takich diagnostyczno-terapeutycznych. Mogę tu podać przykład ostrogi piętowej. Ostrogi piętowe w tym naszym modelu to się bardzo łatwo leczą za pomoc igieł i jest tam pewien taki przepis na te nazwijmy to ostrogi. Oczywiście, ból nie wytwarza ta wyrośl kostna zwana ostrogą, tylko pewne takie zjawisko zastoju płynu i różnych zmian metabolicznych wokół tego miejsca. A igły po prostu uwalniają odpływ tych metabolitów stamtąd i stąd ich działanie. Natomiast trafiła mi się pacjentka bardzo oporna i w ogóle nie było najmniejszego działania na te jej dolegliwości bólowe za sprawą igieł, a to jest rzadkość. No i tak gdzieś tam w rozpaczy zacząłem szukać, tak przejechałem jej po stopie tym mosiężnym katem i okazało się, że ta stopa bolesna barwi bardzo intensywnie na czarno i tutaj też doświadczalnie właściwie mamy taki wypracowany algorytm, że jak miejsce na skórze bardzo istotnie barwi, to robi się taki zabieg z użyciem, można powiedzieć, chodzi tutaj o wyzwolenie odwróconego zjawiska osmozy, który ma dokonywać takiej odpowiednio zastosowany klej, my do tego kleju, jako tego kleju, jako substancji kleistej używamy miodu, bo on ma po prostu idealne do tego parametry. Fizyczne działanie, fizyko-chemiczne działanie na skórę. Co się po tym dzieje? Po takim zabiegu skóra przestaje w tym miejscu barwić. Często jest to element zwrotny w przebiegu terapii i u tej kobiety z tą taką powiedzmy nieuleczalną tradycyjnie, czyli tam po igłowemu – ostrogą, właśnie ten zabieg z miodem odwrócił sytuację. Czyli wyzdrowiała, krótko mówiąc.
Zgodziłbyś się ze zdaniem, im więcej czarnego, im bardziej czarne albo im więcej powierzchni czarnej po kacie, tym większe problemy w organizmie?
Wiesz co, to jest bardzo ryzykowne takie twierdzenie. To można sobie hipotetyzować, że tak jest, ale nie, nie, myślę, że nie. Jako dla całego organizmu. Znaczy lokalnych wydarzeń nie należy wtedy jakby ekstrapolować na cały organizm.
A jeżeli mam jakby cały, jestem w stanie sprawdzić jakby dużą partię mięśni, dużo partii mięśniowych różnych i wszędzie jest czarno?
Zdarzało się tak. Wiesz co, nie przesądzałbym wtedy o niczym tylko na podstawie tego. Raczej bym odesłał na wykonanie badań jakichś ogólnych, bo może mamy do czynienia z jakąś chorobą metaboliczną albo z jakimś ukrytym, a rozsianym stanem zapalnym albo autoimmunologicznym.
Przejdę do kolejnej części pytań. Musimy rozwiać temat, czym trochę się różni albo czym się po prostu różni pinoterapia od klawiterapii?
Bardzo wiele jest tych różnic. Właściwie więcej różnic niż podobieństw. Podobieństwo jest właściwie jedynie pozorne, bo narzędzie jest podobne i może niektóre techniki. Klawiterapia, czyli to jest dzieło doktora Ferdynanda Barbasiewicza, oparta jest na jakby trzech filarach takich. Pierwszy to stanowi jego spostrzeżenie, że odreagowanie, czyli takie jakby okłuwanie w sektorach, w których przebiegają nerwy, czyli w jakimś tam sposób na te nerwy oddziałuje. Także w strefie unerwienia przez te nerwy poprawia się trofika, poprawia się unaczynienie. Samo zdrowie się, można powiedzieć, robi. Drugi ważny filar, to jest medycyna chińska, akupunktura. I trzeci taki, ciekawy jego pomysł, to jest jakby synteza tych dwóch poprzednich, czyli jeśli dokona się takiego uogólnionego pobudzenia układu nerwowego, zarówno centralnego, jak i obwodowego i potem wrzuci, czyli tak jakby odpali się taki generator, który ma panowanie powiedzmy nad procesami fizjologii, to potem temu odpalonemu generatorowi można, tak jakby wrzucić pewne recepty do przeprowadzenia. I te recepty to są już algorytmy z medycyny chińskiej. Tak to można w uproszczeniu opowiedzieć.
Co zmieniłeś, można powiedzieć, że trzeba było…
To znaczy ja nic nie zmieniałem, ja po prostu pożyczyłem tylko technikę. Bo pożyczyłem technikę polegającą na stosowaniu gwoździ na tkanki zewnętrzne, a nie penetrowanie igłą. A tak w ogóle, to zauważ, ta pinoterapia to ma podkład teoretycznie FRSc, gdzie mamy właśnie te pięć regulatorów, a każdemu jest dedykowana inna technika. Stworzenie tego kursu pinoterapii było spowodowane tym, żeby kursanci nie musieli, znaczy nie wszyscy kursanci z tych moich dawnych czasów byli zainteresowani posiadaniem całej wiedzy, która teraz się nazywa medycyną manualną według FRSc, tylko takiego prostego przysposobienia. Bo oni woleli tam pracować swoimi metodami albo ograniczyć swoją pracę tylko do narzędzi typu pin czy kat.
Okej, co ma pin w naszym ciele zrobić? Co to ukłucie ma spowodować, jaką reakcję, bo możemy kłuć głowę, możemy kłuć ciało, możemy prawda kłuć wszystko, co nam się troszkę wyobrazi? Co ma się wydarzyć?
Wiesz co Michał, w pinoterapii okłuwanie jest zarezerwowane właściwie dla tego sektora, który tam nazywamy tak wewnętrznie piątym regulatorem, umownie. I w oddziaływaniu na ten piąty regulator, znaczy wiesz, piątemu regulatorowi przyświeca, może jeszcze cofnę się, że regulatory to powstały dlatego, że ja się na tym etapie tworzenia tego powiedzmy, sposobu pobierania danych z wywiadu doszukałem pięciu rodzajów bólów, które teraz się oficjalnie nazywają bólami znamionowymi. Teraz te bóle znamionowe kierują do, jeśli się takie w wywiadzie gdzieś tam wysłyszy, to one przekierowują do konkretnych technik, które rozwiązują problem tych bólów znamionowych, a cała ta droga pomiędzy pozyskaniem wiedzy o tym, z jakim mamy do czynienia bólem znamionowym, a technikami które ten ból rozwiążą, to to jest ten układ regulacyjny, tak mówiąc nawet w cudzysłowie. Czyli to jest ten system myślenia i hipotez, co łączy ból znamionowy ze sposobem jego rozwiązania. Nie chcę mówić usunięcia bo FRSc nie polega na znieczulaniu bólu, tylko na zaopatrywaniu problemów, które są zgłaszane przez te określone bóle znamionowe. Więc w piątym regulatorze jest sytuacja taka, że ból znamionowy charakteryzuj się tym, że może on być dowolnie odbierany przez pacjenta, czyli to jest taki ból kameleon trochę, bo może jednego dnia być pieczeniem, drugiego jakimś nie wiem zgniataniem, trzeciego rozrywaniem, a piątego wiertarką gdzieś tam w tkankach, by potem znowu wrócić do jakiejś formy takiej typu pieczenie, swędzenie. I co jest charakterystyczne? Że przy tak zmiennym bólu, ten ból nie musi być zmienny, może mieć też stały charakter. Ale najcharakterystyczniejszą rzeczą jest to, że takiemu bólowi towarzyszy lokalnie z nim związany fragment skóry, który wykazuje zwiększoną tkliwość na bodźce takie typu właśnie kłucia, ewentualnie takiego przecierania skóry. Czyli bardzo powierzchowny bodziec wywołuje tkliwość tego fragmentu skóry i co więcej, jak się przebodźcuje ten fragment skóry, to ten głęboki ból znika. Czyli mamy coś takiego, jakby okręt podwodny i unosząca się nad nim bojka i jak my tą bojkę przetniemy, no to okręt się utopi albo odpłynie. Właśnie ponieważ wytłumaczenia dla tego zjawiska nie mamy. Zwykłe tłumaczenie związkami między dermatomem a miotonem niestety tutaj nie pasuje. Nie sprawdza się, krótko mówiąc. Strefy odruchowe, znaczy te strefy dermatomalne ze strefami miotonowymi się akurat, przepraszam, strefy miotonowe nie pokrywają się z dermatomalnymi, natomiast pokrywają się z tymi swoimi sąsiednimi fragmentami skóry, które nazwaliśmy skórne strefy odczynnowe. Parę hipotez jak to działa, jaki jest związek mamy, ale to trzeba zweryfikować lub sfalsyfikować i nie w warunkach mojej fantazji, tylko w warunkach pracy naukowców.
Dobrze, ja pamiętam, może tego już nie ma, to musisz też powiedzieć, że dało się jakby zrobić ogólne odreagowanie, dało się zrobić pinami temat zwiększenia odporności czy polepszenia trawienia. Jeżeli miotony i dermatomy nie działają, to jak mamy wpływać na organizm? Dlaczego, to w sumie też nie wiemy. Dlaczego ta odporność i trawienie się poprawia po pinowaniu?
Tego też do końca nie wiemy i nie zaryzykuję tej tezy, natomiast w kwestiach trawienia, które tutaj poruszyłeś, olbrzymi wpływ mają właśnie te ośmiornice, te lipodynie brzuszne, a one zgodnie z aktualną hipotezą, działają przez wyrównywanie układu sympatycznego z parasympatycznym poprzez właśnie wyciszanie sympatycznego. Czyli to jest jakby nieco odwrotne działanie, niż zastosowania w praktyce teorii poliwagalnej. Tam te techniki mówią aktywować parasympatykę, a my wyciszamy sympatykę. Wydają się trochę krótsze po prostu, choć boleśniejsze, może mniej przyjemne, ale…
Ale plusy, minusy zawsze.
Wiesz co, ja z tym skrótem się ciągle wygłupiam. No pamiętaj, że ja zaczynałem praktykować to w poradni ortopedycznej, gdy miałem trzy minut na pacjenta. Skuteczność w jak najmniejszym czasie to była dominanta mojego myślenia.
Chyba dalej jest tak naprawdę.
No, z pewnych rzeczy się nie wyrasta, się okazuje.
Jest pięć regulatorów. Uważasz, że tyle jest fenotypów człowieka, tyle jest rodzajów nie wiem, tkanki łącznej, tyle jest rodzajów bólu? Czemu pięć?
Liczba pięć wynika z tych pięciu bólów znamionowych. I tylko to zdeterminowało tą ilość. Próbowałem stworzyć tych bólów więcej, choćby rozdzielając…
Wymienisz przynajmniej tę piątkę?
Bóle, tak? Dobra.
Tak.
Pierwszy ból to jest, jak sobie przypomnimy na przykład pacjenta, który podnosząc bark, nagle czuje bardzo silny ból i nie jest w stanie podnieść tej ręki dalej. Po prostu wyłącza mu mięśnie, dalej się nie da, chyba że zrobi jakiś ruch trick off albo ktoś, kto próbuje robić skłon do przodu i w którymś momencie jest nagły ból i przerwanie. I w takich sytuacjach trzeba wyszukać najbardziej aktywną, no właśnie punkt taki, my to nazywamy punkt, który jest aktywny. Najczęściej są to jakieś jętki. Znaleźć, zinaktywować techniką kat, o której tutaj żeśmy wspomnieli i zakres ruchu się pojawia. Być może on się znowu gdzieś tam zatrzyma na jakimś innym kącie, ale wtedy trzeba odnaleźć jętkę, która jakby więzi ten ruch na tym wyższym kącie. Dla kręgosłupa to samo. Tam są takie przykręgosłupowe kondensacje tkanki łącznej. Prawdopodobnie bardzo dobrze unerwione właśnie tymi zakończeniami trzecimi, czwartymi, na których jeśli się zrobi ten wysokociśnieniowy kat, no to puszczają człowieka i po chwili robi skłon do ziemi, nie? A wydawało się, że to wypadły dysk to robi i trzeba gościa koniecznie operować. Więc to jest ten pierwszy rodzaj bólu, czyli ostry ból, który zatrzymuje ruch w danym określonym sektorze tego ruchu. Kolejny, drugi ból znamionowy, to jest ból, który występuje po dłuższym unieruchomieniu, czyli na przykład po spaniu albo po dłuższym siedzeniu i to w momencie, kiedy człowiek robi pierwszy ruch, czyli znamy obraz pacjenta, który póki śpi, póki leży jest okej, ale wstawanie z łóżka jest masakrą. Nawet zmienianie pozycji z lewego boku na prawy jest bardzo trudne. Pierwsze ruchy po wstaniu z łóżka są okupione ciężkimi bólami, często w przymusowych pozycjach. A jeśli ten pacjent przedrepcze tam kilkadziesiąt kroków, czyli uruchomi pompę mięśniową, no to bóle znikają i potem można iść na budowę i zasuwać 12 godzin dźwigając ciężkie przedmioty i bólów nie ma i dopóki on się rusza, to bóle nie występują. Natomiast, bo on się boi zasiedzenia, zależenia. Znam takich, którzy dzielili noc na ośmiogodzinny sen na cztery kawałki. Co dwie godziny się budzili, robili kilka ruchów i spali dalej, po to żeby rano móc się zwlec w ogóle z łóżka. Więc to jest ból zastojowy. Ból związany z jakimś tam zastojem, który uruchamia pompa mięśniowa, czyli prawdopodobnie związany z płynami, takie są hipotezy. No i odpowiednie działania na to są też w naszej koncepcji przewidziane. Kolejny ból znamionowy, to jest ból, o którym tu już mówiłem, czyli ten ból całodobowy ze szczególnymi nasileniami w czasie unieruchomienia. To też jest unieruchomienie, tylko to jest inaczej. Ból jest stały, ciągły, ma tam jakiś taki charakter powiedzmy rytmu pewnego, ale zdecydowanie zwiększa się, gdy człowiek musi się unieruchomić. I o ile ci poprzedni spędzali noc nieruchomo, nie przekładając się z boku na bok, bo się bali tego ruchu, to ten człowiek spędza noce wiercąc się, nawet w ogóle nie leżąc, tylko głównie chodząc, a potem gdzieś tam przycupnie w okolicy, jak już minie 4:00 rano. To też jest charakterystyczne, charakterystyczna pora, która w moim wnioskowaniu nakierowała mnie na układ sympatyczny właśnie dla tego rodzaju bólu, bo według oficjalnej wiedzy, gdzieś tam między godziną 3:00 a 5:00 nad ranem, czyli tak średnio mówiąc, o 4:00 dochodzi do przełączenia układu parasympatycznego na sympatyczny. Wszyscy pracownicy pogotowia znają tę godzinę. Jak do kogoś się jedzie o 4:00 rano z bólem serca, to wiadomo, że to nie będzie histeria, tylko to raczej będzie zawał. To jest taki trudny moment w rytmie dobowym chorego organizmu ludzkiego. No i dla tego rodzaju bólu są właśnie dedykowane techniki inaktywujące ośmiornice, czyli lipodynie. Czwarty rodzaj bólu to jest ból, który występuje w miarę obciążania mięśni, czynnej części układu ruchu, czyli na przykład spacer. Im dłużej on trwa, czyli im dłuższy w czasie spacer, tym ból się robi coraz większy, być może w którymś momencie ból jest na tyle duży, że zmusza pacjenta do przerwania marszu. On musi usiąść, odpocząć, by po wypoczynku podjąć znowu ruch i znowu on się tam po jakimś odcinku drogi włączy. Przy czym nie jest to chromanie przystankowe, chromanie przystankowe, to jest kwestia tam góra 200 metrów, a my tu mówimy o kilometrze i więcej. Zwłaszcza, że skąd wiem, że to nie jest chromanie przystankowe? Z potwierdzeń. Ci ludzie nie mieli nic z naczyniami, często to byli młodzi ludzie, a dolegliwości ustępowały w skutek celowanej terapii na tzw. łańcuchy synkinetyczne . No i piąty, aha, że tak jeszcze do tego czwartego bólu znamionowego trzeba by dopisać sytuację, kiedy ktoś obciąża łańcuchy synkinetyczne, ale związane ze staniem, czyli takie utrzymujące postawę stojącą, czyli można powiedzieć posturalne, ewentualnie ujmujące długotrwale pozycję siedzącą i wtedy im człowiek dłużej stoi lub im dłużej siedzi, tym mu gorzej i szuka rozwiązania tej sytuacji przez zmianę pozycji lub po prostu ruch, chodzenie. No i piąty ból znamionowy to jest ten o którym mówiliśmy, czyli jakiś tam głębinowy ubot bólowy, a na powierzchni skóry boja z takim bólem odczynowym. Właściwie to nie jest ból, tylko to jest nadwrażliwość skóry na bodźce takie lekko nocycetywne. Czyli zdrowa skóra na to kompletnie nie reaguje, nie daje odczynu bólowego, a ta taka skóra boja jest wtedy podrażniona. A jeśli to podrażnienie likwidujemy, to ból głębinowy znika.
Na ile, to co teraz mówisz, tych pięć rodzajów bólów czy pięć rodzajów pacjentów, które do nas przychodzą, tak naprawdę, bo tak szybko myśląc, więcej bólów nie pamiętam albo więcej możliwości chyba na razie.
Tak, ale najczęściej to są bóle…
Bóle połączone. Tak połączone jest kilka. Ja pamiętam, że w waszej koncepcji były jeszcze opcje typu woda, powietrze, ogień.
A nie, to były takie skróty znowu. Skróty, by wiesz, gdzieś ocieramy się o ten wielki świat terapeutyczny, więc wypada mówić tak konwencjonalnie brzmiącą mową, nie? W tamtych czasach mowa kolokwialna była bardziej dopuszczalna, nawet sugerowaliśmy może przejście na taką jakąś poważnie brzmiącą nomenklaturę. Nikt z kursantów nie chciał, no więc wracaliśmy do skrótów myślowych. No i wtedy były to wody, ognie, powietrze. Te skróty funkcjonują dalej w takim powiedzmy, poradnictwie pomiędzy starszymi terapeutami, znaczy bardziej doświadczonymi terapeutami a mniej doświadczonymi, czyli powiedzmy młodszy terapeuta utknął w którymś momencie terapii, a ten starszy pyta go: a jaki to jest regular? No w sumie nie wiem, ale tak na wygląd to mi pasuje między ogniem a wodą. Aha, no to dla niego to już jest wskazówka. A to i to i to, takie i takie cechy miał? No miał. No to z tego wynika konkluzja żebyś zastosował taką czy inną technikę. No sprawdzę. No po sprawdzeniu okazuje się, że popchnęło to dobrze. Chodzi o ekonomię mowy. W tym nie ma żadnego wiesz, jakiegoś tam zaszyfrowanej ideologii szamańskiej czy czegoś takiego.
Dużo osób tak twierdzi.
No wiem, że tak twierdzi. Jeśli już, potrzebują sprostowania, no to te wszystkie nazwy typu powietrze, woda, eter, ogień, to są naleciałości filozofii antycznej, starogreckiej, której ja jestem miłośnikiem. Wszystkie te słowa pojawiły się w wykładach Arystotelesa. Po prostu tak idealnie mi to pasowało wtedy, w dawnych czasach, kiedy tworzył się zrąb tej teorii, do jakby właśnie stworzenia skrótów myślowych, więc to zastosowałem.
Okej, powiedzmy sobie, że terapeuta w FRSc zrobił dobrą robotę i powiedzmy, że pacjent nie ma bólu, to to jest koniec terapii czy jednak dalej ten pacjent powinien coś robić? Jeszcze raz.
Do ćwiczeń?
Nie wiem, co uważasz, co uważacie, że powinien pacjent zrobić jeżeli brakuje mu bólu. Czy uważamy, że no patients no pain czy jednak pacjent powinien po tej terapii coś jeszcze zrobić, żeby nie wiem, utrwalić, przedłużyć?
Uważam, że powinien utrwalić. Ja byłem wielkim fanem ćwiczeń. Po prostu zderzyłem się też jeszcze w czasach mojego ćwiczeniowego idealizmu z tym, że pacjenci nie chcą ćwiczyć. Więc coraz bardziej redukowałem zalecenia. Już do naprawdę minimalnych rozmiarów, czyli już żeby powiedzmy te ćwiczenia nie trwały dłużej, niż mycie zębów. Bo plan minimum miał szansę się utrzymać, a plany maksimum, no niestety one polegają po kilku tygodniach góra. Więc te plany minimum są oczywiście, uczymy tego, mamy w swoim składzie fachowców do tego, do właśnie treningu takiego zgodnie z myślą FRSc-a i nie tylko zresztą zgodnie z tą myślą. Mamy po prostu majstrów od leczenia ruchem. Gdzie tam się ta myśl FRSc w tym wszystkim zagnieżdża? No przede wszystkim w synchronizacji odległych od siebie części narządów ruchu, które są połączone przez tzw. łańcuchy synkinetyczne.
Na ile, bo tu kilka wypadło już wizyt, to pytam od razu, na ile te łańcuchy są łańcuchami nie wiem, powiązanymi albo podobnymi nie wiem, do Mayersa czy innych najbardziej znanych oczywiście taśm mięśniowo-powięziowych?
Wiesz co, chyba nie są wcale.
A nie, to dobrze cię zrozumiałem.
Właściwie nie wiem. Powiem ci, że specjalnie jakoś tak nie zaglądałem w teorię ani Mayersa ani GDS. Chociaż mam te książki na półce i tam czasem oglądam obrazki, ale głównie dlatego, żeby się nie inspirować tym. W czasach kiedy gdzieś mnie to zaczęło…
Poczekaj, muszę, to nie boisz się tego, że wymyślisz wymyślone?
To mi powiedzą wtedy, ci co to znają. Wiesz, uważam, tak między nami, ale nikomu nie mów, że być może właśnie myśląc po swojemu, mam szansę odkryć coś nowego. Oczywiście mam szansę odkryć po raz kolejny to samo, nie? Nic dziwnego. Ale to by oznaczało, że to działa, skoro kilka jakby niezależnych, jakby to powiedzieć, myślicieli o narządzie ruchu dochodzi do tych samych wniosków. Natomiast bardziej się boję tego, że jeśli na przykład zafascynuje mnie któraś z myśli, to już porzucę własne poszukiwania, być może ten diament, do którego chciałem się dokopać to jest jeszcze tylko wiesz parę ruchów kilofem i już by był, nie? Więc no wiesz, ja widzę ludzi, którzy osiągają większą ode mnie skuteczność idąc innymi torami. Ale ja już takie rzeczy przechodziłem, że widywałem większą skuteczność, zazdrościłem, ale robiłem swoje, kopałem swój chodnik i nagle tam się wiesz, znajdował diament.
To wróćmy sobie jeszcze do tego, co te łańcuchy łączą i co nam może dają albo co w nich jest innego, niż tych których nie znasz?
W czasach, w których zacząłem się nad tym zastanawiać, przyświecała mi potrzeba stworzenia jakiejś hipotezy, która by przekonująco wyjaśniła, przynajmniej mi samemu, skąd wynikają pewne zjawiska terapeutyczne, które mają dużą powtarzalność. Przykładowo, jak przychodzi człowiek ze skręconym stawem skokowym i to takim świeżutkim, załóżmy z wczoraj. Wczoraj on jeszcze na tej nodze chodził, jeszcze kończynę obciążał, a dzisiaj już nie może, właściwie przychodzi o kulach. Wykonywałem mu technikę manipulacji na C2 zazwyczaj te C2 było ustawione w roataracji w lewo, więc zrobiło się taką manipulację z lewa w prawo, rotacyjną, bardzo bezpieczną, przy dużym [niezrozumiałe 01:26:34] , więc tętnica kręgowa była bardzo oszczędzana, nienarażana na żadne torsje. No i tuż po tej manipulacji, człowiek właściwie od razu mógł odciążyć całą stopę i zaczął iść. On oczywiście subiektywnie mówi, ojej przeszedł mi ból. Oczywiście, że ból mu nie przeszedł. Tam miejscowo nic się nie zmieniło, natomiast włączyły się jakieś wyłączone od wczorajszego dnia siły w organizmie, które pozwalają mu obciążyć tę kończynę. Do przed chwilą nie miał tej możliwości, czyli jakby następując na uszkodzoną stopę czuł ekstremalny ból, a gdyby nawet próbował jakby gwałtem postawić tę że stopę na podłożu, no to noga słaba, uginała się w kolanie sama. Tymczasem po odchrupnięciu C2 okazywało się, że nagle może iść i idzie prawie że normalnym krokiem, no tak lekko utykając. Dokonując kolejnych manipulacji, ale nie wszystkie poziomy się tu sprawdzały, sprawdzały się określone np. TH9 albo kość krzyżowa, głowa strzałki. To były takie miejsca, które dodawały temu pacjentowi więcej siły, a odejmowały ból. Czyli przez te manewry w określonych miejscach narządu ruchu, pacjent odzyskiwał siły, a tracił ból. Oczywiście trzeba było zrobić jeszcze działanie miejscowe na samej stopie, nie? I tam to już jest powiedzmy dłuższy temat i tak jakby nie mamy tutaj czasu żeby się podzielić. Natomiast efekty były takie, że pacjenci, czasem nawet zawodnicy byli tego samego dnia gotowi na jakiś wysiłek. Oczywiście to nie jest zalecane, tam się jeszcze muszą naczynia pozamykać, czyli te mikroskrzepiki, które są w kikutach naczyniowych, no muszą się zamienić w jakąś tam formę świeżej tkanki łącznej, a do tego jest potrzebne minimum 3 dni. Czyli trzy dni, termin czynienia skręconych stanów skokowych wydolnymi do obciążania. No dobra, ale to już nie łańcuchy. Druga kwestia, to się pojawiło już później. Jeśli byli pacjenci z przeciążonymi Achillesami, robiło się technikę kat na system pochewek, takich pseudo pochewek powięziowych wokół ścięgna Achillesa i ścięgno Achillesa po jednej stronie robiło się niebolesne. Pacjent jakby odzyskiwał też siłę. Nowy jak szew to tak wyraźnie asymetrycznie, bo z tej która była potraktowana katem, siła robiła się większa i mocniej się wybijało. I potem temu pacjentowi robiło się manipulację również na C2 i okazywało się, że siła pomiędzy kończynami się wyrównywała, czyli w tej, która nie była tym katem potraktowana robiło się więcej siły, a przy palpacji, bolesność Achillesa, do którego żeśmy się nie dotykali, spadała często do zera. Potrzebowałem wyjaśnienia, jakim sposobem ten organizm przerzuca to z jednej strony na drugą. No oczywiście wiadomo, to musi przejść przez mózg w którymś miejscu i przez świadomość i tam ewentualnie stworzyć jakieś placebo. Ale placebo to wiadomo 30%, a nie 100%, ale załóżmy, niech placebo ma 100%, to teraz jak to placebo musi zadziałać na kończynę tą bolesną, by to przestało działać, nie? Że ból przestał ograniczać albo żeby siła wzrosła. Ta decyzja gdzieś tam podjęta w tej maszynerii naszego mózgu musiała się jakoś zmaterializować w ciele. No i szukałem tych złączy i takim kluczem była obserwacja chodu, ponieważ zauważyłem, że jeśli pacjent na przykład skarży się na dolegliwości kończyny dolnej, to w czasie chodu, gdy on obciąża boleśnie stawy, bolesną kończynę, to obciążeniu i temu sygnałowi bólowemu towarzyszą pewne współruchy w kończynach pozostałych. Czyli w zdrowej nodze, w zdrowej kończynie dolnej i w obu kończynach górnych. Czyli każdy człowiek, który utyka, utyka od razu. Mimo, że utyka z powodu jednej nogi, to utyka na cztery kończyny naraz i jeszcze na głowę i ma odpowiednie ruchy tikowe na przykład. Przy czym okazywało się, że jeśli ruchy tikowe głowy, czyli tam najbardziej sygnalizującej, zdrowej kończyny zostają wyrównane, to ból w tej bolesnej kończynie znika. Czyli jakby kluczem do rozwiązań stała się dla mnie lokomocja. To było pierwsze, ale za lokomocją przyszły wszystkie czynności, które my tak jakby, nie tyle ich się uczymy, co można powiedzieć w cudzysłowie, wysysamy z mlekiem matki, czyli nie musimy się uczyć, organizm umie je sam. Na przykład rodzimy się i pierwsze co robimy, to robimy wdech, choć nikt nas tego nie uczył. Potem dostajemy pierś mamy do ust, wiemy jak zassać, wiemy jak przełknąć. Gdy układ nerwowy w pełni się rozwinie, to potrafimy usiąść, potem stać, a potem chodzić, a potem przechodzimy z chodu takiego szczudłowego, jak małe dzieci, do chodu odbiciowego. Dołączają się współruchy kończyn, no i teraz te współruchy kończyn idą w tak charakterystyczny sposób, że do prawej wykrocznej kończyny dolnej nogi, ruch podobny do wykroku robi przeciwległa ręka lewa. I teraz gdzie jest taki wzorzec? No nam to nie jest nigdy do czegokolwiek potrzebne, a wszystkie zwierzęta czworonożne tak chodzą. I potem zaczęło się śledzenie zwierząt, czyli naszych przodków ewolucyjnych. Najpierw ssaków, które mają inne ustawienia kończyn, niż wcześniejsze stworzenia, czyli chociażby gady. I co się okazywało, tak zacząłem obserwować pacjentów neurologicznych i gadzie położenia kończyn przybierały te osoby, które miały udary torebkowe, czyli zlokalizowane w takim miejscu, gdzie kora mózgowa jest odcięta od jąder podkorowych, które są zachowane. Dziedzictwo naszych przodków gadzich, ustawiają nasze kończyny i dają nam taką ruchomość jaką mają prymitywne gady, takie jak gekony, warany. I ta nasza linia ewolucyjna, znaczy przed ssakami były gady, gady ssakokształtne, ona odchodzi jako bocznica od bardzo pierwotnych gadów, które się nazywały kotylozaury. Znaczy nazywały, nazwano je kotylozaury. To tyle mówi archeologia gatunków. Być może jeszcze nie odkryliśmy innych linii, ale wychodzi na to, że jakby nasz narząd ruchu nie dziedziczył po bardziej rozwiniętych gadach, ani po ptakach, tylko właśnie po tych prymitywnych i te prymitywne ruchy są w nas. Przed gadami były płazy, płazy ogoniaste, a przedtem ryby i te rybie i płazie ruchy też mamy, się okazuje. No i teraz kwestia wiesz, spojrzenia na to, które mięśnie pracują w czasie ruchów gadzich, ruchów tych ssaczych czterokończynowych, do których gdzie przyczepiają się akurat te mięśnie, które ten ruch realizują, no i mamy pewne tropy, nie? Jeśli przyczepiają się do tego, a nie innego kręgu, to prawdopodobnie ustawienie i praca tego kręgu będzie miała znaczenie dla tych układów mięśniowych. Też takim dość ciekawym zjawiskiem w miarę często potwierdzalnym, znaczy potwierdzalnym, co ja z tym potwierdzalnym, powtarzalnym są takie dwa przypadki. Jak przychodzi do mnie pacjent, najczęściej pracownik fizyczny, który tam pracuje kończyną górną na budowie, na przykład zaciera tynki, czyli często podnosi kończynę górną, o tak macha. Czyli on ma przeciążone mięśnie, które realizują wykrok i teraz, bark go pobolewał długo, ale któregoś dnia coś tam szarpnął, dźwignął, miał udział w przeprowadzce i od tej pory boli go załóżmy kolano po stronie lewej, czyli przeciwległej i uniemożliwia mu wchodzenie na schody i teraz z analizy łańcuchów i z wiedzy o łańcuchach, wiemy że ta linia, która łączy te dwie patologie, to ona przebiega idealnie przez krąg TH12. Jeśli tam się zrobi jakieś działanie odruchowe wokół tego kręgu TH12, to może być manipulacja, mogą być jakieś tam działania, które zwiększą jego ruchomość, ślizg w jego połączeniach stawowych. Okazuje się, że chwilę później bólu barku i bólu kolana nie ma. To znaczy ból barku jakiś tam zostaje, bo to jest przeciążenie zawodowe, ale ten duży ból tego barku znika. Jeszcze inny przypadek, to jest praktycznie 100 na 100 przypadków. Jak przychodzi pacjent, który rozładowywał bagażnik i z tego bagażnika samochodu osobowego, był oparty, tak że kolana miał w przeproście, wyciągał coś ciężkiego, to była na przykład skrzynka z napojami, musiał wyciągnąć na takich mocno wysuniętych do przodu ramionach i potem dźwignąć i się skręcić.
Znamy to.
I w czasie skrętu dochodzi do nagłego bólu LS właśnie, tak dużego, że on często wypuszcza ten ciężar, a na drugi dzień w stanie ciężkim przychodzi do gabinetu, to jeśli wysłyszy się tam dokładnie wszystkie szczegóły z wywiadu, jak doszło do tego wydarzenia, to właściwie ja robię mu tylko manipulację TH9 i on zaraz jest zdrowy. Najcięższy stan jaki miałem, to był zdrowy na drugi dzień.
Muszę zadać pytanie, no bo jakby dużo EBM-u mówi o tym, że sama manipulacja jest kompletnie niespecyficzna, że takie samo działanie manipulacji będzie miało na poziomie nie wiem, celowane TH4, a celowane TH9, jest to to samo.
Ano właśnie nie. Właśnie manipulacja jest o tyle sprawcza, o ile uruchomi te szlaki czynnościowe, które ja sobie pozwoliłem nazwać łańcuchy synkinetyczne. Nie patrz na te łańcuchy, nie słuchaj słowa łańcuch, czyli synkineza, czyli współruch. Czyli są takie mięśnie na które jest program w głowie mówiący, że one mają w czasie takiej, a takiej sekwencji ruchu napiąć się naraz. Jeśli coś przeszkadza temu wspólnemu napięciu, na przykład bolesny czy tam unieruchomiony element kostny, dajmy na to ten krąg, to ta synkineza się spóźnia. Jak się spóźnia, to siła jest niewydolna.
Dobra. Jak Paweł udowodnić, jedziemy dalej, jak mamy udowodnić, że dany krąg się nie rusza? Specyfika naszego czucia raczej nie, na RTG widać i jak mamy udowodnić, że TH9 jest zablokowane?
Ja do tego dochodzę jakoś tak ex post. Oczywiście również nie fetyszyzuję ustawień kręgów, ich zakresu ruchomości i tego wszystkiego, czego gdzieś tam medycyna manualna, ta dawna nauczyła. Bardziej chodzi mi o coś takiego, że na chwilę po manipulacji, gdy dochodzi do tej kawitacji i jest gaz pomiędzy powierzchniami stawowymi, to w tym stawie robi się bardziej ślisko, czyli spadają tarcia. A jak się robi bardziej ślisko, czyli są mniejsze opory, to jest większe przyspieszenie. Zwłaszcza przyspieszenie kątowe, a wszystkie stawy czy może nie wszystkie, ale zdecydowana większość stawów w naszym ciele wykonuje ruchy obrotowe i te ruchy obrotowe podlegają prawom fizyki newtonowskiej, gdzie istotną rzeczą są takie wartości jak moment bezwładności, przyspieszenie kątowe. Nie będę już nudził. Oczywiście możemy się umówić tylko na fizykę.
Nie.
Nie przynudzam, w każdym razie po zmniejszeniu tarcia, czyli zmniejszeniu tych oporów w danym stawie, w danym kręgu, w danym segmencie dochodzi do zwiększenia przyspieszenia kątowego, a to przyspieszenie kątowe jest potrzebne właśnie tym mięśniom, które ze sobą, tak jakby dogadują się, znaczy może inaczej, dogadują się między sobą programem, ale one potrzebują stawów, żeby go uruchomić, żeby nim poruszyć. Poruszyć nim odpowiednio szybko. Jeśli tej szybkości nie było, bo staw był za wolny albo się nie ruszał albo niech już będzie, miał jakieś nietypowe ustawienie, niekoniecznie z powodu zablokowania, może na przykład z powodu złej sylwetki albo dawnego niećwiczenia, długiej przerwy w ćwiczeniach. I teraz, tenże staw, ten niezbędny staw, by synkineza się dokonała odzyskuje swoje właściwości fizyczne, głównie przyspieszenie kątowe, to wtedy gdzieś tutaj, no w tym układzie pozapiramidowym, dociera informacja, aha, to znaczy skoro ten segment zaczął się ruszać, to mogę uwolnić, mogę nadać znowu siłę mięśniom, które do tej pory były hamowane. I dlatego mogę załóżmy stanąć na kończynie, która była uszkodzona, znaczy, która została wyłączona z powodu uszkodzenia i jedną z form hamowania był ból, a tą drugą formą było osłabienie mięśni. Więc teraz mięśnie dostają siłę. Rozumiesz?
Tak, ja rozumiem. Pytanie, czy słuchacze zrozumieli, ale się dowiemy po ich reakcjach na ten podcast. Idąc sobie dalej, zacząłeś szkolić chyba 2007, 2006 powiedziałeś, jak dobrze pamiętam, na samym początku gdzieś tam.
2005.
2005, mamy 2023, czy to jest dobry czas, bo minęło 20 lat na to żeby zacząć udowadniać naukowo, to co zostało wymyślone, to co zostało sprawdzone przez ciebie czy to jest za wcześnie czy to jest za późno?
Michał, to jest za późno, ale zważywszy na warunki, w których to powstawało, to to jest, powiedziałbym w sam raz. Krótko mówiąc, próbowałem wielokrotnie zwrócić uwagę ludzi, którzy mogli to zbadać na ten temat, natomiast trochę odbijałem się od ściany. Jedni mi nie wierzyli, inni raczej gdzieś tam kwalifikowali do szurów. Jeszcze inni mówili, słuchaj to jest fajne wiesz, ale no co, ja jestem tylko kurczę zwykłym doktorem. Mój szef tego nie przepuści. No gdzie masz jakąś literaturę? Przecież my się musimy na coś powołać, nie? Ja mówię: jak możecie się powołać jeśli to jest coś oryginalnego. Od tego chyba jesteście naukowcami żeby takie sprawy badać. No wtedy byłem naiwny, nie wiedziałem jak to funkcjonuje ten świat. Dzisiaj już jestem mniej naiwny. No i zaczęliśmy sobie tak jakby dzielić tą powiedzmy bazę wiedzy zwaną FRSc na jakieś sektory, które byłyby do przełknięcia w badaniach takich w warunkach EBM-u. No i na początek, anatomia jest dla nas jakby pierwszą, może nie pierwszą, nie terapia, a anatomia jest punktem wejście, punktem odbicia. Właściwie znaleźliśmy ośrodek naukowy zainteresowany robieniem badań w tym temacie.
Kto takie badania powinien projektować? Bo tu jest takie zawsze jakby, projektować i wykonywać? Czy wy jako autorzy metody?
Powinien projektować to moim zdaniem niezależny naukowiec, ale który też widzi w tym swoją szansę.
Jasne. Tylko teraz, moje pytanie teraz w głowie, jak niezależny naukowiec, który nie umie tej metody, nie zna jakby tego wszystkiego, ma to zaprojektować, żeby to było zgodne z tym co nauczasz? Ty musisz go nauczyć.
Myślę, że na samym początku powinien poznać chociażby teoretyczny zrąb tego co robi. Ponieważ zdaję sobie sprawę z trudności jakby gdybyśmy mieli robić badania nad samymi efektami terapii, dlatego trzeba by go nauczyć żeby mógł to robić, ale w momencie gdy on się nauczy i załóżmy, uzyska doświadczenie i załóżmy, że mu się to spodoba, no to zaczyna się pojawiać konflikt interesów.
Ale przestaje być obiektywny.
Czyli on już przestaje być obiektywny względem tej metody. Więc no, tych trudności jest mnóstwo.
A jakbyś chciał zaślepiać?
A da się medycyną manualną? Da się terapię manualną zaślepić? No weźmy manipulację, no to postawisz faceta z butelką taką plastikową, który skręca w momencie, znaczy jak oszukasz pacjenta, że mu chrupnęło, gdy on ma słuch kostny lepszy niż ty czucie?
No właśnie to jest moje pytanie, jak to zaślepić? To jest w ogóle chyba problem w ogóle medycyny manualnej czy medycyny dotykowej niech będzie w ogóle, jaka ona by nie była i skąd by nie pochodziła, żeby ją zaślepiać i udowodnić, że działa względem czegoś, treningu, który można zmieniać na przykład, nie wiem.
Igłoterapię można zaślepiać. Są na to możliwości, bo są igły placebo.
Tak.
Można powiedzmy, robić porównanie załóżmy przy tym piątym regulatorze o którym żeśmy mówili, gdzie jest ta plama na skórze bólowa, ta bojka, żeby robić działanie na bojce i robić działanie obok bojki i porównywać efekty. My zaczęliśmy od igłoterapii i to zrobiła taki efekt o pracę o międzynarodowym zasięgu Kasia Rajfur z naszego teamu.
Jaki oddźwięk, jaki oddźwięk, jak wam się to odbiło na poziomie nie wiem, uznawalności, klepania po plecach czy jednak zrobili to znowu, bo Kasia robiła, która jest u was, więc temat znowu jakby, kto to zrobił, nie?
Znaczy wiesz, krytycy, tacy, którzy zdecydowani są krytykować cokolwiek by się nie zrobiło, no to oczywiście znaleźli w tym też słabe punkty, nie? No ale od tego są tacy krytycy. To jest ich społeczna funkcja. Oni muszą być jak ten ogień, który wiesz wypala, oddziela węgiel drzewny od diamentu. Ja się zgadzam na ich obecność, a nawet popieram ich obecność. Natomiast, wiesz co, no może w nas się coś zmieniło, że jednak jakieś takie poczucie wartości nagle mają ludzie z FRSc większe, że gdzieś tam się to w warunkach EBM-u obroniło.
Co się udało pokazać w badaniach EBM-owych na poziomie anatomii? Bo coś wspomniałeś, że zaczęliście. Ja też widziałem zdjęcia. Co się udało, nie chcę tu mówić, ale powiem chyba, udowodnić?
To znaczy, rozpoczęliśmy badania i na razie przekonaliśmy dwie grupy badaczy, czyli anatomów i histologów do tego, że lipodynia ma inną budowę i inne funkcje niż pozostała taka nielipodyniczna powiedzmy tkanka tłuszczowa czy tkanka podskórna, jak zwał.
Co byś chciał jeszcze zbadać w FRSc? Co cię najbardziej kłuje po serduszku, jak to nazywam, żeby to zobaczył ktoś inny i w cudzysłowie, uwierzył, że nie wiem, mówisz prawdę albo nieprawdę?
Wiesz co, warunkiem naukowości każdej takiej pracy jest to, że ktokolwiek inny przeczytawszy tę pracę, może ją powtórzyć. Do tego zmierzamy właśnie, żeby histolodzy i anatomowie, którzy zechcą zwrócić swoją uwagę na lipodynie czy na jętki, żeby mogli rozpreparować swoje tam preparaty, zwłoki i uwidocznić to samo, w tym samym lub blisko leżącym miejscu, położeniu.
Jasne, a pójdźmy bardziej w terapię, bo gdzieś tutaj miałem w głowie, nie na poziomie anatomii teraz, tylko na poziomie terapii, jakby klient z pacjentem. Co byś chciał najbardziej zbadać?
Czyli tak, jeśli będzie załatwiona już anatomia, czyli na przykład będą punkty jętek wyznaczone statystyczne, że to się tam, odpowiednio reprezentatywne ilości ludzi w badaniach autopsyjnych potwierdza, to wtedy nieuczeni w tej metodzie terapeuci, tylko będzie im pokazane, czym jest narzędzie, kat, nie? Jak palpować miejsce do przyłożenia. Będą mieli odpowiednio zakwalifikowanych pacjentów, no i będą poszukiwać miejsca, będą wykonywać technikę zgodnie z instrukcją. A jeszcze najlepiej, ktoś inny będzie wykonywał pomiary powrotu zakresu chociażby. Chyba tak bym to sobie wyobrażał.
To jeszcze raz się zapytam. Którą z technik chciałbyś na początku, która jest najbardziej ci bliska serca, żeby ją zobaczyć?
Te co są najbliżej serca, to są najdalej od możliwości badania, więc na początek zdecydowanie te tkanki piezoaktywne, czyli jętki i technika kat.
A [niezrozumiałe 01:51:13] ? Bo o tym nie powiedzieliśmy.
[Niezrozumiałe] to jest taka bardzo spektakularna technika, natomiast…
Co tam się dzieje?
No co tam się dzieje właściwie i na którym poziomie. Na pewno coś dzieje się w układzie pozapiramidowym, bo to najbardziej spektakularne wyniki są wtedy, gdy zbiera się punkty bolesne w antagonistycznych łańcuchach synkinetycznych. I to gdzieś tam, te tropy takie anatomiczno-neurofizjologiczne prowadzą do układu pozapiramidowego mózgu i do móżdżka. Właściwie to niektórzy mówią, że móżdżek to jest funkcjonalnie układ pozapiramidowy, więc…
Kiedy się skończy rozwój tej metody?
Mam nadzieję, że wiele lat po mojej śmierci.
A kiedy uważasz, że ona będzie, nie wiem albo czy masz takie jakby wewnętrzne myśli, żeby była tak sławna nie wiem, jak FM, żeby to było coś, co jest produktem eksportowym na poziomie Polski i jakby przywróci nie wiem, niektórzy powiedzą, polską myśl rehabilitacji według doktora profesora Zaifryda i myśl jakby teraz tutaj na poziomie eksportowej metody FRSc, bo chyba po to była zmiana na angielski, żeby wyprowadzić to na zewnątrz?
Byłoby to bardzo miłe, ale nie po to by to było komukolwiek miłe, że się to robi. Powiem ci, że rozwój w metodzie FRSc i metod z niej, że tak powiem ewoluujących, zapewnić może tylko to, że my na dziś dzień czy w ciągu najbliższych paru lat stworzymy odpowiednie podwaliny takie anatomiczne i fizjologiczne. I wtedy będzie ciągłość tej myśli, nawet gdyby mi się gdzieś tam noga powinęła za szybko albo bym zrezygnował z jakichś tam powodów. Przejdę na przykład na laser, bo będę na tyle stary, że już mi się nie będzie chciało nic innego robić. To zapewniwszy odpowiednią bazę, tą wiesz taką anatomiczno-fizjologiczną, będziemy stwarzać możliwości szerszego badania, szerszego stosowania, no i wiesz, lepszej percepcji tego gdzieś tam za granicami. Mam nadzieję, to wiesz, bez porządnych badań, no to gdzieś zagranicą, zwłaszcza tą zachodnią, będziemy raczej wypadać na foliarzy, niż na poważną metodę. A ośmieszenia jej przed zagranicą nie chciałbym w najmniejszym stopniu.
Jak się czułeś, jak wróciłeś na salony i miałeś wystąpienie przed lekarzami? Jakie to uczucie?
Na szczęście lekarzy było niewielu. Głównie byli fizjoterapeuci.
Ale to dobrze pamiętam, to była konferencja mięśni i ścięgien? Dobrze pamiętam, tak? Nie chcę przekręcić.
Tak, była mięśni i ścięgien, natomiast odbywało się to na dwóch salach. Jedna była właśnie taka bardziej doktorska, druga była bardziej fizjoterapeutyczna. Ja jako ten wiesz, gość drugiego sortu byłem na tej mniejszej.
Ale wpuścili tam lekarzy, tam nie może każdy wystąpić, nie?
Nie, mogli, mogli, byli. Byli fizjoterapeuci również. Nawet byli tacy, co występowali na tej głównej sali, na przykład Instytut Rakowskiego i jeszcze pan Stanisław Legocki. Może jeszcze inni, tylko w ten mój dzień akurat oni tam byli.
Jaki odbiór przez lekarzy? No na pewno na sali było kilku.
Właściwie to, sądzę, że nie zainteresowali się zbytnio. Nawet komentarz jedyny, który tam został udzielony, to głównie był oparty na nieuchwyceniu istoty sprawy. W ogóle osoba komentująca chyba myślała, że ja nie mówię o lipodyni, tylko o lipoedemie i że pomyliłem nazwy.
To przykre czy słabe?
Wesołe raczej.
Wesołe?
To znaczy wiesz, nie ma co do tego przykładać wiesz, poczucia własnej wartości, a już tym bardziej poczucia własnej misji. Tym bardziej wiesz, potrzebna jest jakaś, jakby mądra popularyzacja, tak?
Czego ci życzyć?
Długiego, zdrowego życia w przytomności umysłu, przynajmniej w takim jakim dysponuję dziś.
I tego właśnie ci Radku życzę. A jeżeli wam ten podcast się podobał i wyciągnęliście coś z niego, to jest właśnie czas na to, żeby udostępnić i pokazać światu. Można oznaczać Dachowskiego, można oznaczać FSCE…
FRSc.
FRSc, zawsze mam kłopot z tym skrótem, ale przebrniecie i mam nadzieję, że uda się to wam zrobić. Ja ci tego Radku życzę bardzo serdecznie z całego serca.
Dziękuję.
Rozwijaj polską fizjoterapię, myśl co jeszcze można wymyśleć. To jest chyba bardzo ważne i nie ma nic fajniejszego niż rozwój. Czego ty życzysz fizjoterapeutom?
By ziściło się moje marzenie, że to fizjoterapeuta będzie głównodowodzącym w kampanii o narząd ruchu.
Czego życzysz przeciwnikom?
Komu?
Przeciwnikom, przepraszam.
A to musiałbym ich poznać najpierw.
Znasz dużo. Widziałem na grupach.
Zamieniam ich wszystkich w sojuszników.
I to jest dobra myśl, zamieńmy wrogów w przyjaciół albo trzymajmy ich jeszcze bliżej. Dziękuję wam bardzo za odsłuchanie podcastu z serii Dachowski Pyta. Inne odcinki oczywiście znajdziecie na YouTube, Spotify i iTunes. Do zobaczenia.
O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?