Jakub Bojar – Pacjent się nudzi! Jak ich leczyć by być skutecznym? S01E20

Jakub Bojar – Pacjent się nudzi! Jak ich leczyć by być skutecznym? S01E20
 Spreaker
Podcasts
 Google
Podcasts
 Apple
Podcasts
 Spotify
Podcasts

Opis tego podcastu:

„Trzeba budować stoły, zamiast skracać mosty”

Fizjoterapeuta z 13-letnim doświadczeniem w pracy z pacjentem, ukierunkowany na holistyczne podejście do zdrowia i terapii.
Czy tytuł naukowy ma znaczenie? Czy istnieje rywalizacja w branży fizjoterapeutycznej? Co wolno specjaliście? Na jakie szkolenia zawodowe warto zwrócić uwagę? Dobry mówca czy kopalnia wiedzy? Czy proste metody mogą dać spektakularny efekt? Jakie niekonwencjonalne i naturalne terapie stosuje? Jak definiuje fizjoterapeutę?

Opowieść o drodze od wykształconego amatora do profesjonalisty – o tym, jak odwaga kształtuje charakter i buduje doświadczenie specjalisty. O kulisach pracy z pacjentami i terapeutami.

Transkrypcja podcastu:

Michał Dachowski: Witam Was serdecznie, to już dwudziesty odcinek podcastu z serii Dachowski Pyta. To aż dwudziesty. Tak szybko to minęło, że nawet nie wiem kiedy te 20 odcinków udało nam się nagrać. Ale dzisiaj w tym dwudziestym odcinku moim gościem jest…

Jakub Bojar: Jestem Jakub Bojar, jestem od trzynastu lat fizjoterapeutą. No i znalazłem się w swoim życiu w tym miejscu, w którym jestem, w zasadzie głównie dzięki pewnemu uporowi, który gdzieś tam przez życie mnie cały czas prowadził. Stanie okoniem do takich ogólnie przyjętych trendów. Prawdopodobnie tak jak większość z Was zaczynałem na NFZ-cie. No i ten NFZ był takim głównym motywatorem, że coś jest nie tak. Jak patrzeć na otaczającą nas rzeczywistość, to raczej w ludzkości rzadko kiedy przewijały się elementy, że czegoś się nie da zrobić, a na NFZ-cie głównie czegoś się nie dało zrobić, więc ja nie byłem w stanie uwierzyć, że tak wygląda fizjoterapia, że to jest niemożliwe.

Zaczniemy od początku. Jaką szkołę skończyłeś?

Ja skończyłem technika fizjoterapii w 2007 roku.

Potem zabrali Ci prawo wykonywania zawodu.

Tak, potem zabrali mi prawo wykonywania zawodu, ale kupiłem u ruskich, jeszcze stadion wtedy był, więc na luzie. Do tej pory mam. No i kursy też, jak wiadomo, na YouTube eksternistycznie [śmiech].

To jest najlepszy model nauczania.

To i miałem o tyle fajnie, że to były złote czasy dla fizjoterapii, więc wtedy praca po prostu leżała na ulicach i to była dobrze płatna praca jak na tamte czasy. Więc ja jeszcze pamiętam, jak spałem po świętowaniu dyplomu, dzwoni do mnie telefon: „Kuba, wstawaj, pani dyrektor dzwoni.” Ja mówię: „Niemożliwe.” No i pani dyrektor rzeczywiście zadzwoniła: „Mam dla was pracę, musicie się zaraz stawić.” No i wtedy tak zaczęliśmy przy Mińsku Mazowieckim w takim ośrodku, którego nie będę wymieniał. To spory ośrodek, znany jak na tamte okolice, bo tam też rządzi taka persona, która jest też znana w świecie. Ale to też były inne czasy. I patrząc na to wszystko, co się dzieje wśród terapeutów, każdy gdzieś z jakiegoś tam kursu wraca, więc ja miałem jakiś pogląd na to, co się dzieje na rynku, no i generalnie cały czas mi to było nie w smak. Nadal przychodzili ci ludzie niby ze szkoleń, niby z magistrem. Ja kompletnie nie widziałem przełożenia tego na to, co się dzieje w pracy z pacjentami.

Czyli dla Ciebie nieważne było, czy jesteś technikiem, czy jesteś magistrem, czy jesteś licencjatem? To nie miało znaczenia, co skończyłeś?

Kompletnie to nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości i każda osoba, która już poświęci ileś tam lat na zmarnowanie czasu na te elementy, oficjalnie prawdopodobnie będą wszyscy uśmiechnięci, ale przy piwie i przy flaszce każdy prawdę powie.

Że co? 5 lat straconych?

Że to jest czas stracony.

Czyli Ty straciłeś trzy czy dwa lata?

W sumie trzy, bo musiałem jeszcze później licencjat zrobić. Zrobiłem licencjat i na tym zatrzymałem swoją drogę uczelnianą, naukową.

Coś jednak dobrego musiałeś wynieść z tych studiów.

Papier.

To pomaga? Bo ten papier dzisiaj jest ważny, nie?

Akurat sobie trochę prześmiewczo to traktuję. Teraz mogę być przemądrzały, bo ja skończyłem technika fizjoterapii. I technik fizjoterapii to było 90% praktyki. I tam naprawdę był ogromny nacisk na to. po prostu wrzucali cię do szpitala i ty masz wiedzieć. Miałeś jakąś tam podstawę merytoryczną, więc raz, dwa ci kierownicy, którzy nami operowali… przykład, przysłowie, które do tej pory mną kieruje, że „jak kaczka dupy nie umoczy, to się pływać nie nauczy” – to była główna dewiza naszych praktyk. I to one najwięcej dały. Ale później poszliśmy wszyscy ekipą, bo widać, jaka przepaść była między technikiem fizjoterapii a ludźmi, którzy szli na licencjat fizjoterapii, więc w zasadzie musieliśmy ten sam materiał jeszcze raz przerobić, a mówiąc szczerze, na studiach był trochę mniejszy niż to, co musieliśmy zrobić w technikum. Więc to co mówię, trzeba brać z dystansem, ale rzeczywistość pokazuje jasno, że jeszcze jest bardzo długa druga po studiach, zanim będziesz miał pewność, że to jest mniej więcej ten moment, że możesz mówić „chyba zaczynam leczyć człowieka”.

Gdzie nauczyłeś się rehabilitacji? Jak byś to nazwał? Bo już wiemy, że nie nauczyłeś się jej ani na studiach, ani na swojej drodze przed studiami. To gdzie nauczyłeś się rehabilitacji? Czy jeszcze jej nie umiesz [śmiech]?

Myślę, że jeszcze sporo przede mną. Za każdym razem jak już myślę, że jestem naprawdę w fajnym momencie życia, to się pojawia na świecie ktoś, kto coś zauważył i zaczyna działać. Ja po prostu mam jakiś rodzinny dar i zmysł do obserwacji i ja po prostu bardzo dużo obserwowałem przez wiele lat, bo ja pierwsze szkolenie zrobiłem dopiero po siedmiu latach. Więc zawsze gdzieś tam, gdzie się znalazłem w jakimś ośrodku, w którym pracowałem, byli mądrzy ludzie obok mnie, mądrzejsi, dzięki czemu ja też mogłem się kształtować. No i przede wszystkim byli to ludzie, którzy chcieli się dzielić. Czyli zawsze trafiałem na pasjonatów.

Dzisiaj jest gorzej z tym dzieleniem się? Jest trudniej? Nie chce się, bo jest to rynek szkoleń, który jest mega kasowym rynkiem w Polsce i to dzielenie się jest trudniejsze?

Myślę, że to zależy od człowieka, w jakim on jest środowisku i co on sobą reprezentuje. Bo my na naszych szkoleniach nie dawkujemy ludziom, że to sobie zachowamy do gabinetu i dzięki temu 10 zł więcej zarobimy. My dajemy esencję tego, co uzyskaliśmy, bo tak naprawdę my zostaliśmy stworzeni też przez taki model egzystowania w tym środowisku, więc to się sprawdza. Jest nas naprawdę bardzo dużo i dla każdego starczy. Więc tutaj trzeba budować dłuższe stoły, a nie skracać mosty. Niestety środowisko moim zdaniem cierpli na taki poważny nowotwór. Dla mnie to jest rak, który toczy środowisko. Ja bym to nazywał syndromem guru trochę.

To jest mojsze?

Mojsze trochę tak, a tym bardziej jak ktoś wydał jakiś tam koszt, nauczył się, poświęcił na to czas i w tej wersji nauki, powiedzmy, ktoś mu dał bardzo sztywne ramy myślenia, że to jest tak, bo my tak to udowodniliśmy, to jest tak, to jest tak. Co z tego, że to się nie sprawdza w 60% przypadków? Ale tu wygląda to tak. I mamy to w jakiś tam sposób potwierdzone. Tylko tak życie nie wygląda. Możliwości rozwiązania problemu jest naprawdę mnogość i warto zawsze mieć jak najbardziej otwartą głowę. I tutaj jest problem moim zdaniem. Bo ktoś uzyskał jakąś metodę i on jej będzie bronił za wszelką cenę, oficjalnie w Internecie, wiesz, kukiełki, podrzynanie gardeł, a tak naprawdę weźmiesz tę osobę na bok, pogadacie, popijecie sobie i za dwie godziny się okaże, że „chyba straciłem pieniądze” [śmiech]. Bo jednak konkurencja obok, która zrobiła całkiem inny kurs czy tam tkanki miękkie, jest ode mnie skuteczniejsza. Myślę, że to jest kwestia po prostu strefy komfortu ludzi. Mają swoje pudełka, w których jest im bezpiecznie. Jak ktoś tam z boku pokazuje „słuchaj, ja mam inne pudełko, ono też działa, może lepiej” – no to ta osoba już zaczyna bronić jakby swojej rzeczywistości.

Jakie szkolenia otworzyły Tobie najwięcej oczy? Bo długo czekałeś na to pierwsze szkolenie. Rozmawiając z poprzednimi gośćmi, wszyscy ten III/IV rok studiów czy to licencjackich, czy teraz już pełnych studiów jednolitych, od razu atakują jakieś szkolenia typu tapeing, typu jakieś tkanki miękkie podstawowe. Czekałeś 7 lat. To które Ci otworzyło głowę albo zmieniło Twój sposób patrzenia na człowieka? Czy w ogóle nie zmieniło?

Każde zmieniało. Wiadomo, że każde szkolenie działa do pewnego momentu, no bo nic nie jest absolutne od samego początku. Pierwszym takim przełomowym, nie mogę ukryć, to był RDM u Roberta. I on mi naprawdę otworzył oczy na pracę, bo wszystko do tej pory było takie religijne. Tego nie wolno, to zabronione, tamto nie. A tu wchodzi Robert i what the fuck? Jak to? Szukali mnie znowu? Tyle lat w kłamstwie żyłem. No i jak wiadomo, to też była taka metoda, która gdzieś tam zaczyna mieć pewne swoje ograniczenia, tak jak każda. Ale dla mnie to był taki przełom pewnej odwagi w pracy z pacjentem, co jest ogromnie ważne dlatego, żeby później nie być, jak to kiedyś lekarze mówili, specjalistą od fikołków czy jakimś tam masażerem, tylko osobą, która zaczyna naprawdę leczyć.

Dalej mówią. Miałem tu kilku praktykantów i ostatnio to się powtórzyło, że rehabilitacja to tylko wydłużanie czasu pacjenta w szpitalu.

No tak, a szpital skraca skutecznie ten czas w ogóle życia [śmiech], więc my się dogadujemy jakoś. Ci skracają, my wydłużamy i tak w koło. Więc chodzi o pewną odwagę. Odwaga może przejść z elementu twojego charakteru, ale niestety taka odwaga raczej nie jest zbyt dobra, no bo jak to mówią, szanuj siły na zamiary. Więc jakiś tam czas potrzebowałem. Ja się tyle lat gdzieś tam, z całym szacunkiem, bujałem z tego względu, że miałem ludzi, na których patrzyłem i patrzyłem efektywność ich technik. Oni się chcieli dzielić, ja to modyfikowałem, dużo czytałem i dużo analizowałem. Moim funem było pójść na rower i po prostu godzinami analizować te przypadki czy medytować, bo ja medytuję w sporcie. Ja za bardzo nie umiem się tak wyłączyć, jeszcze nie jestem taki dobry, więc gdzieś tam siadałem na rower, szedłem do lasu i sobie to analizowałem. Czytałem, próbowałem, czytałem, próbowałem, aż z pierwszego miejsca mnie ewakuowano [śmiech], bo za dużo robiłem właśnie nie mając podstaw. Nie miałem glejtu, a chciałem próbować, więc jak to tak?

Dostałeś skargę od ludzi czy od pracowników?

Tak naprawdę to ja sam się z tamtego miejsca eksmitowałem, bo robiłem trochę za dużo niż to miejsce potrzebowało. Może nie byłem za ambitny, ale stwierdziłem, że po to ci ludzie tu przychodzą, żeby naprawdę im pomóc. Ja wiem, że to jest firma państwowa, więc tam nie zależy może do końca na jakości, bo kasa i tak jest z automatu. To jest bolączka systemu punktowego. Nieważne jak to zrobisz, i tak masz kontrakt podpisany, więc możesz być skuteczny, a pieniądz i tak przypłynie.

Ale jak robiłeś, to było pewnie jedno z pierwszych szkoleń RDM-u w Polsce.

Pierwsze. Robiłem chyba rok po Tobie. Wiem, bo mnie wkurzyłeś z jednym fajnym pomysłem [śmiech].

Co jeszcze jest z takich szkoleń, które warto zrobić według Ciebie?

RDM to był taki przełom, który mnie otworzył, nie powiem, tylko jest to metoda, która z mojej perspektywy bardzo szybko straciła swoje możliwości, bo jest ogromnie dziurawa, ale naprawdę daje fajne narzędzia.

Ona jest perfekcyjna dla młodych fizjoterapeutów. Idziesz, sześć dni i masz narzędzie w ręku do pracy.

I anginę z osłabienia [śmiech]. Oczywiście żartuję. Ja po trzecim dniu przyszedłem z delirium. Ale pozytywnie. Przede wszystkim ja też nie wiem, jak wygląda teraz RDM. Ja byłem na takim bardzo dziewiczym, było ostro i bez opamiętania. Teraz prawdopodobnie to wygląda inaczej, więc nie będę się wypowiadał, jak to wygląda teraz, bo nie chcę nikogo krzywdzić. Ale ja to dobrze wspominam. Tak jak mówię, też to nagle się skończyło i poszedłem dalej. I ta jak się to odbywa w moim życiu, pozwalam mu sobie spokojnie płynąć, niczego nie wymuszam. No i pewnego razu na wigilii mojej rodzinnej siadłem do komputera i się pojawił jakiś taki obrazem, że jest jakiś lekarz, on ma gwoździe w ręku i tym leczy ludzi. Ja mówię: „O, to jest coś dla mnie. Coś mego dziwnego, coś bardzo outside of the box.” Zauważyłem, że wszyscy ludzie, którzy szli jakąś główną linią nurtu, to zazwyczaj ludzie, którzy zostali w tym samym miejscu. Oni sobie tam siedzą 10, 20, 30 lat na tym samym stanowisku, dziwią się, dlaczego więcej nie zarabiają i niech system da więcej. I wtedy poznałem Radka Składowskiego. Doktora Radosława Składowskiego. I to był gość, który mnie po prostu wywrócił do góry nogami. Ja się śmieję, że ja czekałem na Radka całe życie [śmiech].

To nie długo.

To nie długo. To był taki pierwszy gość, który powiedział: „A może inaczej. A może naprawdę nie jest tak, jak pewne środowiska zaprogramowały rzeczywistość. Może to naprawdę tak nie jest. Może spróbujmy inaczej.” No i nagle się okazało, że tak, że są pewne miejsca w ludzkim ciele, które odpowiadają za wiele dysfunkcji, że czasami nie trzeba gdzieś tam szukać w rezonansach, na siłę szukać problemów, a już nawet oficjalne badania te korelacje potwierdzają.

Czyli ja bym powiedział: dopiero teraz.

Dopiero teraz. Właśnie to jest taki problem środowiska, że można komuś postawić UFO w ogródku i jeżeli oficjalna nauka mówi, że UFO nie istnieje, no to nie jest UFO, jego tu nie ma, omińmy to jakoś, może samo odleci. I to jest taka, moim zdaniem, bolączka, że jeżeli coś działa, to starajmy się próbować z tym pracować i zobaczmy, co z tego wyjdzie, a nie od razu zakazane i tak dalej. Sytuacja z ostatniego szkolenia. Jak wypuściliśmy, daliśmy, ludzie powrzucali, że byli. Jakaś osoba mi zarzuciła, że ja w ogóle nie jestem uczniem [niezrozumiałe 0:14:48] i nasze szkolenie jest kompletnie gównem, bo ono nie może działać [śmiech]. No i jak z taką osobą w ogóle dyskutować? Jakby [niezrozumiałe 0:14:56] był jedyną osobą, która pracuje w historii ludzkości. Masz [niezrozumiałe 0:15:01], masz Azjatów itd. Ich terapia wisceralna istniała setki lat zanim w ogóle ktoś chciał ród [Barala? 0:15:09] stworzyć. Oczywiście z całym szacunkiem. Nie chodzi o to, że ja mam jakieś rozbudowane ego, tylko takie są fakty. Pewne rzeczy istniały dużo wcześniej. Więc znowu pojawia się taki element pewnej religijności, że to tak, to tak, to tak.

Jest taka jedna specyficzna grupa na Facebooku, nie wiem, czy do niej należysz.

Nie. Byłem przez jakiś czas. I to, ile jadu jest między ludźmi, to moim zdaniem wróciłbym po prostu do pewnego bezpieczeństwa wewnętrznego. Masz swoją strefę bezpieczeństwa, która jest mała, ciepła, ale prawdopodobnie też nie jest zbyt efektywna, więc będziesz tak naprawdę chciał wszystkich innych uciszyć, którzy gdzieś tam stoją w opozycji do twojego światopoglądu. No dobra. Na szczęście jest to jakieś wąskie grono, bo podróżując po Internecie, po tych wszystkich forach, to rzeczywiście większość ludzi jest taka otwarta, życzliwa. Ale zawsze będą jacyś obrońcy jedynie słusznej wersji prawdy.

Powiedziałeś przed wejściem na antenę, że nie masz Instagrama, bo masz kaca, jak tam wejdziesz.

No.

Skąd to wynika? Dlaczego tak myślisz?

Dla mnie Instagram za bardzo drenuje energetycznie pod względem emocjonalnych. Ja mógłbym w sprawach energetycznych się rozwodzić długo, ale to każdy czuje. Dla mnie Instagram działa po prostu jak pacjent-wampir. Każdy miał pacjenta, który wszedł do niego, rzucił 3 słowa i wy później tydzień nie mogliście dojść do siebie. Psychiatra, leki i sanatorium [śmiech]. Ale teraz tak poważnie. Dla mnie to działa w ten sposób, że to jest po prostu strasznie duży drenaż energii, no i w zasadzie tyle. Ja Instagrama szczerze nienawidzę. Jak na Facebooka wchodzę, to mi się robi mdło, ale muszę gdzieś tam siedzieć ze względu ma media, które my prowadzimy. To jest po prostu zbyt dużo uwagi na jedną osobę kierowanej. I czuć to pod takim względem może stricte nie namacalnym, ale gdzieś tam w podświadomości czujesz, że coś z ciebie pobiera energię. Ja się po tym po prostu słabo czuję, dlatego nie lubię Instagrama. To tak jak pacjent-wampir. Przychodzi do ciebie, powiedział ci 3 słowa…

I ty masz ochotę skończyć terapię?

Tak, właśnie. Dokładnie o to chodzi. Więc dlatego nie kochamy się. Małżeństwo z rozsądku.

Był RDM, był Radek Składowski. Coś jeszcze jest takiego przełomowego, co byś polecił osobom, które zaczynają, które chcą się mocniej rozwijać albo powiedzieć po tym podcascie, że dobra, może się, kurwa, jednak da inaczej?

Ja polecam zawsze szukać takich najbardziej wystrzelonych szkoleń, no bo raz, że to jest przede wszystkim coś, co przewraca pewnie światopogląd, a ja uważam, że każdy światopogląd człowiek powinien regularnie sobie wywracać, bo inaczej po prostu się cofa. Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał coś zmienić. No i tak wygląda nasza rzeczywistość. Mieliśmy nie latać – latamy. Mieliśmy nie mieć łodzi podwodnych – mamy. Mieliśmy nie lecieć w kosmos – polecieliśmy. Więc trzeba patrzeć tylko i wyłącznie moim zdaniem na tego typu osoby. Bo raz, że to jest szkolenie, które coś ci tam zmieni, musi zniszczyć twój światopogląd, bo jak go nie zniszczy, to po prostu jesteś w miejscu. A dwa, zawsze znajdziesz tam osoby, które mniej więcej są tak trochę pokręcone jak ty. I to jest kolejna możliwość spojrzenia na świat przez czyjeś oczy. A jak ich jest 100, to lepiej, a jak ich jest 1000, to już w ogóle super. Więc chodzi o to, że jeden element ma 7 miliardów możliwości, bo 7 miliardów ludzi jest na świecie, więc tyle wersji tego przedmiotu będzie.

Dlaczego nie ćwiczysz z ludźmi? Czy ćwiczysz, bo nie wiem?

Ćwiczymy.

To kiedy jest terapia manualna, kiedy są ćwiczenia w takim razie?

Z tymi ćwiczeniami to jest tak, że większość ludzi… Inaczej. Bo mamy pewien problem skuteczności, bo jak gdyby to, co sprzedajemy pod względem terapii manualnej tak ogólnie, czy miksów tego, jest na tyle skuteczne, że człowiek przychodzi i wychodzi bez problemu. Bez bólu. Do problemu jest jeszcze daleko. Problemu, dlatego że to on myśli, że to jest zlikwidowany problem. I tu jest pewien paradoks. Więc ja osobiście jestem ogromnym przeciwnikiem jakichkolwiek tam ćwiczeń i tak dalej. ja zawsze staram się temu człowiekowi wyperswadować, że on ma sobie znaleźć coś, co kocha. Jeżeli chce, to my go tego nauczymy albo damy mu wytyczne, przygotujemy jego organizm jako terapeuci, no bo jednak się trochę lepiej znamy od standardowego trenera gdzieś tam na siłowni. Więc my możemy mu dać taki zaskok. „Dobra, my cię wyprowadzimy do momentu, kiedy ty już jesteś w stanie używalności, a później ty masz sobie znaleźć swoją drogę na życie.” Bo to nie jest sposób, żeby ten pacjent do ciebie chodził cały czas z czymś tam i po jakimś czasie wiadomo, że już ci się po prostu nudzi, bo ten sam gość od jakiegoś tam czasu z tym samym problemem i chciałoby się w końcu powiedzieć „tu się jebnij [śmiech].”

Ale będzie cięcie.

Oczywiście, przepraszam. Więc to jest długo temat. Ale pracujemy, trenujemy i zawsze staramy się w tym człowieku…

Dołączyli wszyscy, Arek jest, jest Mokrzycki. Słuchają Cię chłopaki.

O Boże, musiałeś powiedzieć [śmiech]?

Będziesz miał tremę?

Ja akurat piję od rana, więc spoko [śmiech] Żartuję.

Ty szkolisz z brzucha?

Tak, szkolimy z brzucha.

Ty?

My. Centrum Rehabilitacji Holistycznej.

Wyszkolicie z brzucha. Kiedy zacząłeś myśleć o tym, że możesz szkolić? Kiedy poczułeś, że Twoja wiedza jest inna niż innych i możesz coś komuś pokazać?

W zasadzie od początku. Ja bym nie szkolił, gdyby nie Radek Składowski, to jest w ogóle bez dwóch zdań, bez jednej litery ani cyfry. No i to w zasadzie tyle w temacie. Gdzieś tam spojrzał na mnie, nie wiem, co sobie pomyślał, no i jak gdyby z jego ramienia zacząłem tą przygodę „Szkolenia Radosław Składowski”. No i tak to się potoczyło. I teraz przez to, że to co ja zacząłem tworzyć jako ja, zrobiło się bardzo rozbudowane, nie da się wszystkiego upchnąć na raz. No i takim pomysłem było to, że działajcie. Działaj sam.

Czego uczysz na tych szkoleniach? Bo ja mam jeden problem z Twoją nazwą „holistyczny”.

Holistyczne jest bardzo modne teraz, więc też trzeba iść z nurtem czasu. To głównie po to. jest trend na holistyczne i tyle, więc mamy nawet batoniki holistyczne. Nie ma po nich cukrzycy [śmiech]. Wiesz co, to nie jest takie proste. Model, który my przedstawiamy, to jest model wielowątkowy, czyli staramy się przekazać, jak przynajmniej jeden obszar jakiś kluczowy… może kluczowy ciężko powiedzieć, bo czasami nawet pierdoła jest kluczowa, więc raczej chodzi o to, jak niektóre miejsca w ludzkim ciele wzajemnie na siebie wpływają objawami bądź wytwarzają. I tutaj można nawiązać do ludzi, którzy gdzieś tam się uczepili tego EBM-u i chcą wszystko na siłę uwiarygodniać. No to gdzieś tam z pracy gabinetowej, gdzie pacjentki, które miały problem w tym samym miejscu, wykazywały cztery różne kompletnie objawy. Cztery objawy leczone przez ortopedę, przez ginekologa, bo były jakieś wulwodynie, czy bólu piersiowego itd. Więc cztery odległe od siebie objawy, w zasadzie nawet pięć, bo jeszcze problemy jamy brzusznej, więc musiał jakiś chirurg to diagnozować, pochodziły z jednej struktury. No i weź to zamknij w liczby i statystyki? Jest to moim zdaniem kompletnie niemożliwe. No i my staramy się na tych szkoleniach mniej więcej w ten sposób to przekazać, tak że pracujemy na tych strukturach, diagnozujemy się, analizujemy i pokazujemy przez pryzmat „zobacz, jak to zadziałało, zobacz, jak ta struktura zadziałała na to i na to. No i teraz sobie wnioskuj na podstawie tego.” Bo to nie jest gotowy pakiet rozwiązań. To jest zestaw narzędzi i jest pokazane, jak one działają. A wiadomo, że jednego narzędzia można użyć na wiele różnych sposobów.

Działasz na przypał? Że tu robisz, ok, ale to może wpłynąć na wszystko?

Ale w zasadzie tak jest, jeżeli chodzi o jamę brzuszną. Chodzi o to, jak układ trzewny wpływa na zaburzenia człowieka, czyli to co on wywoła na obwodzie, a może to być od łokcia tenisisty po metatarsalgię Mortona, po klasterowe bóle głowy od dwudziestu lat. I to też nie jest jakiś problem, żeby to wyleczyć, pod warunkiem, że zdiagnozujesz pacjenta. Chodzi też o to, żeby wyrzucić pewien schemat i sposób myślenia, który nam narzuciła rzeczywistość, że taka nazwa to jest taki ból, taka nazwa to jest taki ból, wszystkie te nazwy sio z głowy, wszystkie te diagnozy i testy jakieś ortopedyczne sio z głowy, bo nawet najperfidniejszy lasek może być zredukowany przez sekundy pracy na żwaczu. No i co wtedy? Już nie ma tej przepukliny? I tak dalej. I to staramy się przekazać. Czyli jak brzuch wpływa na obwód, jakie on objawy wywołuje na obwodzie, jak można je zdjąć i jak już opracujemy brzuch, to te kompensacje, które się powytwarzały w tkankach obwodowych, jak z nimi pracować. Albo jak pracować za pomocą tych kompensacji, żeby wpływać zwrotnie napięcia na brzuch. Dlatego to się nazywa kompleksową terapią wisceralną. I zostaliśmy oskarżeni, że nie ma czegoś takiego, bo to nie istnieje i sobie sami stworzyli. No tak.

to chodzi, żeby nie kopiować, tylko stworzyć coś od początku moim zdaniem.

Dokładnie tak.

Ile osób przeszkoliliście?

Niedużo. W tamtym roku dopinaliśmy to do końca, bo za każdym razem jak zrobimy szkolenie, to znowu nam coś nie pasuje.

To raczej dobrze.

No dobrze, tylko nie mam na to czasu, żeby to klepać. Co miesiąc to powinno wyglądać inaczej. Żartuję. W tamtym roku chyba 5 grup i w tym 2, łącznie będzie 7 na dany moment.

Jak prowadzisz szkolenia, te 7 grup, które zrobiłeś, to na ile trzeba być dobrym mówcą, a na ile mieć wiedzę? Jak to łączyć? Miałeś ten dar mówienia do ludzi i prowadzenia szkolenia od początku?

Tak, ja byłem zawsze wyszczekany [śmiech]. Po mamie mam. Nie no, żartuję. Cudowna kobieta jest. Bardzo małomówna.

Kiedy te umiejętności, nazywam to umiejętnościami miękkimi, czyli mówienie i pokazywanie stało się proste? Czy jeszcze nie jest?

Szczerze? To jak zacząłem u Radka w 2018 może, 2017…

Czyli znowu niedawno.

No z dwa lata mi to zajęło, żeby być taki flow, żeby już gdzieś tam to samo się układało.

Trema przed pierwszym szkoleniem?

Teraz już nie.

A przed pierwszym?

Przed pierwszym? O matko, jak przed maturą. Ból brzucha, 10 razy siku.

To powinieneś umieć sobie sam zrobić terapię, jak miałeś bóle.

No właśnie to był jeden z czynników, dlaczego w ogóle powstały te koncepcję. Nie liczę chłopaków, bo to nie ja, ale gdzieś tam poszukiwania problemów w brzuchu były z tego względu, że ja miałem od wielu lat od dzieciństwa problemy w brzuchu i one nigdy nie zostały zdiagnozowane. Były jakieś diagnostyki obrazowe. „Taka pana uroda, stres” itd. Dlatego ten model jest też tak rozbudowany, bo za każdym razem czegoś brakuje. Więc on w zasadzie wynikł, że ja miałem swoje problemy i musiałem znaleźć na nie rozwiązanie. No i znalazłem. No i działa.

Jak działa to super. Powiedziałeś o tych badaniach. Na ile to co robicie można jakoś zakwalifikować na poziomie powtarzalności? No bo to za młoda metoda czy za młode działanie, żeby to można było jeszcze policzyć i zawsze jednak praktyka wyprzedza badania. Na ule to u Was jest powtarzalne? Czy tego nie da się powtarzać?

Powtarzalne? Prawie stuprocentowo. Wiadomo, że zawsze ktoś się pojawi, kto powie „a tak się nie da”, no ale jest naprawdę niewielka ilość przypadków, z którymi sobie nie poradziliśmy albo nie wyleczyliśmy brzucha. Więc naprawdę takich sytuacji, które sięgały do objawów abstrakcyjnych, które gdzieś na forum byś powiedział, „a fizjoterapeuta nie umie leczyć bezsenności.” Mówię: „A umie.” Tylko to nie jest tak, że ja leczę bezsenność, tylko przychodzi pacjent z objawami. Zazwyczaj nie jest to jeden objaw. A może odpowiadać za to jedna struktura. Mieliśmy panią, która po wyleczeniu odpowiednim nerek, czyli przywróceniu pracy w obrębie nerwu błędnego i nerek, przyszła z problemem pleców. I się nagle okazało, że jej wyleczyliśmy 15-letnią bezsenność. Oczywiście to było przypadkowe, nie było celowane, ale znaleźliśmy jakąś strukturę, która odpowiadała za szereg różnych objawów. A jeżeli chodzi tak stricte o leczenie czymś, co jest nazywane ogólnie uroginekologią, no to sukcesy są prawie na poziomie 90%. Wszystkie. Łącznie z takimi… nie chce podawać tej nazwy, bo została gdzieś tam zlinczowana na Facebooku, ale z takim typowym problemem, z którym się teraz borykają kobiety. Więc udrożnienie odpowiednich obszarów, pozwolenie organizmowi na to, żeby on po prostu zajął się tym sam, żeby odżywił to, co ma odżywić i zabrał to, co ma zabrać, nagle okazuje się, że ciało po prostu zaczyna się regulować i leczyć. Więc naprawdę życie i czasy pokazują, że nie trzeba czasami wielkich i skomplikowanych rozwiązań na skomplikowane problemy. Czasami proste rzeczy dają naprawdę spektakularne rezultaty. A się okazuje, że wystarczy po prostu wsadzić łapkę, wiedzieć jak, wiedzieć gdzie i wiedzieć z jaką siłą, i wiedzieć, gdzie przepchnąć to, co tam trzeba przepchnąć, i się okazuje, że wow. Jeden kciuk 5 minut i wieloletnie problemy znikają. Oczywiście mówię to w przenośni, to nie jest zawsze.

Na ile te działania, które robicie na szkoleniach, wykraczają poza obowiązki leczenia fizjoterapeutycznego? Nie boicie się takich oskarżeń? Powiedziałeś przed chwileczką, że jest to może jednak poza.

Zależy, jak definiujemy fizjoterapeutów. Bo jeżeli chcemy się definiować jako goście od fizykoterapii, ćwiczeń i wzmacniania brzucha czy czegoś tam sobie, no to pewnie tak. Na szczęście Polska jest jeszcze tym dzikim krajem, nie jest tak zamknięta jak Stany Zjednoczone czy w ogóle Europa tam dalej, oprócz tej ściany, gdzie rozciąga się Szwajcaria do Skandynawii, bo to są takie kraje otwarte, gdzie terapeuta holistyczny jest od zawsze, od wielu lat. Naturoterapeuta jest szanowany i on ma bardzo duże pole do popisu, i medycyna konwencjonalna z nim współpracuje. Więc w tych krajach, gdzie jest normalnie, jest normalnie. U nas jeszcze jest normalnie i fizjoterapeuta nie został obdarty i zamknięty w jakimś tam pudełku, w którym może robić tylko to, to i to. Więc ja uważam, że nie. Ja uważam, że po prostu mamy leczyć. Przychodzi do mnie pacjent z objawem. Gdzieś tam dzięki swojej drodze, życiu zyskałem pewność z umiejętnościami, które są powtarzalne i wymierne, więc działam. I powiem szczerze, że walczyłbym bardzo mocno, jeżeli by pojawił się ktoś, kto chciałby odebrać to fizjoterapeutom tak na zawsze.

Myślisz, że nie będą chcieli tego odbierać i sankcjonować nasze działania, tak jak mamy problem z akupunkturą?

Na pewno im się to uda, jeżeli nie będzie sprzeciwu. Z całym szacunkiem, to jest jakaś tam grupa ludzi starszych, którzy już dawno nie widzieli i nie leczyli pacjenta. Gdzieś tam zostali w światopoglądzie też raczej starszym. Oni może mają pogląd na system, jak to działa, więc myślę, że to jest kwestia tego, ilu ludzi się zbuntuje przeciwko temu. Bo czasy pokazywały, że trzeba wyjść na ulice i pogrozić paluszkiem albo ich tam zdetronizować i wymienić kadry. I tyle. I wrzucić tam kogoś, kto jest w miarę światły i nie podatny na lobby różne, lekarskie czy farmaceutyczne. Trzeba być świadomym, że wszędzie gdzieś ktoś lobbuje za swoim interesem. Ja lobbuję za swoim interesem u swoich i każdy terapeuta u swoich. Tak samo każdy szkoleniowiec. To jest całkiem normalne zjawisko i tego też trzeba być świadomym, że są grupy interesów, które będą potrzebowały, żebyśmy tego nie robili.

Nie jest za mało takich osób, które chcą jeszcze iść pod prąd i działać zupełnie inaczej, czy robić wisceralkę, czy właśnie leczyć uro-gino włożeniem tego palca gdzie trzeba? Myślisz, że to będzie duża grupa osób, która jednak może przeciwstawić się tej górze? Mamy siłę już?

Jest coraz więcej. Jest zapotrzebowanie przede wszystkim. Sami dobrze wiemy, że konwencjonalna terapia się po prostu w niczym nie sprawdza. W problemach przewlekłych kompletnie nie działa. W problemach ostrych, natychmiastowych, czyli taka reakcja teraz tu i przerywamy jakiś tam ostry proces – fantastycznie, super, brawo biję. Mam dużo przyjaciół lekarzy, którzy się tym zajmują. I oni sami dobrze wiedzą, że możemy bardzo szybko pomóc i skutecznie, ale długoterminowo nie mamy narzędzi. No i tyle. Nie ma narzędzi. Tylko że oni idą w kierunku stricte chemicznym, fizjologicznym i z tej przestrzeni leczą człowieka, a my leczymy z odblokowania, z udostępnienia, z umożliwienia, nawet jeżeli połączyć to z farmakologią, z umożliwienia skuteczniejsze pracy lekarstw. Więc nurt jest coraz większy i będzie coraz większy, bo świadomość terapeutów się zwiększa. Sami terapeucie chcą umieć więcej, leczyć więcej, szczególnie jak widzą takie ośrodki jak Twój, jak mój, że ktoś wchodzi na Facebooka i jest pacjentka, że się udało wyleczyć 20-letnią migrenę. Albo po pracy wisceralnej zregenerował się jajnik i mamy na to dowody, żeby nikt na nas nie gadał niemiłego w Internecie. Mamy jasno na to papiery i to nie raz, nie dwa, tylko już ileś tam razy. Na razie po prostu zbieramy dokumentację, robi się coraz szersza, powtarzalna, pacjenci chcą, to są też ich koleżanki, to są ich późnej dzieci czy rodzina, której jednak da się coś pomóc. Na razie ciężko mówić, że to jest w 100% skuteczne długoterminowo, bo powielarność długoterminowa jest mała, ale jeżeli by zrobić z tego takie badania oficjalne, to mielibyśmy już coś twardego powoli.

Do czego powinien dążyć fizjoterapeuta, żeby co osiągnąć w swojej karierze fizjoterapeutycznej?

A to nie wiem [śmiech].

A gdzie Ty chcesz dążyć?

Ja nie dążę nigdzie. Powiem Ci filozoficznie, że moja droga jest dążeniem. Ja jakiś wewnętrzny silny imperatyw od zawsze miałem, że chcę coś zmienić. Mój ojciec zawsze gdzieś tam dłubał w czymś tam, reperował. Ja mam taki wewnętrzny gen od reperowania i to mną kieruje. Ja po prostu nie lubię patrzeć, jak coś jest bardzo skuteczne, ale sobie leży i nikt tego nie chce dotknąć, bo ktoś powiedział, że to jest fe. Podnieśmy, zajmijmy się tym, zróbmy to, no bo przecież leży coś, co można wykorzystać i to może pomóc wszystkim. Tak że ja w swojej drodze raczej idę tą myślą, że pieniądz idzie za skutecznością. Rób swoje, rób to dobrze, rób, co kochasz, niech to będzie twoją pasją, a reszta sama sobie za tym pójdzie. I przede wszystkim nie bójcie się. Nie patrzcie, że jak ktoś wam tam grozi paluszkiem, to nie, nie wolno, bo to nie są twoje kompetencje. A może są, tylko on oszukuje [śmiech]?

Problem pieniędzy. Był ostatnio strajk fizjoterapeutów. Czy Ty go rozumiesz?

Kompletnie tego nie rozumiem. Mi jak było niedobrze, wziąłem dupę w troki i zacząłem robić. I tyle. Było to ciężkie, było trudne, były też lata, gdzie pracowało się na dwa etaty i jeszcze studia ciągnęło. Jako droga nie jest to nic fajnego i nie wiem, czy polecam. Polecam, bo ja z perspektywy czasu widzę w tym tylko dobro. Ale musiałem swoje przejść, Ty też musiałeś swoje przejść. Każdy musiał swoje przejść, więc nie ma lekko w życiu. Jak chcesz coś mieć, to odkładaj, dorabiaj sobie, jeźdź po pacjentach i coś rób konstruktywnego z tym, bo siąść i płakać to każdy potrafi. Ja byłem w tej sytuacji. Wielu z moich kolegów było w tej sytuacji. Wiele osób było w tej sytuacji. No i jakoś jest teraz ok. Może to jest ogólnikowanie, bo w sumie jest. Ale znowu gdzieś tam prawda życiowa i pogląd na ludzką historię mówi po prostu to samo. Jak chcesz, żeby coś się w Twoim życiu zmieniło, to to zmień. Główne przysłowie, które mnie przez życie prowadzi, to jest „zmień sposób patrzenia na rzeczy, a rzeczy, na które patrzysz, zmienią się.” To jest odpowiedni mindset i tyle. To jest na tyle proste, takie oczywiste, tylko trzeba zacząć to robić.

Przejdźmy do pijawek, o których jeszcze nie mówiliśmy. Też je stosujecie. To nie wykracza poza kompetencje?

Na szczęście jeszcze nie. Na szczęście jeszcze się nie znaleźli mili i przyjemni, którzy gdzieś tam będą chcieli tego zakazać, bo leczą lepiej niż oni. Taki temat kontrowersyjny. Gdzieś tam na forum zostałem też za to zjedzony, że jestem hochsztaplerem, naciągaczem i w ogóle.

to po co są pijawki?

Ja nie wiem [śmiech]. Przykładamy. Rozszczelnienie układu. Bo to jest na tyle proste. Pijawka jako zwierzę, które ewolucyjnie zostało przygotowane do tego, żeby wypić krew nawet u najbardziej gruboskórnego kogoś, wiesz, jak ze słonia spije, to i z człowieka spije, więc chodzi po prostu o właściwości rozszczelniające tkankę. I tyle. Czyli wracamy do podstawy pracy mechanicznej terapeuty. Czyli też rozszczelnienie układu. Powieź straciła jakość, jakieś tam naczynko się zaplatało, a naczyń mamy 100 tysięcy km, więc parę naczyń w nieodpowiedniej strukturze, no i nagle mamy bardzo duży problem. A pijawka to załatwia natychmiast. To jest tak genialne narzędzie, to jest natura, która nam dała taki prezent, że jest wstyd i niegodne w stosunku do niej z tego nie korzystać. Dlatego stosujemy. I efekty są po prostu ogromne. Są szkoły, które robią to tylko i wyłącznie za pomocą hirudoterapii. A my mieszamy terapię wisceralną z hirudoterapią i te procesy po prostu zapętlają się. W tym tygodniu mamy namualkę, ona nam zdejmuje blokady mechaniczne, wrzucamy sobie pijawkę, która jeszcze bardziej rozszczelnia układ, jeszcze generuje powstawanie nowych naczyń krwionośnych w danym regionie u sukces murowany.

Rozumiem, że idziesz do jeziora i łowisz pijawkę?

Tak. Później je też wrzucamy do jeziora. Robimy konkursy, tylko one później grube takie, najedzone. Więc jak będziecie konkursy robić, to muszą być głodne [śmiech]. Chyba że tą grubą położycie na początku i będą chciały ją zjeść, więc to też może być jakiś doping.

pijawkach trzeba powiedzieć, bo może będą słuchały osoby, które nie mają pojęcia na ten temat. To są bezpieczne pijawki.

W 100% bezpieczne. Mamy oczywiście jakieś obostrzenia typu jakieś tam choroby, które nam nie pozwolą tego robić.

Chodzi mi o to, że wszyscy mówimy o tym, że jesteśmy gdzieś na jeziorku i nam się pijawka przyczepi, to że ona bakterie i wirusy przenosi.

Raz, że tych bakterii ma niewiele i układ odpornościowy sobie z tym radzi, po prostu to jest pierdółki jakaś. Ludzie rozcinają sobie szkłami nogi, przejdą po piachu, naplują, strząchną i się nikomu nic nie dzieje. Oczywiście przekoloryzowałem, ale pijawki są kompletnie bezpieczne. Nie wyciągamy ich z jeziora, z Wisły. Parę osób już udało nam się tak wkręcić, ta mina przed zabiegiem jest bezcenna [śmiech]. „Jak to? – A tak to, proszę się kłaść.” Jak  w NFZ-cie: „Leży, nie wstaje.” I ktoś tam jeszcze wejdzie, pośmieje się. Przede wszystkim od certyfikowanych vendorów każdy bierze. Dostajesz pijawkę, dostajesz certyfikat, one są bezpieczniejsze niż większość powierzchni w gabinetach. Więc nie ma żadnych obaw. Ja bardzo mocno polecam.

I drugi raz tej samej pijawki nie użyjesz.

Można. Ale to jest nieopłacalne po prostu, trzymanie tego. Są gdzieś tam szkoły.

Masz taką hodowlę?

Jest taki sentyment, bo raz cię wyleczyła i szkoda ją unieszkodliwić. Bez kitu, coś takiego jest. Ale niestety trzeba. Więc leci na to alkohol, leci pojemnik, leci lodówka, no i ktoś przyjeżdża i zabiera te ciała [śmiech].

Co jeszcze dziwnego robisz w gabinecie? Dziwnego dla ludzi.

Dziwnego?

Miód?

Cud, miód i orzeszki. Orzeszkami się nie zajmujemy. Ani miodem. Z takich dziwnych rzeczy w zasadzie to wszystko. Miodu używamy. Nie używamy tego dużo, ale używamy. Ja osobiście mało go używam, prawie w ogóle. Wolę zrobić to w jakiś inny sposób, raczej technikami próżniowymi.

Czyli bańki?

Bańki tak, baniek dużo stawiamy. Naturalne, bardzo proste, bardzo skuteczne metody. Czyli w zasadzie igły i wszelkie pochodne, bo igła też ma systemów wiele. Są jakieś mikrosystemy akupunkturowe, jakaś taka, taka czy taka akupunktura, czy tradycyjna, zachodnia akupunktura, czyli igłoterapia sucha. Mamy hirudoterapię, mamy bańki, głasze, [niezrozumiałe 0:43:54].

Można powiedzieć, że trochę wracamy do korzeni, zaczynamy wychodzić z tej fizykoterapii prądo-lasero-magneto, w której działa ta cała elektronika i wchodzimy w temat medycyny naturalnej i korzystania z tego, co było na Ukrainie w 1830 roku?

Tak [śmiech]. Trend się pojawia, ale to jest pewien cykl. Wszyscy się jarają jakąś technologią. Nagle się okazuje, że wcale nie taka fajna. Tak jak z tymi aparatami do chirurgii [niezrozumiałe 0:44:34]. Wszyscy: „O, aparat, wszystko super, ekstra, najlepiej zrobi.” Ale koszt przeszkolenia kadry, kadra musi być aktywna i tak dalej. Nagle się okazało, że w ogóle to są kompletnie nieopłacalne. No i tak się robi z naturoterapią. Ona po prostu jest, kurde, skuteczna. Jest skuteczniejsza niż wiele rozwiązań, które ma medycyna akademicka do zaproponowania. I nie ma co dyskutować.

Miałeś taki przypadek, który Cię pokonał?

Szczerze, teraz nie pamiętam.

Wszyscy tak mówią. Może taki, który pamiętasz na dzień dzisiejszy, który sprawił Ci duży problem, musiałeś się nagłowić, co mu jest?

Takich jest dużo. W tamtym roku miałem jedną osobę, którą musiałem odesłać, bo ona przyszła z takimi objawami po traumie po wypadku, że nie dało się nawet tej osoby zbadać. No i została odesłana do takiej osoby, która powinna po prostu samym wzrokiem już ją wyleczyć. No i tyle. Powiem szczerze, że to był jeden taki przypadek, odkąd otworzyliśmy Centrum na Mokotowie.

Od kiedy nie musisz odsyłać? Kiedy stwierdziłeś, że jesteś w stanie pokonać każdy przypadek i nie musisz nikogo nigdzie odesłać?

To nie jest tak [śmiech]. To tak nie działa. Kurde, to nie jest jakieś bardzo trudne. Zdiagnozuj po prostu, przeprowadź wnikliwą analizę historii tego człowieka, bo my tu pracujemy z całym życiem, a nie o tym, że go tam od miesiąca czy od dziesięciu lat boli głowa, tylko musimy się cofnąć gdzieś tam do rzeczy wręcz pieluchowych. To i tak wywiad wszystkiego nie wyjmie.

Ludzie nie powiedzą bądź nie wiedzą, że to jest ważne.

Tak, tak, no bo dotkniesz za rękę i jemu się gdzieś tam procesy, korelacje zaczynają się włączać i „25,5 roku temu jednak rzeczywiście może złamałem rękę.” Więc raz, że to jest duża dyskusja. Później wnioskowanie jakieś stricte funkcjonalne. Jednocześnie musisz się zapytać, jaka tam jest dieta, jakie towarzyszą emocje tej osobie na co dzień, czy kiedyś może towarzyszyły, to też gdzieś tam zaczyna cię kierować. Możliwe, że po prostu ma witaminy B za mało, a ty tam orasz go FDM-em, czterdziesty zabieg i się dziwisz, że nie działa, a on po prostu jest niedożywiony albo odwodniony. Więc tych składowych jest bardzo, bardzo, bardzo dużo. I zazwyczaj gdzieś tam u podstaw jest proste rozwiązanie tego. Czasami są to procesy, szczególnie jeżeli chodzi o pracę z podbrzuszem u kobiet, w zasadzie u wszystkich. No bo jako cywilizacja wszyscy cierpimy na podbrzusze. Zaczęliśmy chorować już w zasadzie w podstawówce, tylko później to się nawarstwia. I mamy różne cykle, gdzie jemy lepiej, odżywiamy się lepiej, mamy mniej lub więcej stresu, więc tak naprawdę jak patrzeć z perspektywy, to wszyscy jesteśmy głównie chorzy. W cudzysłowie oczywiście, bo choroba to jest taka brzydka nazwa, która mówi, że zaraz…

Nie ma zdrowego człowieka, tylko jest niezdiagnozowany.

Tak. Więc coś, co się nazywa zdrowiem, to jest wieczna praca nad tym. Jest bardzo dużo elementów. Ale wracając do tego pytania źródłowego, no to nie wiem. Przychodzi pacjent, diagnozuję i jak do tej pory albo mam farta, albo chyba coś tam umiem.

Jestem przekonany, że to pierwsze.

Statystycznie to nie jestem w stanie się wypowiedzieć. Póki co jest ok.

Co najgłupszego robi człowiek, że jest chory? Każdy nasz pacjent. Co takiego zauważasz u pacjentów, którzy nieświadomie czy nie wiedząc, że to robią, a jednak to robią i przez to są chorzy?

Nie chcą zrozumieć, że przyczyną są oni. Ich bałagan. To jest podstawa. Bo rozwiązania na wszystkie twoje problemy są nie gdzie indziej, tylko w tobie. Więc jeżeli przychodzisz do mnie z jakimś tam bałaganem takim czy takim, wieloletnim czy krótkim, no to ty jesteś jego przyczyną. Nie dyskopatia, nie środowisko, nie podatki, partia rządząca ani nawet służba zdrowia, która cię odesłała z kwitkiem, bo jesteś czwarty raz na SOR-rze, tylko ty się doprowadziłeś do tego stanu. Więc ciężko jest ludziom wytłumaczyć to, że „Hey, this is your shit.” To ty to sobie zrobiłeś, nikt inny. Więc to jest takim problemem.

Myślę, że kolejnym jest: „To ty teraz musisz to zmienić.”

I ty to musisz zmienić, bo jak gdyby twoja droga życiowa, która cię doprowadziła, jak widać , już jest nieskuteczna. Ludzie w ogóle muszą raz na jakiś czas zmienić jakoś swój sposób bycia i życia, bo nic nie działa cały czas na zawsze. Tak jak np. szkoła akupunktury. Kiedyś ta koreańska działała natychmiast… koreańska? Mogę tu powiedzieć coś głupiego.

Niech będzie, że koreańska. I tak Cię nikt nie słucha.

[śmiech] Cywilizacja się zmieniła i przestał model działać. Może jest mniej skuteczny. I tak samo się dzieje z wszystkimi modelami, którymi się kierujemy przez całe życie. Przestaje działać, trzeba zweryfikować, co nie działa i tyle. I to jest ten problem. Bo ty jesteś bardzo skuteczny, więc ta osoba nie do końca chce się zmienić. Te problemy się nawarstwiają, ale w końcu tak czy inaczej, przynajmniej z perspektywy naszego Centrum, bo do nas przychodzą bardzo świadomi pacjenci, tam nikt nie przychodzi, „no ja mam to, to, to, tamto i proszę mi zrobić to czy tamto.” Więc nasz klient jest świadomym klientem. On już wie, że tam się robi porządną robotę, że się przychodzi wyleczyć, a nie zamasować i wyćwiczyć itd. Więc też jest inna kategoria człowieka. I u nas te zmiany powstają, ale to jednak jest nadal promil, nie procent. Tego jest naprawdę zbyt mało.

Stres, jedzenie, co byś dodał?

Wszystko. Stres, jedzenie, środowisko. Co cię bardziej truje.

Skąd pacjent ma to wiedzieć? Jest w stanie sam to wykminić?

Oczywiście, że jest. Wie, w jakim środowisku czuje komfort, a w którym dyskomfort. To jest na tyle proste.

Dla każdego to będzie inne środowisko? Jedni mówią o tym, że relaksuje ich muzyka poważna, a drudzy, że muszą posłuchać Metalliki. Czy to ma rację bytu, czy oni tylko tak uważają?

Akurat muzyka poważna tonizuje ze względu na to, jakie fale mózgowe generuje. A jeżeli kogoś relaksuje metal, to znaczy, że on jest przebodźcowany bardzo mocno z poziomu układu sympatycznego i potrzebuje kontrbodźca jeszcze większego, żeby go wyłączyć. Więc tutaj też już można w pewien sposób patrzeć na diagnostykę pacjenta, jakiej muzyki słucha, czy on cierpi przez to, że on jest cały czas taki zmanierowany, wyciszony, bo cały czas jest klasyka, bodźce tonizujące i np. aktywność sympatyczna spadła i trzeba go po prostu gdzieś tam wzbudzić. I wtedy gwoździe [śmiech]. Więc tych czynników jest mnogość. Od takich oczywistości, czyli stres, dieta i środowisko, w którym żyjesz. Nie ma teraz kawałka ziemi, żeby to środowisko nie było dla ciebie toksyczne, ale to akurat nie jest nic nienormalnego dla organizmu. To się tylko bodźce zmieniły. Kiedyś to była bieda, wojny, zawieruchy czy byłeś czyimś niewolnikiem, więc ten stres cały czas był, tylko że teraz zmieniła się może jego forma. Więc organizm na takie rzeczy jest przygotowany. Może teraz ilość jest rzeczywiście większa. Amerykańscy naukowcy odkryli, że w ciągu tygodnia masz tych informacji tyle, co człowiek 100 lat temu w ciągu całego życia. Więc to jak najbardziej przestymulowuje.

Powinniśmy się wyłączać z takich rzeczy, z tych informacji?

Nie da się być w tym i być obok tego. To tak nie działa.

Medytacja temu pomaga? Bo Ty medytujesz trochę czy nie?

Medytuję niedużo tak naprawdę. Na pewno nie robię takich stricte rytuałów medytacyjnych. Po prostu się zawieszam na godzinę i tak wiszę, ślina mi cieknie [śmiech]. Ale jeżeli chodzi o medytację, to robię jej niewiele. Moim narzędziem medytacyjnym jest rower. Ja sobie wsiadam, jadę, 3 godziny mam medytacji wtedy.

Czyli jednak się ruszasz?

Tak, zdarzy się.

Czy medytacja, gdybyś miał chwilę, żeby odsapnąć od zgiełku informacji, to jest dobry pomysł?

To jest jedyne słuszna wyjście. Bo to jest znowu przestymulowanie. To jest to, na co cierpi nasze społeczeństwo, czyli sympatykotonia. No wszyscy są przestymulowani.

To trudne słowo, chciałbyś je wyjaśnić?

Bardzo długo się go uczyłem [śmiech]. Sympatykotonia, czyli przewaga układu sympatycznego. Przestymulowanie, nadpobudliwość i wszystkie tego pochodne. To jest pewien standard w tym społeczeństwie, bo mamy takie środowisko, które cię bodźcuje. Jak jeszcze siedzisz na Instagramie, który cały czas bodźcuje wyrzuty dopaminy, to jesteś po prostu…

Szczęśliwy.

Gorzej jak już tego nie ma. Dlatego te wszystkie media społecznościowe, jeżeli muszę siedzieć, no to muszę.

Ale siedzisz czasami, bo jesteś aktywny na grupie.

Tak. Siedzisz na kibelku, coś trzeba robić.

Wróćmy do tematu medytacji i tematu tego wyciszania się. Na ile to może komuś pomóc? Czy to znowu zależy?

To zależy, jaki bodziec je steruje. Bo są dwie różne reakcje ze strony układu nerwowego. Bo medytacja wycisza, czyli tonizuje układ, ale np. wysiłek bardzo intensywny aktywuje pole w mózgu, które odpowiada za generowanie i powstawanie emocji. Więc jeżeli ktoś cię tego dnia mocno wk..wił, to raczej jest mała szansa… chociaż możesz zrobić medytację wentylacyjną, sportową. Hot-jogę, czyli aktywną medytację, czyli posłużyć się po prostu oddechem czy czymś, co jest nazwane ogólnie hiperwentylacją. To też jest wysiłek, to też jest stresor i to też te wszystkie emocje z ciebie wyrzuci. Chociaż oficjalna literatura mówi, że nie istnieje coś takiego jak kumulowanie emocji. Nie znaleziono na to żadnych ścieżek neuronalnych, że gdzieś tam przez ileś lat te emocje zbierasz. Ale twoja empiryka terapeutyczna mówi, że no nie, jednak coś jest na rzeczy, jednak gdzieś to się kumuluje.

Potem wybuchy agresji z tego tematu, że te emocje kumulujesz?

Nie wiem. Ciężko powiedzieć, bo też wyuczasz się pewnych wzorców, że na tą rzecz zareagowałeś 20 razy tak samo i drugie 20 już jest pewnym automatem. A z kolei pewne praktyki medytacyjne czy nawet praca terapeuty manualnego na jakichś tam strukturach powoduje, że ta emocja, która towarzyszyła temu pacjentowi przez bardzo długi okres czasu, ona zostaje zlikwidowana. I to nie jest nic dziwnego u osób, które pracują wisceralnie. To nawet nie musi być wisceralnie. To głównie przypadkowo, taka jest prawda, bo nie wiadomo, w której części ciała się czyjaś emocja skumulowała. My nie potrafimy, ale możliwe, że ktoś jest, nie twierdzę, że nie, że nie znalazł się taki odkrywczy ktoś, kto gdzieś pokierował. Jest też pewien system, który się nazywa bodynamix. I to byli ludzie, którzy z traumami pracowali przez dziesięciolecia i znaleźli mięśnie wskaźnikowe, która emocja w jakim mięśniu lubi się schować. Jest taki system. Ja z nim nie pracuję, więc mi ciężko się wypowiadać.

Pracujesz ze sportowcami?

Pracujemy.

Czy widzicie różnice między pracą ze sportowcem a normalnym pacjentem? Jest to inne czy to jest to samo?

Szczerze? Różnicy nie ma dużej, tylko u sportowca są korekty, a harówka u tradycyjnego Kowalskiego. Blokada to blokada. Czy to jest przez powtarzalny wzorzec ruchu, czy przez kompletny brak jakiegokolwiek wzorca ruchu, to co to za różnica?

Efekt jest taki sam.

Efekt jest taki sam, problem jest taki sam – boli. Ze sportowcem trochę szybciej się pracuje. To jest osoba, która jest prowadzona też przez wielu specjalistów, więc tam nie ingerujesz. Jest łatwiej, bo nie trzeba mindsetu, nie trzeba tam głowy.

Bo on chce.

Tak. On wie, dlaczego to nie działa, przyszedł tylko to podregulować. Sportowców mamy sporo.

Czy dla Ciebie praca ze sportowcem jest łatwiejsza? Bo on chce, bo on wie, do czego dąży?

Dla mnie nie jest łatwiejsza. Jest gabinet. Pracuję 7 godzin, mam siedmiu pacjentów i to kompletnie mnie nie obchodzi, kto do mnie przyjdzie. Przychodzi osoba z problemem i ja to po prostu diagnozuję i leczę. Więc w ten sposób nie rozpatruję tego kompletnie. Bo to jest i tak praca do wykonania.

Ale czy efektywność Twojej pracy nie jest fajniejsza? Nie masz takiego poczucia, że ze sportowcem, który chce, który ma to w głowie, że jak on tego nie zrobi, to nie będzie zarabiał, jego kontrakt będzie mniejszy, słabszy, to jest zupełnie inaczej niż z osobą, która mówi… bo zdarzają się osoby, które są wysyłane na siłę do rehabilitanta. „Idź, on ci pomoże.” I on tu jest trochę za karę.

Nie.

Dlaczego nie?

Ja po prostu w tych kategoriach nie myślę. Dla mnie jest to nieistotne. Przychodzi osoba, ja mam ją wyleczyć i tyle. Najwyżej się nagadam o czym innym albo w ogóle na przykład. Więc tak to z mojej perspektywy.

Jakie szkolenia chciałbyś teraz zrobić? Masz jakieś plany szkoleniowe?

To samo kontynuujemy. Będziemy to rozwijać.

Ale żebyś Ty się uczył.

Nie wiem.

Nie masz planów?

Nie mam. Na razie cały czas obserwuję rynek. Pojawiło się jeszcze parę cudownych narzędzi diagnostycznych, ale my później u siebie robimy pacjentów po tym „cudownym” narzędziu diagnostycznym, więc na razie czekam. Może coś się pojawi, może nie. Nie chcę być bardzo arogancki w tym wszystkich, ale czekam.

Nie skończyłeś dużo szkoleń.

Nie, nie trzeba. Wystarczy obserwować, myśleć za siebie przede wszystkim, no i wyciągać wnioski. Pójdziesz, kupisz szkolenie, a później resztę dnia siedzisz, dłubiesz w nosie i mecze oglądasz. Ja ten czas poświęcałem po prostu na rozmyślania.

Powiedziałeś o rowerze. Jeździsz dużo rowerem?

Staram się zawsze mieć raz w tygodniu te 2-3 godziny. Teraz też jest ten element, którego kiedyś nie miałem, bo mam małe dziecko, drugie w drodze. Kiedyś się nabijałem, taki ze mnie był gość, jak tu zorganizować sobie czas, jak masz dwójkę dzieci. Nie ma problemu, proszę sobie zorganizować. Nie wygląda to teraz tak oczywiście [śmiech]. Więc mam teraz mniej czasu, rzadziej to robię. Jestem też zły z tego względu na siebie, bo nie mam swojej przestrzeni w tym wszystkim. Nawet wyjście na 2 godziny z domu jest czymś. Ale jeżdżę regularnie.

Co jeszcze robisz sportowego?

Jeżdżę rowerem i jeżdżę do pracy [śmiech]. Robię jeden trening w tygodniu, zawsze staram się go zrobić, taką ogólnokondycyjkę na ciężarach, bo ja jestem ziemniorem, typem ziemistym i nawet jak pracuję fizycznie, to ja muszę w tygodniu przerzucić żelastwa, bo mnie po prostu szlag trafia, jak czymś nie przerzucę, jak się nie zmęczę, ale fest. Więc robię jeden taki stricte siłowy. Godzinny, czasami dłuższy, w zależności jak wyliczę węgle wcześniej. I rower. Nie jest tego dużo, bo wychodzi na to, że tego jest raptem 3 godziny treningu, może 2 w tygodniu. Bo jest trening siłowy, takich dojazdów rowerem do pracy to nie liczę. No i do tego rower. Jak jest weekend wolny, a teraz są szkolenia, wtedy wsiadam. Sobota, niedziela, na szczęście w tym roku zima nie zawitała jakaś taka bardziej agresywna, więc jest rower. Ja mam 3-4 godziny kompletnego rozmyślania. Ja się wyłączam i ja nawet nie wiem, gdzie się znajduję w tym momencie. Były takie sytuacje, że po prostu się zatrzymywałem, GPS, dobra, wracamy. No i mam wtedy 3-4 godziny, kiedy moje ciało sobie pracuje, ono sobie robi swoje, a moja świadomość robi swoje. I wtedy mogę sobie zaplanować, rozważyć i podsumować. I to jest moja przestrzeń rowerowa. Tam mi się najlepiej kreuje.

Powiedziałeś 3-4 godziny treningu, dziecko, pewnie jeszcze trochę pracy. To nie jest za dużo?

Nie.

Nie czujesz się przestymulowany?

Nie czuję się przestymulowany. Ja wybrałem sobie taką drogę i podjąłem to świadomie, więc teraz nie będę zły na siebie przez to, co sobie sam zrobiłem. Jeżeli byłoby to destrukcyjne, to bym zahamował, bo wiem, jakie są pewne wzorce zachowań, które zaczynają być niekonstruktywne. Kiedyś podjąłem wyzwanie, że coś tam chcę zrobić. Miałem dwa etaty. Pracowałem 7-20 na dorobku.

Ale ja myślę, że bez tego nie da się. Ja też tak pracowałem, 6-20. I jak to moja mama mówiła, hotel, a nie dom. Jest to potrzebne na początku, uważam, każdemu.

Jeżeli nie wiesz, jak wygląda ściana i jak ona smakuje, to musisz się od niej odbić. Ja tłumaczę też tak pacjentom, no bo nikt nie chodzi z samochodem do mechanika na zaś. Zazwyczaj idziesz, jak się pojawi problem. Tak samo twój pac net też do ciebie przychodzi, bo już gdzieś ten problem go męczy ileś tam czasu. Ale nie mógł go zrozumieć, dopóki go nie dostał. Więc teraz już jestem trochę bardziej czujny. Może nie do końca, bo to tak nie działa, ale jestem już czujniejszy, nie robię sobie takiej krzywdy jak kiedyś, nie przestymulowuję się za bardzo. Chociaż są od tego odstępstwa, bo jest gdzieś tzw. fakap na linii biznesowej, czy ktoś jakieś głupoty zaczyna pisać na mediach, no i ze świętego spokoju nagle się robi jakaś gównoburza i trzeba pacyfikować jakichś tam wojowników racjonalnych.

Tego ogólnie nie da się zrobić.

Nie, ale chociaż trzeba zminimalizować straty.

Gdzie chcesz być za 10 lat? Jaki masz plan?

Plany mam ambitne i one miały być już teraz [śmiech]. Czas zweryfikował, że jednak emerytura nie przyjdzie tak szybko, jak bym chciał. Nie wiem. Nie planuję tak długo z tego względu, że moja droga jest drogą, czyli to co robię, jest celem samym w sobie, więc nie jestem w stanie powiedzieć, co będzie za 10 lat. Bo dla mnie to jest też abstrakcyjne. To że podążam moją ścieżką, to jest cel. To jest moje za 10 lat. Takie samo będzie za 10, za 20, tyko w innej formie, bo za 10 lat będę innym człowiekiem. Rzeczywistość, która nas otacza, też będzie kompletnie różna. Więc to jest takie strzelanie, rzucanie kamieniem, liczysz, że trafisz, a jesteś z opasą na oczach. Więc na pewno będzie to ta sama droga. Może nie ta sama. Też ciężko mi powiedzieć. Na pewno to, co mną kieruje, ta moja siła napędowa, bo to jest coś, kim ja jestem, więc to raczej się nie zmieni. Więc dopóki nie będzie jakiegoś takiego reżimu terapeutycznego, dopóki ktoś nie postanowi zniszczyć tego piękna możliwości leczenia, to będę robił to, co robię.

Holistic to nie tylko Ty, tylko jeszcze kilka osób.

Tak. Jakub Mulawka, Jakub Stasiak. Trzech nas jest.

Czy trudno Ci było znaleźć ludzi do pracy?

Bardzo prosto. W tym środowisku to nie jest problem.

Jak to robisz?

Trzeba rozmawiać, a nie krzyczeć na siebie.

Czy to było przyjęcie do pracy bez rozmowy kwalifikacyjnej?

My się znaliśmy od jakiegoś czasu, no i jakoś przypadliśmy sobie do gustu. Rozmawialiśmy ze sobą, każdy miał jakiegoś pacjenta, z którym miał jakiś problem. Były trzy różne wizje świata, a jest ich dużo więcej jeszcze. I one nagle zaczęły rozwiązywać pewne problemy. Ja miałem z tym, ten miał z tym. We trzech siadaliśmy, to wywnioskowałem itd., więc to nas po prostu pociągnęło do siebie. I w pewnym momencie siedliśmy: „Ja piszę do ciebie, ty piszesz do mnie, ja ci podsyłam swojego pacjenta, ty do mnie. Nie byłoby łatwiej, gdyby to było w jednym pomieszczeniu? Jeszcze zrobimy z tego jakiś fajny pieniądz.” No to realizujemy to i tyle. Podjęliśmy daty, założenia, siedliśmy do tego poważne, tak jak powinno się to robić, no i stworzyliśmy.

Czyli masz spółkę?

Tak.

Nie boisz się, że za rok się pokłócicie i coś będzie nie tak?

Jest takie powiedzenie „kochajcie się jak bracia, liczcie się jak Żydzi”. Oczywiście, że się możemy kłócić, ale łączy nas dobro wspólne. To, że są kłótnie, to jest normalne. Były i będą. To akurat jest całkiem normalny element egzystowania ze sobą na jakiejś przestrzeni, szczególnie jeżeli nas jest trzech, co miało się nie udać, a się udało. Więc nas łączy pasja, łączy nas wspólny cel, bo nasze Centrum się rozszerza i szkolenie, które stworzyliśmy, nie bez powodu wygląda w ten sposób, że my chcieliśmy komuś jakiś tam shit wcisnąć i resztę cudownych rzeczy zostawić dla siebie, żeby tam pod kołdrą, jak mama nie widzi, robić po cichu, tylko my stworzyliśmy coś, o czym wiemy, że jest dobre, że to robi tak niesamowita robotę, że trzeba się tym podzielić. To nie może gdzieś tam umrzeć pod stołem i my tam będziemy się kisić, podniesiemy trzykrotnie stawkę i będziemy najlepsi w Polsce. Bez sensu. Nie tak to powinno wyglądać z naszej perspektywy.

To byli Twoi uczniowie?

Nie. Raczej ja ich.

Oni Cię znaleźli, czy Ty ich znalazłeś?

My się znaleźliśmy. To gdzieś wisiało w eterze i na nas spadło. W tym momencie nie wiadomo, czyja jest jaka wiedza, bo my tworzymy pewien kolektyw i się wymieniamy spostrzeżeniami. Ciężko by było teraz powiedzieć: „A bo to ja tutaj nacisnąłem pierwszy, więc ja się podpiszę pod tym nazwiskiem i może ktoś kiedyś będzie o mnie mówił.” To nie na tym polega.

Z punktu widzenia biznesu robisz jeszcze szkolenia. Czy na tych szkoleniach szukasz kolejnych osób, które mogą dołączyć?

Oczywiście, że tak.

Są perełki?

Zawsze ktoś jest, kto chce coś zrobić. Tych ludzi widać. Zawsze ich widać, zawsze gdzieś tam są. Oczywiście, że zawsze się patrzy na taką osobę z takiej perspektywy, że ten człowiek jest ok, z nim będę chciał współpracować. No bo do marki, którą tworzymy, też nie bierzemy byle kogo. Ktoś przyszedł, ktoś odszedł, bo nie pasował do tego profilu, który my chcemy tworzyć jako marka. Chcemy mieć ludzi, którzy chcą to robić. Dla niech jest to coś, gdzie zostawia kawał swojego serca. I zarobią.

Czyli chcesz mieć kolejne osoby w Holistic? Nie tylko Wasza trójka, tylko jeszcze ktoś ma dołączyć?

Ten projekt będzie się rozwijał. Jest niemożliwe, żeby było inaczej.

Ilość godzin do przepracowania jest ta sama, więcej nie zrobisz.

Dokładnie tak. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i to jest naturalne, dopóki to jest zrównoważone i nietoksyczne dla siebie i otoczenia. Ja też nie chciałbym się rozrosnąć jak nowotwór, no bo później większość swojego czasu poświęcasz na leczenie tego nowotworu, brak czasu na jakąś własną przestrzeń. Więc strategia zrównoważonego rozwoju, tak jak mówi Unia Europejska [śmiech].

Czyli powodu do przodu.

Trochę tak. Bardzo powoli. Trochę w tył, trochę do przodu. Na razie jest głównie do przodu. A my pilnujemy marki, pilnujemy jakości, pilnujemy tego, żeby te szkolenia były coraz lepsze. Trochę nas to wkurza, bo jest cały czas ten problem, że znowu coś trzeba poprawić. To było pierwsze nasze szkolenie, które ma stabilną formę, że od tego już zaczynamy, a i tak nie jest tak do końca. Więc jest w nas taki wewnętrzny imperatyw, że zawsze trzeba trochę lepiej.

Większość osób, które przychodzą do Ciebie na szkolenia, to raczej młodzi fizjoterapeuci?

Nie, bo to nie jest szkolenie dla świeżaka po studiach. Ta persona jest jeszcze gdzieś tam na etapie dyskopatii i zwyrodnień, nie ma czucia, więc nie wiem nawet, czy bym chciał taką osobę, takiego świeżaka, który by mi wpadł po studiach. I późnie by chodził, krzyczał po odpustach, że to nie działa, że tak nie wolno.

Albo że to jest cudowne, najlepsze.

To zależy, kto tam do mnie przyjdzie. Terapia wisceralna to też jest już jakiś poziom wtajemniczenia i rzadko kto świeżo po studiach za to się zabiera. Wiadomo, że są jakieś etapy, poznać ciało, poznać pacjenta, poznać pracę z człowiekiem, poznać jakieś podstawy kontaktu i pracy z ludzkim ciałem. Bo to jest pokonanie swojej strefy intymności, że masz czyjeś ciało w rękach, jego wszystkie te dziwne wydzieliny, nie zawsze jest to przyjemne. Bywa różnie.

Dla kogo jest Twoje szkolenie?

Dla osób, które chcą zmienić coś w swoim życiu, głównie terapeutycznym. Dla mnie pierwsze szkolenia z terapii wisceralnej u Szkolnickiego to był przełom. O tym nie wspomniałem. To było pierwsze szkolenie.

Ja byłem na tym szkoleniu. Dla mnie było tragiczne.

Ono mi pokazało, że można gdzieś tam pogrzebać.

Tak, to już wiedziałem. Pogrzebać i rozkminianie cały dzień na temat, jak dotknąć brzuch?

Nie będę się odnosił co do formy tego szkolenia, ale bardzo szybko straciło skuteczność w moim gabinecie. I stąd się zaczęły poszukiwania i rozwiązania. Może to, może tamto, może w tę, może we w tę itd. I gdzieś tam zaczęło to rosnąć, ewoluować, nabrało jakiegoś konkretnego kształtu, no i jest teraz takie, jakie jest. Więc to jest efekt wieloletnich doświadczeń nas trzech. Takich najskuteczniejszych, najlepszych, co z czym, gdzie, po co. Zresztą skuteczność miarą prawdy i kursanci, którzy wypisują nam rzeczy, po których nawet my jesteśmy w szoku, nagle zaczęły być dosyć proste. Bo na skomplikowane problemy bardzo często są proste rozwiązania, tylko trzeba wiedzieć, gdzie zapukać, do których drzwi.

Co byś powiedział młodym rehabilitantom, którzy kończą dzisiaj studia?

Przede wszystkim bądźcie pewni siebie i nie patrzcie na nikogo. Patrzcie na siebie. A szczególnie na tych, którzy wam grożą paluszkiem i mówią, że tego nie wolno albo tak nie powinno być.

Albo to nie działa.

Tym, bardziej, jeżeli coś nie działa, „to niemożliwe”. Omijać szerokim łukiem wszystkich na nie. Bardzo szerokim łukiem. Ale jednocześnie słuchać ich, bo może rzeczywiście gdzieś tam jakaś wartość jest. Bo nie można wszystkiemu ufać z wejścia. Wszystko trzeba poddawać krytyce, ale konstruktywnej, a nie takiej, że nie, bo nie. Takich ludzi trzeba unikać.

A tym, którzy mają już przepracowane 20 lat i wiedzą, co robią?

Starych drzew nie przesadzisz. Oni mają swoje pudełko. Każdy ma swoje pudełko. Byle oni mojego pudełka nie chcieli podpalać. A nawet jak podpalą, to ono i tak się obroni. Więc nie wiem, ciężko takich ludzi chyba zmienić. To jest rzadkość.

A chcemy ich zmieniać?

Nie. Oni już mają swój utarty schemat życia i bycia. Czy ma swój gabinet, czy pracuje u kogoś, a żonę i dziecko, jest tyle i tyle pieniędzy, on już się przyzwyczaił do pewnego standardu. Zmiany to jest raczej domena ludzi młodych, kiedy masz jeszcze taką iskrę wewnętrzną, że cały czas chcesz coś zmieniać. Po za tym to ludzie, którzy wyrośli w starym systemie, który nie propagował zmian. On nie lubił zmian, więc część tych ludzi wyrosła z takiej mentalności. Może jak nie oni, to ich rodzice. Moim zdaniem jest to raczej domena nowego pokolenia. I bardzo dobrze, bo w końcu następują jakieś zmiany na tej szerokości geograficznej. A tym starszym ciężko mi powiedzieć. Zobaczcie, jak młodsi pracują. Wiele rzeczy da się wyleczyć i to nie jest dyskopatia.

Mindfuck po tym podcaście wszyscy mają. Ja się bardzo cieszę, że Cię zaprosiłem, że byłeś tu z nami, że przyjąłeś moje zaproszenie. To był dwudziesty odcinek podcastu z serii Dachowski Pyta. Moim gościem był…

Bojar Jakub.

Dziękuję Ci bardzo. Zapraszam na wszystkie inne podcasty i na wszystkie inne Spotify, iTunes, Speakery, gdzie będzie można ten podcast odsłuchać. Pozdrawiamy.

O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?

  • 4 : 37 - Gdzie można nauczyć się fizjoterapii?
  • 8 : 04 - Szkolenia, które otwierają głowę.
  • 16 : 05 - Instagram- współczesny wampir energetyczny.
  • 18 : 56 - Jak połączyć terapię manualną z ruchem?
  • 20 : 56 - Terapia wisceralna i początki kariery szkoleniowca.
  • 26 : 22 - Jak nauczyć się mówić do ludzi?
  • 30 : 39 - Przekraczanie uprawnień w fizjoterapii.
  • 45 : 01 - Najtrudniejsi pacjenci. Czy istnieją ludzie zdrowi?
  • 53 : 05 - Medytacja- sposób na leczenie przestymulowania.
  • 58 : 20 - Praca ze sportowcem a przeciętnym pacjentem.
  • 67 : 30 - Jak stworzyć zespół w miejscu pracy?