Karol Zdunek – Crossfit. Chcę usprawniać ludzi S01E23

Karol Zdunek – Crossfit. Chcę usprawniać ludzi S01E23
 Spreaker
Podcasts
 Google
Podcasts
 Apple
Podcasts
 Spotify
Podcasts

Opis tego podcastu:

Pionier i specjalista od crossfitu w Polsce oraz propagator tej metody ćwiczeń. Trener funkcjonalny, założyciel Decepticon Gym w Warszawie. Pasję sportową ma we krwi, a od lat zaszczepia ją wśród swoich podopiecznych.

Od czego powinien zacząć młody trener? Jak ważny jest dobór odpowiednich szkoleń? Jak zmieniał się crossfit w Polsce? Na czym polega magia crossfitu? Jak dbać o grupy treningowe? Jak dyplomatycznie i racjonalnie selekcjonować uczestników treningu? Jak budować zdrowe relacje w sferze zawodowej? Im więcej koncepcji treningowych, tym lepiej?

Karol Zdunek o początkach crossfitu w Polsce, treningach w deszczu i samozaparciu, zainteresowaniu anatomią i o ewolucji swojej drogi zawodowej.

Transkrypcja podcastu:

Michał Dachowski: Witam was serdecznie. To już kolejny podcast z serii Dachowski Pyta. Dzisiaj moim gościem jest:

Karol Zdunek.

Karolku. Mogę tak mówić?

Karol Zdunek: Wiele osób tak mówi. Albo Kamil. Dlatego tak chciałem nazwać swojego syna, ale na razie jest jeszcze batalia i takiego imienia nie będzie.

[śmiech] czyli młody tata.

Tak.

Od tego zaczynamy? Co porabiasz, czym się dzisiaj zajmujesz?

Dzisiaj zaczęło mi się otwierać wiele nowych, ciekawych furtek. Przede wszystkim zostałem tatą. Także trzecią noc…

Czyli jednak zaczniemy od tego.

Trzecią noc spałem już z małym dzidziusiem, więc jestem trochę niewyspany. Ale ogólnie jest spoko. Na ogół prowadzę zajęcia w swoim klubie. Prowadzę ten klub – nazywa się Decepticon Gym. Wcześniej był to crossfit…

Szybko poszła reklama [śmiech].

Tak. Wcześniej był to crossfit, a teraz jesteśmy jakąś tam siłownią. Ciężko mi to jeszcze nazwać. Prowadzę zajęcia grupowe. Oczywiście też personalne, ale sama siłownia powstała, żeby prowadzić zajęcia grupowe – początkowo właśnie z crossfitu. Teraz to są zajęcia, w których chce po prostu usprawniać ludzi. Daje im swoją wiedzę, swoje możliwości. Przekazuje im cząstkę tego, co wiem, aby stawali się lepsi, sprawniejsi. Ciężko mi to teraz nazwać.

Za chwilę to pewnie jakoś nazwiemy. Od czego się zaczęło w twoim przypadku? Wybrałeś studia: wychowanie fizyczne. Dlaczego?

Całe życie grałem w piłkę, byłem w sporcie, więc nie miałem więcej możliwości. Nigdy w szkole, czy to liceum, czy gimnazjum – nie byłem orłem. Dopiero pod koniec liceum zacząłem się interesować biologią, więc naturalnym było, że poszedłem na AWF. Początkowo było to wychowanie fizyczne, chociaż moją gwiazdką była fizjoterapia. Nie składałem na nią. Po dwóch latach chciałem jeszcze raz podejść do matury i poprawić wyniki, żeby dostać się na fizjoterapię na AWF.

Chcesz zdradzić jak to chciałeś zrobić?

Chciałem to zrobić w taki sposób, że chciałem poprawić maturę, dostać lepszy wynik i dostać się na AWF. Oczywiście na AWF-ie była wtedy moda na słuchawki i wielu studentów, którzy się nie uczyli, a ja do nich nie należałem, zdawali wiele egzaminów na słuchawkach. Mieli w uchu małą słuchawkę, której nie było widać i ktoś z zewnątrz dyktował im odpowiedzi i tak zdawali egzaminy. Myślałem, że „okej, jestem już na AWF-ie, jest taka opcja, nigdy jej nie używałem, ale nie chce mi się od nowa uczyć o jakichś zarodnikach w biologii, o rzeczach, które mnie nie interesują. Więc może spróbuje. Poszedłem na maturę, ale to była taka malutka sala, że gdybym wydusił nawet szept z siebie to byłoby to słychać. Siedziałem w pierwszej ławce przed jakąś trójką z komisji, ten sprzęt mi nie działał. Poczytałem te maturę, byłem już po dwóch latach na AWF-ie, sporo wiedziałem z biologii, z anatomii. Myślałem, że pójdzie spoko, ale jak zobaczyłem pytania o grzybach, o lasach iglastych to stwierdziłem, że dziękuję.

Na AWF-ie, matura z biologii jest obowiązkowa, a tam masz o grzybkach, lasach, a na mojej maturze było jedno pytanie o człowieku. Nie przekładało się na to, co mieliśmy na studiach.

Dokładnie. Dopiero drugiej klasy liceum zorientowałem się, co mnie interesuje, że najwięcej uczę się biologii, ale było za późno, żeby przenieść się do klasy zaawansowanej i zdawać rozszerzoną maturę. Cieszę się z tego miejsca, w którym jestem, bo tutaj bardzie pasuje, do trenerstwa. Jakiś czas mi też zajęło, żeby się zdecydować w jaką stronę chce iść. Czy to będzie piłka nożna, czy coś innego. Szukałem swojej drogi i wtedy poznałem crossfit. Chyba na drugim roku studiów. Skończyłem jeden kurs z kulturystyki, potem kurs trenera funkcjonalnego u Pawła Krótkiego z Bodyworka. On mi otworzył pomysł, że można iść w trening funkcjonalny, można robić coś ciekawszego.

Czyli nie studia?

Nie studia. Na studiach uczyłem się podstawowych rzeczy, jak anatomia u doktora Popielucha, który jako pierwszy zaraził mnie pasją do tej nauki. Na AWF-ie uczyliśmy się biologii i całej reszty ważnych przedmiotów, które dały nam fundament, żeby później móc uczyć ludzi, czy móc w ogóle obcować z człowiekiem, mieć wpływ na niego.

Co było najgorsze na studiach?

Filozofia.

Ale, że niepotrzebna, czy wykładowca?

Wydaję mi się, że każdy przedmiot, który mieliśmy – miał fajny wpływ na nas. Z tego względu, że chodząc na wychowanie fizyczne, byłem uczony na nauczyciela. Mnie to bardzo denerwowało, bo od początku mówiłem sobie, że nie chce być nauczycielem w szkole, bo mnie to męczyło i nie nadawałem się wtedy do dzieci. Pamiętam, że praktyki w podstawówce były dla mnie traumą psychiczną. Klasy 1-3 były spoko, bo traktowały cię jak tatę – przytulały się, robiłeś im zabawy. Potem klasy 4-6 dały mi tak w kość, że powiedziałem sobie, że nigdy nie pójdę w tę stronę, bo to jest ciężkie i trzeba mieć jakiś dar, usposobienie do tego. Ja wychodziłem po pięciu godzinach praktyk, jechałem do pracy –w tedy jeszcze pracowałem w sushi, chyba już jako menedżer. Najpierw byłem jako kierowca, a później zostałem menedżerem. Śmieszna historia i fajne czasy. Musiałem jeszcze dwie godziny spalić na socjalu, za kuchnią, bo nie byłem w stanie dojść do siebie. To było traumatyczne przeżycie i zrozumiałem, że nauczycielem wychowania fizycznego raczej nie będę. A całe pięć lat byliśmy uczeni pod nauczyciela. Ja chciałem zostać trenerem i szukałem wiedzy pod to, szukałem zajęć na kulturystyce – na podnoszeniu ciężarów, które będą mnie uczyć wykroku, przysiadu, pompki i tak dalej. A byłem uczony na wychowawcę klasy. To mnie denerwowało.

Inny miałeś pomysł na siebie niż studia na ciebie? Studia dawały ci inne kompetencje i trzeba było szukać gdzieś dalej?

Tak mi się wydawało.

A z perspektywy czasu?

A z perspektywy czasu AWF dał mi tysiąc pięknych cegiełek, które stworzyły mnie jako trenera później. Jak miałem na różnych latach studiów zajęcia jak: filozofia, pedagogika, metodologia wychowania fizycznego, kultura wychowania fizycznego i historia. Nie interesowało mnie to, ale z perspektywy czasu widzę jak mnie to ukształtowało jako trenera nawet dorosłych osób. Te same zasady, które mamy przy trenowaniu dzieciaków, jak na przykład: gdy prowadzę trening to zaczynam od omówienia tego treningu. Na tablicy mamy wypisane co będziemy robić. To jest ważna sprawa, zaczyna się wszystko od wytłumaczenia tego, co chcemy zrobić na treningu. Jak ludzie są świadomi to bardziej są skupieni i chcą to robić. A nie, że wchodzę i mówię: dobra, dziesięć tego, dziesięć tego. Tłumaczę, co jest na tablicy. Podczas tego zasadzam ich w przysiadzie, w wykroku, w jakiejś pozycji rozciągającej, żeby byli nisko. Tak jak dzieci musisz posadzić na ziemi, żeby nie odbijały piłeczki to po pierwsze, żeby się nie podszczypywały, żeby widziały cię całego i żebyś miał większy autorytet.

Czyli z góry?

Tak, jak tłumaczę trening to z góry. Wtedy bardziej słuchają i każdy może mnie dostrzec. W drugim, trzecim, czy czwartym rzędzie.

Kiedy się tego nauczyłeś? Wiedziałeś to od razu? Ja to nazywam umiejętnościami miękkimi, czyli angażowanie grupy – to nie są wiadomości, które zdobywasz na szkoleniu z przysiadu.

To właśnie o tym mówię, że te umiejętności zdobyłem na AWF-ie. Na zajęciach, które uważałem, że są mi w ogóle nie potrzebne. Metodologia, pedagogika. Parę takich zasad, na które się wtedy buntowałem, że nie chce być nauczycielem – przydały mi się później w prowadzeniu zajęć z dorosłymi. I cała reszta. Historia wychowania fizycznego, od zarania dziejów, od Sparty, przez pierwsze Igrzyska – myślałem, że po co mi to. Jakieś bractwa kurkowe, średniowiecze – po co mi to? A później się okazało, że bardzo wiele tych historii opowiadałem ludziom chcąc ich przybliżyć do aktywności. Pokazywałem, że mam taką pasję, że mam takie informacje. Gdzieś ze starych czasów. To jest niby głupota, ale każda z tych cegiełek buduje trenera w późniejszym czasie. Z takich rzeczy, które były niepotrzebne niby wtedy. Filozofia, czy cała ta reszta. Interesowałem się bardzo anatomią, fizjologią, biologia i całą tą resztą. Biomechaniką, chociaż miałem jedyny warunek na studiach z tego przedmiotu.

Może zacząłeś się interesować, bo miałeś warunek.

Może tak, musiałem cały rok chodzić.

A tak na piątym roku – jaki miałeś pomysł na siebie? Co wtedy zaczynasz robić?

Po to są też studia, żebyś potrafił wybrać swój kierunek. Na AWF poszedłem ogólnie. Może będę trenerem, może będę trenerem fitness, jeszcze nie wiem co będę robił. Po maturze mam 19 lat i nie wiem, co się dzieje na świecie. Imprezuje, gram w piłkę i jest fajnie. Okazało się, że zerwałem przednie więzadła krzyżowe w prawym kolanie. Dwa dni przed pójściem na studia, co mnie skłoniło do pomyślenia, że piłkarzem już raczej nie będę, więc może się trzeba pouczyć, poogarniać w tym temacie, zobaczyć co mogę w życiu robić. I to był taki strzał w kolano, ale na plus. Rzeczywiście zacząłem szukać swojej drogi, poszedłem na siłownię – do Pure w Złotych Tarasach, bo akurat tam pracowałem. Zobaczyłem, że to jest ciekawy świat, że to mi pasuje, że trenerzy, którzy tam są tacy fajni, przypakowani, dosyć ładni, uczesani, robią jakiś trening – i uznałem, że to jest spoko. Zacząłem iść w tym kierunku, szkolić się już na studiach. Miałem większa ochotę nauki pod te rzeczy, które mnie interesują, żeby może w przyszłości zostać trenerem. Dosyć szybko skumałem, co chce robić. To był mój duży plus, bo jak na pierwszych, czy drugim roku studiów zaczynasz wiedzieć co chcesz robić… U was na fizjoterapii wiecie, że będziecie fizjoterapeutami.

Nie wiemy na jakiej specjalności. Każdy chce w sporcie, a nikt nie chce z geriatrą i neurologią.

Tak, tak.

Potem to się zmienia i niektórzy zostają w neurologii.

Odkrywasz coś w sobie.

Jak twoja pierwsza praca? Jatomi to było, tak?

Wspominam bardzo dobrze, bo człowiek zawsze te pierwsze kroki wspomina dobrze. Jak pierwszy pocałunek, pierwsze piwo.

Były emocje?

Tak. Poszedłem tam z myślą, że będę jako student AWF, świeżaczek, na trzecim roku, że będę się mógł uczyć od starszych kolegów, że będzie super, bo będę zdobywał doświadczenie i się poduczę, podpytam. Ale się okazało, że w zasadzie tylko w dwie osoby byliśmy po AWF-ie i, że ten światek trenerów personalnych nie jest taki, jak sobie wyobrażałem. Wydawało mi się, że pójdę tam i będę łapał doświadczenie, a tak naprawdę nie miałem od kogo łapać. Jest bardzo otwartym człowiekiem i z wszystkimi miałem super kontakt, ale nie miałem swojego guru. Myślałem, że będę mógł z nich porozmawiać, podpytać o różne rzeczy. Więcej się nauczyłem tematyki strzykawek, dopingu i tak dalej, niż czegoś merytorycznego, co byłoby mi potrzebne. Akurat w tej pracy, chociaż ekipa była fajna. Oczekiwania, które miałem…

To gdzie zacząłeś szukać wiedzy?

U ciebie na przykład.

[śmiech]

Szybko się dosyć skumaliśmy, nie pamiętam już w jakiej sprawie to było.

Chyba swoją dziewczynę przysłałeś [śmiech]

[śmiech] może tak być. Od ciebie złapałem dużo wiedzy, za co jestem ci wdzięczny.

Dziękuję.

Wiele razy używałem twoich słów. Jestem taki, że nie przypisywałem sobie twojej wiedzy. Zawsze tłumaczę od kogo się dowiedziałem czegoś. W ogóle ludzie nie zawsze ufają trenerom. Ja bardzo lubię podawać swoją wiedzę, jako czyjąś wiedzę, wiedza fizjoterapeuty. „Jak gadałem z Michałem o tym – to jest tak i tak”.

Jest taki kult fizjoterapeutów trochę.

Teraz na maksa, od paru lat. Mam wśród znajomych trochę więcej fizjoterapeutów, więc od nich też.

Michał Dwornik?

To już chyba później. Do Jarka Steca ze Sportopedii. U niego chyba pracowałem przed swoim klubem. To doświadczenie mogłem łapać. Starałem się je łapać od mądrzejszych osób.

A kursy?

Oczywiście. Na początku kariery to latałem. Pracowałem w sushi, więc miałem sporo pieniędzy jako student. Na to, żeby się doszkalać. Jak zrozumiałem, że nie chce pracować w sushi, nie chce siedzieć za biurkiem albo na kuchni i palić papierochy pod kawę. Zrozumiałem, że może zostanę trenerem i zacząłem latać po kursach. Miałem kasę na to, bo zarabiałem to zrobiłem sto tysięcy kursów.

Za szybko, za dużo? Na początku?

Niekoniecznie.

Byłeś w stanie to ogarnąć i tego używać? Nie było tak, że za dużo na początek i cię ta wiedza przygniotła?

Za dużo to było jak chyba na pierwszym roku poszedłem na kurs masażu. Dwa półroczne szkolenia z masażu. Nigdy tego później nie wykorzystałem. Zrobiłem, pomasowałem ze dwie osoby i tyle. Nie to, że się nie nadawałem, tylko w tym trzeba pracować, gdzieś iść i to robić. Zrozumiałem też, że nie będę nigdy na tym poziomie, co fizjoterapeutą i nie mam się co w to bawić. Fajnie, że umiem kogoś przemasować, poczuć jego ciała i zrozumieć co się dzieję, ale nie będę się w tym rozwijał. To było za dużo. A trenerskie to miałem już w sobie taka pasję, że łaknąłem tej wiedzy. Jeździłem na sto tysięcy kursów, do Bodyworka głównie, bo to była jedna z takich szkół odpowiednich. To było 8 lat temu to nie było tylu szkół. Jedyna nowoczesna szkoła to był ten Bodywork. Było jeszcze Profi Fitness School, coś takiego, jeszcze to działa. Tam poznałem Pawła Krótkiego, który później stworzył Bodyworka. Jeszcze w tej starej szkole. On mi otworzył głowę, że oprócz robienia kulturystyki – robienia bicepsa, przysiadu, można też popracować z ciałem. Pokazał mi rzeczy, których na studiach się nie dowiedziałem.

Do tej pory tego nie ma na studiach. My o tym mówimy osiem, dziewięć lat, a na kulturystyce, czy innych zajęciach dalej tego nie ma.

Dokładnie. Ale to co przemawia za tym, żeby iść na studia na AWF, to jest to, co mówiłem wcześniej. Te wszystkie cegiełki, które wydawały mi się niepotrzebne – stworzyły mnie jako trenera, jako człowieka, który może prowadzić ludzi. To raz, a dwa to jak chodziłem na szkolenia to widziałem kto rozumie, co jest na szkoleniu, a kto nie. Dzięki temu, że masz opanowana anatomię i każdą z tych cegiełek to możesz bardziej zrozumieć co na szkoleniu jest. Może nie wszystko, ale 80-85 procent. Wiadomo, że nie każdy wszystko załapie. Są trudniejsze szkolenia. Wtedy jak zacząłem się szkolić to nic nie było za bardzo. Były raczej kursy kulturystyki, trenera personalnego, wprowadzały się. Trening funkcjonalny dopiero raczkował. Ktoś zaczął używać takiego stwierdzenia. A teraz pełno – jest od groma firm, które robią szkolenia: BLACKROLL, Bodywork, centrum szkoleń, Better Way. Teraz już się zaczęły specjalizować te firmy szkoleniowe, te szkoły. Chłopaki z Better Way poszli w piłkarzy, w trenerów piłkarskich.

I tylko i wyłącznie dla młodzieży też?

Dokładnie.

Nie ma tam nauki na poziomie nauki przysiadu osób dorosłych tylko robią to wyłącznie dla dzieciaków. Inaczej, dla trenerów, których uczą dzieci. To też jest fajne.

Fajne, ale taki trening dla dzieciaków 12-, czy 13-letnich różni się bardzo?

Zależy czy jest w sporcie, czy nie.

Wiadomo, ale ogólnie ćwiczenia, które pokazuje Michał to jest to samo, co robię z dorosłymi.

Gdybyś dzisiaj miał polecić jakieś szkolenie dla młodych – od czego powinni zacząć?

Bardzo często mam takie pytania. Poleciłbym Bodywork, jeżeli idziesz w kierunku trenera personalnego. Sprawdzenie co cię interesuje. Rozpoczęcie od podstawowych modułów, nich ktoś idzie przez te szkołę. Można polecić każde szkolenie. Niektóre są na wyższym poziomie. Nie pamiętam już jakie mają teraz szkolenia, ale przejść przez moduły podstawowe. BLACKROLL. Jest parę tych szkół.

Jak dobrać? Nie wszyscy chcą ćwiczyć ze wszystkimi. Dobór tego szkolenia na początku jest ważny? Czy chodzić na wszystko i zobaczyć coś, co robią inni?

Ja też podpytywałem ludzi. Z perspektywy czasu jak szczęśliwie trafiałem na ludzi. Trafiłem na Pawła za którym później szedłem w treningu funkcjonalnym i w całej reszcie, treningów ekscentrycznych i tak dalej. Nic innego wtedy nie było, potem te szkoły zaczęły dochodzić. Także mi ciężko teraz ocenić. Zacząłbym od podstaw. Wychodzisz z AWF i jesteś świeżaczek. Masz jakąś wiedzę.

Uważasz, że dużo wiesz.

Tak [śmiech]. Już na drugim, trzecim roku studiów co się myśli…

Jestem bogiem.

Zacząłbym od podstaw, bo chłopak po AWF, czy w trakcie, pójdzie od razu na trening ekscentryczny…

Szczegółowy.

Tak. Nie sprawi mi to frajdy. Nie będzie umiał tego później zaaplikować swoim podopiecznym. Może jakiś trener personalny – jakiś fajny kurs. Macie to?

Tak, roczny. Nie polecam osobom, które zaczynają.

[skinning? 0:22:42] u was to przepiękne szkolenie, na którym byłem. Jak oceniać… Od tego się też zaczyna. Masz pięć ciekawych szkół do wyboru – dzwonisz i podpytujesz osoby, które to ogarniają.

A czego nie robić?

Tak jak ty powiedziałeś. Ja bym wysłał na twoje szkolenie na trenera personalnego.

My mamy terapię, a nie trenera personalnego – nie robimy podstawy.

Teraz mi powiedziałeś, że to jest dla bardziej ogarniętych osób.

Trochę muszą wiedzieć.

Jak wchodzisz na za wysoki poziom to za dużo nie zrozumiesz.

Albo masz dużo do nadrobienia. To trwa u nas rok, więc musisz mieć czas na nadrabianie. Musisz mieć czas na samodzielną pracę, my wskazujemy kierunek.

Tak. Niesamowite jest to jak wychodzisz ze studiów i myślisz, że wszystko wiesz. Jak później ta wiedza, nie, że zaczyna ci spadać, bo ona jest coraz większa i łapiesz też doświadczenie w pracy z ludźmi, ale jak zauważasz, że im dłużej żyjesz to mniej wiesz. Jak jeszcze wiele musisz się nauczyć.

Myślisz, że jesteś słaby. A później ludzie patrzą na ciebie z wielkimi oczami. A jak zakończyła się twoja przygoda z Jatomi? Wcześniej niż klub zbankrutował?

Tak, przecież z rok, dwa lata temu się Pure zawinął.

Z trzy.

Ale czas leci. Trenowaliśmy z rok, stworzyłem tam cross x fit, coś jak crossfit, więc ja zacząłem to prowadzić. Mieliśmy zajęcia dwa razy w tygodniu, jedną godzinę. Po pół roku mieliśmy już zajęcia sześć razy w tygodniu, po dwie godziny. Każdy dzień 18-20 mieliśmy zajęcia, na które, po pół roku, zaczęło wpadać po 30-40 osób. Stworzyła się tragedia. Władze klubu zaczęły się denerwować na nas, bo normalni ludzie nie mogli ćwiczyć. Mieliśmy salkę z 200 metrów, z czego do samego treningu to maksymalnie 100. A tam kupa ludzi. Pamiętasz jak to było – była siłownia, body building, fitness – na którym się tam tańczyło głównie, były też pilatesy, było coś ciekawego, jakieś body pumpy. I ludzie nie mieli niczego po środku. Idziesz na fitness – to baba, idzie potańczyć. Idziesz na siłownie to musisz pakować buły, a kobiety nie chcą chodzić, bo im bicepsy urosną. To jest klasyk, który słyszeliśmy tysiące razy. Nagle weszło coś pośrodku, co ludzi ciekawiło. Już nie na sali fitness, ale już nie pompowanie buły. Jakieś bieganie, skakania, poruszenie sztangi, coś na drążkach, ciekawy klimat. Moim zdaniem crossfit zrobił dużo dobrego.

A od kogo się zaraziłeś crossfitem?

Mój przyjaciel, z którym grałem w piłkę, ja grałem w Polonii Warszawa.

Nie mów tego.

Może teraz dużo ludzi ucieknie, ale grałem jako młodziak, nigdy nie byłem jakimś wielkim kibicem. Lubiłem grać, nie lubiłem oglądać meczów. Graliśmy z Ryśkiem na jednej pozycji, na lewej obronie. On był rok starszy, bo zawsze grałem ze starszymi, a potem przeszedłem do swojego rocznika. Rysiek mi kazał pójść na trening funkcjonalny do Profi Fitness School. To wszystko się fajnie kształtowało. Cegiełki, które tworzą twoją historię. Kazał mi pójść tam, a tam poznałem Pawła, a później poszedłem za nim dalej. Rysiek otworzył pierwszy klub crossfit w Warszawie – R99. Z Bartkiem Lipką.

Jest dalej?

Tak, dalej hula, tylko w innym miejscu. Ja nie miałem ACL-a, nie miałem krzyżowego więzadła, więc bałem się pójść w ten crossfit. Wiedziałem, że Rychu w to poszedł i tam ćwiczył na dworze z jakimiś grupami. Po 40 osób. W końcu się przełamałem i poszedłem na pierwsze zajęcia, za jego namową. Był to chyba listopad 2012, na dworze trening, na betonie. Burpeesy, wskakiwanie na skrzynie, wyciskanie sztangi, kosmos jakiś. Po pierwszym treningu wracałem autobusem z Wawelskiej na Afrykańską i nie wierzyłem, co się wydarzyło. Zajarany jakbym się zakochał. Nie znałem swojej drogi. Kulturystyka tak średnio, nigdy nie byłem wielki, żeby to budować, też mnie to nie interesowało. Fitness nie za bardzo. Nagle crossfit – mega trening, super. Skakałem rozciągałem się, Rysiek to prowadził chyba. Potem zacząłem jeździć samochodem codziennie na 7 rano na treningi na Skrę. Pamiętam to jak dzisiaj, mam te obrazki dobrze zapisane w głowie. Przez pierwsze pół roku, może ze trzy, cztery miesiące trenowaliśmy na dworzec o 7 rano. Czy deszcz, czy mgła. Tam już zaczynała fajna ekipa, która ten crossfit w Warszawie długo ciągnęła. Z [Nerkiem?] trenowaliśmy, z Orzechem. Wszyscy razem stworzyliśmy niesamowitą ekipę, która dzięki bogu weszła w crossfit, bo ona pociągnęła crossfit warszawski i nie tylko, bo rozciągaliśmy crossfit na całą Polskę przez social media. Ludzie przyjeżdżali na szkolenia, na zajęcia. Fajna grupa trenerów w to weszła, z wiedzą, często po AWF-ach, z jakąś pasją. Pociągnęliśmy ten crossfit w miarę dobry kierunku.

Jeżeli miałbyś nazwać – czym jest dzisiaj crossfit? A czym był kiedyś?

Dzisiaj się crossfit bardzo rozwinął i każdy z tych trenerów poszedł w jakąś tam stronę. Jedni zostali w klasycznym crossficie gdzie to jest sport, budowanie sportowca od crossfitu. Budowanie osoby silnej fizycznie, wytrzymałej, skoordynowaniem, z wielka mocą. Takiej, która pojedzie później na igrzyska i będzie przenosiła worki na plecach, biegała dzikie odległości, robiąc w międzyczasie pompki, podciągając się na drążkach. Crossfit to jest miejsce dla sportowców, dla byłych sportowców, dla osób, które skończyły karierę i chcą dalej rywalizować, bo im tego brakuje.

A drugi crossfit? Jak ty go rozumiesz?

Po latach doświadczeń zobaczyłem, że nie jestem trenerem, który będzie budował sportowców na wysokim poziomie, przynajmniej w crossficie. W jakimś momencie zobaczyłem, że wolę obcować i wolę nauczać ludzi, złe słowo, normalnych. Zwykłego człowieka, który jest trochę sprawny, może trochę mniej sprawny. Chce budować ich sprawność fizyczną w trochę inny sposób, w sposób delikatniejszy, spokojniejszy. Mam u siebie zawodników, którzy są na wyższym poziomie, którzy trenują pięć, sześć lat. Chcą robić trudne rzeczy. Uczę ich wspierania ciągiem na kółkach na drążku, czy chodzenia na rękach. Też rwania, podrzutów i to fajnie wychodzi. Ale główną bazą są osoby zwyczajne, które chcą się poruszać i być sprawne. Z nimi się najlepiej dogaduje, na nich mam najlepsze sposoby i wiem, że to jest moja bajka. Ten crossfit klasyczny – 30 rwań, 30 podciągnięć i tak dalej – już troszeczkę opuściłem. Chociaż zdarza mi się coś takiego rozpisać dla funu, żeby ludzie to zrobili. Już nie mówię może o 30 rwaniach, ale coś gdzie będzie dynamicznie, gdzie będzie się dużo działo, bo to jest ta magia crossfitu, że są elementy treningu, w którym budujesz siłę – ta trzeba się skupić, tam pracujesz nad mięśniem, nad jakością ruchu, bo to jest nasza baza i to jest większość. Ale zawsze staram się dać w treningu, nie codziennie, ten smaczek, który ludzie lubią. To jest ta magia crossfitu, że się trochę pościgasz.

Zapierdziel.

Zapierdziel, wylanie potu. Tego też ludzie potrzebują, tego chcą. Ale po 7,8 latach, bo ostatnio wyskoczyło mi przypomnienie, że wtedy robiłem w Bergen pierwsze szkolenie – crossfit level one.

Byłeś jedną z pierwszych osób w Polsce, która to skończyła?

Nie wiem, czy jeden z pierwszych, ale początkowi. Byliśmy świeżaczkami, jednymi z pierwszych. Pierwszy zrobił człowiek z Wrocławia z jakąś tam dziewczyną skądś tam, to byli pierwszy, fundamentalni trenerzy. Bartek Macek. To była ta pierwsza grupa, a my zaraz za tym zaczęliśmy wchodzić. Nie było w Polsce szkoleń i musieliśmy jechać do Norwegii. Z Ryśkiem i Orzechem.

Dobrze to wspominasz?

Świetnie to wspominam. Ja myślałem, że mi się świat otworzył. Poznałem crossfit i jakie to jest cudo.

Będę bogiem?

Tak, tak myślałem. I po tych latach doświadczeń zrozumiałem co na ludzi lepiej działa, co na ludzi działa źle. I zniwelowałem negatywne skutki tego typu treningu, ale trzymam to, co ludzie lubią i dzięki czemu trenują na co dzień. Po trzy, cztery razy w tygodniu. Staram się dawać im te smaczki pracy zespołowej, czy rywalizacji. To jest ciekawe i nie chce im tego zabierać. Chociaż nie chce robić trudnych rzeczy, typu rwanie na wysokiej intensywności. Dalej daję rwania, ale na zajęciach ciężarowych – na przykład w środę wieczorami. Cały czas się uczę i kombinuję z tym crossfitem.

Czy crossfit jest dla wszystkich?

Oczywiście, że nie. To znaczy crossfit jest dla wszystkich, jeżeli masz duży klub, możesz prowadzić dwa zajęcia równocześnie i jedne z nich to crossfit dla początkujących. I tu zajęcia klasyczne crossfitowe, do której może się dostać grupa, która już przeszła szkolenie tutaj. W idealnym świecie byłoby tak, że mam zajęcia dla zupełnie początkujących. Przygotowanie do ruchu, naukę wzorców rozciągania, mobilka. To wszystko razem – nauka i siła. Proste rzeczy, proste ruchy. Następnie przechodziliby do środkowej grupy, która już może pracować intensywniej, ale na dosyć prostych ruchasz. Do tego dodajemy dużo techniki. I ta grupa ekspert, do której możesz dołączyć, jeśli spełniasz wszystkie warunki – zrobiłeś sprawdziany, z różnych rzeczy. Masz możliwość trzymania sztangi nad głową, a nie jak 60-70 procent osób tej możliwości nie ma. I to by było idealne, wtedy mógłbym powiedzieć, że crossfit jest dla wszystkich.

Dlaczego tak nie robisz?

Bo nie mam dużej sali, żebym prowadził dwa zajęcia równolegle. Nie mam takich funduszy, żeby prowadzić zajęcia równolegle, po 5-6 osób.

Wiesz, że dajesz komuś pomysł na biznes?

Wiem, ale to już jest na zachodzie. Myślę, że u nas też można w większych boksach takie rzeczy robić. Tylko to jest bardzo trudne. To nie jest tak dochodowy biznes, żebym sobie sypał pieniędzmi i mieć tak, jakbym chciał mieć. Tylko dostosowuje się do tego, co mam. Trudnym w zajęciach grupowych jest to, całe życie trenerskie się z tym zmagam, że chce na jednym treningu, z grupą maksymalnie różnych osób, zrobić trening. I czterech nie ma jakiegoś zakresu, czterech innego, ktoś jest po kontuzji kolana, ktoś barku, a ktoś ma przepukliny. I weź to do całości złóż i zrób to, co napisałeś na tablicy. Dlatego to jest trudne i lepiej robić fundamentalne, proste rzeczy. A zaawansowanych osób jest mniej, ze dwie na zajęcia i im dać trudniejszą rzecz. Zamiast podciągnięć, robicie podciągnięcia klatką do drążka.

Jak sobie z tym radzisz? Robisz mniejsze grupy, czy mówisz, żeby ktoś słabszy przyszedł do ciebie na indywidualne zajęcia?

Robimy to w różny sposób, zależy na jakim poziomie jest dana osoba, ale mamy zajęcia begginers – dwa razy w tygodniu. I osoby, które się boją, które są początkowe – najczęściej o tym wiedzą, ale nie zawsze – idą na te zajęcia. Tam jest zawsze spokojniejszy trening, prostsze ruchy. Jeżeli dana osoba się czuję pewniej to może przyjść do normalnej grupy. To jest jakiś dobry element. Druga rzecz to jest to, że mam swój klub, który stworzyłem i jestem tam sobą. Nie boję się powiedzieć komuś, żeby tego nie robił, bo sobie nie poradzi. Czasami nawet ostro. Nie boję się powiedzieć, że ktoś nie jest na coś gotowy. Mam grupy do 16 osób, najczęściej jest to 10 osób. To jest do ogarnięcia. Zdarzało mi się, że prowadziłem zajęcia dla 30, 40 osób i wtedy się tego nie da ogarnąć i robić fitness. Teraz potrafię się już dostosować do tych ludzi, znam ich. Plusem takich miejsc jak moje jest taki, że znam tych wszystkich ludzi, wiem co im dolega – kto ma rozwaloną łąkotkę, a kto ma problem z kręgosłupem. Potrafię ich zatrzymać i zdarza się, że na 10 osób mam cztery grupy – każda robi co innego. Tak sobie z tym radzę. Wiem, że to nie jest idealne, ale dążę do tego, żeby było. Trudne to jest.

Na tym to polega, żeby to było w grupach, nie? Żeby była zabawa, a po latach doświadczeń chcesz dołożyć jakość.

Tak. Crossfit ma wiele zalet. Dał Polsce to, że była siłownia, był fitness i nagle mamy coś pomiędzy. Do tego dochodzi to, że jest to ciekawy trening. Już nie sama siłownia, już nie samo bieganie na fitnessie. Nagle robi się coś ciekawego, czasem trudniejszego. Po drugie to na początku nazwano to treningiem funkcjonalnym. W jakimś tam stopniu nim jest. Daj ludziom to, że się spotykają na zajęciach i robią coś wspólnie, że się ścigają, rywalizują. Trener ich uczy nowych ruchów, których nie zna. Uczy poprawnego przysiadu, innych rzeczy. Skupia się na nich i poprawia, męczy. Potem możesz zapisać wynik na tablicy, co jest śmieszne, bo trzy czwarte osób oszukuje na tych treningach. Są takie jaja czasami, że nie mogę wyrobić ze śmiechu. Potem oni mogą do siebie pisać na grupach. Tworzą się przyjaźnie, miłości. Mógłbym książkę napisać z tego – kto z kim był, kto wziął ślub. Ostatnio byłem na dwóch ślubach – par, które się rozstały i zeszły się z innymi, które były u nas w klubie. I mamy dwie love story. To jest niesamowite, bo to wiąże grupę. Czasem dzieli. Ale stworzyło się nagle miejsce, które samo się nakręca. Trening to jedno, ale drugie to community, które zbliża i trzyma w ryzach.

Powiedziałeś, że crossfit nie jest dla wszystkich – to dla kogo nie jest? Powiedziałeś komuś, że to nie jest dla niego?

Oczywiście, że tak. Przychodzą do mnie osoby, które nie są gotowe na treningi w tego typu grupie, co my próbujemy robić. Zdarza się, że przychodzą osoby, które nie są przygotowane ruchowo. Nie wiedzą, gdzie jest prawa ręka, czy lewa noga. Nie potrafią tego skoordynować. To, co ja pokazuje nie jest powtarzane. Oczywiście ich poprawiam, pokazuję łatwiejszą formę ćwiczenia. Tylko przy osobach bardzo zaniedbanych – osłabia to trening całej grupy. Muszę się skupić na tych osobach, bo nie potrafią unieść ręki nad głowę, utrzymać tego. Często proponowałem treningi u innych osób – treningi personalne. Albo odsyłałem do fizjoterapeutów. Rzadko się to zdarza, bo jest taka naturalna selekcja. Jeżeli ktoś ma problemy ze zdrowiem to nie idzie na crossfit. Próbowałem z tym walczyć, pisać, że crossfit jest dla wszystkich, szukałem mądrych słów. Ale jak przychodzi zaniedbana osoba to cieszę się, że na tego typu zajęcia przychodzą ludzie sprawni.

Miałeś udział w takich fajnych projekcie w Warszawie, jakim było GCW.

Nie dokończyłem tej historii o Jatomi. Mieliśmy po 30, 40 osób na zajęciach, czego nie dawało rady przerobić. Zabraniali nam trenować, skracali nam godziny, więc zrozumiałem, że muszę coś z tym zrobić. Zgadałem się z Bartkiem [Fuszerem? 0:43:00], Sawikiem i Orzechem. Chcieliśmy otworzyć swój crossfit. Wtedy jeszcze zajarani tym na maksa. Szukaliśmy hali ze trzy miesiące, w końcu się nie udało. Dowiedzieliśmy się, że do hali, którą mieliśmy wziąć, umówiła się druga ekipa i też chcą siłownie otworzyć. W międzyczasie dowiedziałem się, że Piotrek [Okółka? 0:43:25] chce otworzyć w tym samym miejscu crossfit. Nie znalazłem swojego miejsca i dostałem propozycję, żeby do nich przenieść tę grupę, którą mam w Jatomi. Tak się stało. Przenieśliśmy się do pięknego, wielkiego boksa, chyba 600 metrów. Wyszło wszystko perfekto. Nie był to mój klub, ale czułem się jakby to było moje miejsce. Tworzymy nową historię. Mamy swój wielki, 600-metrowy crossfit.

Łatwiej się pracuje? Inne osoby przychodzą pewnie?

Tam 50 osób przeszło za mną. Mało kto został w Jatomi, z tych osób które ze mną ćwiczyły.

I później się dziwimy, że Jatomi upadło [śmiech].

[śmiech]. Potem ta grupa rozwijała kolejnych, bo Facebook, Instagram, poczta pantoflowa. I tak się ten klub rozrastał. W Jatomi w najlepszym czasie było 4 tysiące członków. Z czego 60% podobno kupiło karnet i nigdy nie było. Ja aż nie wierzyłem w te statystyki.

Pewnie dalej tak jest w dużych klubach.

Powiem ci więcej. Mam znajomego, który otwierał pierwszy klub fitness w Warszawie, chyba w Mariocie. Członkostwa kosztowały po dwa tysiące na rok, chyba euro, czy dolarów, bo to były lata 90. I ludzie kupowali i przychodzili za rok kupić kolejny.

Nie byli ani razu, ale ładnie wyglądało w portfelu.

Złota karta VIP, wiesz. W Jatomi nie było już miejsca, więc chcieliśmy przejść na swoje. Nie udało się wtedy tego otworzyć i może lepiej, bo do takiego biznesu trzeba dojrzeć. Siedziałem w GCW jakieś półtora roku. Tam było cudownie, mieliśmy wielką halę, stworzyła się piękna ekipa.

W crossficie jest fajna rzecz, że on buduje społeczność. Czy to jest zawsze? Bo wiem, że u ciebie są zawsze jakieś imprezy, spotkania. Czy to cecha crossfitu, czy to twój pomysł na niego?

Na początku nauczyłem się troszeczkę tego czytając światek crossfitowy, uczyłem się od Ryśka, do Bartka, od społeczności z R99. Zrozumiałem, że potrafię to robić – integrować ludzi. Jak powstała grupa w Jatomi, później przeniesiona do GCW, to wtedy to było dla mnie ważne. Na tym opierałem budowanie relacji. To było dla mnie ważne, że poszedłem w trudną akcję, bo wymyśliłem sobie, że będziemy robić imprezy, grille. Troszeczkę zbyt bardzo poszło to w tym kierunku, w pewnym momencie. Ale to było moje pierwsze lata, zrobiłem dużo ciekawych rzeczy, niczego nie żałuje. Dzięki temu byłem na weselach wielu osób. Powstało wiele ciekawych relacji. Poszło to w złym kierunku, bo co tydzień imprezowaliśmy. Co tydzień były czyjeś urodziny. Jak już budowałem swój klub 4 lata temu to zrozumiałem, że nie chce budować społeczności w tę stronę. Chce budować społeczność treningową, ale przy okazji dawać ludziom możliwość spotykania się, czy grillów, imprezowania. Ale już na zupełnie innym stopniu. Żeby to było miejsce kojarzone z treningiem, a nie z imprezami. Musiałem się tego nauczyć. Dalej jest grubo na imprezach, ale nie robimy tego, co tydzień. Staramy się robić inne rzeczy. Biegaliśmy w runmageddonach. Robiliśmy rzeczy poza – kajaki na przykład. Dalej było grubo, ale jest to robione w 10 procentach. A nie jak wtedy, że trening – melanż.

A da się?

Da się, wszystko się da, ale nie o to chodzi.

Dlaczego wróciłeś do tego pomysłu własnej hali treningowej?

Zawsze miałem takie aspiracje, chciałem mieć swój biznes. Myślałem, że do będzie cel, do którego chce dążyć. I dobrze, bo to jest spoko pomysł. W GCW było super, mieliśmy kozak-klubowiczów. Dobre słowo, bo z Kozakiem to robiliśmy. On był od tych sportowców, od tego wpierdzielu na treningach, budowania formy sportowej. Ja byłem tym od strony funkcjonalnej, czasem od medycznej – do mnie przychodzili ludzie z bólami i starałem się im pomóc – albo sam albo odsyłałem. Często to są powtarzalne rzeczy to już o tym coś wiem. Ja byłem od tego światka spokojnego. Podejść do człowieka, który jest słabszy i go poklepać. Tworzyliśmy mega duet, który ludzie doceniali i do dzisiaj wspominają. Mówią, że tęsknią za GCW i tym, co robiliśmy. Ale tęsknią też za tym, co było w Jatomi. Ludzie tęsknią za tym, co było.

Każda zmiana jest złą zmianą. Co byś nie zrobił.

Tak. Zmieniłeś godzinę w grafiku – 15 osób napisało. Tylko, że ci, co napisali, to ich widzisz, a tym co pasuje to nie, bo nie napiszą. Dlatego trudne jest filtrowanie feedbacku, ty pewnie masz podobnie.

Zawsze gorzej jest z dobrą informacją. Dobrej informacji ludzie nie piszą. Człowiek musi mówić: oceń mój klub, oceń tę wizytę. Dlaczego napiszesz, że jest źle. Mówi się o tym w psychologii, że jeżeli coś złego się wydarzyło to powiesz to 13 osobom, a jak coś dobrego to tylko jednej. Szczególnie my Polacy nie powiemy, że jest super. To Amerykanie mają, że jest spoko, jest okej.

Już się to zmienia. Tak myślę. Ważne kogo ma w otoczeniu. My w Warszawie już lepiej mamy. Duże miasta szybciej łapią zachodnie trendy, przez Instagrama i tak dalej. Chociaż to się zaciera, bo wszyscy mają Facebooka i Instagrama. My się chyba więcej cieszymy życiem.

Bo mamy możliwości.

Możliwe.

Mamy z czego się cieszyć.

W tym GCW się super pracowało, ale zaczęło byś troszkę ciasno. Ciągle miałem z tyłu głowy, że chce pracować dla siebie. Czułem się przez większość czasu niedoceniany. Dopiero jak poczułem się doceniony to było troszeczkę za późno, bo wiedziałem, że otwieram swój klub. Żeby tamten klub zarabiał to musiało być po 30 osób w grupie. Znowu pomyślałem, że trzeba to zrobić, trzeba iść do przodu, znaleźć swoje miejsce na ziemi. I cyk-akcja – znalazłem halę, pieniądze.

Uważam, że zrobiłeś mistrzostwo świata ze swoją nazwą.

[śmiech]

Decepticon. Jak powstała ta nazwa?

Gruba historia ogólnie, nie powiem jej pewnie w całości. Decepticon było już w GCW.

To jest od Transformersów?

Trochę jest, bo od tego powstało. Zaczęliśmy trenować crossfit, myśleliśmy, że jesteśmy najsilniejsi na świecie [śmiech], że jesteśmy tacy sprawni. I na jakimś wyjeździe powiedziałem, że jesteśmy takimi decepticonami. Zaczęliśmy śpiewać o tym piosenki. Decepticonami, że się przeradzamy pod różnym wpływem – pod wpływem nocy, imprezy, treningu. Nagle w maszyny. Przeobrażamy się. Wtedy nie wiedziałem, że decepticony to te złe roboty. Ale fajna nazwa, która mi wpadła w ucho i od tego to powstało. Chyba podczas grubych imprez, okresu imprezowania jak się rozstałem z dziewczyną. Gdzieś tam nad morzem. Wróciłem do Warszawy, do GCW i to słowo krążyło. Na ludzi tak mówiłem, na alkohol, na wszystko. To słowo się wgryzło i było ze mną kojarzone. Wszyscy o tym mówiliśmy. Jak powstał klub to nie było innego pomysłu, niż żeby nazwać crossfit – decepticon. Powiem się dopiero dowiedziałem, że to są złe roboty [śmiech].

Ale chyba nikt tak tego nie kojarzy, że jakoś źle. Bardziej jako przeobrażenie – z normalnej osoby stajesz się decepticonem. Na twoich zajęciach możesz się stać innym człowiekiem.

Taka była metafora i w tę stronę dążyłem z wyjaśnianiem tego hasła. A powstało w ciekawy sposób. Uwielbiam tę nazwę i do dzisiaj jej używamy. Nie wyobrażam sobie, żeby to się inaczej nazywało. Myślałem sobie trochę, że to są te złe roboty i mówiłem do Roberta, wspólnika, że może nazwiemy to Autobot. A on, że nie, musi być Decepticon.

[śmiech] Autobot źle brzmi. Ja to mam Weronika Krakówka, kojarzysz? Największy sukces.

Uuu, wiesz co, na razie jestem na etapie, że moim największym sukcesem jest moje dziecko.

Trzy dni ma na razie.

Trzy dni w domu, trzy dni w szpitalu. Ciężko mi znaleźć inny sukces.

To zmienię to pytanie – sukces sportowy albo zawodowy? Może sportowy? Maratonu chyba nie biegałeś?

Nie. Piątkę przebiegłem w 19 minut z hakiem.

To też dobrze.

Bez ACL-a. Nie ma chyba jakiś wielkich sukcesów albo już zapomniałem o nim. Nie jestem człowiekiem, który myśli o sobie.

Masz jakąś kolekcje medali w domu?

Tak. Miałem vice-mistrzostwo Polski w piłce nożnej.

U-14?

Nie pamiętam. W kadrze Mazowsza mieliśmy jakiegoś vice-mistrza. Mistrza Mazowsza mieliśmy jakieś sześć razy. Zawsze wygrywałem, w różnych turniejach. Byłem w drużynach, gdzie byliśmy na topie. Także tych sukcesów było trochę. Potem w crossficie też miałem z trzy razy drugie miejsce w zawodach. Nie byłem nigdy na topie. Chociaż Miłosza [Staworzyńskiego? 0:56:40] pokonałem w Ursusie.

Raz się udało [śmiech].

Śmieję się, bo to jest tak, że nigdy nie byłem na poziomie tych najlepszych zawodników. Ale na takich zawodach tutaj w Warszawie potrafiłem zajmować drugie, trzecie miejsce. Nie traktuje tego jako sukces. Moim sukcesem jest to, że mam ten klub. Z tego się cieszę. Mam swoich zawodników personalnych, że wszystko idzie do przodu, cały czas się rozwijamy. Każdy dzień jest takim sukcesem. Nie myślę o medalach. Było minęło i było spoko, bardziej jako wspomnienia.

Decepticon, swój biznes. Miałeś fazę załamania? Że to trudne i się nie da finansowo spiąć?

Oczywiście, że miałem. Pierwszy rok był ciężki. Przyzwyczajanie się. Z osoby, która zarabiała fajne pieniądze jako trener. Nie oszukujmy się – trener personalny zarabia spoko kasę. I nagle otwierasz swój klub. Nigdy nie byliśmy na minusie, zawsze szło do przodu, ale były miesiące, że starczało na ZUS. Były takie, że starczało na ZUS i trochę podatków.

Czyli tak naprawdę na minusie? Bo nie możesz mieć pensji, którą miałeś wcześniej.

No tak, na minusie jeśli chodzi o życie. Też się zastanawiałem parę razy, czy może nie zamknąć i pójść znowu w stronę treningów personalnych i zarabiać pieniądze.

Nie martwić się.

Tak. Nie mieć tysiąca telefonów dziennie, że ktoś znowu coś od ciebie chce, że znowu coś trzeba ogarnąć. Ale bardzo szybko mija taka myśl. Już jest spoko, teraz zarabiamy. Może nie duże pieniądze, bo dalej więcej bym zarabiał jako trener personalny, ale klub jest stabilny, utrzymuje się. Jak idę na zajęcia i widzę ludzi, którzy tam są, to nie mogę tego zamknąć. Mógłbym to komuś oddać, niech sobie dalej prowadzi, ale żeby to miejsce było. Piękny przykład mojej mamy – zaczęła trenować z rok po otworzeniu mojego klubu, dzisiaj jest w mega formie, robi trudne rzeczy, staje na rękach, podciąga się na drążkach.

Ile ma lat?

Jak ją namówiłeś?

Normalnie przyszła na zajęcia, zaczęła ćwiczyć.

Ty ją trenujesz?

Tak. Wszyscy ją trenują. Chodzi na gimnastykę, na ciężary. Jak widzę moją mamę, która ćwiczy, która ma przyjaciół nowych z tym klubie. Rozmawia z 20-letnimi dziewczynkami, ma kolegów w każdym wieku i cieszy się tym treningiem trzy, cztery razy w tygodniu. To jest niesamowite. Jak widzę ludzi, którzy się spotykają, piszą na Instagramie, bo to jest już często poza mną. Stworzyłem klub, który nie chce, żeby się kojarzył z imprezowaniem i z moim byciem blisko z każdym. Kiedyś byłem przyjacielem każdego. Potem zrozumiałem, że nie mogę tego robić.

Kiedy do tego doszedłeś? Bo to jest bardzo ważne w biznesie. Na początku chcesz się każdym opiekować, a później jest to niemożliwe.

Później jest to niemożliwe. Powiem więcej, nawet jak się opiekujesz to i tak dostaniesz po dupie, bo z boku usłyszysz, że jest taki i owaki. Zawsze coś jest. Zrozumiałem, że nie mogę być przyjacielem każdego. Po roku posiadania swojego crossfitu, może po półtora roku. Teraz dalej się lubimy, spotykamy się na zajęciach i czasem poza, ale już jestem z boku. Taką pałeczkę mnie z GCW, kiedy byłem przyjacielem wszystkich, przejęła Natalia, nasza trenerka. Już zrozumiałem, że trenerka jest od tego, żeby trzymać w ryzach tę grupę. Ona dostaje pierwsza feedback, że coś nie działa, że się zepsuły prysznice, że co to za trening wymyśliłeś – co to za nudne rzeczy i tak dalej. Ona to przyjmuje na klatkę, ona sobie z tym radzi. Widzę, że czasami się trochę męczy. Ja się wyoutowałem.

Mam tu pytanie, którego nie rozumiem: Marcin Marciszewski – ja mam pytanie odnośnie ma-gu-lo-nu. Co to jest magulon, ja nie wiem o co chodzi. Możemy to na wizji wytłumaczyć, czy to nie przejdzie?

Marcin to jest mój kochany, nowy trener, który też przyszedł z GCW wcześniejszego.

Chyba cię nie lubią już w GCW?

Nie wiem, dalej tworzymy rodzinę, która zna się, lubi. Czasami możemy na siebie psioczyć, ale sobie pomożemy zawsze. Raczej w tę stronę. Nie wiem, co to jest ten magulon, ten chłopak jest bardzo słowotwórczy. Ma wyższy poziom testosteronu niż normalny człowiek [śmiech]. Pozdrawiamy Marcina, może niech wytłumaczy, co to jest.

Reebok ma prawo do połowy roku i Nike chce to przejąć?

Ciekawe. Wytłumaczę, bo całe życie się to ciągnie. Crossfit nie był nigdy Reeboka.

To jakiś gościu ma, nie?

Tak. Założyciel crossfitu. To jest wielka firma – Crossfit High Q. Też przechodziła ciekawe przemiany. Crossfit nigdy nie był Reebooka. Reebok mógł robić ciuchy z napisem, mógł sponsorować zawody, ale nigdy nic więcej. Oni byli oddzielnymi firmami. Jedni korzystali na tym, że mogą sprzedawać nazwę crossift przez co ludzie to kupowali. Crossfit stworzył taką trochę sektę, w niektórych klubach to pozostało. Ja starałem się, w swoim klubie, nie stworzyć takiej sekty. Nie chciałem, żeby ludzie myśleli o crossficie, że to jest wow, że to jest bóg i tak trzeba żyć. Tylko ludzie mieli przychodzić do mnie na trening, a nie po to, żeby tworzyć jakieś sekciki i kupować rzeczy Reeboka. Ale nieważne. Mieliśmy piękna współpracę z Reebokiem. Prowadziłem wcześniej szkolenia w Reeboka. Reebok Unversity, jak byłem gówniarz. Reebok mógł sprzedawać te rzeczy, Crossfit dostawał z tego jakiś procent. W zeszłym roku się sądzili, były jakieś cztery sprawy. Reebok miał płacić cenę brutto, a płacił netto. Czy na odwrót. Mieli do 2020 roku współpracę, czyli teraz się kończy. Oczywiście Crossfit może iść teraz w każdą stronę, bo pewnie każdy go przyjmie, bo to jest dalej wielka firma.

Myślę, że będzie kto da więcej.

Tak. Tylko do 2020 roku musieli się z tym Reebokiem trzymać i spoko. Reebok miał fajne, ciekawe ciuchy. Raz lepsze, raz gorsze. Ale całe życie chodziłem w Reeboku, ludzie mnie pamiętają tylko w Reeboku.

Musiałeś.

Trochę musiałem, a trochę chciałem, bo miałem te ciuchy i bardzo je lubiłem.

Skąd przyszła propozycja robienia szkolenia?

Akcja była taka. Moja była dziewczyna powiedziała mi, że Reebok organizuje konkurs na szkoleniowca i szukają szkoleniowca od crossfitu. Pomyślałem, że wow, ale gdzie ja się tam nadaje. Jestem dopiero na studiach, zacząłem pracować w zawodzie, dobrze mi idzie, bo mam 40 osób w ciągu trzech miesięcy. Ludzie się jarają tym treningiem, idzie wszystko dobrze, jestem po AWF-ie, a mało jest takich osób po AWF-ie, które w to weszły. W ogóle jestem jednym z pierwszych trenerów crossfitu w tym kraju – mogę spróbować. Ale tam trzeba było jakiś filmik nagrać, żeby w ogóle na casting pójść. Pomyślałem, że się nie nadaje to filmiku, że gdzie ja to nagram. Bartek z Maćkiem, którzy mieli wtedy [Mumis? 1:06:14] Interactive, którzy u mnie ćwiczyli i byli zajarani crossfitem na maksa. Mieli firmę, która robiła reklamy, takie rzeczy – szybko zrobiliśmy filmik, w który do dzisiaj nie mogę uwierzyć jak go oglądam [śmiech]. Ale profesjonalny filmik mi zrobili, wysłaliśmy na ten casting i przyjęli mnie. Wybrali mnie, Bartek Macek był w komisji z Crossfit Mokotów, który otworzył pierwszy Crossfit Mokotów. Dostałem się i zacząłem prowadzić szkolenia, w momencie, w którym jestem na studiach, jestem świeżaczek. Na tyle już ogarniałem ten temat…

Byłeś pierwszy, no nie?

Byłem jeden z pierwszych i na tyle ogarniałem ten temat, bo byłem po AWF-ie, że dali mi do prowadzenia trenerów, którzy już parę lat pracują.

Nie bałeś się, że to będzie katastrofa?

Bałem się.

Że wejdziesz  i nic nie powiesz?

Bałem się. Całe życie się stresowałem w takich wystąpieniach.

[śmiech]

Wszedłem, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Miałem przygotowaną prezentację i chyba tylko dzięki niej mi tak dobrze poszło. Pierwszy pięć minut delikatny stres, ale potem jak odpaliłem wrotki to dałem dwie i pół godziny wykład. Za pierwszym razem. Fajny, z prezentacją. Ciężko to oceniać tylko z mojej perspektywy, ale na to, co sobie wyobrażałem, to poszło mi zajebiście. Ludzie byli zajarani tym, jak im pokazuje nowe ruchy, bo to było nowe. Wyciskanie sztangi z nogami na wykrok. Jakiś przysiad z wypchnięciem nad głowę. Podciąganiem na drążku w dziwny sposób. To było wszystko nowe i ludzie tego łaknęli.

Długo to robiłeś?

Z dwa lata.

Czemu dalej nie?

Reebok wyszedł ze swojej szkoły Reebok University. 15 lat ta szkoła miała. To była stara, piękna szkoła z tradycjami, ale Reebok podpisał umowę z Crossfitem, umowę z Les Milles, ze Spartan Race i już nie mogli prowadzić konkurencyjnej szkoły. Musieli pójść w tamto i rozwiązali tę szkołę. Osoby, które były szkoleniowcami w Reebok University, stworzyli za chwilę swoją nową szkołę Fitness University i dalej kontynuowaliśmy te szkolenia z cross trainingu. Lubię tę pracę, to była na maksa frajda. Tłumaczenie ludziom jak to wygląda. Ta moja droga tłumaczenia – to, co mówiłem wtedy, a to co mówię teraz – to są różne rzeczy.

Pewnie patrzysz na swoje skrypty i mylisz, jak to mogłeś mówić.

Patrzę na to i nie wierzę. I to jeszcze ktoś ma w rękach. Z 500 osób ma to w szafce.

Albo korzysta z tego.

Wstyd jak cholera. Ale wiadomo, że wiedza idzie do przodu.

Na początku też robiłem dziwne rzeczy w gabinecie. Ktoś właśnie pisze, że Glassman ponoć powiedział, że już nikt nie będzie tego sponsorował.

Ciekawe. Oni sobie stworzyli wielki biznes. Ja musiałem płacić trzy tysiące dolarów rocznie. Franczyzę jakby. Cały świat płaci. Teraz 3200 euro, czyli jeszcze więcej. To jest około 14 tysięcy rocznie, to jest dużo pieniędzy. Ja mam duże opłaty za czynsz, w Warszawie to są grube sumy. 14 tysięcy dla nas to jest bardzo dużo. A nie mają tego, że każdy kraj ma inną stawkę, tak powinno być. Wiele z tych boksów nie zakładało tej afiliacji. Dalej to są dziesiątki tysięcy klubów na całym świecie. Koło 50-60 tysięcy. To jest wielka firma, ona może sobie wybierać. Oni zarabiają na tylu rzeczach, na zawodach, gdzie się ludzie wpisują, żeby startować przez pięć tygodni w takich zawodach online. Setki tysięcy ludzi. Stworzyli sobie firmę, która pięknie działa. Też przechodziła ogromne przemiany.

Skąd czerpiesz dzisiaj inspirację?

Z Instagrama.

Jaki jest dla ciebie Instagram? On jest często hejtowany, że tam jest wszystko i nic. I głupoty i prawdy. Wychodzi z tego taki miszmasz, z którego nie wiadomo, co brać.

Ja się cieszę, że jest Instagram. Dla nas jest to piękne, bo ludzie wykształceni, nie mówię, że jestem najmądrzejszych, ale jakąś wiedzę i doświadczenie mam, jeszcze popieram wiele błędów, ale staram się szukać codziennie nowych możliwych i poprawiać ten warsztat. Na Instagramie mamy tyle pomysłów, że możemy sobie wybrać. Widzę, co będzie ciekawe, co będzie działało. Mogę dany pomysł wykorzystać. Jako doświadczeni trenerzy możemy sobie wybrać, czy to będzie dobre. Albo sprawdzić przynajmniej. To jest ważne, żeby być wykształconym. Dlatego nawołuje, żeby iść na studia, na ten AWF. Właśnie dlatego, że my potrafimy te informacje przefiltrować. Czy to jest ciekawe, czy to jest głupota.

A to nie jest zagrożenie dla młodych trenerów?

Jest zagrożenie na maksa, oczywiście. Jak trener patrzy na Instagram albo YouTube i widzi ćwiczenie, potem je przekazuje swojego klientowi to jest to zagrożenie. Dzięki temu masz dużo pracy.

[śmiech]

Dzięki mnie też miałeś dużo pracy, jak byłem młody. Tak świat działa. Zagrożenie, bo wielu trenerów patrzy na Instagram i chce to wrzucić swojemu klientowi. Najczęściej na Instagram są wrzucane rzeczy ładne, ciekawe – i ludzie chcą później robić te trudne rzeczy. Powtarza ktoś później jakieś rzeczy, których nie potrafi zrobić.

Każdy musi to przeżyć? Zobaczyć, że to nie dla niego?

Nie wszyscy to rozumieją. Niektórzy całe życie myślą, że są najlepsi. Robią ćwiczenia z Instagramów i YouTube’a. Tak świat działa.

Nie zbawimy tego?

W jakiś sposób można. Zobacz ile osób chodzi na twoje szkolenia.

Dużo.

Zobacz ile osób chodzi do mnie do boksa. Tam się przewija 150 klientów, nie wiem ile dokładnie. Program mi to liczy. Mam tyle osób pewnie, łącznie z dzieciakami. Przekazuje im tę wiedzę, uczę ich życia treningowego. To jest fajne w tym światku trenerów, że my tych ludzi uświadamiamy. Po trzech latach osoba, która chodzi do mnie, jest na tyle świadoma treningowo, że ona mogłaby pójść sobie na siłownie i robić te same treningi. Patrzyć na to co wrzucam na Facebooka, bo zawsze wrzucam, co będzie następnego dnia. Taka osoba może sobie to zrobić na siłowni, czy w domu. I tak ludzie robią. Nie masz na karnet 250 zł, ale masz MultiSport to siedzisz w siłowni i robisz sobie te treningi. Większość osób nie siedzi w klubie ze względu na trening, ale na całą otoczkę. Trener go będzie poprawiał, uczył.

Co jeszcze cię inspiruje?

Znajomi fizjoterapeuci, znajomi trenerzy. Oczywiście książki, zawsze coś nowego…

Masz czas przeczytać książkę, przełknąć to i coś wyciągnąć? Czy to za dużo?

Zdarza się, ale rzadko. Często lubię wracać do starych książek, żeby sobie je przejrzeć. Lubię wracać do anatomii, zawsze gdzieś leży w klubie na stole. Ostatnio pożyczyłem książkę od Natalii – chyba „Przewaga Tlenowa”, chciałbym ją przeczytać. Ciągle wchodzi jakiś nowy temat. Pierwszy wszedł chyba crossfit, z takich butikowych głupot. On otworzył drogę dalej. Tylko ludzie z crossfitu korzystali z wałków, a teraz mamy BLACKROLL. Przez crossfit ludzie poznali coś takiego jak mobility. Rozciąganie na gumach, mini bandy, wałki. To wszystko powstało w świecie crossfitu, bo tam, żeby przeżyć przez pierwsze pół roku, musisz takie rzeczy rozumieć. Musisz zakresy budować. Na siłowni pracujesz na maszynie, jak nie masz zakresu, dochodzisz do tego zakresu, który masz i lecisz dalej. Na fitnessie trochę lepiej, bo trener cię ogarnia, ale też nie.

Nie musisz.

Tak. A nagle w crossficie masz głęboki przysiad, masz zarzut do przysiadu, wypchnięcie sztangi nad głową.

I nikt ci tego nie zaliczy, dopóki tego nie zrobisz.

Przysiad ze sztanga nad głową to są niesamowite historie. Cieszę się, że jestem w momencie, w którym mogę powiedzieć „zostaw tę sztangę, weź kijek” albo „nie trzymaj tego nad głową, połóż sobie na plecy” albo „odłóż tę sztangę, weź hantelek”. To jest dla mnie takie naturalne, bo jak pamiętam jak kiedyś starałem się rozciągać, wzmacniać klatkę piersiową i inne rzeczy, jakieś rotacje budować u ludzi. Minęło 5 lat i dalej jest tak samo albo i nie, to też się łapię za głowę i się z tego śmieje. Ale fajnie, że ten świat crossfitowy otworzył ludziom głowy, na tematy mobilizacji, na temat fizjoterapeutów. W ogóle, że warto zdobywać wiedzę.

Masz problem dzisiaj z pójściem na szkolenie? Że będzie to samo, co było, że niczego się nie dowiesz?

Chyba nie, bo jest taka oferta szkoleń. Przecież nie pójdę znowu na trenera personalnego albo na kulturystykę. Poszedłbym do was na szkolenie z oddychania. Poszedłbym do Bodyworka na parę szkoleń. Jest tysiąc ciekawych szkoleń. Ja się trochę zatrzymałem. Był u mnie Aleks ostatnio, często się jakieś szkolenia u mnie odbywają, szkoły wynajmują powierzchnie. Średnio ze cztery razy w roku mamy jakieś ciekawe szkolenia.

Miałeś takie fajne szkolenie, chyba się nazywa Hopkins ten koleś.

Na tym nie byłem, to było kierowane do fizjoterapeutów, nie mogłem na tym być. Bardzo ciekawe, ale pod fizjoterapeutów chyba?

Pod trenerów też. To jest ciekawe, że to jest popularne na całym świecie, a w Polsce nikt na to nie chodzi. Większość osób, która była w Polsce na szkoleniu – przyjechała z zagranicy. U nas nie chodzi to, trenerzy nie są w stanie tego przełożyć.

Jest czas na wszystko. Był czas na crossfit, teraz na coś innego. Ile po crossficie rzeczy weszło. Na przykład jak Movement wszedłem, jak to buszowało na Facebooku! Wcześniej trochę Animal Flow. Co chwilę coś nowego wchodziło. Teraz jest moda na oddychanie. Była moda na trening funkcjonalny, na poruszanie się, budowanie wzorców ruchowych. Teraz jest moda na bycie na maksa elastycznym. Na wsadzeniu nogi za głowę, na odbijaniu piłeczek o ścianę – spoko. Otworzył się ten światek na niesamowicie wiele różnych, ciekawych rzeczy.

Myślisz, że im więcej koncepcji treningowych to tym lepiej? Tym więcej osób w to wejdzie, bo każdy znajdzie coś dla siebie?

Z jednej strony tak. Z drugiej strony jakbym miał teraz gdzieś pójść się poruszać to jest tyle możliwości, że bym zgłupiał. Była moda, która jest teraz negowana, żeby budować te wzorce ruchowe, żeby się idealnie ruszać, być trochę kwadratowych.

Parę fajnych filmików powstało, włoskich. Nie wiem czy widziałeś?

Tak. A teraz jest moda na negowanie tego. W ogóle moda na negowanie wszystkiego. Przez jakiś czas myśleliśmy, że jesteśmy alfa i omegą. Tak jak ja w tym crossficie, myślałem, że wszystko wiem. A teraz wchodzi i masz ocean możliwości. Normalny człowiek może zgłupieć. Nie pójdzie na siłownie, bo trzeba się ruszać tak, a ja nie wiem co to protrakcje i coś tam jeszcze. Zaraz znowu wejdzie temat prostoty w treningu.

Powoli wchodzi. Myślę, że te trendy wychodzą z rehabilitacji. My to mamy dużo wcześniej. U nas ta prostota jest najważniejsza i mówimy, żeby ktoś szedł gdzieś dalej jeśli chcesz to utrzymać. Byle się zacząć ruszać.

Tak. Jest tyle możliwości, że nie wiesz co i słyszysz ciągle o rotacjach w barkach. O tym, co masz na gumach robić. A tak naprawdę to trzeba iść się ruszać. Możesz sobie krzywdę zrobić, jak będziesz to robić sam.

Albo bardzo źle technicznie.

To jest temat rzeka. O tym, co ludzie robią na treningach. Widzisz te filmiki na Instagramie co ludzie robią na treningach.

I żyją. Chociaż niektórych rzeczy nie jestem w stanie przeżyć. Ostatnio widziałem dziewczynę w gorsecie, która robiła rzeczy jakieś z ciężarkami i bardziej pracowała swoim odcinkiem lędźwiowym, niż rękami. Ona to zrobi, ale co z nią będzie za 10 lat. Dzisiaj ją ten pas trzyma, ale jak ona będzie żyła za 20 lat.

Przyjdzie do ciebie.

Żeby gdzieś przyszła. Żeby wiedziała, gdzie przyjść. Pójdzie na operacje i co? Znowu się zamykamy w druga stronę.

No tak. Coraz więcej wiemy i Instagram otworzył nam drogę do wiedzy. Ludzie są świadomi, że trzeba ćwiczyć, że piłkarze muszą ćwiczyć, że dzieciaki muszą ćwiczyć. Jest fizjoterapia, na którą może iść profilaktycznie, a nie z jakimś problemem.

Robisz ciekawą rzecz u siebie – crosskids.

Mamy zajęcia dla dzieciaków.

Skąd ten pomysł? To jest na świecie?

Ja byłem sceptyczny, na praktykach z dziećmi się męczyłem. Wiedziałem, że nie będę tego prowadził. Natalia chciała to stworzyliśmy te grupy. To jest zabawa. Przychodzą dzieciaki na siłownie. Zobacz, nie chcą chodzić na WF. Jak sobie przypominam siebie sprzed lat, jak byłem zawodnikiem, to nie lubiłem treningów fizycznych, ze sztangą czy coś.

To było nudne.

Tak. Ja lubiłem grać w piłkę, lubiłem mieć piłkę przy nodze i łupać. A teraz dzieciaki idą na te zajęcia, uczą się przysiadów, przeskakują przez jakieś materace, wieszają się na drążkach. Starsze dzieciaki już robią inne rzeczy, podciągania. Próbują stanąć na rękach. I mam duże, fajne grupy.

Bo tata i mama to robią?

Niekoniecznie. 70 procent jest dzieciaków, że rodzice przychodzą i patrzą tylko albo gdzieś idą. Nie ćwiczą u nas.

To się zaraża jakoś?

Rzadko.

Myślałem, że rodzice ćwiczą i wysyłają dzieci.

Oczywiście są dzieci naszych zawodników, ale to jest chyba mniejszość.

Czyli świadomość rodziców, że trzeba się ruszać? A WF jest za słaby?

Coś w tym stylu. Albo inaczej – nasz zawodnik przysyła swoje dziecko, było fajnie, to powiedział znajomym, którzy mają dzieci i tak to wygląda. A rodzic nie ma czasu ćwiczyć, bo ma dziecko. Takie błędne koło. Ale to są niesamowite zajęcia. Zawsze mam uśmiech na buzi jak to widzę, bo te dzieci biegają w kółko, czasem krzyczą.

Uważam, że to jest pomysł na biznes – dzieci ćwiczą tu, a rodzice tam. Przychodzisz z dzieckiem, czekasz i nic nie robisz to weź się rusz. Chyba, że idziesz coś załatwić. Żeby były dwie grupy – dzieci i ich rodzice.

Próbowaliśmy to kiedyś zrobić i jakoś to nie…

Nie pykło?

Może trzeba do tego wrócić.

Jestem idealistą, chyba? Żeby nie marnować czasu.

Też o tym myślałem i coś tam nie poszło. Może do tego wrócimy. Tylko wtedy potrzebuje dwóch trenerów. Musiałbym to stworzyć w sposób taki: słuchajcie, jest grupa pięciu, sześciu osób, płacimy za cały miesiąc i na pewno chodzimy. Jak nie przyjdziesz to ci przepada. Najczęściej było tak, że jedne łapią i jest po 10-15 osób, jakiś boks, czy jakiś trening ciężarowy, czy gimnastyka. A jak wprowadzałem treningi mobility i raz przyszło 10 osób, raz przyszła jedna. Raz przyszło pięć, raz zero. Nie potrafię tego tak ustabilizować, żeby była stała, równa grupa. Bez sensu jak masz raz zero osób, raz 10.

Biznesowo się nie klei.

Tak. Dużo rzeczy się rozchodzi o pieniądze.

Z czegoś trzeba żyć. Gdzie chcesz być za dziesięć lat?

Chce mieć jakieś miejsce do ćwiczeń, bo widzę ile to ludziom daje szczęścia, a zawsze chciałbym dawać ludziom szczęście. Lubię dawać innym uśmiech. Teraz jestem bardzo spokojny ogólny i staram się być w miarę elokwentny. Ale na treningach jestem szogunem często. Jestem sobą, mówią dużo dziwnych rzeczy. Staram się edukować ludzi, ale też ich rozśmieszać. Chciałbym, żeby ludzie przychodząc na trening, przeżywali coś ciekawego. Żeby chcieli tam wracać. Są to często mądre rzeczy, ale są też głupie. Mam dziwne poczucie humoru. Czasem mocne, czasem dziwnie, czasem śmieszne. Chce mieć takie miejsca, chce dalej dawać ludziom radość. Chciałbym mieć więcej takich klubów, dwa albo trzy, żeby się też za bardzo nie rozdrabniać.

Ale Warszawa tylko? Czy na przykład Kraków i gdzieś jeszcze?

Może jakaś Kambodża. Nie wiem. Skupiam się na tym, co mam teraz, chciałbym to rozwijać i mieć drugi klub. Albo większy klub, który by lepiej prosperował, lepiej działał. Chce mieć coś stałego. Z drugiej strony, zawsze mnie interesował temat przygotowania motorycznego w sportach. Lubię pracować z zawodnikami, nawet z dzieciakami. Mam teraz trójkę 10-latków. Jest to mega praca. Chociaż maluchy, to rozumieją co do nich mówię, szybką potrafią to wprowadzić. Szybko potrafię ich nauczyć tych ruchów, bo też są sportowcami i są sprawni. Interesuje mnie temat przygotowania motorycznego. Oczywiście też z dorosłymi. Jak osiągnę sukces w biznesie, którego jeszcze nie osiągnąłem [śmiech] i osiągnę stabilizację, że będę mógł pozatrudniać trenerów, niech to wszystko hula, to chciałbym pójść w przygotowanie motoryczne. Nawet prowadzić to u siebie, prowadzić to na boiskach w klubach.

Czyli ta piłka trochę wróci?

Piłka już wraca. Byłem na obozie sportowym z dzieciakami, latem. Z piłkarzami. I dało mi to mega satysfakcję. Pracowałem z młodymi, ze starszymi. Nawet z 17-, 18-latkami. Każdy z nich dawał mi dużą radość i zrobiłem z nimi mega robotę przez tydzień. Lubię ten temat, wiem, że to jest moja przyszłość jakąś – albo nie. Na razie się w tym sprawdzam, dobrze mi to idzie i chciałbym za 10 lat w tym być. Nie mówię, że prowadzić jakieś drużyny, ale w tym światku bywać. A może wtedy się pojawi nowa droga. Jestem bardzo otwarty na nowe drogi w życiu.

Jeszcze jedna rzecz, którą chce poruszyć, bo wiem, że to robisz – e-sport. Jak e-sport ćwiczy? E-sport, a ćwiczą u ciebie na żywo.

E-sportowy to są ludzie przede wszystkim. To jest taki chłopak, który gra w gry.

Tylko, że on gra 16 godzin dziennie.

Mniej, z 8, bo musi do szkoły chodzić. To są normalni ludzie, przysłałem kilku do ciebie. To były ciekawe przypadki, trudne przypadki. To są dzieciaki, które siedziały przed 8 godzin w szkole, wracały do domu i siedziały przed komputerem albo przed konsolą. Ten tryb siedzący, jak u człowieka dorosłego, który siedzi 8 godzin w pracy, wróci i siedzi przed telewizorem. Mają swoje problemy z nadgarstkami, z kręgosłupem świadomością ciała. Nasza misją w e-sporcie, ta organizacja się nazywa Devil’s One, był to, żeby zmienić trochę obraz tych e-sportowców. Jest jaki jest, ale żeby wprowadzać świadomość tych dzieciaków, czy ich rodziców, którzy dużą grają. Oni będą to robić, bo to uwielbiają. Chcemy pokazać światu, że te dzieciaki powinni się ruszać, że trzeba się ruszać. Muszą ćwiczyć, bo jeśli to nie to skończą ci 25-, 30-latkowie, którzy byli dobrymi graczami i nagle wstał i jest dramat z nim.

Dużo takich dramatów widziałeś?

Dużo, ale on jak się zacznie teraz ruszać… Miałem kontakt z chłopakami 25-letnimi, to już jest ciężko jeśli chodzi o ich fizyczną stronę, chociaż ich bardzo lubię. Zrobiliśmy z nimi jakąś robotę. Dzięki tej pracy, którą zrobiliśmy to widzę ich na Instagramie, że są na siłowni, a nigdy tego wcześniej nie robili. Porozjeżdżali się po różnych klubach. Był okres transferowy i zostali sprzedali do innych klubów w całej Europie. Ja się cieszę, że widzę, że chodzą na siłownię. Nie mówię, że pięć razy w tygodniu, ale widzę ich na siłowniach na Instagramie. Ruszają się, mają świadomość. Wiedza jak to robić, bo ich nauczyłem. Pójdą na siłownie i mniej więcej wiedzą, co mają robić. To jest pierwsza rzecz – nauczyłem ich się ruszać i, że będą chcieli to robić w przyszłości, bo wiedzą, że jest to dla nich ważne. Chcemy pokazać całej reszcie, poprzez social media, że to trzeba robić. Teraz dostałem nową grupę zawodników. Od 16-24 roku życia. To jest zupełnie inna grupa. Młodsi przede wszystkim i żaden nie ma problemów z mobilnością, jeszcze. Więc jak teraz z nimi popracuje to oni najprawdopodobniej będą do końca życia w miarę sprawni. Naszą misją jest, żeby pokazać, że jak zaczną w tym wieku ćwiczyć… jak tata, mimo że jego dziecko gra w gry, zaprowadzi go na jakiś trening to może to dziecko się nie zaklei. Wiemy, że po 20 roku życia zaczynasz się cementować. To co zrobiłeś złego. Jak się ukształtowałeś do 20. roku życia, zaczyna to wszystko twardnieć i potem ciężko z tego wyjść. I weź się z tego wyprowadź, jak się zacementowałeś. Zasechł klej i weź to później wyprowadź.

Ciężko, ale da się.

Tak, w takich klinikach jak tutaj to na pewno.

[śmiech] Połączenie crossfitu z e-sportem to bardzo ciekawa opcja i fajny kawałek tortu do podzielenia, bo tamtych osób jest coraz więcej. Dużo osób, które może chodzić i dbać o siebie, a im więcej się rusza, tym lepiej nasze komórki pracują, tym ta sprawność w graniu będzie fajniejsza.

Na pewno. To, co mówiłem chłopakom w e-sporcie, to, że nie zmienię ich sylwetek jakoś super przez te pół roku, ale przez swoją pracę wydolnościową podkręci swój umysł. Więcej tlenu będzie mógł jego umysł przerobić. Będziesz mądrzejszy przez cały mecz, a nie tylko przez 15 minut. Staram się ludziom tłumaczyć, że są dużo ważniejsze aspekty sprawności fizycznej, niż jego sylwetka, niż to jaki ma biceps, czy tarkę na brzuchu. Może być lekko gruby, bo są dużo ważniejsze aspekty sprawności fizycznej, jak… Wiesz o co chodzi.

Wiem i oni też już wiedzą [śmiech].

Sprawny jesteś, zdrowy, masz mniejsze możliwości złapania głupiej kontuzji, złamania biodra na starość. Tlen lepiej transportujesz. Twój mózg lepiej pracuje, jesteś pewniejszy siebie. Widziałem tyle przemian ludzi, którzy u nie ćwiczyli. Przychodzili jako ciche myszki, przestraszeni wszystkiego, czy sobie poradzą, czy ktoś się będzie ze mnie śmiał. A dzisiaj wchodzą do klubu, witają się ze wszystkimi, małolatów uczą, co mają robić. Jest wielka, fajna rodzina. Przykład fizjoterapeutki, która u ciebie pracuje, którą ci poleciłem.

Oficjalnie ci za to dziękuję [śmiech].

Proszę. Jak wchodziła do nas, bo została umówiona na pierwszy dzień pracy, to było koło 10/11 i my w tych godzinach ćwiczymy, my trenerzy, przyjaciele nasi.

Dzisiaj cię nie było [śmiech].

[śmiech] Dzisiaj mnie nie było. Poradzili sobie na pewno. Ćwiczymy i nagle wchodzi ruda. Zajrzała przez drzwi, popatrzyła, schowała się. Nie wiedziała czy na pewno tu. Wiedziała, że to jest to miejsce, gdzie trzeba wejść, ale bała się wejść. Mija 5, 10 minut po tym, jak miała wejść i dzwonię do niej, gdzie jest, a ona, że przed drzwiami, bo nie wie jak tu się wchodzi [śmiech]. Poszedłem po nią, złapałem za rękę, wprowadziłem do środka i powiedziałem „my cię tu jeszcze nauczymy otwartości na ludzi”. Wiesz, taka rozmowa kwalifikacyjna, wchodzisz, a tu ludzie bez koszulki, leci techno, cali zapoceni i weź tu wejdź do takiego klubu. I na rozmowę kwalifikacyjną z jakimś swoim szefem. Usiedliśmy, wszystko jej wytłumaczyłem, dostała swoich pacjentów do masażu. A dzisiaj to takie teksty  wali, że ja się czasem chowam.

Tu się jeszcze wstydzi [śmiech].

Już jest otwarta, to jest wartość takich miejsc z większą grupą ludzi.

Jaką dałbyś radę młodszej grupie? Obserwują cię na Instagramie. Co robić, żeby być fajniejszym?

Ludziom, którzy zaczynają przygodę ze sportem, jakimkolwiek, z aktywności fizyczną, proponuje zawsze iść do trenera. Czy to będzie fitness, crossfit, czy jakiś inny sposób budowania sprawności fizycznej, czy to będą sztuki walki to warto iść do trenera. Niech nawet trafi na gorszego, który jest mało wykształcony, ale będzie się od niego czegoś uczył. Zrozumie, że coś nie działa, posiedzi trochę na Instagramie, pogada ze swoimi przyjaciółmi i ktoś powie „chodź do nas, u nas są fajne zajęcia” i tak będzie kształtował. Przede wszystkim gdzieś pójść. Proponuje na zajęcia, gdzie jest trener. Czy to trening personalny, czy cokolwiek innego. Do osoby, która go poprowadzi przez światek fitnessu. Pójście samemu na siłownie też jest okej, ale będzie się błąkał po maszynach.

Po co wyważać otwarte drzwi.

Dokładnie. To nie kosztuje bardzo dużo. Na zwykłą siłownie można, do zwykłego trenera fitnessu. I tak zacznie swoją przygodę. To nie będzie droższe niż zwykła siłownia.

A jakbyś miał pomóc innym trenerom? Czego im brakuje?

Moim zdaniem pokory i tego, żeby się chcieli ciągle szkolić. Problem jest czasem taki, że zrobię szkolenie i myślę, że wszystko wiem i cały czas robię to, co już wiem. Najważniejsze, żeby się cały czas szkolić. Tak mi się wydaję. Być otwartym i słuchać mądrzejszych, rozmawiać z nimi. Starać się nie oceniać czarno-biało. Ja mam problem z decyzyjnością, ale on wynika z tego, że na każdą sprawę patrzę pod każdym kątem. I to jest, według mnie, bardzo ważne. Dochodzisz do jakiejś prawdy. Trzeba być otwartym. Czy wykonywanie bicepsa w dany sposób jest dobre? Zależy. To jest piękne słowo, ty go często używasz. Słowo zależy. Żeby na każdy problem byli otwarci. A nie, że jak wyjdą ze szkolenia to jest już cała prawda i wielka prawda i tak do końca życia będę opowiadał. Tylko, żeby szukali swojej prawdy i szukali ludzi z boku. Mądrzejszych. Głupszych też. I żeby wyciągali prawdę z tego wszystkiego, jakąkolwiek.

I tym pięknym zdaniem zakończymy ten podcast. Dziękuję ci bardzo.

Dziękuję.

Mam nadzieję, że będzie to pomocne w wyborze życiowej ścieżki, czy zaczęciu aktywności fizycznej. Zapraszam do innych podcastów.

O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?

  • 4 : 46 - Czy po wychowaniu fizycznym trzeba być nauczycielem?
  • 12 : 45 - Praca trenera- oczekiwania a rzeczywistość.
  • 19 : 59 - Jak wybrać pierwsze szkolenie?
  • 25 : 55 - Crossfit- odkrycie, które otworzyło nowe perspektywy.
  • 33 : 31 - Czy crossfit jest dla wszystkich?
  • 42 : 24 - Prowadzenie własnego biznesu.
  • 46 : 01 - Jak zbudować społeczność na siłowni?
  • 49 : 04 - Otwarcie własnej sali treningowej.
  • 52 : 40 - Crossfit Decepticon.
  • 55 : 19 - Największe sukcesy sportowe.
  • 57 : 22 - Kryzysy w prowadzeniu biznesu.
  • 62 : 24 - 1.02.24 Współpraca z Reebokiem.
  • 71 : 11 - Jak mądrze korzystać z mediów społecznościowych?
  • 78 : 06 - Plany szkoleniowe i dalszy rozwój.
  • 83 : 32 - Crossfit kids- zabawa ruchem.
  • 86 : 57 - Plany na przyszłość.
  • 89 : 44 - Trening i ćwiczenia u e-sportowców.
  • 97 : 45 - Porady dla trenerów.