Opis tego podcastu:
Sport to wyrzeczenia.
Poprzez pryzmat wspomnień byłej zawodniczki Koszykarskiej Ekstraklasy Kobiet i młodzieżowej brązowej medalistki Mistrzostw Europy przejdziemy przez drogę od dziecięcej zabawy do zawodowego sportu, która pozwoliła ukształtować mocny i silny dorosły charakter.
Czy wspominałem Wam już wcześniej, że dzielę swoje życie ze sportowcem z krwi i kości?
Zapraszam do pierwszego odcinka szalenie ciekawego cyklu rozmów z koszykarką, specjalistą treningu powięziowego, bizneswoman, mamą i moją żoną – Karoliną Dachowską.
Transkrypcja podcastu:
Witam Was serdecznie w pierwszym odcinku „Dachowski pyta”. Jako, że pierwszy odcinek, a na dworze jest gorąco, to i ten odcinek również będzie gorący. Moim pierwszym gościem jest moja żona Karolina Dachowska. Karolinko kim dzisiaj jesteś?
Przede wszystkim jestem Twoją żoną. Oprócz tego, że jestem żoną, prywatnie jestem matką ponad rocznego synka. Jestem aktywna zawodowo. Razem prowadzimy Blackroll Polska i fizjo4life. No i chyba tyle.
Żeby dość do tego co jest teraz myślę, że powinniśmy się trochę cofnąć i zobaczyć co było kiedyś, skąd dzisiaj czerpiesz siłę i skąd masz tyle samo zaparcia. Więc cofniemy się kilkanaście lat. Wszyscy wiemy
o tym, że byłaś zawodową koszykarką. Jak do tego doszło i jak wyglądały Twoje pierwsze kroki
w koszykówce?
Właśnie to prawda co mówisz, bo relatywnie patrząc na to wszystko z boku, to to co teraz robię jest
w zupełności rożne i inne od tego czym do tej pory się zajmowałam. Praktycznie całe moje młodzieżowe
i dorosłe życie było poświęcone sportowi zawodowemu. W koszykówkę zaczęłam grać jak miałam osiem lat. Wydarzyło się to dosyć mocno przez przypadek. Po prostu trafiłam do klasy sportowej właśnie
o profilu koszykarskim, a że moim dużym atutem od zawsze był wzrost, to jakoś to wszystko naturalnie się potoczyło. To co było ciekawe, to to, że na pewno ja i moi rodzice też chyba nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ta koszykówka nabierze, aż tak dużego rozmachu.
Jak do tego doszłaś?
Trafiłam do miejskiego klubu MOSM Bytom w Bytomiu, gdzie zaczynałam stawiać swoje kroki koszykarskie. Na początku była to zabawa.
Bytom ma pewne historyczne zwycięstwa w ekstraklasie męskiej i tam było kilku fajnych zawodników.
To prawda. Bytom zawsze był mocno ukierunkowany na koszykówkę. Od zawsze tutaj kluby hutnicze, czyli Stal Bobrek, to był klub, który miał bardzo duży potencjał poprzez nakłady finansowe, które wtedy były przez Stal Bytom łożone na koszykówkę. Więc te zespoły obijały się o te najwyższe miejsca w lidze. Później nastała era Bobrów Bytom, które swojego czasu były bardzo dużą legendą, zwłaszcza
w koszykówce męskiej. Niestety po pewnym czasie myślę, że korupcja i problemy finansowe, nierozsądne gospodarowanie budżetem, troszeczkę może zbyt konsumpcyjne podejście włodarzy klubu sprawiły, że ten klub poleciał.
Wróćmy do Ciebie i Twojej osoby.
Ta historia koszykówki w Bytomiu jest bardzo mocna i też u nas wiele fajnych nazwisk się wywodziło z tej koszykówki. Ja trafiłam do grupy młodzieżowej MOSM Bytom, w której zaczynałam swoją karierę. Będąc praktycznie młodziczką zawsze dostawałam szansę gry ze starszymi rocznikami, czy to z kadetkami, czy później w kadetkach – z juniorami. Zdobywałyśmy na naszej regionalnej śląskiej arenie bardzo wysokie miejsca praktycznie co rok. Byłyśmy mistrzyniami danej śląskiej regionalnej ligi, co w późniejszym czasie utorowało mi drogę do reprezentacji młodzieżowej kraju U16.
I tam był duży sukces na skalę międzynarodową. Zawody odbywały się w Poznaniu i tam wasz team osiągnął mega sukces.
Brązowy medal mistrzostw Europy. Spokojnie mogę po latach powiedzieć, że jeżeli chodzi o sukcesy pucharowe to zdecydowanie było moje największe osiągnięcie indywidualne i z drużyną narodową, bo miałam tą przyjemność nosić orzełka na piersi i móc wysłuchać hymnu Polski na trzecim miejscu i też otrzymać medal mistrzostw Europy. Myślę, że to dla każdego sportowca, niezależnie czy w karierze seniorskiej, czy młodzieżowej jest bardzo fajnym doświadczeniem i mam nadzieję, że każdy sportowiec kiedyś takiego czegoś będzie w stanie doświadczyć.
Kto jeszcze był z Tobą na tych mistrzostwach? Pamiętasz jakieś nazwiska, które dzisiaj istnieją? Bo to chyba o to chodzi, żeby nawiązać też do innych osób, które utrzymały się w tej koszykówce z tych lat.
Tak z perspektywy czasu jak na to spojrzę, to myślę, że ten rocznik 89 w żeńskiej koszykówce był bardzo dobry. Do tej pory pamiętam słowa mojej trenerki z Bytomia, która powiedziała mi, że praktycznie całe swoje zawodowe życie trenerskie czekała na taki rocznik, jak nasz i ona jest przekonana, że taki rocznik trafia się raz na całe życie. Z Bytomia było nas sześć dziewczyn, które gdzieś później grały. Natomiast z tej drużyny zwycięskiej praktycznie wszystkie dziewczyny, czy to była Agnieszka Skobel, czy Weronika Idczak, Paulina Rozwadowska moja bardzo dobra koleżanka z Bytomia, Agnieszka Kaczmarczyk, Kasia Bednarczyk, Aneta Kotnis i parę jeszcze innych bardzo fajnych nazwisk, dalej grały zawodowo
w ekstraklasie i naprawdę decydowały o wynikach swoich drużyn. Myślę, że jak na rocznik U16 praktycznie 90% tego składu poszło dalej, zaczęło się rozwijać i zaczęło robić naprawdę fajną rzecz
w ekstraklasie, to jest bardzo duży sukces.
Czy takie dziewczyny U16 potrafią już grać w ekstraklasie? Czy taki sukces przekładał się na to, że dostałaś nagle tysiące ofert z klubów spoza Bytomia i była taka opcja, że musiałaś decydować co będziesz robić? Czy to jeszcze nie był ten czas?
W tamtym czasie dostałam propozycję dołączenia do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Łomiankach. Myślę, że w tamtych czasach to był punkt zwrotny w mojej karierze. Ambicją każdej młodej dziewczyny było dołączenie do tej szkoły. Strasznie o tym marzyłyśmy. To było coś wyróżniającego daną zawodniczkę, taki prestiż, że praktycznie oni brali do rocznika cztery, pięć dziewczyn z zewnątrz. Dostać takie powołanie i znaleźć się w tym wąskim gronie to było coś. W pierwszej fazie bardzo się ucieszyłam, natomiast z powodu mojej wewnętrznej wrażliwości i też przywiązania do mojej rodziny, w pewnym momencie troszeczkę się przestraszyłam. Myślę, że w tamtym wieku nie byłam na to gotowa. Troszeczkę mnie to przerosło i praktycznie w ostatnim momencie zrezygnowałam z dołączenia do tej szkoły. Myślę, że to, w późniejszym czasie, z czego sobie nie zdawałam wtedy sprawy, przekreśliło moje dalsze szansę na grę w reprezentacjach seniorskich. Niestety odmawiając raz praktycznie drużynie narodowej, odpowiadasz do końca i myślę, że gdzieś mieli duży żal do mnie, że pokrzyżowałam im plany i musieli awaryjnie kogoś szukać. Czy to był dobry, czy zły ruch? Wychodzę z założenia, że tak miało być. Tak było mi zapisane w gwiazdach. Myślę, że moja późniejsza kariera nie wyglądała by tak, gdybym poszła do SMS-u. Czy wyglądałaby lepiej, czy gorzej, nie mi to teraz osądzać.
Rezygnujesz z SMS-u Łomianki. Co innego się pojawia, że jednak zostajesz na Śląsku?
Pozostałam w Bytomiu jeszcze przez jeden sezon. W późniejszym czasie sytuacja przyspieszyła. Niedaleko Bytomia, w Rybniku, zaczęła się tworzyć drużyna ekstraklasowa ROW Rybnik. Ja mając już takie poczucie, że potrzebuję iść dalej, szukać nowych wyzwań, czerpać od lepszych zawodniczek, też
w Bytomiu nie było wtedy drużyny seniorskiej, nie było już tak naprawdę dla mnie dalszych perspektyw po skończeniu wieku juniorskiego, zdecydowałam, że chcę spróbować w ekstraklasie. Wtedy trener Mirek Orczyk, który prowadził ROW Rybnik zaprosił mnie do swojej drużyny. Było to dość duże wyzwanie pod tym względem, że byłam wtedy w klasie maturalnej.
Jak taki dzień wyglądał i jak to godziłaś?
Było dużo samodyscypliny z mojej strony w tamtym czasie. Ja świadomie nie chciałam zmieniać szkoły. Miałam tą przyjemność, że chodziłam do najlepszego w Bytomiu na tamte czasy liceum i zależało mi żeby mieć świadectwo ukończenia właśnie tej szkoły. Zaparłam się, że muszę dokończyć tą szkołę i jakoś zacisnąć zęby i dojeżdżać codziennie do Rybnika na treningi. Mój dzień wyglądał w ten sposób, że ja szłam do szkoły. Prosto po szkole wsiadałam w samochód i jechałam do Rybnika na trening na 18:00.
W domu potrafiłam być nieraz około godziny 22:00 – 23:00. Na początku było o tyle jeszcze trudno, że nie miałam prawa jazdy. Moi rodzice, którym jestem bardzo wdzięczna, zobowiązali się, że będą na zmianę dowozić mnie na treningi. Pamiętam jak dziś sytuację, to było miesiąc po rozpoczęciu sezonu, przygotowań, wiedziałam, że mam odebrać prawo jazdy. Praktycznie pobiegłam do Urzędu Miasta
w Bytomiu prosto po szkole, odebrałam cieplutkie prawo jazdy i pobiegłam do taty, który praktycznie
od razu wręczył mi kluczyki i powiedział: „Dziecko, jedź”.
To był piękny samochód z tego co wiem.
Tak, wtedy jeździłam BMW 735, silnik 3,5 lita, z 87 roku. Myślę, że ten samochód już mnie mocno ukształtował później jako kierowcę. Praktycznie od razu wsiadłam w ten samochód i pojechałam. Oczywiście podróż nie odbyła się bez ekscesów, ale to już może na inną rozmowę. Faktycznie tak było, że cały sezon dojeżdżałam.
Ale wypadku nie miałaś?
Nie, ale zmieniać opony i ładować akumulator potrafiłam naprawdę wyśmienicie.
Jaką rolę pełnisz na początku w takim zespole? Jak to wygląda od kuchni, kiedy dziewczyna U18 dołącza do zespołu, gdzie jednak są starsze zawodniczki i dużo się dzieje i walka żeby być w pierwszym zespole jest naprawdę mocna?
Ja trafiłam do Rybnika jako najmłodsza zawodnicza. Wielu rzeczy się nie spodziewałam. Rolą świeżaka jest po prostu dbanie o to, żeby starsze koleżanki zawsze miały piłkę pod ręką, bidon, ręcznik
i chusteczki. Ja taką funkcję pełniłam. Dla mnie to była duża lekcja pokory, ale też możliwość czerpania doświadczenia od starszych zawodniczek. W tamtym czasie zespół był zbudowany naprawdę rozmyślnie. Rybnik jako beniaminek oczywiście nie celował w jakieś najwyższe cele, nie chciał też być na dnie tabeli, ale gdzieś tak plasował się mniej więcej na środek, więc ten zespół był naprawdę wyrównany.
Ja oczywiście nie dostawałam wtedy dużo szans grania, ale sama możliwość, że mogłam trenować z dużo bardziej doświadczonymi zawodniczkami ode mnie była dużym bonusem, który procentował w mojej późniejszej karierze. Myślę, że w sportach drużynowych bardzo ważne jest dla zawodnika na każdym etapie, żeby troszeczkę posmakować tej hierarchii, bo ta hierarchia jest w pewnym sensie kluczowa. Trzeba się nauczyć szanować coś na początku, żeby móc docenić te szanse, które otrzymuje się później.
Z biegiem lat Twoja pozycja rośnie, bo grasz kilka lat w Rybniku i do jakiegoś stopnia dochodzisz. Jaką na końcu pełnisz rolę?
Spędziłam w Rybniku pięć cudownych lat, które bardzo dobrze i przede wszystkim ciepło wspominam. Zaczynałam od praktycznie najniższej pozycji najmłodszej zawodniczki, a skończyłam na kapitanie drużyny w moim ostatnim sezonie. Oczywiście tutaj dochodzą też perturbacje związane może nie tyle
z poziomem zespołu, ale też z pewnymi problemami finansowymi. Byłyśmy bardzo wysoko w jednym sezonie, później spadłyśmy troszeczkę na dno tabeli, ale to były różne uwarunkowania, które na to wpływały.
Czyli gospodarcze, bo wtedy był taki nagle rok, że dolar z 2,50 wskoczył na 3,80 i większość klubów myślę, że we wszystkich sportach, gdzie są zagraniczni gracze i kontrakty są w dolarach myślę, że łapie pewien dołek, bo jednak ta wypłacalność jest mniejsza. Myślę, że to samo dotknęło ROW Rybnik, co odbiło się czkawką dla wszystkich.
Tak. Ten kryzys 2009 roku mocno odbił się na sporcie, ale z perspektywy czasu myślę, że był to trochę taki wstrząs potrzebny, bo ten sport zmierzał w takim dosyć mocno przesyconym kierunku. Myślę,
że przez ten kryzys może właśnie polskie zawodniczki, takie jak ja, bo ja wtedy miałam 22-23 lata, młoda
i perspektywiczna, więc dzięki temu kryzysowi niektóre kluby dostały nauczkę tych przefinansowanych kontraktów zagranicznych zawodników i musiały później przycisnąć pasa, co właśnie zawodniczki mojego rocznika mogły bardzo fajnie wykorzystać i właśnie to, że zaczęła się liczyć Polka, która była tania
i w miarę dostępna na tamten okres czasu. Myślę, że to było fajną perspektywą, możliwość dalszego rozwoju dla dziewczyn mniej więcej w moim roczniku.
Jesteś kapitanem, ROW Rybnik chyba się wtedy bije o utrzymanie i co robi Karolina?
Ja pod koniec mojego ostatniego sezonu doszłam do wniosku, że w Rybniku osiągnęłam chyba już wszystko co chciałam osiągnąć. Potrzebowałam zmiany. Przede wszystkim zmiany otoczenia i byłam głodna nowych doświadczeń, nowej wiedzy, którą mogłabym czerpać od innych trenerów, może troszeczkę innej filozofii koszykówki, innego poprowadzenia. Faktycznie przyszła wtedy oferta, która była pierwsza i ostatnia, bo po prostu nie rozważałam żadnych innych. To była oferta z Pruszkowa, to był Lider Pruszków, od trenera Arka Konieckiego, którą przyjęłam bez wahania. Trener Koniecki był dosyć specyficznym trenerem w moich czasach.
Ze względu na lekką złą famę tego trenera, ale nie pod względem osoby, tylko pod względem praktyk treningowych.
Miał pseudonim tyrana i rzeźnika, który wyciskał z zawodników ostatnie resztki potu i faktycznie tak było. Na treningach nie było łatwo, ale ja zawsze byłam tytanem pracy. Ja byłam po prostu przyzwyczajona
i też trener Orczyk, mój poprzedni trener w Rybniku też był tytanem pracy i ja lubiłam ten reżim treningowy. Dobrze przygotowałam się do tego sezonu w Pruszkowie, więc nie mogę powiedzieć, że coś mnie zaskoczyło. Na pewno mnie nic nie zaskoczyło, a kondycyjnie uważam, że dałam radę. Uważam ten sezon jako chyba jeden z najlepszych w mojej karierze. Bardzo dobrze się wtedy czułam. To co też było fajne wtedy, że zespół z Pruszkowa był naprawdę zbudowany na mocno wyrównanym poziomie. Nas było dwanaście zawodniczek do grania i każda z nas mogła wejść na boisko i zrobić różnicę. Bardzo fajne też było to, że trener Koniecki traktował nas wszystkie równo. Jeżeli któraś pokazywała w danym momencie lepszą formę po prostu dostawała szansę gry. Faktycznie byłyśmy fajnym kolektywem wtedy bo bardzo dobrze się rozumiałyśmy i miałyśmy świetną chemię po za boiskiem. Uważam, że to była dobra drużyna.
Czyli znowu ta Warszawa troszkę przyciąga, bo odmówiłaś Łomiankom ale jesteś w Pruszkowie. Znamy Twój dzień na poziomie liceum, znamy Twój dzień na poziomie tej koszykówki pomiędzy seniorską, a tą jeszcze juniorską. Jak wygląda dzień osoby, która ma już kontrakt? Szkoła to powiedzmy gdzieś na drugi plan, bo ekstraklasa wymaga jednak tego, że tych treningów jest dość dużo i trochę nie ma czasu. Jak to wygląda dzisiaj z Twojej perspektywy, taki dzień zawodniczki ekstraklasy?
W Pruszkowie było o tyle ciekawie, że to był mój pierwszy sezon kiedy ja się już nie uczyłam, bo
w Rybniku chodziłam jeszcze na studia. Natomiast w Pruszkowie tak naprawdę naszym zadaniem
i w ogóle zadaniem zawodników w czasie pozatreningowym i pozameczowym jest po prostu dbać
o siebie i prowadzić taki styl życia, który będzie możliwie jak najbardziej regenerujący dla organizmu.
Pruszków to takie miejsce troszkę odosobnione jakby w tym koszykarskim świecie, bo tamten klub dbał tam o wszystko. Mieszkanie było tam idealne i warunki dookoła były idealne, co mogło być takim zaskoczeniem po wyjeździe z Rybnika.
Tak. Faktycznie ten klub w Pruszkowie był na tamte czasy dosyć unikatowy. Myślę, że wynikało to z tego, że nasz ówczesny trener miał takie amerykańskie wzorce i on wychodził z założenia, że im lepiej zawodnik, zawodniczka czują się po za boiskiem, tym bardziej efektywni będą na boisku. Jakby zadowolenie personalne, życiowe przełoży się na ich poziom gry, bo zawodnik nie może być zamącony problemami, z którymi codziennie musi się zmierzyć. Faktycznie mieszkałyśmy wszystkie razem, na zamkniętym osiedlu i ten poziom był bardzo, bardzo wysoki. Naprawdę spędziłyśmy tam bardzo fajny sezon. Patrząc na perspektywy zwrotu z koszykówki w tamtym czasie, czy było to właściwe myślę, że prezes dużo ryzykował. Nie mi to oceniać, czy tak trzeba było, czy musiałyśmy żyć na takim poziomie.
Ja z perspektywy zawodnika cieszę się, że coś takiego mogłam przeżyć, bo miałyśmy sezony, gdzie tak naprawdę liczył się każdy grosz i potrafiłyśmy na mecz do Gdyni z Rybnika jechać w nocy kuszetką, żeby
o 11:00 zagrać mecz i zaraz po meczu wrócić, gdzieś tam jedząc szybki lunch na jakieś zwykłej stacji,
a miałam sezony, gdzie wyjeżdżałyśmy bardzo luksusowym autokarem dzień wcześniej, do porządnego hotelu, gdzie dbano o nasze odzienie, żebyśmy wszystkie wyglądały spójnie. Miałyśmy bardzo fajną kolację, gdzieś dodatkowo jakieś zdrowe przekąski w trakcie podróży. Więc naprawdę ten rozstrzał jest szeroki. Czy ma to duży wpływ na jakość gry zawodnika? Może nie do końca, aczkolwiek jest to ważny element. Patrząc z perspektywy czasu uważam, że później mamy taką historię, że niektórzy zawodnicy do pewnego poziomu się przyzwyczajają i faktycznie jak przyjdzie im grać w klubie o troszeczkę gorszym poziomie ciężko im się z tym pogodzić.
To był pierwszy odcinek z serii „Dachowski pyta”. Co Karolina robiła i jak wyglądało życie po koszykówce
w Pruszkowie dowiecie się z kolejnego odcinka. Do zobaczenia.
O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?