Stefan Batory – Trzeba zbankrutować S01E19

Stefan Batory – Trzeba zbankrutować S01E19
 Spreaker
Podcasts
 Google
Podcasts
 Apple
Podcasts
 Spotify
Podcasts

Opis tego podcastu:

Jak powstają pomysły na biznes?

Przedsiębiorca, biegacz, ultramaratończyk. Twórca m.in. platformy Booksy, z której korzystają miliony osób na całym świecie.
Jak wspomina maratony piaskowe? Jakie błędy popełniał w przebytych maratonach? Jakie były początki jego startupów? Jak zwiększać obroty firmy bez konieczności zwiększania kadry? Skąd bierze pomysły na dobry biznes? Czy tworząc Booksy, myślał o „dużych” przedsiębiorcach? Czy Polacy chętnie korzystają z aplikacji? Jakie prognozy przewiduje dla Booksy? Jak wygląda „polski sen” w Ameryce? Jak budować dobry zespół w biznesie?

Inspirująca rozmowa o sportowej pasji, biegach pustynnych, pokorze, ambicjach oraz trudach i blaskach własnego biznesu.

Transkrypcja podcastu:

Michał Dachowski: Ja Was serdecznie witam. To już jest dziewiętnasty odcinek serii Dachowski Pyta. A dzisiaj gość bardzo nietypowy, bo pierwszy raz nie będzie kompletnie związany z rehabilitacją. Treningiem może trochę. Treningiem motorycznym myślę, że też bardzo mało. A więc moim gościem jest…

Stefan Batory: Stefan Batory, witam wszystkich.

Czym się zajmujesz? Dzisiaj.

Dzisiaj zajmuję się umawianiem wizyt pomiędzy klientami i pacjentami, a salonami fryzjerskimi, kosmetycznymi i masażu, i fizjoterapii.

Ale no co, nie powiedziałeś, że odbierasz telefony?

Nie, nie odbieram telefonów. Robimy to w sposób w pełni zautomatyzowany i cyfrowy pod postacią aplikacji, która nazywa się Booksy.

Ok. To dzisiaj. A ja chcę zacząć od tego, co było kiedyś. Bo Ty dużo biegałeś?

Tak. Dziesięć lat temu ważyłem dziewięćdziesiąt dziewięć i pół kilo. I wtedy stanąłem na wadze, po wielu latach przerwy, bo ja się nigdy nie ważyłem. Znaczy nigdy. Gdzieś tam pomiędzy studiami i później kilkoma pierwszymi latami pracy zawodowej po prostu się nie ważyłem. Tak powolutku tyłem. Co jakiś czas kupowałem nowe ubrania, ale to było w taki bardzo płynny sposób. I jak mi się zużywały stare, to kupowałem nowe, przymierzałem je i jakby nigdy sobie nawet nie zdawałem sprawy z tego, że te nowe są za każdym razem coraz większe. Bo jakoś nieszczególnie zwracałem uwagę na rozmiar nawet. i któregoś dnia stanąłem na wadze, i zobaczyłem, że jest dziewięćdziesiąt dziewięć i pół kilo, co mnie przeraziło, bo na studiach jeszcze ważyłem sześćdziesiąt. A jak brałem udział w zawodach judo to się łapałem do kategorii do sześćdziesięciu kilo, w kategorii do sześćdziesięciu kilogramów. Czyli tam pięćdziesiąt osiem i pół, pięćdziesiąt dziewięć miałem. Więc nagle wiesz czterdzieści kilo plus, t po dziesięciu latach od ukończenia studiów. I to był po prostu szok.

I dlatego zacząłeś biegać?

W dużym uproszczeniu, tak. Tam była jeszcze po drodze rozmowa z moim przyjacielem, kolegą ze studiów i później wieloletnim też współpracownikiem Gawłem Bogutą. Razem pracowaliśmy wtedy i w trakcie przerw lunchowych wychodziliśmy do takiego centrum handlowego, które było najbliżej naszego biura. Ja zazwyczaj ustawiałem się w kolejce po kebab, do chińczyka, na pizze. A Gaweł, w związku z tym, że on już wtedy biegał, to on zawsze się bardziej świadomie odżywiał. Nie zawsze super zdrowo, ale od czasu do czasu stawał w kolejce do baru sałatkowego. I któregoś dnia stanąłem w kolejce za nim. A on popatrzył na mnie taki zdziwiony i mówi: „A tobie co się dzisiaj stało?”. No i opowiedziałem mu tą historię, że wczoraj waga dziewięćdziesiąt dziewięć i pół kilo. I zamówiłem tą sałatkę. Później usiadłem z nim przy stoliku, i strasznie się męczyłem jedząc tą sałatkę, bo ja generalnie lubię zjeść tłusto, słodko, słono.

Do tej pory?

Do tej pory, tak. Znaczy już troszkę się nauczyłem jeść zielone, ale kiedyś nawet jak chodziliśmy na obiady do znajomych, do rodziny i ludzie tam podawali półmiski, i one krążyły, to ja zawsze ziemniaki i mięso z tych półmisków chętnie ściągałem. A jak mi dawali jakieś sałaty, sałatki, surówki to trochę żartowałem i mówiłem, że zielone mi szkodzi. I tego nigdy nie nakładałem, albo prawie nigdy. No i Gaweł wtedy jak zobaczył jak się męczę z jedzeniem tej sałatki, to mówi tak: „Wiesz co Stefan? Ty się może nie katuj jedzeniem sałaty, tylko zacznij biegać”. Ja mu powiedziałem: „Ale bieganie to nie dla mnie wiesz?”. Ja jakby nie za bardzo lubiłem biegać. Gdzieś tam w szkole średniej kiedyś miałem taki krótki epizod, że wystawiał mnie nauczyciel od WF-u na zawody, bo  byłem w miarę szybki, ale jakby nie przykładałem się do treningu, nie lubiłem się męczyć. A poza tym, wydawało mi się, że to bieganie to jest takie bez sensu.

To co osiągnąłeś w bieganiu?

W szkole średniej?

Nie. Co ogólnie osiągnąłeś w bieganiu. Bo dużo miałeś sukcesów z tego co wiem, czasy też były dobre.

Nie wiem, czy to nazwać sukcesami, bo jestem i byłem cały czas amatorem, tak? Ale pobiegłem kilka maratonów poniżej 3,0, 2,50, 3,03 to moja cały czas niestety aktualna życiówka. Przymierzałem się już do łamania 2,48 i byłem gdzieś blisko tego. Byłem chyba w formie, żeby to złamać, ale popełniłem kilka błędów takich żywieniowo organizacyjnych przed startem i wszystko się wtedy posypało. Trzy razy Maraton Piasków ukończyłem.

Właśnie to jest fajna historia. Jakbyś tam o tym, Maraton Piasków to coś co, chyba większość osób w Polsce w ogóle nie wie o co chodzi.

I wtedy tak naprawdę zacząłem korzystać z fizjoterapeutów. Wtedy się tak naprawdę dowiedziałem kim jest i co robi fizjoterapeuta. Bo przygotowując się do Maratonu Piasków, musiałem bardzo mocno zwiększyć kilometraż i biegałem po sto, sto czterdzieści kilometrów tygodniowo. I zacząłem mieć problemy wtedy pierwszy raz ze ścięgnami, z Achillesem i z mięśniami. A Maraton Piasków to taka nietypowa formuła zawodów. Jest to tak zwana wieloetapówka. Sześć etapów, dzień po dniu. W sumie dwieście pięćdziesiąt kilometrów, z plecakiem, w którym trzeba nieść na plecach jedzenie, cały ekwipunek, ubrania, śpiwór, wszystko co nam jest potrzebne.

Czyli co z piętnaście kilo? Na plecach jest?

Za pierwszym razem miałem dwanaście. Za drugim udało mi się to odchudzić do dziesięciu, a trzeci raz jak startowałem miałem już tylko osiem kilo. Bo nauczyłem się czego już tam nie muszę mieć. Za pierwszym razem zabrałem za dużo jedzenia, bo w regulaminie obowiązkowo każdy musi mieć co najmniej dwa tysiące kilokalorii. A ja za pierwszym razem chyba zabrałem dwa trzysta, albo dwa czterysta. Bo szacowałem, że dzienny deficyt będę miał i tak na poziomie od sześciu do ośmiu tysięcy. I pomimo tak olbrzymiego deficytu, ja nie byłem w stanie tego wszystkiego zjeść. Organizm był tak zmęczony, że ja później i tak dźwigałem w plecaku, ostatniego dnia, jedzenie, którego nie zjadłem przez cały tydzień, jak tam…

Nie chciałeś tego wyrzucić?

Nie, nie chciałem wyrzucić, bo mi się wydawało, może następnego dnia będę głodny, może następnego dnia dam radę to zjeść, ale nie dawałem rady. Więc tak naprawdę, po pierwszym starcie zdałem sobie sprawę z tego, że można tak naprawdę tego jedzenia zabrać dokładnie dwa tysiące i wcale nie muszę dźwigać więcej. A dwa kilo różnicy, jak się biega po piasku, to już robi ogromną różnicę, bo się człowiek mniej w piasek zapada. Tam jest też bardzo dużo podbiegów, podejść, bo jakby ludziom się kojarzy pustynia tylko z piaskiem i z wydmami, tak? Ale tam są też takie spore góry, które Arabowie nazywają Dżebelami. I pewnie jedna trzecia trasy, tego Maratonu Piasku, właśnie przebiega takimi grzbietami, czy graniami tych Dżebeli. I trzeba najpierw się na nie wspiąć i czasem taka wspinaczka zajmowała godzinę, albo półtorej.

To te sześć dni to ile to kilometrów?

To było dwieście pięćdziesiąt kilometrów, więc średnio wychodziło troszeczkę ponad maraton dziennie.

Czym to przypłaciłeś? Co było zniszczone po tym maratonie?

Co było zniszczone?

Bo ja jedna rzecz wiem, ale może coś jeszcze.

Za pierwszym razem miałem trochę zniszczone, obtarte plecy, bo okazało się, że kluczowe jest też dopasowanie plecaka tej całej uprzęży, wszystkich pasków, paseczków, zameczków. I miałem, i ramiona lekko obtarte, i tutaj…

Plecy?

Plecy na dole. Ale po pierwszym dniu już poprawiłem, zmieniłem ułożenie rzeczy w plecaku. Bo okazało się, że to też jest kluczowe. Jakby na co dzień człowiek sobie z tego nie zdaje sprawy. Jakby miał przebiec dziesięć kilometrów to pewnie też by nie zrobiło to większej różnicy, ale jak biegniesz już czterdzieści kilometrów, to, to zaczyna w każdym miejscu uwierać. I nauczyłem się jakby tak układać rzeczy w plecaku, żeby ten plecak jak najmniej…

Przeszkadzał.

Wpadał w wibracje, przeszkadzał, bo on się jakby spasował z moim rytmem biegu, z moim ciałem. Więc to była taka jedna z rzeczy…

Ja jeszcze słyszałem o paznokciach.

Tak. Straciłem kilka paznokci. Miałem jeden wielki odcisk chyba pod lewą stopą, gdzie po prostu cały płat skóry mi niemalże odpadł. No i pewnie kilkanaście, żeby nie powiedzieć dwadzieścia kilka takich mniejszych odcisków i bąbelków, które tam codziennie nabrzmiewały tym płynem, nie wiem czy to jest osocze, czy jakiegoś… Jakoś to się nazywa. I tam codziennie w tym namiocie medycznym, oni nam przebijali te odciski. Wypuszczali ten płyn, żeby zeszło ciśnienie i żeby dawało się następnego dnia biec. I jeszcze tempowali nam, czyli oklejali takimi specjalnymi, super cienkimi plastrami, żeby tam, gdzie już mieliśmy czasem powycinane te odciski, te bąble, żeby z kolei żywa skóra, która była pod spodem, żeby to nie bolało.

To poniżej trzech godzin to maraton powiedzmy, że to jest bardzo dobry wynik. I można Cię nazwać doświadczonym biegaczem. Jakie błędy popełniałeś na początku? Z perspektywy czasu. Czego nie robiłeś, a co dzisiaj robisz? Co ci pomaga.

Wiesz co, paradoksalnie, na początku tych błędów nie popełniałem. Na początku byłem bardzo ostrożny i podchodziłem bardzo asekuracyjnie, więc jakby nie forsowałem tempa. Zaczynałem spokojnie i pierwsze chyba trzy lata, czy cztery lata maratonów ja miałem co start to życiówka. I zawsze biegałem negative split. Czyli zaczynałem wolniej pierwszą połowę o minutę, dwie i w drugiej przyspieszałem i miałem siłę, żeby przyspieszyć. I w miarę dobrze się czułem jak kończyłem te maratony. Natomiast, jak gdzieś tam taka żyłka ścigania się włączyła i zacząłem bardziej agresywnie podchodzić do startów i do treningów, to wtedy zacząłem więcej błędów popełniać. Na początku jakby byłem bardzo ostrożny, bo wszyscy mi mówili: „Musisz wszystko przetestować, musisz przetestować buty, skarpety, koszulkę, spodenki, żele, jedzenie, nawadnianie, żeby się nauczyć i tak dalej”. I po trzech, czy czterech takiego biegania, gdzie nie miałem żadnych wpadek, z jednej strony zacząłem mocniej cisnąć, a z drugiej strony zaczęło mi się wydawać, że ja to już jestem niezniszczalny, że mój brzuch to wszystko toleruje, że nic mi nie zaszkodzi, że byle jakie żele kupię, to i tak je przyswoję, i będę miał siłę żeby biec. I wtedy się zaczęły pojawiać błędy.

To jaki błąd? Taki najbardziej, który do tej pory pamiętasz?

Wiesz co, no między innymi ten maraton, gdzie szykowałem się na łamanie 2,48, to wtedy jakby błąd żywieniowy popełniłem. Już tam nie będę wnikał w szczegóły, ale mówi się, że nie wolno przed maratonem, jakby już nic zmieniać, tak? Że to co ćwiczyliśmy, co jedliśmy przed treningami, przed poprzednimi maratonami i działało. A ja jakby zaryzykowałem, pomyślałem, będę miał ekstra Power, będzie mi się lepiej biegło i to mi bardzo zaszkodziło. I później już od ósmego kilometra nie byłem w stanie żeli brać. Bałem się po prostu, że będę miał duże problemy i jakby całe pozostałe trzydzieści dwa, czy trzydzieści trzy kilometry biegłem właściwie na pusto, a wiadomo, że gdzieś tam po tym dziesięciu, piętnastu kilometrach spala się cały glikogen, dobrze mówię, tak?

Też.

Glikogen i te wszystkie łatwo dostępne cukry i ciężko tutaj myśleć o zrobieniu dobrego wyniku, bo jak człowiek nie jest w stanie ani izotonika wypić, ani łyknąć żelu.

Wspomniałeś kiedyś taką fajną rzecz u mnie na zabiegu, jak byłeś na rehabilitacji, że łatwiej jest coś zrobić dwie godziny, niż sześć godzin, więc dlaczego biegają po sześć, jak można dwie?

To jest oczywiście kwestia przygotowania. Natomiast jakby bieganie maratonu sześć godzin, to jest zupełnie inne bieganie, bo wtedy człowiek cierpi sześć godzin, a nie dwie godziny. I trochę jest tak, że, i ten, który biegnie dwie godziny, i ten, który biegnie sześć godzin biegnie na maksimum swoich możliwości. Więc i jeden, i drugi zawodnik męczy się relatywnie tak samo mocno. To znaczy tak samo mocno mu serce bije, tak samo się poci, i tak samo cierpi, tak samo go boli. I tylko jednego boli dwie godziny, a drugiego boli sześć godzin. I w tym sensie, ja kiedyś żartowałem z kilkoma kolegami, z którymi biegaliśmy, że generalnie, żeby szybciej biegać trzeba szybciej biegać. Bo zresztą na Maratonie Piasków tak samo mówiliśmy to, Gaweł takie zdanie powiedział, że żeby szybciej biegać na Maratonie Piasków trzeba szybciej biegać, bo się szybciej przybiega do mety, kładzie się w namiocie i się dłużej odpoczywa. I następnego dnia ma się więcej sił na kolejny etap. I trochę podobnie jest w bieganiu maratonów. Opowiadał mi kiedyś wybitny polski maratończyk, o rany zapomniałem jego nazwisko. Teraz mieszka, rekordzista Polski.

Chrzost.

Nie, nie Chrzost. Niemczyk, aż wstyd, że zapomniałem teraz…

Ja też nie pomogę.

Nazwisko.

Zaraz nam kibice tu powiedzą.

W każdym razie opowiadał, bo on wygrywał maraton w Wiedniu kilka razy i powiedział, że organizatorzy zaprosili go w rocznicę, nie pamiętam czy dwudziestą, czy trzydziestą maratonu w Wiedniu i on tam pobiegł tak rekreacyjnie z żoną. I żona biegła sześć godzin i on wtedy powiedział, że on kompletnie nie był przygotowany do biegnięcia maratonu sześć godzin. Że on jakby żywieniowo tego nie przemyślał. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że żeby biec maraton przez sześć godzin, no to tam już trzeba jakiegoś banana zjeść, jakąś czekoladę, no coś do tego żołądka włożyć, bo inaczej człowiek kompletnie nie ma siły żeby biec. A on gdzieś z tyłu głowy mając takie wyczynowe bieganie maratonów w dwie godziny dziesięć minut chyba, bo to była jego życiówka. To wiedział, że tam jeden żel, dwa razy popije izotonik i właściwie to wystarczy, żeby przebiec maraton. Zresztą elita jak biega półmaratony w okolicy tam godzina i kilka minut, to oni już w ogóle nic nie muszą jeść. Oni są w stanie to tempo utrzymać przez godzinę.

Bo szybciej biegają niż cała reszta.

Dokładnie.

Kiedy zacząłeś bawić się biznesem?

Bawić się to może bardzo ryzykowne słowo, bo ja się nigdy nie bawiłem

Dobra ok. Źle pytanie zadałem, bo wiem jaką masz tam historię poprzednich biznesów. Dlatego powiedziałem bawić się, bo tak to się chyba skończyło.

Myślałem, że w kontekście startupów zadałeś to pytanie, bo często ludzie też krytykują całe środowisko startupowe i mówią, że to jest zabawa i że niepoważnie, że jakby ci founderzy niepoważnie podchodzą do budowania startupów. Że dla nich to jest bardziej life style i że powinni budować firmę a nie startupy. Więc ja po wielu latach prowadzenia swoich pierwszych firm dowiedziałem się, że robiłem startupy. Tylko nie wiedziałem wtedy, że to się nazywa startup.

Bo nie było tego słowa chyba jeszcze.

Może tak. Ale pierwszą firmę założyłem dokładnie dwadzieścia lat temu w styczniu 2000 roku. Założyliśmy ją w ośmiu. Wtedy odeszliśmy z takiego portalu Ahoy.pl, którego pewnie już dziś nikt nie pamięta.

Było.

Ale to był jeden z pierwszych portali, wtedy jeszcze konkurowaliśmy z raczkującą Wirtualną Polską, Onetem, które istniały, nie wiem, może rok, dwa dłużej, ale jeszcze wtedy nam się wydawało, że będziemy mogli wygrać. Wtedy też był taki projekt Arena.pl. O2.pl, które przejęło wiele lat później Wirtualną Polskę.

Do tej pory jest.

Tak i dzisiaj właściwie o2 stało się Wirtualną Polską. I wtedy odeszliśmy w ośmiu z tego portalu Ahoy.pl. pomyśleliśmy, że bardzo szybko i łatwo zostaniemy milionerami, bo nam się wydawało, że prowadzenie firmy, to właśnie będzie bardzo fajna rzecz. I szybko zderzyliśmy się, bardzo fajna rzecz i łatwe pieniądze. I bardzo szybko zderzyliśmy się z rzeczywistością. Okazało się, że wcale nie jest tak fajnie i tak łatwo. Trzech kolegów, którzy mieli prowadzić biznes odeszło do pracy do banku, do operatorów telekomunikacyjnych. Zostało nas pięciu programistów. I wtedy tak naprawdę pierwszy raz poczułem na sobie odpowiedzialność, bo pozostałych czterech kolegów popatrzyło na mnie i powiedziało: „Stefan, to może ty zostaniesz prezesem i nas poprowadzisz?”. No i ja się wtedy trochę naiwnie zgodziłem. Bo gdybym wiedział co mnie będzie czekało, to chyba bym wtedy nie powiedział: tak.

To co czeka młodego biznesmena na początku? Z czym Ty się zderzyłeś?

Wiesz co? Ja mam nadzieję, że to nie czeka nikogo i że jestem naprawdę…

Nie no czeka wszystkich, bo ja też jestem tego zdania, że prowadzenie firmy to nic prostego i to jest 24h na dobę.

Ale to co wtedy mnie czekało, bo to był sam początek kryzysu, tak zwanego po boomie dot-comowym, tak? Gdzie wyceny wszystkich firm internetowych w Stanach były nadmuchane i to cała bańka internetowa pękła na początku 2000 roku. I na dźwięk słowa Internet wszyscy po prostu uciekali i nie chcieli robić żadnych projektów. Więc my przez dwa lata narobiliśmy prawie dwieście tysięcy długów. Nie mieliśmy żadnych klientów, żadnych projektów.

To czym się ta firma zajmowała?

Robiliśmy strony internetowe i projekty internetowe. Wierzyliśmy w to, że Internet będzie super narzędziem, że zrewolucjonizuje to, jak działają firmy, jak się komunikują. Chcieliśmy robić pierwsze serwisy komersowe, bo wtedy praktycznie nie było w Polsce serwisów komersowych. Jakieś narzędzia dla firm, intranety, systemy do obiegu dokumentów. Wierzyliśmy, że Internet będzie takim lepszym faxem, lepszym telefonem. Jeszcze wtedy ciężko było tak bardzo precyzyjnie powiedzieć jak on zrewolucjonizuje świat, bo dzisiaj to wszystko nam się wydaję oczywiste.

Oczywiste, tak.

Ale wtedy nie było jeszcze tego typu narzędzi.

Uważasz, że byłeś za wcześnie?

To chyba nie jest tak, że byliśmy  za wcześnie, bo technologia i rynek były do tego gotowe, tylko z kolei jak przychodzi kryzys, to wszyscy zaciskają sakiewki, zamykają portfele  i czekają co się będzie dalej działo. I to był większy problem, niż to, że byliśmy za wcześnie. I naprawdę gdzieś tam z wielkim trudem zdobywaliśmy pojedyncze projekty, które w dodatku robiliśmy poniżej kosztów. A robiliśmy je, żeby zdobyć referencje, bo też duże firmy nie chciały z nami pracować, ani nam powierzać poważniejszych projektów, bo się bały po prostu młodego zespołu, który nie ma  doświadczeń, który nie ma żadnych referencji. A do tego wszystkiego jeszcze był kryzys. Więc jakby to była taka zaciskająca się pętla, którą mieliśmy na szyi.

To ile lat ta pętla się zaciskała?

Ta pętla się zaciskała dobre dwa lata. I wszyscy znajomi, wszyscy przedsiębiorcy, których znałem, wszyscy mi radzili, żebym zamknął tą firmę. Odciął się od długów, bo to była Sp. z o.o. W związku z tym jako założyciele i udziałowcy jakby nie odpowiadaliśmy za te długi, z formalnego punktu widzenia. Natomiast ja nie chciałem tak tej firmy zostawiać. Bo kupowaliśmy komputery od ludzi, bo wynajmowaliśmy biuro od człowieka, bo zatrudniliśmy wtedy, to też było strasznie naiwne, zatrudniliśmy chyba dwóch, czy trzech pracowników, którym nie byliśmy w stanie płacić pensji. I gdzieś tam zalegaliśmy im z wypłatami po trzy do sześciu miesięcy nawet. A my jako założyciele nie braliśmy praktycznie żadnych wynagrodzeń. Dosłownie po sto kilkadziesiąt, dwieście złotych miesięcznie braliśmy wynagrodzeń. I to wystarczało mi na kupowanie i jedzenie ziemniaków przez sześć dni w tygodniu.

Ale tą firmę chyba zamknąłeś z tego co ja wiem, tak? No jakby nie przetrwała?

Nie, przetrwała. Ta firma przetrwała. Udało nam się wyjść z kryzysu. I nie dość, że przetrwała to była jedyna polska firma, którą Deloitte sklasyfikował w swoim rankingu pięćdziesięciu najszybciej rosnących spółek w Europie Środkowej i Wschodniej, przez siedem lat z rzędu. Nie było drugiej takiej polskiej firmy w Polsce, która by siedem lat z rzędu tak szybko rosła jak my.

Ale dzisiaj już jej nie ma?

Nie, jest notowana na rynku New connect na giełdzie papierów wartościowych. Więc dosłownie kilka miesięcy przed odejściem z Eo Networks, jeszcze wprowadziliśmy ją, razem z moim byłym wspólnikiem na giełdę w Warszawie.

Czemu się odchodzi z takie firmy, która jest perspektywiczna nazwijmy to?

Wiesz co, z kilku powodów. Ja wtedy, bo Software House, czyli firma, która pisze oprogramowanie na zamówienie, ma taki problem, że żeby co roku rosnąć dwu, albo trzy krotnie, musi zatrudnić dwa, albo trzy razy więcej osób. Więc to się ciężko skaluje, bo jak już masz pięćdziesiąt osób, to musisz zatrudnić kolejne pięćdziesiąt, żeby podwoić obroty w kolejnym roku. Jak masz sto, to musisz znowu zatrudnić kolejne sto osób, żeby podwoić obroty. I jak doszliśmy już do dwustu kilkudziesięciu pracowników, ja nie wyobrażałem sobie, że zatrudnimy kolejne dwieście pięćdziesiąt osób w ciągu roku. Trzeba byłoby zmieniać biuro, trzeba byłoby jakby wszystko w firmie zmieniać, całą strukturę zarządzania. I ja nie byłem wtedy na to gotowy. I zacząłem się zastanawiać, czy jest jakiś inny model biznesowy, jakiś inny sposób zbudowania dużej firmy, w której można podwajać i potrajać co roku obroty, ale nie trzeba podwajać liczby pracowników. I wtedy, jeszcze w ramach tamtej firmy uruchomiliśmy itaxi, czyli aplikacje do zamawiania taksówek, bo wydawało się, że tam model biznesowy będzie bardzo łatwy i bardzo prosty. Tak jak naiwnie dwanaście lat wcześniej, jak zakładaliśmy pierwszą firmę naiwnie myśleliśmy, że szybko zostaniemy milionerami, to tak samo myślałem, że itaxi błyskawicznie odniesie sukces. Zmonopolizujemy ten rynek w Polsce. Wtedy nie było jeszcze Ubera, nie było Freenow, nie było Bolta. Więc jakby sukces…

No i Mytaxi nie było.

Mytaxi, które się teraz Freenow nazywa.

Tak.

Tak. No i uruchomiliśmy aplikację. Na pomysł wpadłem w październiku 2011 roku. A w lutym 2012 uruchomiliśmy w wersji beta z pierwszymi chyba dwudziestoma kierowcami w Warszawie.

Skąd się taki pomysł bierze? Bo to jest ciekawe. Skąd jakby jesteś w stanie wymyśleć nagle: o super, dzisiaj będą taksówki przez telefon. Siedzisz i niechcący, czy to jest analizujesz rynek, bierzesz do badania i: no dobra teraz trzeba zrobić to, bo to już było, a to jest gdzieś w Niemczech, czy tam w Stanach i to musi zadziałać w Polsce.

Ani tak, ani tak. To znaczy nie wiedziałem wtedy absolutnie o tym, że nawet Uber istnieje i gdybym zrobił lepszy research, to bym pewnie już wiedział, że istnieje Uber i wiedziałbym żeby tego nie robić. Więc z jednej strony błogosławieństwo i głupota, że nie zrobiłem researchu. Błogosławieństwo w tym sensie, że gdybym go zrobił, to może bym się przestraszył i tego projektu nigdy nie uruchomił. Głupota, bo z kolei też porwałem się na coś, co okazało się dużo trudniejsze, niż myślałem. Z drugiej strony to też nie było tak jak w tej kreskówce Pomysłowy Dobromir, że nagle pink, jakaś żarówka i ja wiedziałem co zrobić i jak zrobić. To był raczej proces. Był też taki moment, jak zaczęły mi się różne pomysły gdzieś tam w głowie syntetyzować, rodzić. Znalazłem takie dwie aplikacje w Polsce. Jedna się nazywała Chcętaxi, druga Złaptaxi. I jak je zobaczyłem to byłem tak zły, że ich nawet nie otworzyłem. I przez dwa, czy trzy miesiące ten mój projekt po prostu leżał gdzieś tam w szufladzie, w głowie, bo byłem przekonany, że już są dwie takie aplikacje, to nie ma sensu jako trzecia wchodzić na rynek, bo one za chwilę wybuchną. I minęły dwa, czy trzy miesiące i któregoś dnia zdałem sobie sprawę z tego, że tam się nic nie dzieje, nikt nie mówi o tych aplikacjach. To ja zobaczę w ogóle co to za aplikacje. I jak je ściągnąłem to wtedy był wiesz taki moment, jak je otworzyłem okazało się, że to nie były aplikacje do zamawiania taksówek, to były aplikacje, które lokalizowały cię, w jakim jesteś mieście i wyświetlały ci listę numerów telefonów do korporacji w danym mieście i mogłeś zadzwonić do tej korporacji.

Czyli ponownie zły research?

Tak, ponownie zły research, który tym razem opóźnił realizacje tego projektu. Ale to był proces. I to była jakby jakaś tam liczba jakby przypadków i problemów, które w pewnym momencie się połączyły. I bardzo podobnie później było z Booksy. To było tak, że mieliśmy już, z Konradem Howardem moim wspólnikiem, doświadczenia też wynikające z  itaxi, z problemów, które nam sprawiły korporacje taksówkowe, które blokowały kierowców i nie pozwalały im dołączyć do naszej aplikacji. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że jest duży potencjał w tak zwanych Market place, czyli rozproszonych rynkach, gdzie jest wielu klientów, wielu dostawców, trochę tak jak Allegro, tak? Że jest wielu drobnych dostawców, wielu drobnych klientów i się tworzy coś w ramach galerii handlowej. I to po angielsku nazywa się Market palce, czyli takim po prostu rynkiem. Właściwie można to porównać do takich średniowiecznych rynków, gdzie kupcy się zjeżdżają, klienci przychodzą i wszyscy się w jednym miejscu spotykają. I wiedzieliśmy, że jest duży potencjał w takich projektach typu Market place. Z drugiej strony, ja miałem wieczny problem, żeby się do Ciebie umówić, bo biegałem wieczorem. W nocy już nie chciałem, bo kończyłem moje treningi o dziesiątej, jedenastej w nocy. Nie chciałem już do Ciebie o tej porze dzwonić, nie chciałem Ci też smsów o tej porze  wysyłać. Bo sam nie lubię, jak mi ktoś wysyła smsa o jedenastej w nocy. Bo jak już mam ten telefon odłożony i słyszę smsa to po niego sięgam, a później jeszcze godzinę, albo dwie spędzam, a bo jeszcze poczta przyszła, albo jakieś wiadomości na Messengerze, na Whatsappie. A zobaczę co jest na Facebooku. I nagle z niewinnego smsa ja spędzałem dwie godziny na telefonie, więc nie chciałem Ci tego samego robić.

Czyli Booksy było potrzebą Twoją już? Ale taxi nie było?

Nie, ale itaxi też było. itaxi też się wzięło z moich wyjazdów, bo ja prowadząc Eo Networks dużo podróżowałem. I to był taki jakby kamyczek, który uruchomił tą lawinę myśli. I dokładnie tak samo było w przypadku Booksy. I to nas połączyło. To znaczy w pewnym sensie, ja sobie teraz to uświadomiłem, ale ja  Booksy wymyśliłem dzięki Tobie.

Więc tak jakiś procent na pewno udziałów powinienem mieć, ale kurczę nic nie ma. Ale to nie ważne. Do tego dojdziemy na samym końcu. Znaczy nie mogłeś się umówić. Pomysł Booksy był kierowany tylko do fizykoterapeutów na początku?

Ty byłeś tym przyczynkiem, który uruchomił tą lawinę myśli, a ja później dużo rozmawiałem ze znajomymi. Ale też w pewnym momencie z kobietami, bo uświadomiłem sobie, że właściwie każda branża, która pracuje rękoma, tak? No bo czy to jest fizjoterapeuta, czy masażysta, który ma zajęte ręce, często jakaś tam oliwka, czy coś innego. Nie może nawet tego telefonu odebrać. Później sobie uświadomiłem, że to samo dotyczy fryzjerów, jak koloryzują włosy, nakładają jakieś farby, strzygą, trzymają w ręku nożyczki. I to samo dotyczyło, nie wiem, manikiurzystek. To samo dotyczyło jeszcze wielu, wielu innych, panie, które robią make up. Make up permanentny, brwi, rzęsy i tak dalej. Więc tam okazało się, że jest cała masa różnych branż, w których problem jest ten sam. Z jednej strony usługodawcy mają zajęte ręce wykonując jakieś zabiegi, czy usługi dla swoich klientów. Z drugiej strony, klienci, którzy siedzą u nich w fotelu, albo leżą na stole nie lubią jak ta usługa jest przerywana. Jak ten usługodawca cały czas tam odbiera te inne telefony, bo nie mają takiego poczucia, że oni są najważniejsi. Z trzeciej strony ci, którzy się próbują dodzwonić frustrują się, że…

Ktoś nie odbiera.

Nie odbiera telefonów. Albo po godzinach, bo też to co widziałem, że było problemem u mnie, aczkolwiek wtedy się zastanawiałem, czy ja jestem jakiś dziwny i inny, czy to jest pewien szerszy problem. Że na przykład kończyłem trening o dziesiątej w nocy i jak wracałem i mnie bolała łydka, no to chciałem następnego dnia najwcześniej jak się da do Ciebie przyjść, żebyś rozmasował, albo powiedział mi, nie biegaj przez tydzień, bo tam coś nadrywasz i to musi sobie, musi się zagoić. A przecież my dzwoniliśmy do siebie czasem przez dwa, czy trzy dni, w tą i z powrotem, wysyłaliśmy sobie smsy. Ja do dziś nie zapomnę, jak któregoś dnia rano Ci wysłałem smsa, Ty byłeś zajęty, nie widziałeś go, gdzieś tam o jedenastej mi odpisałeś: przyjedź o drugiej, albo o czwartej. Ja tego smsa zobaczyłem o pierwszej trzydzieści, więc już było za późno żebym przyjechał na drugą. Odpisałem Ci, że będę o czwartej. A ty mi o trzeciej odpisałeś, że czwartą to już ktoś przede mną wcześniej odpisał i zajął. I wtedy, to był jakby ten, dosłownie jakbym miał wskazać jeden moment. To, to był ten dzień, kiedy tak się smsami wymienialiśmy. I minął kolejny dzień. I często kolejny. A czasami było tak, że ja przez cztery, czy pięć dni nie mogłem się do Ciebie umówić. Łydka już mnie przestała boleć, więc ja wracałem do treningu. Tylko tak, cztery dni bez treningów były z mojej strony zmarnowane. Ty miałeś jakąś dostępność w kalendarzu, ale nie byłeś mnie w stanie umówić. Ty nie zarobiłeś. Ja nie rozwiązałem problemu. I obaj tak naprawdę  mieliśmy jakby poczucie straty.

Jakbym miał teraz zadać pytanie przewrotnie, to dla kogo nie jest Booksy? Bo wymieniałeś jakby dużo rzeczy, które, znaczy zawodów, które mogą korzystać z Booksy. Dla kogo on nie jest? Jakie usługi nie powinny korzystać z Booksy?

Wiesz co, mamy tylko jedną zasadę. Moderujemy Booksy i jak nam się rejestrują usługi, które nie są  legalne w Polsce.

Nie miałem tego na myśli.

Ale również w innych krajach. Inaczej, są takie kraje i stany, gdzie te usługi są legalne, ale podjęliśmy decyzję, że jakby nie będziemy tego typu usługodawców, czy usługo dawczyń na Booksy umieszczali. A poza tym właściwie to każdego rodzaju biznes usługowy, który polega na tym, że ludzie się tam umawiają na wizyty, na zabiegi, na spotkania. Aczkolwiek całkiem jakby świadomie i celowo nie customizujemy, czyli jakby nie dostosowujemy Booksy do takich bardzo specyficznych zawodów, które mają jakby swoje własne wymagania, często prawne, wymagania jakieś związane, nie wiem, z przechowywaniem dokumentacji medycznej. I w tym sensie albo jest na przykład silna konkurencja na tym polu, tak jak znany lekarz w Polsce. Więc jakby to są takie segmenty rynku, których w ogóle nie adresujemy i aktywnie nigdy za tego rodzaju usługami nie idziemy. Chociaż mamy kilku może kilkunastu lekarzy, którzy korzystają z boksy. Mamy też dentystów. W Stanach Zjednoczonych mamy kościół. Można się umówić na bierzmowanie, na chrzest, na komunię. Nie pytaj mnie jaki jest w tym sens i dlaczego ktoś to robi. Mamy Spa, mamy różnego rodzaju kluby jakieś jogi, gdzie ludzie się mogą umawiać na lekcje, czy szkoły tańca. My tak jakby świadomie i strategicznie idziemy głównie za branżą, nazywamy to beauty and wellnes, tak? Czyli to, co powoduje, że ludzie się lepiej czują, lepiej wyglądają i w tym sensie fizjoterapia i masaże się gdzieś tam łapią. Do tej naszej korowej działalności. Natomiast, nawet tam jakiś warsztat samochodowy, czy myjnia samochodowa ostatnio się też zapisały. Więc jakby wszystkie biznesy, gdzie ludzie umawiają się na wizyty.

Często rozmawiając z ludźmi na temat Booksy dostaję zarzut, że to jest dla większych. Że osoby, które mają i pracują tylko jakby same, mają jednoosobową działalność gospodarczą i pracują tylko same, to nie jest dla nich, bo to bez sensu, bo i tak odbiorą telefon, czy umówią. Jak byś to obronił?

Ja myślę, że Ty będziesz najlepszą osobą, która to obroni, bo pamiętam jak do Ciebie przychodziłem w pierwszym roku, to byłeś sam, byłeś jednoosobową działalnością gospodarczą. I jak z Tobą nawet rozmawiałem wtedy o tym dlaczego nie masz recepcjonistki. To powiedziałeś, że, bo ja się nie mogłem do Ciebie dodzwonić i pytałem dlaczego nie masz recepcjonistki, bo ona by Ci wypełniła kalendarz. A Ty nie byłeś sam w stanie odbierać  tych wszystkich telefonów…

I nie byłem w stanie jej zapłacić takiej kwoty, żeby ona tylko siedziała i odbierała mój telefon.

Ani jej zapłacić. A z drugiej strony przez to, że jej nie miałeś, nie byłeś w stanie tych wszystkich telefonów odebrać i nie byłeś w stanie wypełnić swojego kalendarza. Ja też pamiętam jak przez trzy miesiące, jak już napisaliśmy Booksy, jak przez trzy miesiące za Tobą chodziłem i Cię tak za nogawkę szarpałem i Ty mi obiecywałeś, że uruchomisz Booksy. Ale zawsze coś stało na drodze, bo wyjeżdżałeś na wakacje, bo akurat, nie wiem, BLACKROLL uruchamiałeś, więc tam nigdy nie byłeś, podejrzewam, że mentalnie nawet do tego gotowy. A tamte rzeczy były pewnie jakimiś wymówkami.

Każda zmiana, jest takie fajne powiedzenie, którego używam. Każda zmiana jest zmianą, jaka by ona nie była. Czy idziemy w dobrą stroną, czy złą, to zawsze uważamy, że to będzie zła zmiana.

Tak. I pamiętam jak wtedy przyszedłem do Ciebie znowu na jakiś zabieg i mówię: „Wiesz co Michał…

Na siłę.

„Daj mi swój telefon, daj mi dostęp do WordPressa” i dosłownie na siłę. Wróciłem wieczorem do domu, wrzuciłem Ci przycisk Booksy na Twoją stronę. Chyba do Twojego Facebooka i nagle ludzie się zaczęli z Tobą umawiać. Pamiętam jak przyjechałem w następnym tygodniu i pytam: „I jak?”. I Ty mi powiedziałeś: „Wiesz co, pierwsze trzy dni to był koszmar”. Bo wszystko Ci się w tym kalendarzu…

On nie był spójny.

Tak. Ja popełniłem błąd, że Ci nie przepisałem tego papierowego bo się umówiliśmy, że Ty to wieczorem zrobisz. Ty nie miałeś czasu, bo coś i nagle przez trzy dni przeżyłeś koszmar. Ale mi powiedziałeś wtedy: „Ale po trzech dniach nagle przestały dzwonić telefony, wszystko się uspokoiło i było super”. Jak przyjechałem miesiąc później to Ty już miałeś pierwszego współpracownika. Jak przyjechałem parę miesięcy później, to już Was dwóch, albo trzech było. Więc jakby, oczywiście to wszystko wynika z jakby fenomenalnych usług i zabiegów, które robiłeś.

To już nie tutaj.

Nie i jakby z tego co Ty robiłeś, ty sobie na to zapracowałeś, ale chyba jakby Booksy było takimi szeroko otwartymi drzwiami, które Ci pozwoliły ten biznes później szybko na bazie tego, co Ty przez lata wcześniej wypracowałeś, szybko to zeskalować.

Boksy to abonament. Boksy to jakby, powiedzmy no trochę małe opłaty jak porównując co do recepcji tak naprawdę, więc jak my jesteśmy w stanie, jak Ty jesteś w stanie zarobić? I ile trzeba lat czekać, żeby to wyciągnąć na plus?

Nam to zajęło pięć lat. Polska przekroczyła, czy osiągnęła tak zwany prób rentowności…

Czyli tak zwane książkowo?

Ja nie wiem co piszą w książkach, bo nie studiowałem nigdy zarządzania, przedsiębiorczości, ani biznesu.

Ja wiem, że jeżeli biznes prowadzisz, to musisz wiedzieć o tym, że pięć lat nie będzie dochodowy.

No więc dokładnie tyle nam to zajęło w Polsce. Natomiast Stany, które również prowadzimy pięć lat, jeszcze nie są dochodowe, będą dochodowe za dwanaście miesięcy. Czyli w Stanach nam to zajmie sześć lat. Ale Stany są też…

A to nie jest prościej? Tam jest więcej osób, które są skomunikowane ze swoją komórką, łatwiej doprowadzić do podania numeru karty. To nie jest wtedy prościej? Jakby z mojego punktu widzenia, wydaję się, że pójście do Stanów z czymś typu aplikacja jest mega proste, bo  wszyscy już tam znają, podają numer karty kredytowej, nie jest to problemem. A mówisz, że jednak dłużej.

I to jest niewątpliwie duży plus tego rynku, natomiast są również dwa jego minusy. Po pierwsze, to jest najbardziej konkurencyjny rynek na świecie. W Polsce mamy, albo mieliśmy, bo w różnych okresach pojawiały się takie aplikacje, po roku, albo dwóch znikały. Później się pojawiały nowe. Teraz znowu jest jakaś jedna, czy dwie. Ale generalnie w Polsce mieliśmy dwóch, trzech, czasem czterech konkurentów w danym momencie. W Stanach tych konkurentów mamy blisko setkę. Więc to jest najbardziej konkurencyjny rynek na świecie. Nie tylko w tej branży, ale  zazwyczaj w każdej innej. A po drugie, Stany są bardzo dużym krajem. I dużo trudniej w Stanach osiągnąć tak zwany punkt masy krytycznej. W Polsce zaczęło nam wszystko toczyć się zupełnie inaczej dwa lata temu. To znaczy na początku ciężko było ludzi do tego przekonać, zmienić ich przyzwyczajenia. Jakby było bardzo dużo obaw. I wiele osób reagowało podobnie jak Ty. I to jest jakby bardzo naturalna i spodziewana reakcja, że ludzie boją się zmiany. Boją się, często mówili, że lepsze jest wrogiem dobrego. Mają swoje przyzwyczajenia. Ale nagle po trzech latach, mieliśmy już na tyle, po pierwsze dużą rozpoznawalność marki. Zaufanie, bo na początku też ludzie boją się nowości, bo nie wiedzą, czy, wybiorę tą firmę, a może za rok jej nie będzie. To będę musiał później szukać innej firmy, to może wybiorę jakąś inną firmę, która już dłużej istnieje na rynku. I jakby musiało się zadziać ileś rzeczy, które  spowodowały, że nam to wszystko przyspieszyło. I ostatnie dwa lata Booksy w Polsce to już była taka torpeda. I firma nam rośnie prawie trzy razy, rok do roku w Polsce. W niektórych miastach nawet cztery razy rok do roku. I zbudowaliśmy tak zwane koło zamachowe. A Stany są po prostu tak dużym krajem, że zbudowanie tam koła zamachowego jest kilkudziesięciokrotnie droższe i musimy w ten rynek wpompować po prostu więcej pieniędzy i zajmie nam to więcej czasu.

Czy w Polsce jest już moda na to, żeby umawiać się właśnie przez takie aplikacje? Czy dalej jest to trudne i ludzie tego nie chcą robić?

Jest. Zdecydowanie jest moda. W styczniu, przez Booksy w samej Polsce umówiło się ponad pół miliona osób. Mamy w Polsce milion, ponad milion aktywnych użytkowników. Nie wszyscy się umawiają co miesiąc, tak? Bo część z tych zabiegów fryzjerskich, koloryzacji ludzie chodzą co dwa, trzy miesiące. Ale przez aplikację w Polsce umówiło się ponad pół miliona osób. Myślę, że w czerwcu przekroczymy…

Warszawa? Czy nie?

Warszawa to jest pewnie jedna trzecia. Jeśli dobrze pamiętam. To są oczywiście największe miasta w Polsce. To jest pewnie osiemdziesiąt  procent. Czyli Warszawa, Kraków, Poznań, Wrocław, Trójmiasto. I to jest jakby typowe dla tego rodzaju aplikacji, że one się najpierw rozprzestrzeniają na tych zamożniejszych rynkach, gdzie jest większa penetracja smart fonów, lepszej jakości te smart fony, zamożniejsza część społeczeństwa mieszka. Ale to się jakby zaczęło już rozlewać też po całej Polsce. W czerwcu szacujemy, patrząc na te, no tak zwane trajektorie, czyli te krzywe wzrostu, które mamy, że w czerwcu przekroczymy już milion. Czyli przez pięć ponad lat dochodziliśmy do pół miliona, a teraz w pięć, sześć miesięcy jakby podwoimy tą liczbę. Więc jakby to jest niesamowite, jak szybko teraz Booksy w Polsce rośnie.

Czyli to znaczy, że już Booksy nie trzeba reklamować w Polsce? Już jest na tyle znany, że jest ok.? Że to jakby będzie już szło tak jak powiedziałeś kołem zamachowym? Czy jednak zawsze firma wymaga reklamy?

Wiesz co, nie potrafię Ci na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, my jeszcze będziemy reklamowali i wręcz dopiero teraz naciskamy na gaz. I teraz uruchomiliśmy bardzo dużą kampanię w Warszawie. Na wszystkich platformach vod, czyli na Ipli, na Player TVN i w TVP, na dwa miliony wyświetleń. I ta kampania zaczęła się chyba tydzień temu, czy dziesięć dni temu i będzie trwała do końca marca. Rozpoczęliśmy też współpracę z Influencerami i jakby zobaczymy jak to wyjdzie. Tak naprawdę będziemy tą decyzję podejmowali oceniając i analizując wyniki tych działań. Ale wydaję mi się, że jakby branding, czyli tak zwane działania wizerunkowe są potrzebne. I na początku były pewnie jeszcze bardziej potrzebne niże teraz, tylko my na początku nie mieliśmy odwagi, bo często jest tak, że taka reklama typu bilbordy, telewizja, czyli nie performensowa…

Nie sprzedażowa.

Nie sprzedażowa. Tylko taka wizerunkowa. Ona jest bardzo trudna do uzasadnienia, bo wydaje się bardzo dużo pieniędzy, a przez jakiś czas nie widać efektów. Te efekty nie są natychmiastowe. A teraz już mamy więcej odwagi i mamy też więcej kapitału, bo i ostatnia runda była większa, ale też Polska jako rynek też jest od ponad pół roku rentowna, więc na razie podjęliśmy decyzje o tym, że będziemy to robili. Pewnie będziemy trochę korygowali kierunek, oceniali, analizowali, który kanał lepiej działa. Być może za kilka miesięcy również wejdziemy w inne kanały, takiej jak bilbordy, czy telewizja. I na pewno przez jakiś czas to będziemy robili. Czy kiedyś przestaniemy? Nie wiem. Tak jak patrzę na inne branże, czy nawet jak popatrzysz na Allegro, które można powiedzieć, że jest w Polsce standardem. Allegro się cały czas reklamuje w telewizji, więc…

Przypomina o sobie.

Przypomina o sobie, więc my chyba też  będziemy już zawsze o sobie przypominali.

Czy, bo ten podcast jest oglądany przez dużą liczbę trenerów personalnych, gdzie skalowanie ilościowe jakby jest mega ciężkie, czy takie Booksy może im pomóc w skalowaniu? Czy na poziomie treningu personalnego, że tych pacjentów przyjmiesz, no nie wiem, myślę, że ośmiu, dziewięciu dziennie i to jest koniec, i jest to przeważnie stała współpraca, czy uważasz, że te Booksy jest im potrzebne?

Wiesz co, ja za słabo znam tą branżę i nie rozumiem jej tak dobrze jak na przykład fizjoterapeutów, gdzie…

Bardzo podobnie, tylko ja chcę im uświadomić może bardziej to.

Wydaję mi się, że tak, bo oprócz jakby pozyskiwania nowych klientów, jest kilka różnych obszarów, czy miejsc, w którym jakby Booksy też bardzo pomaga. Po pierwsze, i to było kiedyś zaskakujące jak pierwszym salonom w Polsce opowiadaliśmy, że przez Booksy również można odwołać wizyty, to salony nam mówiły: „Ale ja nie chcę, żeby moi klienci odwoływali wizyty, to jest bez sensu, żeby im to ułatwiać”. Natomiast z czasem się okazało, że ułatwienie odwołania wizyty jest dla tych salonów lepsze, bo lepiej żeby wiedziały pół dnia, dzień wcześniej, czy dwa dni wcześniej, że ktoś nie przyjdzie, niż żeby po prostu czekały, bo jak ktoś o dziesiątej w nocy uświadamia sobie, że nie może następnego dnia o dziesiątej rano przyjść na zabieg, czy na wizytę, czy na trening, to tak naprawdę o dziesiątej w nocy już niewiele może zrobić. I często jest tak, że ludzie z dobrymi intencjami obiecują sobie, to ja zadzwonię do niego jutro rano, a rano zapominają, albo nie mogą się dodzwonić. A jak nie mogą się dodzwonić, bo taki trener, czy fizjoterapeuta jest z pacjentem, czy z klientem, to wręcz ludzie mają czyste sumienie. No ja dzwoniłem, on nie odebrał, no ja nie mogłem przyjść, chciałem mu powiedzieć, ale to jego wina, że on nie odebrał, tak? A przez Booksy nagle mogą się, mogą ta wizytę w nocy odwołać i to co bardzo często widzimy, to że jedna osoba odwoła, a godzinę, albo dwie godziny później inna osoba się tam wślizgnie w ten kalendarz. Mamy taką fajną funkcję, która się nazywa waitlist po angielsku, czyli taka lista oczekujących, że jak są wszystkie terminy danego dnia zajęte, to klient też się może zapisać i Booksy powiadamia go wtedy jak ktoś odwoła, czy przeniesie na inny dzień tą wizytę. Więc tam jest jakby wiele rzeczy, gdzie podejrzewam, że w tej branży, jak we wszystkich innych Booksy też może się bardzo fajnie sprawdzić.

No i też to może pomóc, czyli kaucja.

Zdecydowanie tak.  W Polsce to  było takie drastyczne posunięcie, jak pierwsze salony zaczęły to wprowadzać. Bo najpierw zrobiliśmy to w Stanach dwa lata temu. Tam można powiedzieć, że  wymusił to na nas rynek. To znaczy słyszeliśmy to po prostu od fryzjerów, słyszeliśmy to od naszych klientów biznesowych. Więc jak już to wdrożyliśmy w Stanach, to wdrożyliśmy to w Polsce, jaką taką kompletną innowację. Bo jakby tutaj rynek zazwyczaj o tym nie słyszał i te praktyki nie były stosowane. Wiele salonów się bało, ale dzisiaj nam dziękują, że dzięki temu też zarabiają coraz więcej pieniędzy, bo wystarczy, że nie wiem, dwie, albo trzy osoby, które w normalnej sytuacji  nie pojawiłyby się na wizycie, pojawiają się dzięki kaucji, albo nawet jak nie przyjdą salon zarabia. No bo…

Jakąś kwotę.

Jakąś kwotę. Bo Wy wszyscy jesteście tak naprawdę w biznesie sprzedawania czasu. Oczywiście to są też umiejętności i tak dalej, ale na koniec dnia jednostką, którą…

Człowiek kupuje czas.

Tak. Jednostką, którą sprzedajecie jest czas. Tak? I teraz jako Booksy robimy wszystko, żeby ten Wasz czas jak najefektywniej wykorzystać. Tak żeby z jednej strony zapełnić go nowymi klientami, z drugiej strony, ci obecni żeby jak najczęściej powracali i stąd te wszystkie narzędzia marketingowe, przypominacze, jakieś mailingi i smsy, kampanie i tak dalej. A z trzeciej strony, narzędzia powodujące, że przekładane wizyty, czy odwoływane wizyty będą się zdarzały z odpowiednio dużym wyprzedzeniem, tak żeby ktoś inny jeszcze zdążył się w to okienko umówić. Albo kaucje, które powodują, że człowiek się dwa razy zastanowi, zanim odwoła wizytę.

Był taki czas, na sklepie Google, że Wasza aplikacja chyba międzynarodowo, była chyba trzecią aplikacją ściąganą, tak?

To zależy od kraju, bo Google to pokazuje w rozbiciu na poszczególne kraje. My w Polsce właściwie jesteśmy non stop aplikacja numer jeden, albo dwa w kategorii beauty. Na wielu rynkach jesteśmy w top pięć, w top dziesięć w kategorii beauty w sklepie googlowym. Jeśli chodzi o Iphony tak jest troszkę większa konkurencja, jest więcej tych aplikacji. Bo na Iphonach nie ma kategorii beauty, jest kategoria life style i w niej Booksy i wszyscy nasi konkurenci się. Więc ona jakby jest szersza, bo tam są tylko, nie tylko aplikacje typu Booksy do umawiania wizyt, czy do jakieś tutoriale do robienia makijażu, ale tam są również aplikacje typu Orlen, KFC, czy słynny Tinder, tak? Więc jakby cały czas Tinder w Polsce nas wyprzedza, ale dosłownie o jedną pozycję. Więc jak jeszcze, nie wiem, sto tysięcy ludzi zacznie się umawiać przez Booksy, to mam nadzieję, że wyprzedzimy w Polsce w końcu Tindera.

Ale nie masz tam tej usługi, której nie chcieliście mieć.

To nic, ale to najpierw umów się przez Booksy, a później na randkę przez Tindera.

Ok. Dobra to powiedz mi taką rzecz. Bo na pewno jakby w pierwszych, w rośnięciu firmy na początku, uczestniczyłeś w procesie rekrutacji?

Ja cały czas w tym procesie uczestniczę, tylko już nie na każde stanowisko.

Jasne.

Ale zdecydowanie, jakby rekrutacja to jest dzisiaj jedna z trzech najważniejszych rzeczy.

Dlatego chcę do niej jakby trochę nawiązać.

Które ja mogę jako szef tej firmy robić.

Kogo dzisiaj oczekuje pracodawca? Jakie to osoby, bo dzisiaj jasno się mówi o tym, że jest rynek pracowników. Jasno się mówi o tym, że na polskim rynku nie ma osób do pracy. Jak by co ja rozmawiam z właścicielami firm, no to cały czas jest ten sam problem. Więc tak duża firma, która no ma te gdzieś powiedzmy możliwości rozrostu, czy nawet widać, osoba, która chcę do Was przyjść widzi możliwość kariery międzynarodowej. Czy jest Wam łatwo znaleźć pracownika?

To zależy od pozycji. Najtrudniej jest dzisiaj w Polsce o programistów. Jakby ten rynek jest bardzo konkurencyjny i tutaj bardzo ostro musimy walczyć o kandydatów do pracy. W innych branżach, czyli w sprzedaży, w marketingu, to również jest rynek pracowników, tak jak powiedziałeś, ale tutaj mam wrażenie, że jest nam łatwiej, z tego powodu, że jesteśmy międzynarodową firmą. Jednym z dwóch, czy trzech najgorętszych startupów w Polsce i jakby wiele osób chciałby się zrealizować w takim projekcie, jakim jest Booksy. Z punktu widzenia deweloperów, to jest trochę mniej istotne, czy to jest projekt międzynarodowy, czy projekt polski, bo jakby programowanie takiej aplikacji wygląda podobnie. Tam są niewielkie różnice, bo się ją robi w wielu wersjach językowych, mamy serwery na całym świecie. Więc tam jest taki smaczek tej międzynarodowości. Natomiast zdecydowanie w tych rolach takich biznesowych, marketingowych, sprzedażowych, strategicznych, finansowych jakby tutaj takim magnesem, na który jest nam łatwiej…

To ułatwia, czy utrudnia?

To zdecydowanie ułatwia. A dwa, że jest niewiele takich firm w Polsce, żeby nie powiedzieć, że nie ma ani jednej. Ja aczkolwiek nie znam wyników finansowych wszystkich firm  w Polsce, więc nie będę tutaj mówił, że jesteśmy jedyni, ale pewnie jesteśmy jedną z naprawdę nielicznych firm, które tak szybko rosną z roku na rok i są w stanie osiągnąć tak dużą skalę. Ja się trochę bałem, jeszcze rok czy dwa lata temu o tym głośno mówić, ale już tak powoli zaczynam publicznie to deklarować. Jak wszystko dobrze pójdzie, odpukać, bo oczywiście tu jest jeszcze masa ryzyk, ja raczej mówię w tej chwili o potencjale, ale ten potencjał powoli zaczyna się stawać taką naszą ambicją i marzeniem. Boksy ma mieć szansę na największą firmę pochodzącą z Polski. Większą niż…

Powiem teraz to co Ty powiedziałeś. Nie boisz się tym chwalić? Nie czujesz, że to będzie, nie mówię, że zapeszenie, ile polski konsument, czy my Polacy tego nie lubimy, że komuś się udało?

Nie. Wiesz co, ja jak rozmawiam, może pierwszy raz mówię to publicznie na antenie, w dodatku na żywo, ale jak rozmawiam z ludźmi to widzę, że raczej słyszę w dziewięćdziesięciu procentach pozytywne komentarze i ludzie raczej nam kibicują. Tak od dwudziestu lat się mówi, czy pytają się wszyscy, kiedy powstanie ten polski Skype, kiedy powstanie polski Uber, kiedy powstanie polski Airbnb, tak? I Booksy ma być szansę być tym polskim Skype, czy Uberem, czy Airbnb to po pierwsze. Po drugie, jakby ludzie czują, to jest dla mnie niesamowite, że ja już nie mówię o pracownikach i współpracownikach, którzy tworzą Booksy. Ale tak po prostu o nie wiem znajomych, przypadkowych ludziach, których czasem spotykam. Ludzie czują dumę z tego, że możemy być tym pierwszym polskim unicornem, ale jednocześnie też jakby polskim brandem, który będzie rozpoznawalny na całym świecie tak jak Coca-Cola, czy tak ja Google, czy tak jak Facebook i raczej…

Wysoko idziesz.

Ale tak jak mówię takie zaczynamy mieć ambicje, to znaczy wierzymy w to, że na całym świecie ludzie się będą umawiali przez Booksy, tak jak na całym świecie zamawiają, czy bookują mieszkania przez Airbnb, tak? Czy kiedyś używali Skype, żeby rozmawiać z bliskimi, znajomymi na różnych, z różnych stron świata.

Masz ochotę na kolejny startup?

Nie mam, to znaczy Booksy to jest jeszcze tak długa droga, ja nie wiem, czy to nam zajmie pięć lat, czy osiem, czy dziesięć lat. Zresztą jak się popatrzy na Ubera, czy Airbnb, czy Google, to już są firmy, które istnieją po kilkanaście, po dwadzieścia lat, tak? To nie były sukcesy, które się wydarzyły w da, czy w trzy lata. Więc myślę, że jeszcze jakby będę miał…

Ale w każdej chwili możesz sprzedać.

Ale ja chcę zobaczyć jak duże to może urosnąć. To znaczy będę spełniony, jak zobaczę, że dotarliśmy już do granic naszych możliwości.

Czym się różniła, albo różni cały czas praca w Polsce, a praca w Stanach dla Ciebie? To jest zupełnie inny rynek, to już powiedziałeś, ale tak jakby życiem nazwijmy to. Jak można tam, jak się łączy tutaj pracę w Polsce, jak tam łączy w Stanach? Z życiem.

Wiesz co, nie potrafię Ci odpowiedzieć na to pytanie, bo moje , życie w Stanach jest w pewnym sensie bardzo ubogie. To znaczy ja się tam przeprowadziłem dopiero dwa lata temu. Jeszcze nie mam  tak szerokiej sieci kontaktów, grona znajomych jakie miałem w Polsce. Więc jakby nie wiem jak inni ludzie tam pracują. A ja, pomimo tego, że mieszkam w Stanach to jeszcze często podróżuję, czy po Stanach, czy przylatuję do Europy, czy Booksy też ma oddziały w Brazylii, czy w RPA. Więc nawet jak jesteś raz w roku w każdym z krajów, a jeszcze w Stanach w każdym z naszych biur amerykańskich, staram się być co kilka miesięcy i raz na kwartał przylatuję do Polski, to tak naprawdę pewnie cztery, pięć miesięcy w roku podróżuję. A jak już jestem w domu to chcę spędzić czas z rodziną. Więc tak naprawdę, nie wiem jaki jest ten amerykański styl życia.

Czyli to nie jest amerykański sen na razie?

Ja tam prowadzę polskie życie i polski sen.

Ale którym czasem żyjesz? Tamtym, czy naszym?

No wstaję wcześnie, bo, znaczy ja w ogóle nie jestem rannym ptaszkiem. Jak mieszkałem w Polsce to wstawałem między ósmą, a dziewiątą. Ale pracowałem do bardzo późna, bo z kolei no biura w Stanach jakby jeszcze cały czas pracowały, więc ja często o dwunastej, o pierwszej, o drugiej w nocy miałem z nimi jakieś tam telekonferencje i rozmowy, i maile. I jak tam mieszkam, to musiałem się przestawić na coś, czego nie cierpię, czyli muszę wstawać o szóstej, najpóźniej o siódmej rano, no bo wtedy zazwyczaj mam pierwsze telekonferencje z moim zespołem tutaj z Polski. Zazwyczaj w trakcie tych rozmów jeszcze jem śniadanie. Gdzieś tam o ósmej wsiadam do samochodu, przez godzinę jadę do San Francisco do biura i wtedy w samochodzie też zazwyczaj prowadzę te rozmowy. Dojadę do biura, jeszcze zazwyczaj o dziewiątej, o dziesiątej, czasem o jedenastej rano też mamy te rozmowy, w Polsce już jest wtedy późny wieczór, noc.  Gdzieś tam od dwunastej, jakby pracuję w amerykańskiej strefie czasowej i z tym amerykańskimi menadżerami, i oddziałami, które mamy. I piąta, szósta wychodzę z biura. Znowu godzinę wracam do domu. Jak jeszcze pójdę na trening, wrócę do domu, już jest dwudziesta, dwudziesta pierwsza. Zjem kolację i właściwie jakby tak wygląda mój dzień, jak jestem w domu.

Nie bałeś się jechać do Stanów i gdzieś zostawić to Booksy w Polsce samo? Nie uważałeś, że to może jakby bez Ciebie, bez Twojej opieki paść? Czy te konferencje wystarczą w prowadzeniu firmy?

Nie. To nie jest tak, że telekonferencje wystarczą, ale udało mi się zbudować bardzo dobry zespół, który po pierwsze zarządza Polską, jako krajem. Bo jakby w Polsce mamy, w pewnym sensie dwa biura i dwa osobne zespoły. To znaczy Polska jest krajem, tak jak te wszystkie inne kraje. Czyli ta struktura sprzedażowa, obsługa klienta, tak zwany local operations, czyli wszystkie te sprawy finansowo księgowe, logistyczne, techniczne jakby są tu lokalnie załatwiane w tym biurze, które się zajmuje Polską, jako rynkiem dla nas. I mamy tą część  biura, która się znajduję w Polsce, ale odnosimy się do niej jako do head office, czy headquarters, czyli ta część centrali. Bo centralę mamy teraz, część w San Francisco, a część w Polsce. No i tą część taką head office tutaj prowadzi mój wspólnik Konrad Howard, którym założyliśmy biuro, znaczy z którym założyliśmy Booksy i mam do niego absolutne zaufanie, i w tym sensie mogłem tam bez obaw, i bez strachu pojechać. A z kolei Booksy w Polsce prowadzi Łukasz Szymak, który jest fenomenalnym menadżerem. Bardzo bystrym, mądrym człowiekiem, który też jakby wyznaje te wartości, które my wyznajemy. A z kolei te wszystkie międzynarodowe rynki, z Polski prowadzi Adam Górniak. Więc jakby z takim zespołem mogłem z czystym sumieniem wyjeżdżać.

Czyli co? Grunt to dobry zespół? To Ci pozwoliło na…

Dobry zespól to jest podstawa, tak, inaczej nie zmrużył bym oka w tych Stanach.

To dobra. To są ludzie , którzy mieli, którym zaufałeś już wcześniej, czy szukałeś na poziomie, że tylko do Booksy? Bo Howarda znałeś wcześniej.

Konrada znałem wcześniej. Natomiast właściwie dzisiaj z dziewięciu osób, które są w zarządzie, oprócz mnie, Konrada i Tomka Szczerby, który już jest z nami od trzech lat chyba, wszystkie pozostałe osoby dołączyły do nas w ciągu ostatnich dwunastu, piętnastu miesięcy. Więc to jest bardzo świeży zespół.

Robiąc, szukając ich, od razu czy poznając ich robiąc tą całą ścieżkę zatrudnienia, to już wiedziałeś, że ta osoba jest tak dobra? Czy to jednak trzeba poznać przez długi okres czasu taką osobę? Bo dwanaście miesięcy to nie jest długo.

Wiesz co, to nie jest długo. Pojedynczych ludzi w miarę szybko poznawaliśmy, bo to już po pierwszych tygodniach, po jakby decyzjach, które podejmowali, po sposobie w jakim radzili sobie z problemami, widać było, czy to są dobrzy ludzie. Natomiast ja się też przez te wiele lat prowadzenia tych wszystkich firm po drodze, ale szczególnie w Booksy, mam takie poczucie, że ja się rozwinąłem jako menadżer. I w tym sensie chyba mam trochę większą intuicję, niż miałem jeszcze chociażby trzy, cztery lata temu. Tu się dużo też nauczyłem. I nie wiem, czy nas słuchają, ale jeśli są chłopaki z Inovo, Tomek Swieboda, Michał Rokosz, Maciek Małysz, ja jestem absolutnie zakochany w tym funduszu i w tym zespole. Oni mnie bardzo dużo nauczyli. Właśnie jeśli chodzi o zarządzanie zespołem, o rekrutację ludzi. I jedną z takich rzeczy, które wprowadziliśmy dwa lata temu, to jest robienie background checków, czyli jakby sprawdzanie tych osób i rozmawianie z ich poprzednimi pracodawcami, szefami, pracownikami, albo kolegami z pracy. Bo jakby bardzo łatwo jest dostać pięć bardzo dobrych CV, tak? Pięc CV ludzi, którzy wyglądają identycznie. W zależności od Stanowska, od tego kogo do czego szukamy, tak? Ale możesz dostać pięć równie dobrych CV i na koniec dnia, to co jest najważniejsze, to tak naprawdę nie umiejętności i nie wiedza tych ludzi, bo ona jest bardzo porównywalna, a nawet jak gdzieś są jakieś braki, to dla mnie osobiście dużo ważniejsze od wiedzy i umiejętności są postawy tych ludzi. Ważniejsze jest to, jakimi oni są ludźmi, zarówno w życiu prywatnym, jak i w życiu zawodowym. Bo często jest tak, że te dwie strefy się przeplatają, tak? I w tym sensie wspomniałem tutaj o wartościach. Że i Adam, i Łukasz oni mają wiele wartości, i jakby mamy wspólne wartości takie życiowe. Tego jak się patrzy na problemy, na sprawy. Jak się je rozwiązuje. Bo jak ludzie, to jest trochę tak jak w związkach takich prywatnych i relacjach, to znaczy jak ludzie mają inne systemy wartości, to później ciężej jest im się dogadać. Ciężej jest im pogodzić, wiesz tak codzienne życie i podejmowanie takich bardzo praktycznych i pragmatycznych decyzji, jeśli się kierują innym systemem wartości.

To co, przeglądasz Facebooka przed taką rozmową? Bo widzisz wartości i jakby widzisz co ta osoba robi i…

Nie. Akurat tego nigdy nie zrobiłem. Ale rozmawiam z nimi dużo, to znaczy. Po pierwsze, ja z nimi rozmawiam. Po drugie, też robimy tak, że w procesie rekrutacyjnym bierze udział kilka osób. To znaczy chcemy mieć pewność, że nie tylko mi się będzie dobrze z tą osobą współpracowało, ale też całemu zespołowi. Więc zazwyczaj te osoby, z którymi ta osoba będzie blisko pracowała, współpracowała, nie ważne czy to są jakby szefowie takiego człowieka, czy jego pracownicy, czy osoby na tym samym poziomie. Ale co najmniej trzy, cztery osoby chcemy, żeby brały udział w takiej rekrutacji. I później się wymieniamy naszymi spostrzeżeniami. Jak nam się rozmawiało, tak? Czy ta osoba ściemniała, czy nie ściemniała. Czy odpowiadała rzeczowo, czy nierzeczowo. Czy miała tak zwany drive, czyli taki motor, chęć do działania. Czy była raczej, nie wiem, w jakiś tam już sposób życiowo, nie chcę użyć pejoratywnego słowa, bo to też nie znaczy, że taka postawa jest zła. Ale ona nam akurat w Booksy nie pasuje. Ustawiona życiowo, jak już wszystko osiągnęła i jej się nic nie chce w związku z tym, czy Booksy wyjdzie, czy nie wyjdzie, to ta osoba ma to w nosie, bo już się spełniła zawodowo. Szukamy ludzi, którym o coś w życiu chodzi i szukamy ludzi, którzy chcieli by coś fajnego zrobić. Czyli na przykład tego pierwszego polskiego unicorna, tego pierwszego polskiego Skype, tak? Jak ktoś ma serducho, w którym jest wola, chęć działania i ma jakieś ambicje to, to jest dokładnie to czego szukamy.

Powiedziałeś o tym dzwonieniu. Jestem sceptyczny. Myślę, że w Polsce nie ma takiej mody na dzwonienie do byłych pracodawców. A jeżeli już dzwonią to, no dlaczego tą osobę zwolniłeś, to jak masz powiedzieć o niej dobrze. Czy źle.

To nie jest tak, że wszystkie rzeczy są bezwzględnie dobre, albo bezwzględnie złe. To co było dobre w tamtej firmie może być plusem w Booksy i odwrotnie, to co było w tamtej firmie dobre może być minusem w Booksy. Więc to nie jest takie czarnobiałe, to po pierwsze. Po drugie, my i znowu tutaj wielkie podziękowania dla Inovo, bo też pokazali nam jak te background-check robić. I jedna z takich, jednym z takich smaczków jest to, że to nie zawsze my dzwonimy i nie zawsze my sprawdzamy. Szukamy na przykład na LinkedInie…

Zdradzasz się?

Nie, ja nie mam z tym problemu, bo to nie jest żadna tajemnica i to wiesz, to nam w niczym nie zaszkodzi. A jeśli komuś tutaj pomożemy, to się będę cieszył, że będzie chociaż jedna osoba, która coś wyniesie z tej naszej dyskusji.  Sprawdzamy na przykład jakich mamy wspólnych znajomych i jakiś wspólny znajomy się odzywa wtedy do tamtego szefa, do tamtego pracodawcy. Bo ludzie, którzy sobie ufają jakby bardziej otwarcie będą rozmawiali. I łatwiej też takie pytania zadać.

Czyli LinkedIn? Nie Facebook?

Różnie, tak? Znaczy w życiu zawodowym raczej z LinkedIn korzystam. Ale…

Nie. To mówię do sprawdzania ludzi, bo powiedziałeś, że Facebooka nie oglądasz…

Nie, ale znowu nie oglądam LinkedIna tych ludzi, raczej sprawdzam jakich mamy wspólnych znajomych, żeby przez tych wspólnych znajomych dowiedzieć się kim oni są, w sensie tak po ludzku, po prostu co to za człowiek, tak? I czy ja będę chciał z nim pracować. I czy on będzie chciał z nami pracować. Bo to jest znowu obustronna relacja. To nie jest tak, że to my sobie wybieramy kogoś, ten ktoś musi też wybrać nas.

Ty w przyszłości. I podzielmy tą strefę na trzy rzeczy. Twój sport, gdzie co Ty chcesz jeszcze osiągnąć?

Słuchaj, ja mam cały czas niezrealizowane marzenie, żeby maraton pobiec poniżej 2,48. A jak połamie 2,48 to pewnie będę jeszcze próbował 2,45 połamać.

To już idź na całość, 2,40 zrób, a nie tam będziesz się cackał po drodze.

Nie chciałem tego 2,40 poruszać, bo przez ostatnie dwa lata nie pobiegłem żadnego maratonu.

No odpocząłeś.

Byłem tak zapracowany. Nie, te ostatnie dwa i pół roku mnie bardzo zmęczyły. Ja też trochę chorowałem ostatnio, łącznie z tym, że otarłem się o podejrzenie raka tarczycy. Na szczęście okazało się, że to  było coś innego. Miałem podostre zapalenie tarczycy, ale to mnie też na parę miesięcy bardzo mocno i osłabiło fizycznie, ale też mentalnie. I ja nie wiedziałem co to znaczy, wiesz skoki hormonów, ta taka niestabilność hormonalna. Ale okazało się, że jakby stres działa na ciało, tak? A później ciało, które się rozwala działa z powrotem na głowę. I się z tego robi taka, takie koło zamachowe, tylko działające w tą złą stronę. Tak jak mówiłem o tym, że w Booksy mamy już takie koło zamachowe, które biznesowo działa na naszą korzyść. No to tutaj miałem takie koło zamachowe, które mnie w tym roku nieźle przeorało.

Drugi zróbmy Booksy Polska? Za dziesięć lat? Nie wiem, przyszłość.

Booksy Polska za dziesięć lat?

Czy ty z Booksy Polska za dziesięć lat? O tak.

Wiesz co, mam nadzieję, że wtedy już nie tylko Booksy Polska, ale też w ogóle Booksy. Że na całym świecie ludzie…

To moje kolejne pytanie będzie.

Mam nadzieję, że za dziesięć lat jakby Booksy będzie w Polsce standardem do umawiania wszystkich wizyt, we wszystkich branżach.

Ok, to teraz pójdźmy globalnie.

Globalnie mam nadzieję, że będzie się to działo co najmniej, nie wiem, na trzydziestu, czterdziestu rynkach, które wygramy i w ten sposób zdominujemy.

Co jest Waszą największą przeszkoda dzisiaj? W Polsce. Czy myślisz, że to tylko i wyłącznie nie poznanie, czy jest jeszcze coś w głowach naszych, nas Polaków, że to nie przechodzi?

Nie, ja myślę, że absolutnie już takiej bariery nie ma. Jakby w otoczeniu rynkowym, w ludziach, w konkurencji. Największą barierą wydaję mi się, że jesteśmy my sami. To znaczy, ja cały czas też jak rozmawiam z zespołem, nie to, że wprowadzam niepokój, ale boje się bardzo takiej sytuacji, w której poczujemy, że już wszystko się wydarzy samo. To znaczy, jest takie powiedzenie pycha kroczy przed upadkiem, tak? I wydaję mi się, że któregoś dnia zaczniemy w ten sposób myśleć, że już wygraliśmy. To, to może być początek problemów, czy tej przeszkody. Więc jakby cały czas myślę o tym w ten sposób, że przed nami jeszcze kilka lat ciężkiej pracy.

No i tego Ci życzę.

Dziękuję.

Myślę, że to była taka pierwsza rozmowa na temat troszkę biznesu, troszkę tego jak można podchodzić do tego biznesu właśnie jak go sobie rozwijać, żeby może i Wasz biznes stał się tym unicornem i niekoniecznie konkurencją Booksy, ale może w innej dziedzinie. Moim gościem był:

Stefan Batory.

Dziękuję Ci bardzo za udział w  podcaście Dachowski Pyta.

Ja Tobie również dziękuję za ciekawą rozmowę i fajne pytania.

A Was zapraszam do kolejnych rozmów i tych, które się już odbyły, i które będą następne. Do zobaczenia. Pozdrawiam serdecznie.

Dobranoc.

O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?

  • 3 : 46 - Bieganie- początki przygody i pierwsze sukcesy.
  • 8 : 36 - Błędy popełniane podczas biegania.
  • 13 : 32 - Prowadzenie biznesu w dobie kryzysu.
  • 20 : 50 - Pomysł na biznes.
  • 24 : 15 - Booksy- aplikacja ułatwiająca życie usługodawcom i klientom.
  • 32 : 30 - Ile czasu trwa sprawienie, żeby biznes był dochodowy?
  • 36 : 50 - Czy firma zawsze wymaga reklamy?
  • 41 : 12 - Kaucja- jak chronić swój cenny czas?
  • 44 : 28 - Jakich pracowników szukają rozwojowe firmy?
  • 49 : 01 - Praca w Polsce a praca w Stanach Zjednoczonych.
  • 53 : 10 - Dobry zespół podstawą prowadzenia biznesu.
  • 59 : 36 - Cele na przyszłość.