Tomasz Garbacewicz – Jestem terapeutą, który nie chce zabraniać. S01E24

Tomasz Garbacewicz – Jestem terapeutą, który nie chce zabraniać. S01E24
 Spreaker
Podcasts
 Google
Podcasts
 Apple
Podcasts
 Spotify
Podcasts

Opis tego podcastu:

„Jestem terapeutą, który nie chce zabraniać”

Były piłkarz ręczny rodzimej ekstraklasy w szeregach Warmii Olsztyn, obieżyświat i terapeuta. Obecnie skoncentrowany zawodowo na fizjoterapii ortopedycznej i sportowej w swoim szczecińskim gabinecie.

Czy kontuzja może ukierunkować zawodowo? Jak pogodzić ekstraklasę ze studiowaniem fizjoterapii? Jak wygląda wczesna praktyka zawodowa fizjoterapeuty? Jak „zapracować” na to, aby stać się pacjentem? Jak prowadzi wywiad z pacjentem i identyfikuje problemy z postawą?
Jaki jest jego stosunek do EBM? Czy wykorzystuje protokoły w swojej praktyce? Jak selekcjonuje wartościowe materiały szkoleniowe w internecie? Co sądzi o metodzie P-DTR? Jak nie popaść w rutynę w gabinecie fizjoterapeutycznym.

W dzisiejszej rozmowie rozmawiamy m.in. o piłce ręcznej, o empirii, intuicji i zaufaniu do doświadczenia w pracy z pacjentem.

Transkrypcja podcastu:

Michał Dachowski: Witam was serdecznie, to już kolejny odcinek serii Dachowski Pyta. Dzisiaj troszkę inaczej, bo bez wizji, bo szaleją wirusy i nie da się wszystkiego pokonać na raz, ale to mam nadzieję nie przeszkodzi w super rozmowie, bo dzisiaj gościem jest…

Tomasz Garbacewicz: Tomek Garbacewicz, witam.

Witam cię Tomku serdecznie. Z daleka do siebie dzwonimy.

Tak, Szczecin, koniec świata. Śmieją się, że przedmieścia Berlina.

To chyba jest prawdą, że bliżej masz do Berlina niż do Warszawy.

Tak. Na szczęście są fajne połączenia samolotowe, także wolę do was latać niż jeździć.

Tak? A autostrada A3?

Nie wiem. To znaczy, wiesz co, na konferencję jechałem raz autem i to był mój ostatni raz. A teraz drożeją wszystkie bramki. Na samolot można fajną promocję wyhaczyć wcześniej, także nie ma problemu.

Powiedz mi, bo ty nie pochodzisz ze Szczecina i jak patrzę na twój życiorys, no to troszkę obieżyświat.

Tak, zgadza się. To spowodowane było, bo już osiadłem w Szczecinie tak naprawdę, piłką ręczną, którą trenowałem łącznie 12 lat, 7 zawodowo w Olsztynie, także jak będziesz chciał oczywiście za chwilę, to troszkę bardziej szczegółowo opowiem.

Dojdziemy do tego na pewno, ale skąd ten obieżyświat? Czy sport tego wymaga?

Myślę, że jest to chyba wpisane w ten zawód sportowca ogólnie. No ja mogę się wypowiadać tylko ze swojej strony, czyli piłka ręczna w moim przypadku. No tak mnie poprowadziło. To znaczy, zacząłem właśnie w moim rodzinnym mieście, w Świebodzinie, natomiast tam tylko rok pograłem. Później chciałem troszeczkę do lepszego klubu się przenieść, więc to była Zielona Góra i to już była pierwsza klasa liceum, także to była odcięta pępowina od domu, od rodziców, no i zaczął się internat tak zwany, więc rok znowu tylko spędziłem w Zielonej Górze, po czym jakby dostałem możliwość pójścia dalej do Gdańska, do SMS-u, z czego naturalnie bardzo się ucieszyłem, że mogę skorzystać. No i kolejne dwa lata liceum to był już SMS Gdańsk, z Gdańska znowu Olsztyn i w sumie przypadkowo Szczecin później, to już zawodowo, jeśli chodzi o fizjoterapię, nie o piłkę ręczną. Chociaż tutaj taka króciutka przygoda w Szczecinie jeszcze miała miejsce, ale to może później rozwiniemy.

Bardzo często jest tak, że byli sportowcy stają się fizjoterapeutami, ponieważ doznali kontuzji i stwierdzili, że to fajne leczyć innych. Czy w twoim przypadku było tak samo? Czy to kontuzja wybrała ci kierunek?

Myślę, że absolutnie nie, ale tak, masz rację, słuchając nawet twoich podcastów, wiele osób tak mówi, związanych gdzieś tam ze sportem w przeszłości, że tak było. U mnie chyba trochę inaczej, aczkolwiek jest to w jakiś sposób mocno powiązane.

Ale jednak wybór studiów to nie to, że miałeś kontuzję?

Nie. Na szczęście nie byłem kontuzjogennym zawodnikiem, natomiast tak, taką kropką nad i by zakończyć karierę, to było moje kolano, ale absolutnie nie był to powód, dla którego nie mógłbym grać dalej, no bo oczywiście te operacje dzisiaj są robione rutynowo można powiedzieć, szybka rehabilitacja, kilka miesięcy i wraca się do gry.

I druga noga w urazie jak Milik?

Na szczęście nie. Nie planuję. Milik trochę dla mnie szybko wrócił, ale to nie będę się tu wypowiadał jako ekspert, ale myślę, że pewnej fizjologii nie powinniśmy przeskakiwać.

Ale drugą rozwalił, nie tą pierwszą, to jest śmieszne. Bo gdyby pierwszą rozwalił, to jeszcze rozumiem, że fizjologia, ale druga to myślę, że kolejny pech.

Tak, no coś w tym jest. Tak mniej więcej to wyglądało.

To opowiedz tę historię, dlaczego fizjoterapia?

Dlaczego fizjoterapia? Ok, to taki w sumie też, nie wiem, czy przypadek. To znaczy ciekawość do takich kierunków jakichś medycznych, biologicznych, gdzieś chyba po mamie odziedziczyłem, no i pewnego wieczoru po prostu siedząc w domu rozmawialiśmy z mamą o tym, kim ja chcę zostać w przyszłości i ja tak naprawdę do końca liceum byłem w takim dylemacie, no i tak sobie myślałem przez dłuższy czas, skoro gram w piłkę ręczną, to pewnie pójdę jak większość moich znajomych zawodników na wychowanie fizyczne, chociaż wtedy był bardzo modny marketing i zarządzanie. To może by się przydało poniekąd.

W dzisiejszych czasach jest to pomocne.

Tak, bardzo. No tu chyba jestem samoukiem takim. No więc tą drogą podążając mówię – albo będę nauczycielem wf-u, co niekoniecznie mi się podobało, nie chcę absolutnie żadnego nauczyciela wf-u obrażać, natomiast chciałem coś dodatkowo, coś więcej jakby. Druga opcja no to być trenerem. No i to mi przeszło na szczęście bardzo szybko, ponieważ jak już w Olsztynie zacząłem grać w ekstraklasie, to 7 lat będąc tam miałem ośmiu trenerów, więc można szybki wniosek wyciągnąć, że trenerem się bywa tu i tam.

Jest takie śmieszne powiedzenie w piłce nożnej w ekstraklasie, nie „czy cię zwolnią”, tylko „kiedy cię zwolnią”.

No tak, słyszałem. Coś w tym jest. Niestety ten rynek taki, który zatrudnia sportowca czy trenera, jest taki dosyć wymagający i niestety tak jest. Także ja absolutnie bardzo wcześnie się dowiedziałem, że bycie trenerem to jest w ogóle coś dla mnie… Ja podziwiam dobrych trenerów, ich umiejętności doceniam, bo trzeba się do tego super nadawać, trzeba być taktykiem, trochę psychologiem dla każdego zawodnika, jeżeli mówimy o drużynie, także jest to ciężki kawałek chleba, że to utrzymać w ryzach całość, żeby to chodziło jak w szwajcarskim zegarku.

A powiedz mi, bo jednak droga z Zielonej Góry, Gdańsk i potem Olsztyn, dla młodego człowieka, szczególnie w dzisiejszych czasach, jednak z tego co ja słyszę dzieci zostają dłużej w domu. Czy dla ciebie to był gdzieś kłopot, żeby wyjechać za sportem i za nauką do innego miasta?

Wiesz co, jeśli chodzi o pierwszy krok, Zieloną Górę, to miałem kompana ze Świebodzina, mojego dobrego kolegę, z którym gdzieś tam zaczynałem grać, także nie byłem sam totalnie, natomiast pamiętam moment, kiedy to wszystko się działo wtedy z rodzicami za rączkę prawie że, jak mnie wprowadzili do pierwszego internatu w Zielonej Górze, który był zbudowany w latach 70-tych, koło takiego malutkiego stadioniku, gdzie miały być jakieś tam dwutygodniowe zawody i to był taki dosłownie mówiąc internat parterowy, tekturowy, zbudowany prawie że z tektury. Słyszeliśmy się między pokojami bez problemu, chociaż niekoniecznie ktoś chciał być słyszany. Pamiętam, jak wszedłem do tego pokoju to się rozpłakałem. No i właśnie to było kilka metrów kwadratowych i trzech chłopa na tej powierzchni. Oczywiście teraz to wspominam wspaniale, super żarty. Rok w Zielonej Górze to było naprawdę bardzo fajne doświadczenie, miałem bardzo fajną klasę w liceum, chociaż to nie była klasa o profilu sportowym, ale humanistycznym. No ale nie, nie miałem z tym jakiegoś problemu. No wiadomo, zderzenie z taką rzeczywistością gdzieś tam na początku trochę, ale chyba się szybko przyzwyczaiłem i to było też u mnie tak stopniowo, bo jeśli byłem w Zielonej Górze, no to do Świebodzina mam 45 km, więc wtedy jeździliśmy co weekend do domu, w Gdańsku już było trochę rzadziej, bo powiedzmy raz w miesiącu.

Ile to 300-400 km?

Tak, 420 km, coś takiego. I Olsztyn niby na mapie dalej, ale 450, więc mniej więcej podobna odległość do Świebodzina. No ale w Olsztynie to już byłem, wiesz, zawodnik taki odświętny w domu, tak to wyglądało.

Hotel?

No, można tak powiedzieć.

Olsztyn, studia fizjoterapii, bo tam grałeś. Da się pogodzić granie na poziomie pierwszej ligi, tak?

Ekstraklasy przez 6 sezonów i siódmy to była pierwsza liga już.

Da się pogodzić granie w Ekstraklasie ze studiowaniem fizjoterapii i tysiąc godzin praktyk?

No da się, bo skończyłem. Oczywiście jak teraz sobie to analizuję, człowiek miał trochę może więcej takiej werwy niż teraz, bo teraz mówię, tak już trochę gdzieś tam osiadam z pewnymi tematami, człowiek się staje troszeczkę bardziej wygodny, natomiast wtedy tak, teraz sobie to analizuję, jak ja to kurczę zrobiłem, że rano ósma gdzieś tam na uczelnię, 10:45 trening półtorej godziny, powrót na uczelnię, szybki obiad w międzyczasie, wykłady, drugi trening 18:30 do 20:00, no i tyle. 20:30 w domu i jakoś się ogarniało. To nie było tak codziennie, ale było dużo dni takich w tygodniu, myślę, że przynajmniej 3, w których tak musieliśmy zasuwać logistycznie pomiędzy różnymi właśnie zajęciami. Także da się na pewno, aczkolwiek wymaga to trochę poświęcenia, ale miałem w sobie coś takiego, że mówię – ok, to jest jakaś pewna droga, pięć lat, muszę to zrobić, niekoniecznie wszystkie przedmioty są super, które bym chciał się uczyć, ale to jest po prostu zaliczenie i później będzie ta droga, w której możemy się szkolić już z kierunków, które sobie bardziej, że tak powiem upodobałem.

Z tego co dowiedziałem się od ciebie, to ta szkoła olsztyńska wyższa to była szkoła prywatna.

Zgadza się.

Czy to dla ciebie ma znaczenie? Dla innych ma znaczenie? Uważasz, że jeśli słuchają nas młodzi, to mają zwracać uwagę na to, czy studia są państwowe czy prywatne?

W dużej mierze zależy to od człowieka, jak w ogóle widzi swoją ścieżkę edukacji, po co to robi. To jest przede wszystkim takie zadanie sobie pytania tego w głowie. Dla mnie nie jest to problem, że to była uczelnia prywatna, czy dla kogoś, nie mam pojęcia, bo w sumie nigdy nie czułem się lepszy czy gorszy w porównaniu z uczelnią państwową, jakoś tak nie porównywaliśmy tego w ten sposób. No ja nie miałem innej opcji tak naprawdę w Olsztynie, ponieważ szukając natknąłem się na jedyną uczelnię, którą właśnie było to OSW w skrócie, natomiast kiedy kończyłem magistra, to dopiero kierunek taki państwowy wszedł na Uniwersytet Warmińsko Mazurski. Także nie miałem innej opcji.

Patrząc na studia i na kierunki, które gdzieś tam są na fizjoterapii, co uważasz, że jest super albo co dla ciebie było super na fizjoterapii i najwięcej z tego dzisiaj korzystasz?

Pytasz się o konkretne przedmioty w tym momencie?

Tak, przedmiot, z którego uważasz, że naprawdę dużo wyniosłeś. Albo dlatego, że w ogóle on istnieje jako przedmiot, albo prowadzący akurat był super i przekazał to co miał przekazać.

Jeśli chodzi o Olsztyn to na pewno wielu słuchaczy zna dr Ryszarda Biernata, z którym miałem przyjemność na pierwszym i piątym roku mieć biomechanikę i patobiomechanikę. Myślę, że znana osobistość w Polsce już od wielu lat. Ubolewam nad tym, bo na pierwszym roku to było tylko półrocze i na piątym również, więc bardzo krótkie zajęcia ostatecznie i pamiętam jak na pierwszym roku patrzyliśmy na doktora jak na kosmitę, w momencie, kiedy nam tłumaczył bark czy coś tam z kręgosłupem. Na piątym już troszeczkę lepiej to ogarnialiśmy, szczególnie faceci, bo myślę, że tu mamy lepszą jakąś taką orientacje przestrzenną i widzieliśmy to po prostu. Natomiast przedmiot przedmiotem, tutaj chodzi w dużej roli o tą osobistość doktora, która to prowadziła. On mi ułożył przynajmniej tak mniej więcej tę biomechanikę, jak nasze ciało działa. Także myślę, że to nr 1, jeśli chodzi o to co do dzisiaj nawet pamiętam i korzystam z tego w pracy, więc to by był największy chyba plus.

A jeżeli miałbyś powiedzieć coś co kompletnie jest nieprzydatne, uważasz, że zmarnowałeś na to czas?

Filozofia. To chyba wszyscy mają, na każdym kierunku.

Tak, filozofia, socjologia, to takie obowiązkowe.

Tak, to tak śmiechem, żartem, ale dwa przedmioty – biochemia, biofizyka.

One są na początku chyba, nie?

Pierwszy rok, dokładnie. Pamiętam, że na biochemii mieliśmy cyklicznie co zajęcia taki test, czy co dwa tygodnie taki test zamknięty gdzieś tam abc albo abcd. Nie mam pojęcia do dzisiaj jak ja to zrobiłem, ale strzelałem te nazwy chemiczne, które są jak liczebniki niemieckie czasami dla mnie, na logikę sobie to brałem. Trzeba było na 10 pytań 7 zaliczyć, ja zawsze w punkt trafiałem i na koniec przedmiotu główny egzamin, też zamknięty test, który miał chyba 30 pytań, tu zaliczyłem 15 na 30 i w punkt cały przedmiot zaliczony. Także odetchnąłem po prostu tylko, że to jest zaliczone i ok. Natomiast biofizyka, no to pamiętam takie jedno zadanie, że trzeba zmierzyć masę klucza zawieszonego w cieczy. Zaliczyłem to też, do dzisiaj nie wiem jak. Tam się trochę pościągało takich różnych pod ławką wzorów długich, ale do dzisiaj z tego nie skorzystałem, także to takie chyba najdziwniejsze przedmioty, jeśli chodzi o późniejszą fizjoterapię, którą mamy wykonywać. Bo oczywiście uważam, że fizyka jak najbardziej, ćwicząc na TRX chociażby jak ustawić pacjenta, jak się zmienia opór, no to to są jakieś prawa fizyki, ale to nic z tym nie miało wspólnego.

Czyli jakby to co było w podstawie trzeba było zmienić, a nie przedmiot?

Chyba tak.

A jeżeli coś miałbyś coś dodać do programu studiów, to na czym by ci zależało?

Wydaje mi się, że troszkę, pomimo tego, że jestem zadowolony ogólnie z tej uczelni pod kątem poziomu wykładowców i myślę, że też studentów, to bym dodał troszeczkę takich ćwiczeń powiedzmy nawet pomiędzy sobą, na sobie gdzieś tam w grupie, natomiast jeśli chodzi o same praktyki, no to to był plus, bo to była taka pierwsza styczność z pacjentem jakby realnym, więc sama nauka rozmowy, jakiegoś tam dotyku, poprowadzenia o kulach, nauka chodu i tak dalej, pionizacja. Więc to fajnie, oczywiście od tego trzeba zacząć, natomiast myślę, że gdzieś tam rok po roku troszeczkę to się powinno zmieniać. Natomiast wiesz, ja miałem sprecyzowany mniej więcej kierunek, że to ma być jakaś taka ortopedia i trochę sportu, i trochę tak specjalnie wybierałem oddziały takie ortopedyczne. Więc tak wtedy wybierałem, natomiast uważam dzisiaj, że powinni nas przeciągnąć po każdym możliwym oddziale, żebyśmy zobaczyli ten przekrój różnych pacjentów i żeby każdy mógł ocenić jak po prostu jest, jaki rodzaj pacjenta, jak to wygląda i czy tu bym się sprawdził czy nie, czy to mi się podoba czy nie, czy się w tym czuję czy nie. Więc powinni chyba nam pokazać bardziej przekrój. Chociaż miałem chyba takie odbywanie praktyk w Szpitalu Miejskim w Olsztynie, fizjoterapeutka, która biegała dosłownie przy całym szpitalu, ja się tak zdziwiłem, bo też wydawało mi się, że będę tego dnia na ortopedii, a ona – ok, chodź za mną. No i po każdym oddziale od OiOM-u po dach aż żeśmy biegali po różnych pacjentach, no i to dla mnie była taka szkoła. Mówię – Pani tak codziennie pracuje? – Tak, to mój zawód. Ja mówię – ok, szacun. Więc to był taki krótki przekrój tego.

Dużo osób idąc na fizjoterapię myśli, że pracuje się tylko i wyłącznie ze sportowcami, z osobami, które są młode i wysportowane. Przejdźmy teraz do takiej rzeczy jak szkolenia, bo patrząc na twoją drogę kariery, zacząłeś robić te szkolenia dość wcześnie. Miałeś na kim praktykować?

Jeśli chodzi o pacjentów to nie miałem szansy, bo nawet nie próbowałem iść gdzieś tam w trakcie licencjatu, na magistrze też nie. Byłem skupiony na tym, żeby skończyć w ogóle kierunek, pierwszy czy drugi stopień, no i tak naprawdę całkowicie pochłaniała mnie wtedy piłka ręczna, która była moim zawodem już.

Zarabiałeś z niej, nie?

Tak, już zarabiałem. Natomiast mogłem sobie poćwiczyć na niektórych zawodnikach ze swojej drużyny. Poza tym tam dwóch kolegów też było, jeśli chodzi o licencjat, na fizjoterapii ze mną w grupie, więc było nas tam troje bodajże, no i bywało tak, że na jakimś obozie po prostu jeden maser z nami był zazwyczaj, w porywach czasami dwóch, ale my też żeśmy ćwiczyli, to było nie za karę, tylko po prostu już chcieliśmy uczyć się jakiejś palpacji, masażu i tak dalej. Więc czy to za wcześnie? Myślę, że nie. Myślę, że warto już próbować i to czucie jakieś swoje tam w paluszkach trochę podwyższać, tę umiejętność ulepszać.

A jeżeli już zacząłeś te szkolenia, to te wybory, których dokonałeś, z dzisiejszej perspektywy były trafione?

Wiesz co, ja jestem terapeutą aktualnie takim, myślę, że troszeczkę zlepiam sobie, myślę, że to wiele osób robi albo każdy, jesteśmy na wielu kursach i później w gabinecie to jest taki zlepek techniki tej, tamtej i wybieramy sobie te techniki, które nam wychodzą, które są skuteczne. Jest takie powiedzenie, że każda technika jest tak skuteczna jak terapeuta, który ją wykonuje, no i coś w tym jest jak najbardziej. Tak, jeśli chodzi o studia, no to tam masaż było jako przedmiot i kończąc, jakby zaliczając ten przedmiot, nie dostawaliśmy żadnego papierka, natomiast uczelnia nam dała możliwość, aby zrobić taki, nie pamiętam, ile to było godzin, ale taki kurs dopełniający, po którym dostawaliśmy taki papier, że ukończyłeś masaż i to był pierwszy kurs. Także myślę, że tak, jak najbardziej. Elementy masażu myślę są chyba dla każdego nie niezbędne. Ja lubię też czasami sobie specjalnie urozmaicać pracę, tak, raz jakąś tam powięziówką, czyli na sucho bardziej, raz kapnę trochę tej oliwki, chociaż bardzo rzadko, ale też sobie urozmaicam tę pracę. Także myślę, że masaż każdy powinien mieć, chociaż absolutnie nie uważam, że masuję lepiej niż masażysta, bo tutaj dawno już nie mam takiej praktyki. Kiedyś myślałem, że będę najlepszym masażystą na świecie, natomiast szybko mi to przeszło. Szybko zdałem sobie sprawę jak ciężka jest to praca, jeśli miałbym się tylko tym zajmować, szczególnie przy moim prawie dwumetrowym wzroście to bym się wykończył.

Są takie duże stoły dla ciebie?

Stoję półszpagatem nad pacjentem.

Jakbyś miał polecić jakieś szkolenie, które odbyłeś i naprawdę dla ciebie było bardzo pomocne w twojej całej karierze?

Na początku to był masaż, później jedno z pierwszych szkoleń to były jakieś punkty spustowe u Marcina Wytrążka, więc tutaj grzebanie trochę w tych punktach, w mięśniach, w ogóle w tkankach miękkich, że tak określę, tkanki miękki to jest coś co myślę, że młodzi terapeuci od tego gdzieś tam mogliby zacząć, bo myślę, że z większością pacjentów sobie poradzą, przynajmniej złagodzą im bardzo dolegliwości. Natomiast tak, zawsze przyjdzie ta garstka pacjentów, która rozłoży nas na łopatki i dzięki nim na szczęście się rozwijamy dalej, szukamy innych kursów. Ale na pewno polecę, nie chodzi mi tu o konkretne szkolenie, konkretne nazwisko, po prostu tkanki miękkie. No na wiele szkoleń może jeszcze bym się wybrał sam, jakieś tam manipulacje powięziowe, chociaż wiadomo, że różne są opinie na temat każdej metody, ale myślę, że też chętnie bym się tego jeszcze nauczył.

W swojej praktyce na co dzień łączyć pracę normalną i ćwiczenie z ludźmi, czyli zdrowy ruch czy coś w tym stylu?

Łączę.

Dlaczego tak?

Myślę, że wynika to z tego, że trenowałem, że w ogóle byłem aktywnym człowiekiem jako dziecko. Gdzieś to naturalnie chyba wynika trochę jakaś taka potrzeba ruchu, jeśli chodzi o mnie samego. Natomiast ja lubię takie doświadczenia empiryczne, które właśnie na sobie poczułem, na sobie doświadczyłem jakieś zmiany, wziąłem twoją kulkę BLACKROLLa, porolowałem się, pouciskałem się, czuję, jak to działa na ciało i tym bardziej potrafię to pacjentowi przekazać, wytłumaczyć lub powiedzieć, że to warto zrobić, bo to moją pracę skróci, pańską i tak dalej, także i Panu i mi to wyjdzie na plus. Ja będę bardziej skuteczny jako terapeuta, bo niektórzy nie zadają zadania domowego, ja nie jestem takim terapeutą. Zawsze praktycznie daję coś. No i nie wyobrażam sobie nie łączyć ruchu. Oczywiście są pacjenci, którzy wymagają być może samej terapii w gabinecie na stole, są tacy, którzy wymagają być może tylko i wyłącznie jakiejś terapii ruchem, już nie rozgraniczam, czy to jest rozciąganie, mobilizacja czy wzmacnianie. Ja to próbuję jakoś tam poniekąd mieszać wszystko, aczkolwiek próbuję też ocenić, co bardziej danemu pacjentowi jest potrzebne. No i nie wyobrażam sobie pod kątem takiej swojej ergonomii pracy, znowu bym się wykończył ze swoimi plecami, gdybym miał tylko stać nad kozetką. Także nie wyobrażam sobie nie łączyć.

Pacjent, który nie wyobrażasz sobie, żeby trafił na ćwiczenia, to jaki byłby pacjent?

Pytasz się o objawy tego pacjenta czy o charakter?

Nie charakter. Bardziej o takie medyczne przesłanki.

Typowo do pracy na stole. Taki, który nie może się ruszać, czyli w jakimś ostrym stanie kręgosłupa, zgięty w pół powiedzmy.

Dużo takich trafiasz?

Nie. Bardzo rzadko. Każdemu pacjentowi z kręgosłupem, który do mnie trafia, mówię, że u Pana czy u Pani nie jest problem, że coś tam wypadło, wysunęło się, nie wiadomo co tam się stało, tylko po prostu nie chcę tu strzelać procentami, to jest naprawdę większość i to tak pogrubionym tekstem większość, to plaga jest teraz kręgosłupów, i to coraz młodszych, i chodzi mi tutaj o to, że po prostu ludzie się mało ruszają, mamy taki tryb życia, taki tryb pracy, tyle stresów, tyle bodźców, że ten nasz układ nerwowy po prostu jest taki elektryczny. Strasznie to wszystko działa na nas. Ktoś ładnie powiedział, na jakimś podcaście też słyszałem, że człowiek prehistoryczny miał tyle bodźców w ciągu całego swojego życia, a my mamy tyle samo bodźców przez tydzień teraz, więc można sobie tylko uzmysłowić, jak nasz układ nerwowy musi sobie te bodźce wszystkie adoptować czy przyjmować i analizować. Także jeśli ktoś się nie potrafi wyłączyć nawet na 10 minut w ciągu dnia, no to czacha dymi i w końcu gdzieś to wyjdzie. Także staram się tyle, ile mam wiedzy, tłumaczyć to pacjentom i zawsze mówię, ile Pan czy Pani wyciągnie z tego mojego gadania przez godzinę czy dwie, no to jak najbardziej to jest po to, żeby to jakoś tam użyć później, jakiejś terapii, ku temu, żeby to poprawić. Natomiast są oczywiście tacy pacjenci, którzy są kuloodporni na taką wiedzę czy porady, no i z nimi się ciężej pracuje, dłużej i wracają, dziwią się, że raz to, raz tamto. Jeśli niektórzy nie zmienią trybu życia w ogóle, nie zrozumieją pewnych rzeczy, no to żaden terapeuta ani lekarz nie pomoże. Może nie, że nie pomoże, ciężko, bardzo ciężko będzie pomóc takiemu pacjentowi.

Powiedziałeś godzinę-dwie. Chcesz mi powiedzieć, że robisz terapie dwugodzinne?

Nie, chodziło mi o wizyty, bo czasami macham jęzorem wizyta i druga wizyta, i nadal nie dociera, więc próbuję jeszcze, ale jak już widzę, że to nie ma sensu, no to oszczędzam gardło.

Co najgłupszego robią ludzie, że się niszczą?

Odpowiedź będzie śmieszna – nic. Bo oczywiście znowu można do kręgosłupa tu przytoczyć fajny przykład. Może zacznę od takiego przykładu, że przychodzi pacjent, który między 25 a 30 lat, czyli młody człowiek, nawet mi się zdarzały 20-25, mocne objawy z kręgosłupa, jakieś badanie obrazowe, na przykład RTG nawet, i ja patrzę – chłopie, coś ty robił w życiu. No parę osób mówiło, że jak byłem mały to pomagałem ojcu budować dom, więc strzelam, że mając nieodpowiednio silnego całego aparatu ruchu, już jesteśmy poddawani jakimś przeciążeniom i to gdzieś wyjdzie w którymś momencie, w postaci jakiegoś skrzywienia, mega zróżnicowanych napięć, dysbalansu i tak dalej, więc to są pacjenci naprawdę cierpiący. Drugi rodzaj pacjenta to troszeczkę może starsze osoby – 30, 40, 50 lat – które kiedyś tam pracowały. Może nie miały wcześniej takich objawów, ale faktycznie ten kręgosłup jest prosto mówiąc styrany jakąś tam przeszłością i brakiem dbania o siebie później. A trzeci typ osoby, czy trzecia grupa pacjentów z kręgosłupem, chyba największa, no to właśnie siedzący tryb życia i brak ruchu albo brak odpowiedniego ruchu, bo niektórzy przychodzą i mówią – Tomek, jeżdżę rowerem, chodzę o kijkach, trochę czasami basen, spaceruję i napierdziela mnie kręgosłup, więc o co chodzi? No wtedy troszeczkę moje pytania stają się bardziej specyficzne.

A dlaczego boli, skoro ruszają się, nie siedzą?

Przede wszystkim myślę, że do jakiejś aktywności, na przykład możemy się uprzeć tutaj na truchtanie chociażby, trzeba być do tego siłowo przygotowanym moim zdaniem, żeby nie robić sobie krzywdy. Oczywiście zależy od dystansu, który dana osoba pokonuje.

Ile jest zdrowo?

Nie znam odpowiedzi na to pytanie, niestety nie odpowiem. To zależy od naszego przygotowania.

A tak bez przygotowania? Dzisiaj wychodzę na dwór, jestem nieprzygotowany, ile mogę przebiec, żeby było ok?

A mogę cię obserwować, jak biegniesz, czy mam to powiedzieć w ciemno? Ja czasami spacerując w parku widzę, jak dana osoba biegnie i nie wiem, ile ona biegnie, ale dramatycznie gdzieś tam kolana, biodra, mówię – o kurczę. No ale nie powiem tej osobie nic, bo jeszcze w papę dostanę.

Ja mam taki fetysz, żeby ich nagrywać czasami.

Też bym chciał, ale ja nie nagrywam. Widziałem jakiegoś gościa o kulach, co przechodził przez pasy u ciebie.

To są hity. Ludzie biegną albo jakieś kule używają, których nie potrzebują.

Zgadza się. Więc to jeden temat. Dlaczego ten kręgosłup boli nadal, jeśli ktoś się rusza? Bieg czy spacer, czy kijki, no nie używają tych zakresów kręgosłupa jakby pełnych dla mnie i ok, tam jest trochę rotacji, trochę jakiegoś kołysania miednicy i tak dalej, i często też pacjenci mówią, że jak tylko wyjdą na spacer to im się łagodzi. Czyli ja mówię – ok, ma Pan czy Pani dowód na to, że praktycznie jakikolwiek ruch już pomaga, więc tylko to kontynuować, być może to trzeba uspecyficzniać, jeśli chodzi o ćwiczenia. Tłumaczę tym pacjentom, że być może potrzebne jest specyficzne rozciąganie, czyli w większym zakresie mobilizacja do skrętu, do zgięcia i tak dalej. Nie wiem, jak ty masz w swojej praktyce, ale bardzo często osoby u mnie z kręgosłupem, ja zawsze sobie staję z boku i proszę o taki swobodny skłon do przodu, no to jest piękne zgięcie w biodrach, ktoś ma dobrze w miarę rozciągnięte nogi, przyjmijmy nawet, że kolana się nie uginają. Później od tyłka do ¾ pleców gdzieś tam [ns 0:36:26], to ta deska [ns 0:36:29] jest po prostu sztywna i w ogóle nie ma tego zgięcia, i nadrabiamy to garbem w odcinku piersiowym.

Nie zostało to trochę przez to, że w mediach społecznościowych, wszędzie mówimy o tym, żeby nasz kręgosłup był stabilny, nie ruszaj go?

Lubię o tym rozmawiać z pacjentami. Wiesz co, myślę, że tłumaczę to chyba podobnie jak ty, bo słucham twoich podcastów i gdzieś tam też było to poruszane, badanie chyba wrzucałeś na Facebooka kiedyś, że dowiedli, że ze zgiętego kręgosłupa to się nic nie dzieje. Oczywiście też tutaj zależy, ile kilogramów podnosimy, ma to znaczenie oczywiście, ale mogę powiedzieć tak, znaczy tak tłumaczę to pacjentowi, jeśli masz podnieść długopis z podłogi, to zrób ten swobodny skłon, niech ten kręgosłup się w taki koci grzbiet ugnie, każdy segment kręgosłupa troszeczkę tego zgięcia powinien dawać i taka cała kolumna kręgosłupa powinna nam stworzyć moim zdaniem piękny łuk i tu się absolutnie nic nie ma prawa wydarzyć. Natomiast znana wszystkim zasada – jeśli masz podnieść coś ciężkiego, to wiadomo, troszkę bardziej podejdź pod ciężar, wyprostuj plecy i zrób to z nóg, natomiast widzę też jakby wyjątek i tutaj trochę mógłbym się podpisać pod to co wrzuciłeś wtedy na Facebook, no bo codziennie podnoszę teraz trochę ze zgiętego kręgosłupa wanienkę dla mojego małego synka, wypełnioną wodą i nic mi się nie dzieje, ale jest to spowodowane tym, że na bieżąco dbam o swoją elastyczność w obrębie kręgosłupa.

Ja zawsze mówię w tym wypadku – jeżeli jest gotowy to to zrobi. Jeżeli nie jest gotowy, to będzie katastrofa.

Dwa razy mi się zdarzyło tak, że mnie połamało w kręgosłupie i to były dwa przypadki, kiedy ja wiedziałem, że jestem sztywny po całym dniu pracy. I pomimo rozgrzewki, pomimo jakiegoś wstępnego rozciągania i tak dalej, takiego może bardziej dynamicznego, ale po tym treningu czy jakiejś tam jednostce dłużej się rozciągałem i tak dalej, no zdarzyło się to 2 razy gdzieś tam. Raz przy rwaniu jakiegoś kettla, gdzie to było przysiad połączony z lekką rotacją tułowia, tutaj mnie tak zakuło, że nie wiedziałem, jak oddychać i tak jak by mi ktoś gwoździa wbijał. No a drugi raz poszedłem swoją nogę sprawdzić właśnie operowaną na piłkę ręczną w zupełnie taki amatorski sposób, wyskoczyłem z prawej nogi, rzucam lewą ręką i wylądowałem tak prawa-lewa chwila po sobie i poczułem takie tąpnięcie w kręgosłupie, gdzieś tam l5 na samym dole. Dograłem jeszcze ten sparing 10 minut, dopóki byłem rozgrzany, ale mówię, coś tam się zaczyna dziać. Porozciągałem się po, wsiadłem w samochód, dojechałem do domu, wysiadłem jak stary dziadek z tego samochodu i ja mam w ogóle spłyconą lordozę, mam jak kij od szczotki, no to wtedy pamiętam bokiem stanąłem do lustra, to lordoza mi się prawie że do tyłu wygięła. I to trwało 4 dni, natomiast nie czekałem, nie leżałem aż to przejdzie, tylko starałem się właśnie używać tych kierunków, które były możliwe i mobilizować się właśnie wtedy tam jakąś kulką i tak dalej, po czterech dniach mi to przeszło całkowicie.

Jak mielibyśmy zakończyć temat, dlaczego ludzie, którzy się ruszają, też może ich boleć, to jak byś to spuentował?

Przede wszystkim trzeba zadać im pytania – co ćwiczysz, ile ćwiczysz, jak ćwiczysz. Mogę jeszcze podać przykład dwóch chłopaków, którzy właśnie byli mega aktywni. Dużo jazdy rowerem, aczkolwiek to nie jest ruch żaden dla kręgosłupa i ćwiczyli na siłowni. Czyli aktywne osoby, jeden przyszedł chyba z bólem barku, drugi coś tam szyja albo odcinek piersiowy, to było tak podzielone. No i jak zapytałem się ich – co ćwiczycie na siłowni? No to wymienili mi powiedzmy 10 ćwiczeń, z czego 7 było na mięśnie, które nas kifotyzują i to były dużo większe obciążenia, kontra 3 ćwiczenia, które ściągają nasze łopatki do tyłu i prostują naszą postawę, w których było to dużo mniejsze obciążenie. Także tu już mamy dysbalans. I u nich to była śmieszna sprawa, bo wystarczyło, że pokazałem im jakieś tam proste rozciąganie klatki piersiowej, ręki, taką gdzieś tam neuromobilizację, tak to wyglądało, no i to im super pomogło. Także tu trzeba specyficzne pytanie zadać – co robisz, ile robisz, jak robisz. Wiadomo, że nie jesteśmy z każdym pacjentem czy tam człowiekiem na siłowni, czy na jakichś zajęciach, nie widzimy, jak on to robi, ale możemy go posprawdzać u nas na sali, niektórzy robią jakieś nagrywanie wideo, na bieżni, w zwolnionym tempie, analizę chodu, biegu. Ja tego nie robię, ale myślę, że w niektórych rzeczach w miarę już sprawne oko też mam, co nie działa lub co działa mniej i pod tym kątem staram się później to poprawiać i tłumaczyć pacjentowi, czego mu właśnie brakuje.

Też bardzo często w swojej pracy na pewno używasz swojego doświadczenia i tego, że już jednak pewnie kilka tysięcy osób przepracowałem albo kilka tysięcy godzin na rehabilitacji, a jest takie powiedzenie, że jak ktoś pracuje tysiąc, to już może powiedzieć o sobie, że jest ekspertem. Czy korzystałeś kiedyś z badań i patrzyłeś na to, czy możesz coś zrobić czy nie możesz, na poziomie EBM-u?

Patrzyłem co mi zda egzamin w gabinecie, patrzyłem, jak pacjent się zachowuje po tym. Nie wchodzę w EBM, nie leży mi ten temat, ja nie lubię o tym słuchać, aczkolwiek wiem, że u ciebie w podcastach jest poruszany ten temat cyklicznie, ewidentnie i z ciekawością słucham, jak różne osoby wypowiadają się o tym, ale wiesz co, są metody, które nigdy nie będą w taki sposób sprawdzone chyba, a działają i pewne rzeczy ciężko wytłumaczyć albo nawet jak słuchałem u ciebie w którymś podcaście super ktoś merytorycznie pracujący bodajże w jakiejś katedrze czy gdzieś, mówił w jaki sposób badania, ostatni odcinek czy któryś z przedostatnich, to jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy to lubią robić, bo to jest kupę roboty, kupę zachodu i kupę tych osób w jakiejś tam grupie kontrolnej w ogóle trzeba znaleźć, żeby to miało wartość dla osób. To jest przebadane, mamy tutaj tysiąc przykładów, tendencja jest taka i to działa lub to nie działa. Ja w to nie wchodzę, nie siedzę, nie szukam, także EBM jak słyszę, jestem troszeczkę najeżony.

To skąd wiesz co możesz a czego nie?

Każdy z nas ma jakąś intuicję, to po pierwsze. Każdy z nas wyciąga wnioski ze swoich przerobionych pacjentów. Ja myślę, że trzeba mieć talent, żeby skrzywdzić człowieka, żeby jako terapeuta skrzywdzić. Oczywiście po różnych naszych zabiegach pacjent ma prawo się pogorszyć i nie zawsze wiemy, dlaczego tak się stało, ale bywa tak, że trwa to powiedzmy 3 wizyty, a później idzie jak z górki. Także ciężko tutaj, to jest tak indywidualne, czego nie można. No jak widzę na badaniu jakąś czerwoną flagę, wiesz, ja rzadko manipuluję, bardzo rzadko, ale jak gdzieś tam bym widział jakąś dużą wypukliną przykładowo, no to nie czuję się w tym komfortowo i mówię, że są osoby, które tylko tym się zajmują powiedzmy, czego też nie rozumiem zbytnio, bo jest to jedna z wielu tysięcy technik, które fizjoterapeuta może posiadać, czy kilkuset przynajmniej. Także nie wiem, to jest takie pytanie, wiesz, ciężkie. To zależy. Uniwersalna odpowiedź. Raczej zauważyłem taką tendencję, że pacjent z problemem, który wraca od lekarza lub po zabiegu, ma bardziej okrojone możliwości w sensie zaleceń lekarza, dużo bardziej, bo lekarz chyba myśli, że pacjent jest sierotą totalną i za chwilę schrzani to co on naprawił, zoperował, natomiast fizjoterapeuta, przynajmniej mogę mówić o sobie, jest taką osobą, która raczej, jeśli można i widzę, że pacjent się cyka psychicznie, no to pokazuję, że można i pcham do tego, żeby jakąś aktywność podjął. Także raczej jestem takim terapeutą, który nie chce zabraniać, chyba że jest faktycznie specyficzny przypadek, a raczej pokazuje, że można i co można, jak, ile, staram się wczuć, to jest też taka indywidualna nasza sprawa, ale staram się jakby wejść w tego pacjenta i wyczuć, na ile on może ćwiczyć i analizuje to czy go boli czy nie.

Sam przechodziłeś rehabilitację kolana, bo miałeś operację ACL-a. Na ile protokoły się sprawdzają, na ile z nich korzystasz?

No u pacjenta, który idzie książkowo, sprawdzą się super.

Takich nie ma.

Nie, jakiś tam odsetek jest na pewno, ale tak, na studiach pamiętam jak to gdzieś tam też u pana Biernata, on lubił te protokoły, czytałem to z wielkim zaciekawieniem, natomiast mówię kurczę, ok, kiedyś będę pracował praktycznie w gabinecie, trzeba by to umieć, trzeba by wiedzieć mniej więcej, kiedy co z pacjentem robić po danej operacji, zabiegu czy kontuzji, natomiast później to mi jakoś przeszło bokiem i mówię – kurde, chyba trzeba do tego wrócić. Ale nie wróciłem, bo stwierdziłem, że to bez sensu, skoro w protokole jest po ACL-u szósty tydzień wprowadzamy rowerek, a ja mam pacjenta, który do mnie później trafił, który coś tam nie wiedział co wykonywać świeżo po operacji, więc trochę ta noga jest taka sklejona, gorąca, ma duży obrzęk i to jest powiedzmy jakiś piąty, szósty tydzień, no to nie mam możliwości go wsadzić na rowerek. Więc dostosowuję się do tego co jest dzisiaj, a nie do protokołu.

To, kiedy z protokołów korzystać? Patrzeć na nie?

Osobiście nie patrzę na nie. Nie korzystam z tego, aczkolwiek ktoś może oczywiście zarzucić, dlaczego. Zaglądałem oczywiście wiele razy do różnych protokołów, natomiast nie było to często. Jest to fajne pod tym kątem, że być może czasami w swojej rutynie możesz o czymś zapomnieć i protokół jest taką przekrojową wiedzą, że nie zapomnij o tym, o tym i o tym. Jest to w jakiś sposób troszeczkę ułożone, jeśli chodzi o jakąś progresję ćwiczeń, to takie plusy można wyciągnąć na pewno z tego. Natomiast te strefy czasowe dla mnie to jest zupełnie indywidualna sprawa i myślę, że nie można się tak twardo trzymać tych ram czasowych.

Skąd dzisiaj bierzesz inspiracje? Nie jest to EBM, nie są to protokoły, no to skądś jednak musisz patrzeć na nowości w rehabilitacji.

Jeśli chodzi o ileś lat wstecz, mówiąc o początku mojej drogi jako fizjoterapeuta, no to chyba każdy szuka tam gdzieś swoich różnych supermanów fizjoterapii. Dzisiaj Internet jest takimi drzwiami otwartymi na wiedzę z całego świta, aczkolwiek dopiero myślę, że po paru latach doświadczenia można tę wiedzę w jakiś sposób przefiltrować, żeby zobaczyć czy dany film, czy dany artykuł, czy dany post ma jakąś wartość czy nie.

Jak to weryfikujesz? Życiem? Patrzysz, czy to działa, czy nie?

Jest teraz dużo osób, które piszą coś, co wszyscy wiemy tak naprawdę. Tylko co jakiś czas to powtarzają, wrzucają totalnie takie rzeczy, które – nie wiem, to może brzydko brzmi, bo ja to wiem od paru lat, a ktoś się dopiero dzisiaj tego dowiaduje, więc może też nie mogę tak powiedzieć, ale większość… jak się spojrzy na taki Instagram, to wielu wariatów tam jest, różne zdjęcia i tak dalej. To tutaj Twój kolega z pracy, Filip Żołądek, śmiał się kiedyś, że – stary, ty możesz wrzucić najbardziej merytoryczny post na świecie, ja wystawię swoją klatę – oczywiście mówiliśmy tutaj żartem – i tak będę miał więcej lajków. Ja mówię, że wiem o tym i to jest przykre z jednej strony. Ja pozostaję chyba przy tym, żeby być merytorycznym, bo to mnie satysfakcjonuje wewnętrznie, że ja się przygotowuję do czegoś, czasami jak wpiszę, to staram się to konkretnie robić i nie wypuszczam jakiegoś babola, który w Gazecie Wyborczej sobie przeczytasz „fizjoterapia”.

Pani domu jest lepsza.

Też może być. Albo poradnik fizjoterapeuty, jakiś na czarno-białym papierze. Żartuję, ale to jest smutna prawda. Więc tych postów, nie że fake’owych, ale takich o małej wartości, czy takich osób, które szukają raczej rozgłosu i rozejścia się ich postów, zdobywania jak największej liczby tych followersów, no hm… Ja bym chciał, żeby mnie ludzie z branży ewentualnie oglądali i żeby cenili to, co ja wrzucam na jakieś media społecznościowe, to na pewno. A wracając do idoli, to znowu, w momencie kiedy zaczynałem, to bardziej śledziłem YouTube i filmy z całego świata, jeśli chodzi o jakiś trening funkcjonalny, elementy terapii, kilka nazwisk, myślę, że każdy z nas oglądał takich światowych czy badaczy, to żeśmy to śledzili. Natomiast dzisiaj chyba też trochę mniej czasu na to mam, staram się realizować swoje projekty poza pracą w gabinecie i trochę bardziej z chłodną głową na to patrzę. Lubię sobie sięgnąć do książki i cenię sobie, chociaż wiesz, sięgnięcie do książki nie daje mi certyfikatu o ukończonym szkoleniu.

Nie ma nic na ścianie.

Tak, nie ma nic na ścianie, ale czytam o czymś i mówię – ok, mam takiego pacjenta, to mi pasuje, sprawdzę to jutro czy pojutrze w gabinecie. I wiele razy ta książka mi przypomniała o czymś, o czym zapomniałem, a była to prosta rzecz na przykład, bo gdzieś się zafiksowałem w bardziej złożonej rzeczy, a problem był zdecydowanie łatwiejszy.

Jest taki osąd, że książki są zawsze za daleko, że książki jak już są napisane – to już są nieaktualne. Ale twierdzisz, że można do nich wrócić, nawet jeżeli coś jest za proste, to można do tego wrócić.

Tak, anatomia się nie zmieni, choć jakieś więzadło boczne, skośne, coś tam znaleźli. Ale są rzeczy, które się nie zmieniają.

Jest taka pani od USG, z którą rozmawiałem i powiedziała mi kiedyś, że jak sobie wytniesz, tak będziesz miał.

Dokładnie, zgadza się. Ja cenię też papier, jak ktoś chce mi pożyczyć książkę, to mówię, że fajnie, dziękuję, ale ja tę książkę kupię sobie sam, ponieważ zajrzę do niej, nie mam stresu, że muszę ją szybko przeczytać i oddać, tylko lubię mieć książkę, mieć ten przedmiot, szczególnie zapach nowej książki [śmiech] Natomiast wiesz, dużo mamy tych smartfonów na co dzień, ja mam czasami już dosyć siedzenia przed tym światłem niebieskim, tym bardziej wtedy docenię zwykły papier niż to.

Masz Instagrama i co jakiś czas publikujesz tam jakieś rzeczy. Co Cię skłoniło do tego, żeby na końcu swojego imienia i nazwiska dodać nazwę kursu?

Ten kurs otworzył mi oczy. To znaczy byłem wcześniej na kursie, który też mi otworzył mega moje spojrzenie na pacjenta i dzięki temu szkoleniu nie bałem się trudniejszych objawów, których bym się przestraszył wcześniej. Natomiast to szkolenie, oprócz tego, że było najbardziej kosztowne w moim życiu, najdłuższe, to było najbardziej konkretne i najtrudniejsze zarazem. Więc to chyba to. I dzięki temu szkoleniu ja potrafię sobie ocenić stan pacjenta, tu mówię ogólnie, w jakim on jest miejscu w swoim życiu, jeśli chodzi o ciało. Czy jest totalnie już schrzaniony, jest dużo do naprawy – kiedyś tego w ogóle nie potrafiłem, patrzyłem na funkcje, na ruch, na ćwiczenie, na to, co wyczuję palpacją, a teraz mam dużo dzięki tej metodzie dodatkowych narzędzi, gdzie praktycznie każdą sferę mogę sobie sprawdzić, od receptorów różnego rodzaju, w tkankach, po dietę, po nietolerancję i po emocje. Tak że coś, co kiedyś wspominali nam na różnych kursach, że ok, problem może być psychogenny i tak dalej, dobra, spoko, ale jak to sprawdzić? Nigdy nikt mi nie pokazywał narzędzi ku temu, a tutaj mamy te narzędzia. Tak że to jest mega metoda, jeśli chodzi o sprawdzanie, bo pacjent czuje, co się zmienia, ja czuję. Oczywiście nie zawsze jest super efekt, ale to jest takie zerojedynkowe, sprawdzam, ok, odruch słabnie albo się hipertonizuje, więc mam natychmiastową odpowiedź, co zrobiłem i jak to działa na pacjenta. Nie jest to czysta teoria. I to mnie mega urzekło w tej metodzie.

Nie zamykasz się przez to na tej końcówce?

Nie, nie.

Mówiłeś o tym, że robisz trening funkcjonalny, tkanki miękkie ważne, a jednak w nazwie masz szkolenie, które tego nie obejmuje.

Zgadza się. Wiesz co, często pada takie pytanie, czy lubię bardziej pracę z pacjentami ortopedycznymi czy neurologicznymi? Ja zawsze mówiłem, że z ortopedycznymi, aczkolwiek ktoś przychodzi z kręgosłupem promieniującym, to jest to dla mnie pacjent już poniekąd neurologiczny. Natomiast po tym szkoleniu mogę stwierdzić, że chyba każdy pacjent dla mnie jest neurologiczny. Nie mówię tu o jakimś ostrym promieniowaniu, z udarowcami nie pracuję praktycznie w ogóle, to nie mój profil, nie trafiają do mnie tacy pacjenci, ale wiesz, dzięki temu szkoleniu zrozumiałem tak naprawdę, na ile na to wszystko wpływa układ nerwowy i jak tym wszystkim steruje. Tak że oczywiście grzebię do dzisiaj w mięśniach, w powięzi, staram się coś normować, natomiast staram się unormować odruch, który idzie do danej struktury, czy siłę impulsu, aczkolwiek jak byłem podczas tego szkolenia, to co moduł opadała mi kopara z tej wiedzy i tak dalej. Myślałem sobie, co ja robiłem siedem lat wcześniej w fizjoterapii? Tutaj takie rzeczy nam opowiadają, że hm… Ale pomagałem pacjentom, więc to nie jest tak, że bez P-DTR nie da się pomóc. Natomiast jak skończyłem metodę i chwilę zacząłem nią pracować w gabinecie, to stwierdziłem, że ok, nie jest to metoda, którą bym chciał robić każdego pacjenta, bo na dzień dzisiejszy wyczerpuje mnie ona bardzo umysłowo, ja jeszcze muszę dosyć sporo główkować, co, gdzie i jakie powiązanie. Im więcej pamięciówki pochłoniesz, tym szybciej to idzie. Natomiast jest to metoda, gdzie mega trzeba myśleć, łączyć pewne fakty, znać mega biomechanikę, widzieć tak naprawdę, jak pacjent idzie czy stoi, co już jest, co możesz wywnioskować z samej postawy, dużo z objawów.

Natomiast później stwierdziłem, że absolutnie nie chcę każdego pacjenta robić w ten sposób i zamykać się na tę metodę, ponieważ sam autor tej metody nie neguje ćwiczeń, jeśli mamy jakiś test mięśniowy, w którym mięsień „wychodzi” słaby i my go normalizujemy, to później idź i wyćwicz ten mięsień w normalnym ćwiczeniu. Tak że to jest absolutnie otwarcie powiedziane i ja jestem tego zdania, że jeśli ktoś długo chodził z jakąś kompensacją, to ok, znormalizujmy ten odruch w tamto miejsce, czy w jakiś obszar, który ma znaczenie, natomiast wydaje mi się, że tam już zdążyła się posklejać powięź albo pogrubić, albo usztywnić i to trzeba zwyczajnie, manualnie, mechanicznie rozbić. Więc absolutnie łączę te metody, ale P-DTR mi daje dużo, jestem dużo bardziej kompletnym fizjoterapeutą, tak mi się wydaje, niż wcześniej.

Ja mam chyba tylko taką przestrogę dla osób, które chcą iść na to szkolenie. Jeśli planujesz tylko trzy pierwsze moduły, to nie idź.

Zgadza się, oczywiście.

Ja jestem po trzech i nie pracuję tą metodą, bo nie jestem w stanie. Uważam, że to jest trochę błędnie ułożone, ale to tylko moje zdanie. Co z oddechem? Bo Ty masz takie fajne szkolenie SpiroTiger.

Pytałeś wcześniej o szkolenia, które mógłbym polecić, mówiłem o tkankach miękkich.

Ale nie wiem, czy ono się jeszcze odbywa w Polsce, moim zdaniem szybko zniknęło, jak się pojawiło.

Tak, nie wiem, ile to już mam lat.

Skończyłeś w 2015, to masz pięć lat.

Miałem przyjemność być na pierwszych warsztatach w Polsce i to była szóstka ludzi, bo to były takie bardzo malutkie warsztaty zawsze. Prowadził to Bartosz Rutowicz z Krakowa, już dzisiaj doktor fizjoterapii. U niego kończyłem szkolenie z barku i z kolana, on jeszcze zrobił szkolenie ze stopy, stawu skokowego chyba razem, więc kiedyś chciałbym pojechać jeszcze na to. Te dwa kursy na pewno polecam, pod kątem diagnostyki i elementów terapii. I w ogóle Bartek jest taką osobą, która ma taki dar do gadki przed publiką, że ja mogę go słuchać godzinami, tak jak i Biernata. Tak że sama jego osobowość robi tutaj dużą robotę.

Natomiast o SpiroTigerze dowiedziałem się dzięki niemu, on wspomniał o tym. I on chyba czekał, czy ktoś się zainteresuje, mówił, że jeśli ktoś chciałby zgłębić wiedzę, to prosi o kontakt i ja od razu podszedłem, bo jakiś kontakt z tym miałem albo chciałem się zagłębić w temat. I wytłumaczył mi to. Jest to metoda treningowa związana z urządzeniem, metoda nazywa się SpiroTiger, jest prowadzona przez urządzenie, gdzie mamy malutki ekranik analogowy, po twojej stronie jest ustnik, po drugiej stronie jest worek, więc ustawiasz sobie pojemność, ustawiasz częstotliwość, jeśli chodzi o oddech, czyli szybkość cykli oddechowych, ustawiasz pojemność worka. Więc zależy, jaki efekt chcesz uzyskać, tak żonglujesz tymi parametrami. Zacząłem sam na tym trenować w momencie, kiedy jeszcze grałem w ekstraklasie w Olsztynie i znam efekty tego treningu pod kątem sportu.

To co Ci to dało?

To jest wejście na jeszcze wyższy poziom wydolności.

Czy to jest zasada taka biochemiczna, że jednak jesteśmy przetlenowani i musimy troszkę uspokoić swój oddech? Czy to coś innego?

Nie, właśnie jeden z patentów tego urządzenia to to, że możesz dmuchać w to urządzenie bardzo szybko, pół godziny i godzinę i nie doświadczysz hiperwentylacji, ponieważ jest to skonstruowane w ten sposób, że jest to trening o stałym poziomie dwutlenku węgla, więc nie wydychasz go zbyt wiele, więc nie ma szans ci się zakręcić w głowie. Więc jeśli jest to bardzo intensywny trening, to ze względu na to, że twoje mięśnie oddechowe – bo ten trening jest bardzo wycelowany w te mięśnie wszystkie, one wytwarzają podczas wysiłku dużo dwutlenku węgla, natomiast ty cały czas oddychając masz to na stałym poziomie, nabywasz w jakiś sposób tolerancji na ten dwutlenek węgla. Więc to się później przekłada na to, że jesteś trochę bardziej dotlenowany. Ale na boisku, jako zawodnik, czułem, że nogi nie dają już rady, ale klatka piersiowa, płuca są ogromne, jest lekko. Tak że ja jestem też astmatykiem oskrzelowym, nie mam tego tak mocno nasilonego, mogłem trenować.

I nikt Ci tego nie wyłączył?

Nie, nie wyłączył. To jest chyba grubsza sprawa u mnie. Aktualnie się odczulam i patrzę, czy to będzie działać, opowiem Ci za parę lat, czy mi się udało. Natomiast to mi dał SpiroTiger, ten sprzęt ma bardzo szerokie zastosowanie, od treningu, od rozgrzewki po cooldown, przygotowanie. Jako ciekawostka, kolarze przed Giro d’Italia kiedyś chyba godzinę rozgrzewali się przed startem, po to żeby nie mieć tej pierwszej zadyszki, po starcie, żeby to przebrnąć już w tym treningu. To pomaga też szybciej się zregenerować po wysiłku. Natomiast przekrój terapii jest też bardzo szeroki, POChP, astmy, dystrofie, ESL, ESM, więc chciałbym czasami dotrzeć do pacjentów, którzy mają na przykład ESL, ESM, wielu pacjentów umiera z powodu tego, że mięśnie oddechowe zanikają i te osoby się duszą finalnie. Aż afiszowałem się takim sprzętem, że mam coś takiego i chciałbym to udostępnić, ale może za mało w tym środowisku siedzę i może nie jest mi dane, albo skupiam się aktualnie na innych rzeczach. Więc nie pracuję z takimi osobami. Ale wiele razy korzystałem, efekty były różne, w miarę szybko przychodzą, między piątym a dziesiątym treningiem jesteś w stanie wyczuć pierwsze efekty. W Olsztynie miałem paru fajnych sportowców, zrobiliśmy kiedyś takie warsztaty darmowe i nawet Asia Jędrzejczyk mogła na tym chwilę potrenować, Paweł Papke nawet też przyszedł. Tak że tak to się udawało.

Ale jest to zupełnie nisza, temat totalnie tabu w Polsce jeśli chodzi o trening oddechowy. Trochę to się rozwija, natomiast mało osób  w tym siedzi.

Tak, mało. Ja też to kiedyś widziałem, a potem to mi gdzieś zniknęło z oczu. Wrócę do rzeczy może bardziej osobistych. Pracowałeś w bardzo fajnym miejscu w Szczecinie, moim zdaniem, w dużym gabinecie rehabilitacji o nazwie [niezrozumiałe 01:08:00]. Ciepła posada, są pacjenci, jest miło i przyjemnie. Co Cię skłania do tego, że nagle odchodzisz stamtąd i z małymi przygodami, ale zakładasz swój gabinet?

Ja byłem i jestem takim człowiek, czy fizjoterapeutą, od początku kariery, który wiedział, że dąży do tego, żeby spróbować, bo oczywiście nie miałem pojęcia, czy mi to wyjdzie, czy nie, ale chciałem się z tym zmierzyć i zawsze to był mój cel. Natomiast wiedziałem, ze muszę złapać ileś doświadczenia, żeby dotrzeć do momentu, w którym powiem, że ok, jestem pewny, że potrafię w jakiś sposób zdiagnozować pacjenta, poprowadzić, zaprogramować mu terapię i chyba do tego doczekałem. Więc to mnie skłoniło. Druga sprawa, myślę, że wiele osób pracujących u kogoś czy pod kimś ma wiele różnych pomysłów, aczkolwiek nie wszystko mogą realizować. A ja jestem osobą, myślę, że bardzo kreatywną i czasami mam dziesięć pomysłów na sekundę. Nie wszystkie oczywiście realizuję, natomiast wiele z nich chciałem spełnić, wdrożyć. Lubię się rozwijać wielopłaszczyznowo a niekoniecznie u kogoś możemy to zrobić. Niekoniecznie też wszystko jest docenione tak, jak byśmy chcieli, więc czasami tylko i wyłącznie ze względu na to z pewnych tematów byłem zmuszony się w jakiś sposób wycofa. I tak to wyglądało.

Chcesz powiedzieć bardziej szczegółowo, jakich możliwości nie daje pracodawca, a dał Ci własny gabinet?

Jeśli mówimy o zapełnionym grafiku, to na pewno jest to wyższa półka finansowa. Na pewno są to większe możliwości, szersze możliwości rozwoju. Co jeszcze? To przede wszystkim. Mogę się realizować, mogę rozwijać gabinet w kierunku, w którym chcę, w sposób w jaki chcę. Mogę budować zespół, bardzo powoli to się dzieje, na razie współpracuję z jedną dziewczyną, która jest na początku swojej kariery fizjoterapeutycznej i staram się być „dobrym szefem” czy partnerem dla niej, żeby też nie być jakimś bufonem, tylko dzielić się swoim doświadczeniem. I cieszę się, jak taka osoba dopyta o coś i ja umiem pomóc, chętnie się dzielę wiedzą. To są chyba plusy tego.

Oczywiście to jest trudny krok dla każdego, niektórzy się boją zrobić ten krok, ja z tą decyzją musiałem się przespać wiele miesięcy i w jakiś sposób sobie ułożyć, zaplanować, żeby to miało jakąś płynność finansową, bo jakiś kredyt był wzięty i trzeba było jakoś to płynnie przejść. Udało mi się to, w sposób taki, którego sobie nawet nie wymarzyłem, bo pierwszy miesiąc na swoim i wyszedłem na plus. Tak że absolutnie to nawet mi się nie śniło, że tak mi się uda, pomimo braku współpracy jeszcze tym bardziej z żadnym lekarzem, który by mi zsyłał pacjentów.

Do tej pory nie możesz tego zrobić, tak jak ja.

Ty też nie?

Nie.

Chyba masz już tak rozwiniętą firmę, że nie potrzebujesz tego. Ja do tego dojrzewam czy dojrzałem już troszkę, brzydko mówiąc, machnąłem na to ręką i wróciłem któregoś wieczoru do domu i mówię do żony, że budujemy stronę internetową i idziemy grubo w reklamę. I gdzieś to się finalizuje powoli. I myślę, że to będzie miało jeszcze większe przełożenie w grafiku po paru miesiącach. Tak że nie obawiam się, jestem dumny z tego, że pomimo braku właśnie takiej współpracy, którą bardzo bym chciał mieć, chociaż z jedną osobą, w jakiś sposób radzę sobie i widzę, co przez te wypracowane lata zapracowało. Nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o efektach terapii, tylko o samym sposobie bycia w zakładzie czy w gabinecie. Każdy inaczej rozmawia z pacjentem, to też to umiejętności się mocno liczą i moim zdaniem wpływają na terapię, więc pacjent czasami może wyjść i możesz mu nie pomóc na końcu, natomiast on doceni to, w jaki sposób się starasz, w jaki sposób szczery lub nieszczery do niego podchodzisz, podchodziłeś. I wielu takich pacjentów dzwoni do mnie, ja niektórych miałem zapisanych w telefonie i mówię: u, pan dzwonił, trzy lata temu się rehabilitowaliśmy czy cztery, pięć lat temu i tacy pacjenci do mnie wracają, bo coś zapamiętali takiego pozytywnego. Więc mega się z tego cieszę i staram się też taką wartość w sobie pokazywać.

Czy prowadzenie gabinetu, czy w ogóle prowadzenie własnej firmy jest dla każdego? Uważasz, że to każdy może zrobić?

Myślę, że wiele osób może tak twierdzić, że mogą, natomiast nikt się nie dowie, dopóki nie zacznie. Bo możesz być świetnym terapeutą, natomiast marketingowo czy swoimi umiejętnościami marketingowymi – chociaż tak jak mówiłem na samym początku, nie skończyłem marketingu i zarządzania.

A szkoda teraz, co? [śmiech]

Tak. Może dobry by był drugi kierunek. No to osoba może na tym polu przegrać. A mając swój gabinet i będąc w pojedynkę, to takie umiejętności to są jedne z kluczowych. Dużo pacjentów z polecenia , którzy doceniają twoje efekty pracy, ale dużo osób cię łapie po tym, co wrzucisz do sieci i w jaki sposób to napiszesz, ile razy to zrobisz. Komuś się przewinie reklama czy twój post ileś razy, albo trafisz konkretnym postem w daną grupę osób, tak jak to zrobiłem specjalnie dwa czy trzy razy, celując w cięcie cesarskie, po prostu ogrom pacjentem pisała, o co chodzi z tą blizną? Więc czasami jest boom na dany temat. Więc będąc na działalności w pojedynkę, bo Ty jesteś w innej sytuacji, masz sztab ludzi, którzy mogą Cię odciążyć, pomagać i szerzej to robić, ja na razie jestem dużo mniejszą jednostką, nie mam takich planów, żeby mieć 30 osób pod sobą, ale dwa czy trzy gabinety, wcale nie jakieś ogromne, to chciałbym mieć. I chciałbym móc jeszcze potrafić to ogarniać. Bo jak już mnie to przeskoczy, to wiadomo, że będę próbował zatrudniać kogoś na rejestrację, kogoś do marketingu i tak dalej. Ale to już trzeba rozwinąć dosyć dobrze, żeby to się kręciło i żeby tym ludziom można było godziwie zapłacić za to.

To jest Twój plan na najbliższe pięć, dziesięć lat?

To jest mój plan, tak, w głowie. Ja na razie staram się ten pierwszy gabinet, że tak powiem, uporządkować, żeby to było na jakiejś takiej stałej liczbie pacjentów, bo są różne okresy i różne fale w grafiku. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia w tym gabinecie i dosłownie mówiąc, za gabinetem, bo będzie też takie podwórko 150 metrów do ćwiczeń i do fizjoterapii.

Crossfit na dworze.

Tak, na crossfit, będziemy sztangi dźwigać i głośno krzyczeć przy głośnej muzyce. Tutaj poniekąd spełniało się przypadkiem moje marzenie, ale jak zdecydowałem się na ten lokal, to właściciel mi powiedział: panie Tomaszu, tutaj jeszcze jest takie podwórko do wykorzystania, to należy do tej części. Więc ja mówię: wow, kurczę, tylko to zrobić, marzyłem zawsze o tym, żeby w razie ładnej pogody móc pójść z pacjentem poćwiczyć na świeżym powietrzu, a nie kisić się w pomieszczeniu cały dzień. Więc będzie to za niedługo spełnione. I jeśli się rozwinie pierwszy punkt, to będę szukał powolutku czegoś kolejnego. Więc nie wiem, czy to za dwa, za pięć, czy za dziesięć lat, nie umiem określić tych barier czasowych, natomiast jest to jakiś taki plan.

To z innej beczki, jak byś miał powiedzieć młodym fizjoterapeutom, co robić? Co by to było?

Jak żyć, panie prezesie? Jak żyć? Co robić? Uczyć się. Pchać się do tego, żeby praktykować. Jak się uczyć? Praktycznie przede wszystkim. Bo ja nie lubię na przykład takiego czegoś, że ktoś jest profesorem i wszystkie książki zjadł i ma ogromnie głęboką wiedzę na dany temat, na który nie mam pojęcia bladego, ale przykładowo nie dotknął pacjenta i zawsze praktyk czy teoretyk – będą sprzeczni w tym, w tej terapii. I wiele razy mi się tak zdarzało, chociażby z tym pacjentem kręgosłupowym. „Pan doktor nie kazał mi się schylać, bo tam się coś nie daj boże połamie, wymsknie i tak dalej”. A ja mówię: a boli panią skłon? „No do połowy nie boli”. To proszę się do połowy schylać. I zdarzało się tak, że słyszałem: wie pan, zadziałało to, mniej mnie boli. Więc znowu uruchomienie kręgosłupa, nie usztywnianie. Więc wiedza jest teraz na wyciągnięcie ręki, tworzymy podcasty, fajnie że to w ogóle wyszło, nie wiem, ilu nas tam jest, szóstka w Polsce teraz, czy może więcej, ktoś o kim nie wiem. Mega się cieszę.

Wiem, że powstał teraz nowy jeden.

To jest super, cieszę się, że się udało. Nie sugeruję się tym absolutnie, ale przy okazji cieszę się, że gdzieś w tej pierwszej piątce mogę w tym uczestniczyć. Może dużo wolniej to idzie niż u Ciebie, ale też tworzę jeszcze coś innego i to mnie trochę pochłania, poza tym jestem ojcem do trzech miesięcy, tak że jest troszkę innych zajęć, ciekawych. To jest bardzo pozytywne, jak najbardziej. I tak się dziwię, że mam czas na to wszystko i pozdrawiam żonę, dziękuję za wyrozumiałość, za to, że mogę się realizować w tak znacznej ilości godzin w ciągu doby. Koniec ogłoszenia parafialnego [śmiech]

A jak byś podszedł do takiego tematu, bo mówisz o młodych, którzy mają się uczyć i praktykować. Co by było, gdyby to oni płacili za praktyki? Czyli przychodzą do nas i ty im dasz praktykować, ale oni muszą za to zapłacić, bo ty im pokazujesz wiedzę, którą zdobyłeś na szkoleniach, za którą zapłaciłeś. Czy to jest dobry kierunek, czy nie?

Tak jak powiedziałem, jeśli znam problem, to lubię się dzielić wiedzą, jeśli wiem, że jestem w tym momencie mądry i jestem pewny tego, co mówię, to lubię się dzielić wiedzą. Jeśli nie mam wiedzy na dany temat, to absolutnie się do tego przyznaję, rozkładam ręce i mówię: sorry, jeszcze jestem za głupi, albo idź do kogoś innego, dopytaj, ja też muszę sprawdzić, albo czegoś nie pamiętam. Spotkałem się z tym kilka lat temu, ale to ktoś mi powiedział, właśnie z młodych, że gdzieś tam mieliśmy iść na praktyki i ktoś chciał kasę od nas. I ja wtedy parsknąłem śmiechem, wiesz, nie byłem przyzwyczajony za swoich czasów, bo nikt od nas nie chciał pieniędzy. Myślę, że to zależy od praktykanta, bo jeśli miałby ci płacić, to strzelam, że nie byłyby to jakieś kokosy do zapłaty dla takiej osoby.

Nie, nie. Dzisiaj jest taka zasada trochę, że jak płacisz, to wymagasz, to lepiej z tego korzystasz, więc myślisz, że dla obu stron byłoby to pozytywne?

Wiesz co, myślę, że dla osoby, która przychodzi na praktyki po wiedzę, a nie po to, żeby odbębnić i domaga się, dosłownie, chce żywcem wydrzeć z ciebie tę wiedzę i praktykę i to żebyś mu pozwolił cokolwiek zrobić, coś prostego z pacjentem, to myślę, że jak najbardziej mogłoby to wypalić. Natomiast my z drugiej strony, czyli jak do mnie by przyszła taka osoba, ja bym chciał jakieś pieniądze, to myślę, że nie mógłbym od niej – przez to że ona mi płaci – wymagać czegoś więcej, bo wiem, że ta osoba dopiero się uczy, więc i tak, i tak ona jest kimś początkującym. Więc tu przez to, że ja bym brał pieniądze, nie sugerowałbym się tym, że dobra, tu mi płacisz, to ja teraz sobie idę na herbatę, a ty ćwicz pół godziny z moim pacjentem. Na pewno nie chciałbym, żeby to wyglądało w ten sposób. Ale myślę, że sprawa jest otwarta, jeśli to nie jest przymus i każdy zadecyduje sam, jak najbardziej mogłoby to zdać egzamin.

Co byś poradził starszym rehabilitantom, którzy pracują już dłużej niż my? Bo Ty jesteś rocznik 1987, tak?

Tak. A mogę radzić starszym?

Dlaczego nie?

Nie wiem, głupio. Wydaje mi się, że są fizjoterapeuci dłużsi stażem od nas, ale gdzieś tam się zatrzymali w swojej ścieżce edukacji, to może bardziej do nich, że uczcie się dalej. Nie wiem, kurczę.

Czyli to samo, co do młodych.

Tak, tak. Poszerzajcie tę wiedzę. Bo faktycznie, jedni skończą jakąś metodę czy dwie i klapki na oczy, nie widzą świata poza tym. I ja mam trochę alergię na takie osoby, bo ok, teraz porównując fizjoterapeutów a 10, 15, 20 lat to jest przepaść i te młode osoby już mają dosyć sporą wiedzę, ci którzy drążą po książkach, po internetach, po kursach, oni mają większą wiedzę niż my w ich wieku, tak mi się wydaje. Nie wiem, co poradzić starszym. Żeby się otworzyli. To idzie naprzód, oczywiście anatomia się nie zmienia, natomiast są różne ciekawe metody, różne metody działają i trzeba dla samego siebie. Ja bym się znudził w cholerę, jeśli bym miał robić non stop to samo jedną metodą.

A znam takich fizjoterapeutów, którzy skończyli ileś tam szkoleń, ale non stop młócą to samo. Okej, jest jakaś dosyć wysoka skuteczność tego, natomiast ja teraz potrafię sobie to wywnioskować teoretycznie, może dzięki szkoleniu P-DTR, dlaczego ta osoba ma efekt, chociaż nie wie co robi, tak zaglądając się w szczegóły. Więc analizując pracę innych, widzę, że ktoś robi, ma wyczucie, ale nie wie co robi, tak naprawdę nie wie, w jaki sposób to zadziałało, ale zadziałało. I super. I mam w tym pewność siebie, rzucę jeszcze dodatkowo jakimś humorystycznym żartem i jest super.

Tak że nie wiem, nie chciałbym starszym kolegom doradzać, każdy ma swoją ścieżkę. Fajne było to na P-DTR, że tam przyjeżdżają już jednak terapeuci z jakimś doświadczeniem i fajne było to, że w pierwszym dniu, od początku tego szkolenia, totalnie praktycznie każdy z nas zaczął od zera, bo po prostu to jest nowy system pracy, dla każdego z nas totalnie nowy. A przed tym szkoleniem uświadomili nam jeszcze, że nawet nie potrafimy dobrze testować mięśni, czy tej reaktywności, więc tu już się zaczęło ciekawie. Tam jest taka fajna atmosfera, nie wiem, jak Ty to wspominasz, ale to chyba jedyne takie szkolenie, które aż tak super fajnie wspominam, poza merytoryką. Chodzi mi o to, że tam każdy asystent to do rany przyłóż, mega wiedza i to nie jest tak, że ktoś się wywyższa swoją wiedzą. Prosisz go o pomoc, to podchodzi, pokazuje ci z uśmiechem. My robimy duże oczy, że on tak szybko znalazł, a my się tu męczyliśmy. I to jest fajne, że oni nie sprawiają wrażenia, że są wyżej od nas, mówią ok, my też tak wyglądaliśmy na pierwszym module i teraz super się na was patrzy, jakie macie miny. [śmiech] Ja teraz też poprosiłem, że być może za rok, jak syn podrośnie, to chciałbym pojechać na asystę tego szkolenia, żeby też sobie przypomnieć materiał i żeby spróbować od tej drugiej strony szkoleniowej. Bo po dzień dzisiejszy nie dorosłem jeszcze do tego, żeby skonstruować jakieś swoje szkolenie. Myślałem o tym dwa razy, dwa razy być może zabierałem się do tego, ale nadal stwierdzam, że to jeszcze nie mój czas. Ale na asystę spoko.

I tym pięknym akcentem zakończymy sobie dzisiejszą rozmowę na temat rehabilitacji, na temat uczenia się, szkoleń i wszystkich rzeczy, które dookoła trzeba ogarniać, żeby być rehabilitantem na tym naszym pięknym, wspaniałym polskim rynku. A moim gościem był…

Tomasz Garbacewicz. Dzięki za zaproszenie, mam nadzieję, że pomogłem.

Dziękuję Ci za ten występ, to był podcast z serii Dachowski Pyta. Zachęcam Was do słuchania innych podcastów, jeżeli ten widzieliście po raz pierwszy, to jest przed Wami jeszcze mnóstwo godzin do przesłuchania na spacer, na rowerach, których będzie coraz więcej, na wszystkich innych aktywnościach zdrowotnych.

W maseczkach.

Tak, wtedy wasze uszy mogą spokojnie słuchać podcastów z serii Dachowski Pyta. A więc do zobaczenia!

O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?

  • 3 : 12 - Od sportu do fizjoterapii.
  • 7 : 23 - Wyjazd za sportem i nauką.
  • 13 : 15 - Najbardziej wartościowa wiedza na studiach.
  • 26 : 12 - Szkolenia- kiedy warto zacząć na nie chodzić?
  • 26 : 12 - Jak łączyć terapię manualną i ruchową?
  • 31 : 15 - W jaki sposób ludzie niszczą swoje zdrowie?
  • 42 : 08 - Miejsce EBM w praktyce gabinetowej.
  • 49 : 13 - Inspiracje w rehabilitacji.
  • 54 : 41 - PDTR- szkolenie, które otwiera oczy.
  • 67 : 40 - Własny gabinet- czy dla każdego?
  • 77 : 01 - Porady dla młodych fizjoterapeutów.