Wojciech Długołęcki – Najwięcej dało mi powtarzanie. S01E13

Wojciech Długołęcki – Najwięcej dało mi powtarzanie. S01E13
 Spreaker
Podcasts
 Google
Podcasts
 Apple
Podcasts
 Spotify
Podcasts

Opis tego podcastu:

Czy dogonimy stomatologów?
Zapraszam na 13 odcinek podcastu Dachowski pyta z magistrem rehabilitacji Wojtkiem Długołęckim, poruszyliśmy bardzo dużo tematów super ważnych i ciekawych dla fizjoterapeutów.
Jaką uczelnię skończyć żeby być dobrym fizjoterapeutą?
Jak zostać instruktorem metody? Czy istnieje 7 dystorsja w FDM? Terapia powięziowa: FM kontra FDM. Jak wygląda diagnostyka w twojej terapii? Czy PRICE jest skuteczny?
Leczenie stawu skokowego według nowoczesnych metod rehabilitacji. Badania dodatkowe przy urazach skrętnych. Jakie szkolenia skończyć i jak je dobierać? Gdzie jest problem z polską rehabilitacją czy dogonimy stomatologów? Jak relaksować się po ciężkim dniu w pracy? Co powinien młody fizjoterapeuta i jakie błędy popełnia?
mgr Wojciech Długołęcki Fizjoterapeuta, Międzynarodowy terapeuta FDM IC, asystent i współprowadzący na kursach metody FDM wg wytycznych EFDMA, certyfikowany terapeuta manualny, absolwent wydziału Rehabilitacji AWF w Warszawie. Od 2011r. właściciel i fizjoterapeuta w gabinecie REH-ART gdzie prowadzi terapię pacjentów Ekspert i autor artykułów w serwisie biegowym.

Transkrypcja podcastu:

Michał Dachowski: Witam was serdecznie. To już kolejny, trzynasty odcinek podcastu Dachowski Pyta, a dzisiaj ze mną jest…

Wojciech Długołęcki: Wojciech Długołęcki.

Wojtku, co porabiasz?

A dzisiaj mam dzień wolny. Wyjątkowo.

I to w najlepszy dzień – środę.

Dokładnie. A tak ogólnie to zajmuję się fizjoterapią, terapią manualną, a w tej terapii manualnej, głównie lubuję sobie terapie powięziowe.

Ok, a co jeszcze robisz?

Co jeszcze robię?

Nie tylko żyjesz terapią?

Nie no, oczywiście. Jestem ojcem dwójki pięknych córek i głównie na tym skupiam swój czas. Prowadzę szkolenia.

O, to też ważne.

Asystuję w nich, więc to też fajny rozdział.

Jaką uczelnię skończyłeś?

AWF warszawski.

Czyli ten sam, co ja?

Dokładnie, nawet parę razy Cię widziałem.

Ja też Cię parę razy widziałem. Szczególnie na ćwiczeniach, no ale na wykładach nie bywałeś?

Ooo [śmiech] przyganiał kocioł garnkowi.

[śmiech] Ok. No dobra, to zacznijmy trochę bardziej na poważnie może. Co dały Ci studia?

Studia dały mi zdolność radzenia sobie w różnych sytuacjach [śmiech], załatwienia rzeczy niemożliwych [śmiech]

Z sekretariatu szczególnie i panią, która tam była.

Dokładnie, ale chyba nie ma uczelni, która by tak nie wyglądała, nawet te z pozoru lepiej zorganizowane. Ale tak jeśli chodzi o zawód – to dała mi pewną bazę. Na pewno podstawę wiedzy anatomicznej, anatomii palpacyjnej, co było też wyjątkiem w tamtych czasach, jeśli chodzi o ćwiczenia. I pomogło mi na pewno w wyborze dalszej drogi.

A w czym Ci utrudniły? Czego nie było na studiach, co chciałbyś żeby było?

Myślę, że szerszy wachlarz metod specjalnych. Można było różnych metod zasięgnąć i informacji na ich temat, żebyśmy mogli lepiej wybrać i szybciej to co chcemy robić. Czego zabrakło? Więcej zajęć z anatomii palpacyjnej – na pewno. Poza tym myślę, że było w porządku. Więcej na pewno kontaktu z praktykami, którzy na co dzień przyjmują pacjentów w gabinetach.

A te praktyki, które robiliśmy w szpitalach, czy na jakiś placówkach, które żeśmy sami załatwiali – to był czas, który uważasz, że był fajnym czasem, czy jednak trochę straconym?

Powiedziałbym, że fifty-fifty [śmiech]

To, kiedy i jakie były?

Na przykład w placówkach takich jak Ortopedica, między innymi robiłem praktyki. Był to dobry czas. Można było zobaczyć ciekawe, nowe metody, których nie było na studiach. W trakcie stażu w innych placówkach prywatnych, gdzie mogłem np. dotknąć pacjenta czasami – to też była fajna możliwość. Ale to też było ograniczone – czyli można było oglądać ciekawe metody, inne podejście, często nowocześniejsze, ale rzadziej mogłeś się dotknąć do pacjenta. W placówkach typu szpital – tam był większy poligon, bo dostało się pacjenta i po prostu trzeba było coś z nim zrobić. Musiałeś wymyślić tu i teraz jak to miało wyglądać.

Ale nie wiedziałeś co robić.

Czasami – oczywiście [śmiech].

Czyli na żywioł?

Trochę tak.

Ok, ale wróćmy do studiów, bo z tego co pamiętam to nie kończyłeś licencjatu na AWF-ie?

Zgadza się.

Jakbyś porównał, bo skończyłeś na..?

Skończyłem to w Radomskiej Szkole Wyższej.

Ok, teraz porównajmy Radomską Szkołę Wyższą do AWF-u. Co jest różnicą? Czy osoba, która chce ukończyć fizjoterapię, dla niego to będzie duża różnica względem AWF-u krakowskiego, warszawskiego? No, krakowskiego nie porównamy oczywiście. Ale powiedzmy AWF Warszawa, który Ty skończyłeś i ja skończyłem, do takiej radomskiej szkoły fizjoterapii. Czy to jest jakaś duża różnica i warto jednak pchać się i robić to w Warszawie, we Wrocławiu czy każdym innym mieście?

Myślę, że na pewno lepiej jest zacząć na uczelni typu AWF, uczelni typu uniwersytet medyczny. A to czym to się różniło – to to, że po tą wiedzę musiałeś często iść, na tej uczelni właśnie wyższej radomskiej, samemu. Naprawdę samemu trzeba było pójść do książek, grzebać w nich. I żeby być na jako takim poziomie, na który później wszedłem na AWF, żeby być na równi z resztą studentów – to na tej uczelni musiałem dużo więcej dać z siebie. Czyli można się tej fizjoterapii nauczyć, zarówno na uczelni prywatnej, jak i na uczelni medycznej z mojego punktu widzenia, tylko dużo więcej pracy własnej i dociekliwości trzeba włożyć w cały proces. Na uniwersytecie medycznym, albo AWF-ie, dostajesz więcej gotowej wiedzy i większe wymagania tak de facto. Chociaż często, a w sumie tak naprawdę przeważnie, wykładowcy i ćwiczeniowcy, którzy pracują na uczelniach typu AWF i w innych miastach – pracują też na uczelniach prywatnych.

Jasne, ale nie widziałem u Ciebie takiego problemu, że nagle wpadasz na AWF i nie zaliczasz wszystkiego. Jednak ta wiedza, którą gdzieś zdobyłeś w tym Radomiu, była na tyle duża, że nie było takiego kłopotu z zaliczeniem jakiegoś tam przedmiotu na AWF-ie – więc dałeś radę.

Tak [śmiech]. Dziękuję. Jedyna poprawka z balneologii [śmiech].

Tak. Tam większość osób ma, bez nazwisk, ale tutaj większość osób ma problem.

Dokładnie. Pomogły na pewno podróże pociągiem [śmiech], bo cały czas w pociągu praktycznie spędzałem na nauce.

Radom blisko jest.

No, ale z Warszawy musiałem jeszcze dojechać do Pułtuska, spod którego pochodzę pierwotnie, więc to tutaj leży pies pogrzebany.

Czyli samozaparcie. Tak byś to nazwał, że trzeba mieć samozaparcie i też cierpliwość?

Myślę, że tak. Samozaparcie, dociekliwość. Jeżeli chcesz to robić bardzo i widzisz w tym siebie, to myślę, że do tego dojdziesz, chociażby nie wiem jakie kłody pod nogi rzucili.

Pamiętasz najtrudniejszy przedmiot, który sprawiał Ci, oprócz tej balneologii, kłopoty na AWF-ie, a uważałeś, że jednak jest to potrzebne, a było to trudne?

No to chyba zdecydowanie biomechanika. Oczywiście mogłaby być w bardziej praktycznym wydaniu, takim gabinetowym. Opisując np. problem zgięcia w kolanie, że może wynikać z A, B, C, D; aniżeli na książce pana Błaszczyka, który zresztą bardzo, bardzo dobre wykłady poprowadził.

Na pamięć to musieliśmy znać – tak.

Tak, musieliśmy to znać na pamięć. Pamiętam, że czytałem to o szóstej rano przed egzaminem do godziny dziewiątej. Chyba całą książkę prawie przeczytałem, przynajmniej to, co uważałem, że muszę powtórzyć. No i chyba tak – tutaj było najwięcej stresu. Z drugiej strony też wiedziałem, że jest to w jakiś sposób potrzebne, przydatne- fizyka zawarta w tej książce i na tych zajęciach. No, ale tak. Na pewno pan który nas egzaminował stwarzał dużą…

Bez nazwisk może.

No oczywiście – bez nazwisk, ale rzeczywiście był wymagający i na pewno trzeba go za to docenić.

Kończysz studia i co robisz?

Kończę studia i co robię? Zakładam działalność gospodarczą [śmiech] tak naprawdę.

Od razu założyłeś swój gabinet, tak to było?

Można powiedzieć, że parę dni po zdaniu legitymacji studenckiej miałem założoną działalność gospodarczą, ale jeszcze nie w swoim gabinecie.

Ok, to gdzie pracowałeś, co robiłeś i co Ci to dało?

Na początku pracowałem jako trener personalny. To było przez rok. To jeszcze w trakcie studiów w Trenerze Indywidualnym. Później od razu po zakończeniu studiów zacząłem pracować w Klinice Ortho-Fit i w Klinice Sprawności na Bielanach. Wcześniej, jeszcze na studiach pracowałem na zastępstwa w Centrum Rehabilitacji Leczniczej.

Co Ci dała taka praca jeszcze na studiach i tuż po? Uważasz, że jest potrzebne pójście do kogoś, czy zaczynanie samemu? Jak to widzisz z Twojej perspektywy?

Ta praca na studiach na pewno dała mi spojrzenie na to co chcę robić w życiu. Bo jeszcze zapomniałem wspomnieć, pracowałem też w Stowarzyszeniu Dzieci Niepełnosprawnych „Krasnal” w Tarchominie. To jeszcze w trakcie studiów. I tak naprawdę w tym „Krasnalu” chciałem spróbować, żeby przed końcem studiów wiedzieć, w jakim obszarze w ogóle chcę działać. Na początek sobie to dzieliłem na dzieci i dorosłych. Ta praca w „Krasnalu” oczywiście była ciekawa, kształcąca. Naprawdę jest super trudna, jeśli chodzi o obserwację postępów, które często niestety nie nadejdą, jeżeli są to jakieś choroby genetyczne. Aczkolwiek no wiedziałem, że chcę wybrać pracę z dorosłymi, do której później się przekonałem jak zacząłem pracę jeszcze na studiach, tam w Centrum Rehabilitacji Leczniczej.

Pierwszy pacjent. Pamiętasz?

Pierwszy pacjent… hm.

Czyli nie było takie straszne, bo nie pamiętasz.

Nie. Pierwsi pacjenci to była w ogóle jeszcze pierwsza praca, jeszcze przed tymi dwiema [śmiech], ale ona była krótka, bo to była praca wakacyjna. To były dwa miesiące w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. To był tak. To jest po prostu poligon, po którym nie ukrywam, że jeśli zostałbym jeszcze miesiąc – to mógłbym zmienić zawód. Nie chodziło tam o pacjentów, bo byli to pacjenci obłożnie chorzy, często po udarach, z SM na przykład i z innymi problemami. Ze względu na podejście systemu do tych osób. Często jakieś przedmiotowe traktowanie. Często brak pomocy. Często prośby, które kierowałem do personelu, które nie były finalizowane w efekcie, więc…

Czyli byłeś młody, ambitny, typ niepokorny?

No, trochę tak. Starałem się to zmienić, ale widziałem trochę też taką bezsilność w tym całym systemie, jako jedyna osoba.

Co tam chciałeś zmienić? Jakie było Twoje działanie?

Chciałem zwiększyć dostępność tych osób. Chciałem trochę nakłonić pozostałych pracujących do towarzyszenia w tym procesie rehabilitacji, usprawniania, żeby po prostu zwiększyć komfort życia tych ludzi.

To był pacjent nieprywatny, czyli powiedzmy publiczny z NFZ-u?

Tak.

A pamiętasz swojego pierwszego prywatnego pacjenta, który wyłożył Ci pieniądze za to co zrobiłeś, czyli zapłacił Ci za Twoją usługę?

To byli często pacjenci domowi, bo to też częsta praktyka na początku, jacyś dodatkowi pacjenci domowi. Jeden z pierwszych, których dobrze pamiętam, to był pacjent, który niestety nieudanie skoczył ze spadochronem.

Ale przeżył.

Przeżył – tak i to całkiem nieźle. Pamiętam, że walczyliśmy z nim o to, żeby mógł wsiąść za kokpit samolotu, bo chciał robić kurs pilotażu.

Czyli powiedzmy, że to jest ciężki przypadek jak na dzień dobry, co? Oceniając z perspektywy czasu dzisiaj.

Tak. Oczywiście, że tak. Wystające druty z nogi, złamany kręgosłup szyjny, niedowład ręki – więc jak najbardziej.

No i co z nim zrobiłeś?

Co z nim robiłem? Pracowałem z nim terapią manualną, ćwiczeniami.

No, ale co umiałeś po studiach?

Byłem już w trakcie kursu Kaltenborna i Evjentha.

Znam. Nie osobiście.

Więc robiłem różnego rodzaju mobilizacje, prace z kręgami miękkimi, ćwiczenia dla niego, stretching. Różnego rodzaju stabilizacje, bo PNF i Kaltenborn to były pierwsze kursy, które zrobiłem. W tamtym czasie, nie wiem może się mylę, ale było pewnego rodzaju takie zdanie, że jest to taka baza, żeby móc dalej rozwijać swoje umiejętności, dlatego, że były z tego ćwiczenia też na AWF-ie. PNF, Kaltenborn, więc można było zobaczyć, porozmawiać z prowadzącymi, u których później robiło się kurs – dlatego na to padło. Zreedukowaliśmy u niego chód itd.

Co byś dzisiaj zmienił w tej terapii, jakbyś dzisiaj z nim pracował jeszcze raz? Uważasz, że popełniłeś dużo błędów, które mogły go gdzieś posunąć jakby, może nie błędów – ale mógłbyś pomóc mu dzisiaj lepiej?

Ciężko cofnąć czas i się dowiedzieć – więc czy tak uważam? Hm. Wolę nie bić się z takimi myślami, bo to może sprawić pewną przykrość nam, takie patrzenie na problem, ale pewnie pracowałbym z nim inaczej.

To co byś zmienił?

Pewnie pracowałbym trochę bardziej holistycznie. Może zahaczyłbym o terapię wisceralną u tego pacjenta. Możliwe, że pracowałbym z nim trochę mocniejszymi technikami manualnymi, bo skończyłem FDM, który jest dosyć intensywny, ale przynosi dobre efekty. U niego było bardzo dużo zrostów, więc możliwe, że to by była dobra, na pewno by była dobra droga – ale jakby było nie wiem. Każdy z nas musi przejść przez pierwszych pacjentów, przez pierwsze terapie i nie polecam bić się z myślami czy mogłem to zrobić lepiej.

Ok – super. Wspomniałeś tutaj o kursach. Jaki kurs polecasz? Ale uwaga: którego nie prowadzisz. Nie wiem czy młodym, czy starszym fizjoterapeutom, czy trenerom, którzy próbują być fizjoterapeutami, czy chcą być, trochę leczyć ludzi. Jakie kursy są wartościowe dla Ciebie?

Jeśli chodzi o terapię manualną, to na pewno polecałbym kurs manipulacji powięziowych, czyli FM Fascial Manipulation, gdyby ktoś nie wiedział. Daje on naprawdę bardzo holistyczne podejście. Dobre podwaliny wiedzy, jeśli chodzi o układ, o system powięziowy. Jak go czytać, jak go widzieć i jak tą całą wiedzę scalać ze sobą dzięki rozwiniętemu systemowi wywiadu, karty badania pacjenta. Jest to bardzo dobrze poukładane i przekłada się to też na dobrą terapię, bo widać jej ciągłość, widać jej kolejne kroki.

I też, jej trzeci poziom obejmuje terapię narządów wewnętrznych, układów, narządów zmysłów.

Już trzeci. Pierwsze dwa ma na tkankach mięśni, a trzeci już jest na [..alce? 0:15:00]

No dokładnie.. Też pracujemy przez powięź głęboką, tylko schemat trochę się różni. Pracuje się też na powięzi powierzchownej. Każdy z tych leveli to są dwa zjazdy.

Ok, co jeszcze polecasz? Niekoniecznie musiałeś to kończyć. Może jest coś fajnego, co chcesz skończyć, a jeszcze nie miałeś okazji tam być?

No staram się wybrać, ale pewne przeciwności kalendarzowe mi wynikają. Chociaż nie wiem, czy o tym mówić, bo nie będzie już miejsca [śmiech]. We Wrocławiu będzie organizowany kurs embriologii z Jaapem van der Walem. Z panem Jaap van der Wal – nie wiem czy się odmienia jego imię.

Holender pewnie, co?

Tak, dokładnie – holender. I będzie tutaj pierwszy raz w kraju, a już słyszałem od wielu osób nie tylko z Polski, ale i z zagranicy i jeśli chodzi o instruktorów, których dosyć cenię na swojej drodze – to będzie dobry kurs, dający wgląd od początku naszego istnienia. Trochę filozoficzny z tego co słyszałem. Można jego wykłady zresztą obejrzeć w Internecie – też zachęcam. No, ale na pewno da ciekawy pogląd, też na różne traumy itd.

Prowadzisz szkolenie z FDM-u, masz 32 lata. Jak to się stało, że w wieku trzydziestu lat jesteś w stanie już prowadzić szkolenie?

Jak to jest? No na razie na tych szkoleniach asystuję. Asystowałem. Teraz niedługo pewnie wrócimy z nimi do Warszawy. Ja jako ja prowadzę kurs bardziej kliniczny, czyli to jest moduł czwarty, który ma dać uczestnikom przypomnienie do egzaminu podstawowego. Też odpowiedź na pytania, które ich nurtują, które później wynikają z ich kliniki w trakcie, jak już są po kursie i używają tej metody. Jak to jest? No poprzedzone to było paroma latami asysty na szkoleniu u Stefana Ankera.

A jak Stefan Cię wyłowił, bo to może być ciekawe dla ludzi też, bo sam to szkolenie odbyłeś u Stefana, tak?

Tak, zgadza się.

Jak Stefan Cię wyłapał z tłumu – „O Wojtek jesteś zajebisty. Będziesz prowadził u mnie szkolenie?”

[śmiech]

Nie. To Wojtek przyszedł do Ankera, powiedział: „Anker, ja chcę prowadzić szkolenie razem z tobą”. Która wersja jest prawdziwa? [śmiech]

Powiem Ci szczerze dużo dosyć przypadku w tym wszystkim było, bo tak naprawdę uważam, że każdy z kursów, który zrobiłem – coś mi w życiu dał. Czasami nie sam kurs, ale osoby które na nim spotkałem i tak właśnie było między innymi w tym przypadku, bo robiłem kurs Kaltenborna jeszcze będąc na studiach i tam poznałem Macieja Jurasza, który był asystentem na kursie Kaltenborna. I to od niego dowiedziałem się tam naprawdę o kursie FDM-u, że jest taka metoda. Nie powinienem tego mówić, jeśli słucha nas może [śmiech] prowadzący Kaltenborna, ale tak. Pokazywał nam parę technik w przerwach z tej metody, więc stwierdziłem, że tego chcę i tego potrzebuję, bo mało było pracy na tkankach miękkich na kursie Kaltenborna poza masażem poprzecznym i funkcyjnym. I tak trafiłem na kurs organizowany w Poznaniu. To chyba 2011 rok jak zacząłem i skończyłem go. Po skończonym kursie jakiś czas później, był zamiar przeprowadzenia międzynarodowego egzaminu, czyli FDM IC i w związku z tym chciałem powtórzyć szkolenie. Zapytałem czy mogę uczestniczyć, zapytałem się Macieja – pozwolił mi przyjechać na kurs, żebym mógł popatrzeć, a dodatkowo przy okazji trochę pomagać kursantom. I wtedy tak naprawdę to się zaczęło, czyli Stefan zobaczył…

Czyli zgłosiłeś się?

Zapytałem czy mógłbym to powtórzyć – zaprosili mnie. Akurat było u nich zapotrzebowanie na osobę, która mogłaby asystować w Warszawie. Było to trudne, ponieważ inni asystenci byli z Poznania, albo Wrocławia i tak zaczęła się moja przygoda. Najpierw z asystą, później z tłumaczeniem i asystą na kursie. Oficjalnie zaczęło się dopiero po tym zdanym egzaminie międzynarodowym, który też jest dosyć trudny, więc nie jest to tak – nie można się dostać przypadkiem na te asysty, ale szczęśliwie…

Jak taki egzamin może być trudny, jak ta metoda opiera się na sześciu wariantach?

[śmiech] Tak to prawda. To bardzo łatwo wygląda na papierze. Zresztą jak sam wiesz, bo też pracowałeś w FDM-ie, czy nadal.

Nadal czasami.

No dokładnie, więc problem zaczyna się jak przechodzisz do praktyki. Rzecz jest prosta, pacjent pokazuje linię – leczę linię, pacjent pokazuje punkt – wciskam punkt, pacjent pokazuje kilka palców – wciskam inaczej, niż jak pokazuje punkt itd.

To wydaje się – na to jak ludzie chodzą na szkolenia to mówią: „Jezus Maria, przecież to można by w jeden dzień zrobić”.

Tak, tak. Dla niektórych to wydaje się żenujące i w ogóle kończą po pierwszym module. Myślę, że przekonują się dopiero ludzie, którzy wykorzystają to w gabinecie. A też z tych osób, które nawet skończą wszystkie trzy moduły, nie każdy w gabinecie przekona się do tego, żeby to zrobić na pacjencie. Ponieważ pacjent cierpi, ty naciskasz, nie wiesz jak to się skończy, jeżeli robiłbyś to pierwszy raz, albo pierwsze kilka razy. I tak naprawdę – dopiero to wrażenie, kiedy pacjent wstaje po tej terapii. Więc też zależy czy Ci się uda, czy zrobisz to dobrze, czy ustawisz swój kciuk we właściwym miejscu. To doprowadzi do sytuacji, że albo to kupisz, albo wrzucisz do kosza z innymi narzędziami, których nie używasz na co dzień i zajrzysz od czasu do czasu. Z drugiej strony, jeżeli nie będziesz w jakiejś metodzie drążył i próbował robić to coraz lepiej i lepiej – to też z tego nic nie będzie. Z reguły uważam, że jeżeli widzę efekty tej pracy, jeżeli zobaczyłem efekty tej pracy na kursie, bo w trakcie kursu pacjenci… widziałem efekt. Nawet, jeżeli coś się nie udaje, to pierwsze co robię, to też rada dla wszystkich innych fizjoterapeutów, albo ludzi którzy zostają fizjoterapeutami – to szukanie błędu u siebie, a nie błędów w metodzie którą pracuje mnóstwo ludzi i ma świetne efekty.

To gdzie jest największy, jakby mankament? Może nie mankament – największa pułapka tej metody?

Pułapka tej metody jest w tym, że czasami pacjenci pokazują nam coś, po zapytaniu ich o to. Ale tak naprawdę gdzie pana boli? Wtedy pacjent zaczyna myśleć i niestety to jest nasz przeciwnik. Świadome pokazywanie pacjenta tak jak może my oczekujemy; on myśli, że oczekujemy; albo tak jak to uważa, że powinien. Czyli główna sprawa to jest, żeby wyłapać to kiedy pacjent robi to nieświadomie, czyli jak wychodzę do niego do poczekalni. Ja mam w zwyczaju, zawsze wychodzę do pacjenta i widzę, że on siedzi w specyficzny sposób – dla mnie to jest informacja. To też nie jest informacja, która jest na kursie. Pacjent siedzi zgięty w prawo – to dobra, to będzie taka dystorsja. Tutaj już też nakłada się doświadczenie ogólnie, na cały proces. I prowokowanie bólu pacjenta, czyli kiedy cię boli? Boli cię przy przysiadzie – zrób przysiad, wtedy pacjent odruchowo łapie się za nogę, pokazuje coś na swoim ciele i to te gesty mamy brać do swojej karty badania, a nie te gesty, o które go zapytaliśmy dziesiąty raz.

Osoby, które są przeciwne tej metodzie, mówią, że jak ma pacjent pokazać ból, jeżeli jego boli dany staw, a ból eminuje w prepercepcję, czyli czucie głębokie naszego ciała – więc jak mam postawić tam diagnozę, jeżeli on tego nie czuje, bo tam go boli? Jak on ma to pokazać?

Jeżeli ból jest w stawie, masz na myśli?

Ból jest gdzieś. Mamy ból w tkance, nie wiemy gdzie on jest, niżej…

Nie no, to dlatego jest drugie narzędzie w tej metodzie, czyli palpacja, albo brak. Jeżeli jest brak palpacji, czyli brak bólu przy palpacji – to też jest dla nas informacja. Czyli jest pewnego rodzaju algorytm, którego trzeba się nauczyć. Czyli jeżeli są trzy bolesne w palpacji dystorsje, nawet, jeżeli pacjent pokazuje inną – to tak naprawdę ona jest tutaj decydująca. Jeżeli pacjent ma problem bardzo długi… Bo FDM jest fajny, jeżeli jest ostry przypadek. Zaczynamy, wszystko pięknie pokazują i wszystko jest czytelne. Wszystko jest świeże. Jeżeli przychodzi pacjent, który jest po paru miesiącach od urazu, albo okazuje się, że tak naprawdę na jego problem dzisiejszy mógł mieć wpływ proces chorobowy, albo pourazowy sprzed dziesięciu lat, sprzed pięciu lat – to wtedy dopiero przydaje się palpacja, bo on powie, że boli go wszystko, że on ma sztywność barku, sztywność szyi. Albo nie powie tego, ale jak sprawdzimy testy ruchomości w tych odcinkach to dopiero widzimy, że musimy rozszerzyć nasze pole widzenia.

Jak ta metoda jest się w stanie rozwinąć? Czy ona może się rozwinąć jeszcze?

[śmiech]

Sześć dystorsji, jak to można rozwinąć? [śmiech]. Czy jest siódma? Bo to by było takie pytanie – czy jest siódma dystorsja.

Tak, o siódmej mówi się, że to już jest problem psychosomatyczny często. Albo właśnie układ współczulny pacjenta, ta siódma dystorsja. Tak naprawdę pacjenci, którzy czasami nie idą, albo idą gorzej, to są pacjenci, którzy mają problemy na zasadzie przewlekłego stresu, jakiś innych chorób, o których nam nie mówią, bo nie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie.

Albo nie wiedzą, że to jest potrzebne nam.

Dokładnie. I myślą, że to jest nieistotne. Nie śpią, mają dzieci, nie śpią, mają pracę i szefa, który dzwoni o północy itd., więc ci pacjenci oczywiście będą gorzej reagować na terapię i czasami to jest jakąś odpowiedzią. Np. no też nie lubię, jeżeli odpowiedź leży w rzeczach, które nie są ode mnie zależne w terapii, więc staram się na to wpłynąć. Ale czasami trzeba sobie powiedzieć prosto w twarz, że ok, ten pacjent potrzebuje konsultacji z innym specjalistą. FDM też nie skupia się tak bardzo na narządach wewnętrznych, więc problemy jeśli chodzi o wisceralne jakieś kłopoty, też może nie dawać pełnego rezultatu, jeżeli problem wynika z nerki, z powięzi nerki.

Jesteś można nazwać to instruktorem FDM-u, a jednak w Twoim gabinecie nie korzystasz tylko z FDM-u. Z czego jeszcze korzystasz?

A nie. Instruktorem FDM-u nie jestem oficjalnie i dlatego nie prowadzę modułu podstawowego, tylko ten czwarty kliniczny, który jakby nie jest częścią całego obowiązkowego szkolenia.

To pomagasz, jak rozumiem.

Tak, dlatego pracuję kilkoma metodami.

Wypada? [śmiech]

[śmiech] Zależy. Zazwyczaj mówię wprost – każdy z kursów to jest jakiś element układanki. Oczywiście jeżeli jestem na kursie FDM-u – pokazuję FDM. No tego akurat nie wypada, pokazywać coś innego.

Chociaż Tobie pokazano i to rozwija mega.

To prawda. Czyli np. ja łączę te dwie metody, ponieważ jak popatrzę na mowę ciała pacjenta, gdzie mi pokazują, znając punkty z metody Stecco to np. centra fuzyjne pacjent często pokazuje i pokrywają się one z przebiegami różnych taśm i punktów z metody FDM. Czasami wybieram po prostu narzędzie, którym załatwię problem w danej okolicy, czy to będzie łokieć, czy to będzie kciuk, czy to będzie coś innego.

Te dwie metody się uzupełniają, czy się wykluczają?

Jeśli chodzi o filozofię tych metod to oczywiście się wykluczają i nikt nie powie, że bazuje na jakiejkolwiek innej metodzie i filozofii innej metody, ale uzupełniają się pod kątem na pewno diagnostycznym. Czyli jeżeli przychodzi pacjent to poza tym, że on robi wywiad, to ja patrzę, co on robi w trakcie ruchów. Co robi swoimi rękami, na co pokazuje, na co wskazuje. Pod tym kątem więc, to daje ekstra wachlarz diagnostyczny. Jeżeli wiesz jak rozumieć to co robi i pokazuje pacjent, plus bierzesz to co mówi i co jest istotne z tego co mówi – bo to też jest sztuka wyciągnąć czasami.

Ile używasz u siebie nazwijmy to takich metod, ale tych miękkich, czyli rozmowy z pacjentem. Na ile to jest ważne w pracy z klientem, nie tylko to co robisz na stole, ale ta rozmowa, tłumaczenie. Jak do tego podchodzisz?

Więcej drążę niż kiedyś. Im dalej w las tym więcej drzew i często, czasami się śmieję, że pacjent mi mówi najważniejszą rzecz po pół godzinie terapii, albo jak ma już wychodzić. Wywiad ograniczam do tego, jak już widzę, że pacjent nie pamięta i już zaczyna się np. gubić, zaczyna coś wymyślać – no to oczywiście go kończę w tym momencie i staram się kierować to do brzegu, czyli tą linią którą chcę. Żeby nie opowiadał mi o rzeczach nieistotnych, które się takie wydają. To też jest względne. I później po prostu oglądam tego pacjenta. Czasami okaże się, że nie powiedział mi o operacji tarczycy – zobaczę bliznę, czasami powie mi o operacji wyrostka, którą miał, albo przepukliny, albo, że rozciął tyłek na narcie itd. A później palpacja i wtedy tak naprawdę zaglądam do różnych kieszeni, różnych szufladek i sprawdzam czy coś tam jest. I zazwyczaj biorę pod uwagę te, które trwały dłużej niż normalny proces zapalny by przebiegał. Sprawdzę oczywiście te, które były krótsze, ale mniejszą uwagę do nich przywiążę.

Ile trwa u Ciebie diagnostyka? Jak do tego podchodzisz, kiedy kończysz diagnozować swojego pacjenta?

Na każdej wizji go diagnozuję. Diagnozuję jak zaczynam, jak przychodzi pierwszy raz, później robię terapię, później go znowu diagnozuję czy się poprawiło. Robię test ponowny. Zazwyczaj staram się, żeby też pacjent go dostrzegł, jeżeli robię test to ma to być test, który powtórzę zaraz w gabinecie. Najgorsze, więc sytuacje są takie, że pacjent mówi boli mnie, ale po dziesięciu kilometrach biegu, albo po czterdziestu kilometrach biegu. Wtedy muszę zaczekać. Pytam się czy jest lepiej. Oczywiście widzę, że jest lepsza ruchomość, że jest luźniejsza tkanka, palpacyjnie jest mniej tkliwy, ale dowiem się dopiero o końcowym efekcie za kilka dni. To też jest trudne, jeżeli np. pacjent ma być gotowy na już.

Bo gra jutro mecz.

Tak, albo biegnie ultramaraton dwieście kilometrów, a boli go po czterdziestu, a nie może zrobić treningu przed żeby sprawdzić.

Nazwałeś się na samym początku terapeutą manualnym. Kim dla Ciebie jest terapeuta manualny? Co on ma robić?

Terapeuta manualny używa swoich rąk do pracy, do diagnostyki, do pracy.

Ok, to czy się różni terapeuta manualny od terapeuty ruchowego, znaczy czym się różni to może proste. Kiedy jest miejsce na terapię manualną, a kiedy jest na terapię ruchową?

Dla mnie miejsce na terapię ruchową jest w momencie, kiedy pacjent ma pełny zakres ruchomości. Zależy, jaką formę tej terapii ruchowej, bo są formy terapii ruchowej, które też mają wspomagać proces. Chociaż czasami wysyłam pacjentów do trenerów personalnych, na jogę, na pilates może rzadziej, myślę że na te dwie formy.

Kiedy ich wysyłasz? Kiedy jesteś w stanie do pacjenta jakby powiedzieć: „ok, to już ja skończyłem, teraz pan/pani musi iść gdzie indziej”.

Kiedy wiem, że powtarzaniem danego ruchu nie zrobi sobie krzywdy albo na przykład włączam to w trakcie, kiedy już widzę, że pacjent ma lepszy zakres ruchomości. Dla mnie jest istotne żeby jego przewodnictwo nerwowe było normalne. Jeżeli pacjent ma [dynsyfikację? 0:31:33] dystorsję w swoim ciele to będzie szukał…

Trudne wyrazy, trudne.

Tak, czyli zmiany w układzie w systemie powięziowym, które będą zaburzały jego propriocepcję. To ten pacjent będzie kompensował w trakcie ćwiczeń. Jak dla mnie, jeżeli ktoś ma skręcony staw skokowy, weźmy taki przykład, to dopóki nie ma zrównoważonego napięcia w obrębie troczków, to on będzie odbierał naturalną pozycję stopy ciągle w nieprawidłowy sposób, więc może będzie miał np. przewlekłe skręcenie. A nie chcę widzieć pacjenta długo, albo ponownie z tym samym problemem. Wolę widzieć więcej nowych pacjentów, bo to bardziej rozwija.

Mówiliśmy dużo o powięzi, o terapii FDM czy FM, ja bym chciał to skonfrontować z Tobą z metodą PRICE.

Muszę sobie przypomnieć [śmiech] – sekundę. Wiem, wiem PRICE, RICE, POLICE itd.

Jak do tego dzisiaj powinniśmy podchodzić wiedząc tak dużo, albo tak mało o powięzi?

Dla mnie kluczowym jest przywrócenie procesu zapalnego na właściwe tory, czyli przywrócenie przepływu żylnego, przepływu limfatycznego, żeby tkanka mogła się normalnie goić. Taki normalny proces gojenia to jest trzy dni, dwa dni stan ostry, do dwóch tygodni powiedzmy w zależności od rozległości urazu i sił jakie zadziałały, więc powinno to być nakierunkowane, żeby pomagać tym procesom zapalnym. RICE – rest, ice. Rest na pewno bym z tego wyrzucił, bo wiem, że tkanki najlepiej goją się jeżeli przenoszą obciążenia takie, które fizjologicznie powinny przenosić. Blizna nie wie jak się ma uformować, jeżeli nie działają na nią czynniki zewnętrzne i napięcie. Taki więc pacjent, który zostanie wsadzony w gips, albo zostanie zastosowanie unieruchomienie, albo użyjemy tego REST, czyli będzie siedział w łóżku nawet bez tego unieruchomienia – no to może mieć dalej problem. ICE no to tutaj mamy dyskusję na temat jak długo powinniśmy stosować – 15, 20, 5 minut, 3 minuty itd. Po ograniczonym przepływie, po zastosowaniu zimna, znowu mamy większe przekrwienie, więc tak naprawdę jest to można powiedzieć na plus. Jeżeli możliwy jest naturalny proces stanu zapalnego, bo jeżeli mamy ograniczony przepływ w wyniku urazu, naciągnięcia tkanek, dystorsji itd., czy naderwań – to ten przepływ nie będzie zachowany, więc jak dla mnie, w takich sytuacjach jest konieczna interwencja manualna. Oczywiście trudno jest na początku z zewnątrz ocenić, czy ten pacjent będzie potrzebował na 100% tej interwencji, ale jeżeli możemy zyskać trochę czasu, jeżeli możemy przyczynić się do tego, że on nie będzie przez trzy miesiące miał gorszej stabilności, albo bólu w tym stawie skokowym – to jest oczywiście warte. Tylko trafiają do nas pacjenci, którzy albo nie mają czasu, albo ktoś im powiedział, że powinien iść. Ale jest też oczywiście duża rzesza pacjentów, którzy nie przychodzą, a mają skręcony staw skokowy i wychodzą z niego bez szwanku.

Dlaczego powinienem się zgłosić do rehabilitanta ze skręconym czymś, co to mi da?

Trochę bólu w trakcie terapii [śmiech]

Typu FM, czy FDM – na pewno.

Z takich przykrych rzeczy, ale przyspieszy jego powrót do zdrowia, czyli umożliwi mu to normalny chód. Różnie to bywa, czasami cel jest taki, żeby po pierwszej terapii ten chód był fizjologiczny po to, żeby właśnie te tkanki mogły się normalnie goić.

Naprawdę jesteś w stanie przywrócić chód po pierwszej terapii?

W zależności od rozległości.

To jest ukochane słowo tego podcastu – zależy.

Tak, tak. To większość kursów, większość instruktorów u których robiłem szkolenia, ich ulubione słowo to „it depends” [śmiech]. Co zawsze można odbić piłeczkę do nich jak pytają o coś kursantów. Więc oczywiście – to zależy. Tak jak mówiliśmy i o jego wyspaniu i o stanie psychicznym i od tego czy on np. uprawia jakiś sport, czy to jest jego pierwsze skręcenie, czy dwudzieste.

Przy dwudziestym łatwiej czy trudniej?

Czasami łatwiej. Jest mniej tkanek do gojenia, jeżeli już zerwał trzy więzadła [śmiech]. Niektórzy się martwią wtedy:, „ale mam zerwane więzadło, mogę iść grać?”. Mówię: „od dziś się nie musisz martwić – już go drugi raz nie zerwiesz”, więc z tego punktu widzenia – to tak. Często tak jest, że ten chód fizjologiczny da się przywrócić. Zresztą widziałeś.

Widziałem, ale może inni nie widzieli.

Wiem, wiem, ale jak we dwóch powiemy to już będzie bardziej przekonująco.

To musimy czy możemy przyjść na rehabilitację? Jak uważasz?

Nie lubię namawiać ludzi, żeby przyszli do mnie do gabinetu.

Nie no, ale po to są podcasty, żeby uczyć, więc jeżeli ktoś skręci sobie kostkę to moim zdaniem fajnie, żeby przyszedł i jednak to zdiagnozował.

Tak. Lepiej, żeby wiedział, że na przykład jest wszystko ok, nawet, jeżeli złego się nic nie dzieje, albo nie dużo się dzieje. Albo żeby mu doradzić jak powinien z tym postępować, żeby przyspieszyć to gojenie, albo jak najbardziej zoptymalizować.

Często jest batalia o to, kiedy tą rehabilitację włączyć, czy najpierw powinniśmy zrobić RTG, USG, nie wiem rezonans magnetyczny, czy raczej trafić na terapię. I jakbyś tutaj, jako terapeuta manualny metody FDM/FM i pewnie jeszcze kilku innych – co być doradzał?

Znowu – to zależy. Jeżeli przychodzi do mnie pacjent bez RTG, to muszę sam to w jakiś sposób ocenić. No tutaj polecam wszystkim terapeutom, tak de facto są takie zasady, możecie do nich zajrzeć – to się nazywa Ottawa Ankle Rules. I tam są wytyczne, które mogą przesiewowo, w przesiewowy sposób ocenić czy dany pacjent może mieć złamanie czy raczej nie. Między innymi jest tam na przykład test czy pacjent może obciążyć nogę przez trzy kroki. Dalej, jest tam palpacja miejsc, które z reguły ulegają złamaniu – czy jest tam tkliwość czy jej nie ma. Aczkolwiek też wam powiem, że raz przyszedł do mnie pacjent, który nie miał złamania, mógł przejść trzy kroki, podjęliśmy się terapii, ale okazało się, że jednak złamanie tam jest.

To błąd?

Czy to był błąd? Hm.

Czy wypadek przy pracy?

Pacjent generalnie był zadowolony, jeśli chodzi o funkcje i powrót do zdrowia. Normalnie by był unieruchomiony na około 4 tygodni, 4-6 różnie bywa, bo złamana kość strzałkowa. Wiadomo, nie przynosi ona takich bardzo znacznych obciążeń w trakcie chodu. I po czterech tygodniach kiedy poszła na ten rentgen, to okazało się, że złamanie wygląda jakby było już powiedzmy po unieruchomieniu. A tak naprawdę dwóch lekarzy nie chciało skierować tej pacjentki na zdjęcie rentgenowskie. Czyli po czterech tygodniach zgłosiła się do szpitala, zgłosiła mi ból w nocy kłujący. Ból nocny – zawsze pewna lampka powinna nam się zapalić. Stwierdziłem ok, może tam być coś więcej. Ona miała jechać na festiwal taneczny, na zawody, więc powiedziałem jej, że zdecydujemy, jeżeli zobaczymy rentgen. Skakała, chodziła.

Czyli przywróciłeś jej funkcje mimo tego złamania?

Tak. Dlatego weszła do internisty – internista powiedział, że chyba zwariowała. Pojechała do ortopedy z jakiegoś tam prywatnego pakietu medycznego i ortopeda odpowiedział to samo, że nie. „U pani wszystko jest ok, nie będziemy przecież robić z tego jakiegoś wielkiego halo. Chodzi pani, skacze – to było zwykłe skręcenie”. Dopiero, więc jak poszła na rentgen i technik zobaczył jak wygląda zdjęcie, to zapytał się jej, czy jest na kontroli osiem tygodni po. Więc czy ja się pomyliłem? Tak. Z drugiej strony, czy ten lekarz? Lekarz by się nie pomylił, bo zrobiłby rentgen. A ja nie miałem w gabinecie możliwości zrobienia zdjęcia rentgenowskiego, a powiedzmy ten test przesiewowy wyszedł ujemnie. No, ale musimy pamiętać, że bywa to zwodnicze. I tu mam jeszcze jeden przypadek –pacjent, który miał rentgen i do mnie przyszedł. Wrócił z wycieczki. Brał udział w jakimś rajdzie gdzieś w Azji. Przychodzi, mówi, że skręcił staw skokowy. Mechanizm był dziwny, przewrócił się, poślizgnął, usiadł na pięcie jak pomagał koledze pakować bagażnik. Przychodzi, badam go, ale strzałka troszkę pływa pod palcem. Zrobiłem mu terapię taką, która nie będzie ingerować w strzałkę czy przemieszczenie, albo cokolwiek i wysłałem go na rentgen. Po czym zadzwoniła do mnie jego asystentka, powiedziała, że tak, że ma złamanie, ale wysokie złamanie strzałki, którego po prostu rentgen nie objął.

Inaczej. To zróbmy to pytanie jeszcze raz w takim razie. Czy do rehabilitanta muszę iść z RTG, USG, albo rezonansem po takim skręceniu czy każdym innym skręceniem stawu skokowego? Czy raczej radzimy sobie bez tego?

To zależy od doświadczenia, powiedziałbym w ten sposób – bo kiedyś jak zaczynałem możliwe, że więcej osób bym wysłał na rentgen niż dzisiaj. Bardziej ufam sobie i swojej ocenie sytuacji. Palpacji też ufam bardziej.

Jak długo się uczyłeś palpacji?

Jak długo? Cały czas się uczę [śmiech] codziennie.

Słyszałem jedną ciekawą rzecz, nie wiem czy to prawda, pewnie znasz bliżej Ankera niż ja. Słyszałem, że Anker kiedyś pojechał do Afryki i próbował leczyć metodą FDM właśnie te złamania, że jakby usprawniać…

Tak. To chyba była Sri Lanka. Nie wiem czy to właśnie Stefan, ale tak. Oni prowadzili też kursy właśnie w Afryce. I tak, zgadza się. Niestety, ale są tam osoby, które nie mają dostępu do lekarzy, do medycyny takiej jaką my znamy, więc oni byli dla nich często jedyną formą ratunku. Więc oczywiście – ze złamaniami tez możemy pracować, jeśli chodzi o FDM. Tylko stabilnymi [śmiech] dodam.

No właśnie.

Stabilnymi i w miarę doświadczenia, czyli jeżeli przychodzi ktoś ze złamanym, z pękniętym paliczkiem dłoni to nie widzę żadnego problemu. Jeżeli ktoś przyjdzie ze złamaniem miednicy to oczywiście zastanowiłbym się, albo w obrębie nie wiem kłykcia piszczeli – no to wtedy raczej nie. Chyba, że nie ma wyjścia. Jesteśmy w Afryce, nie będzie lekarza. Nie ma – to trzeba jakoś tym ludziom pomóc.

Z kim nie pracujesz, kogo się dzisiaj boisz jako terapeuta 32-letni, kogo nie chcesz mieć w gabinecie?

Kogo nie chcę mieć w gabinecie… Hm. Ciekawe. Może noworodków. Nie ukrywam nie czuje się w tej materii biegły, więc wolę odesłać ich do innych terapeutów. Z dziećmi pracuję trochę więcej ostatnimi czasy, ale już trochę starszymi powiedzmy 5+, 6+.

Czyli tam gdzie już jest kontakt, tam gdzie normalnie możesz porozmawiać?

Dokładnie. Ostatnio tak zacząłem pracować w obrębie narządu wzroku też, dlatego tych pacjentów zrobiło się więcej, bo przychodzą właśnie od ortoptyka. Przez przypadek gdzieś tam nawiązaliśmy współpracę. Ale kogo bym się bał? Hm. Pacjentów, u których nie potrafię postawić diagnozy.

Jak np. nie wiesz.

[śmiech] więc oceniam ich po prostu w trakcie. Jeżeli czuję, że nawet ci pacjenci też czasami dzięki temu dowiadują się co powinni zdiagnozować, jaką drogą pójść dalej, więc czy chcę ich widzieć czy nie chcę..? Raczej nie wiem. Może osoby z hipochondrią. Trochę wtedy mam wrażenie, że marnuję swój czas, jeżeli ja nie widzę kłopotu, a nie jestem specjalistą żeby w tym pomóc.

Udary – pracujesz?

Nie, nie pracuję. Zdarza się to wyjątkowo, ale z reguły pracuję wtedy bardziej na jakiś biomechanicznych aspektach, czyli pacjent, który ma problem ze spastyką długotrwałą i ma sztywność tkanek, zwłóknienie, proces włóknienia się u niego zaczyna. To ja np. pracuję z nim manualnie po to, żeby później terapeuta PNF, Bobath mógł z nim dalej pracować funkcjonalnie, żeby on mógł osiągnąć lepszą funkcję. A np. terapeuta Bobath może mieć braki gdzieś, właśnie w tego rodzaju podejściu. Wtedy zdarzają się. Powiedzmy mam dwie osoby, które czasami wracają na taki przegląd swoich dłoni i stopy, żeby móc normalnie chodzić.

RZS, ZZSK to są choroby na których pracujesz?

Tak w procesach reemisji zazwyczaj trzeba też uważać, żeby nie rozpętać u nich stanu zapalnego i pobudzić, więc też – owszem. Nawet moja mama ma RZS, więc…

Miała, czy ma?

[śmiech] no niestety chyba jeszcze nie ma nikogo, kto by miał, ale pracują nad tym. Wciąż ma i pracuję. Chociaż niełatwo się leczy rodzinę, ale…

Leczysz swoją żonę, dzieci i tak jak powiedziałeś mamę, czy raczej unikasz?

Unikam. Moją mamę czasami, bo np. wiem, że zrobię coś, czego może ktoś inny nie zrobi. Nie dlatego, że nie wie, ale np. gdzieś tam rozmawiam z nią więcej itd. Poza tym bywa tak, że nie chce iść do kogoś innego, więc to trochę wyszło samo.

Czemu jeszcze nie robisz terapii rodzinie? Gdzie widzisz problem?

Można mieć zamglone spojrzenie na problem, czyli przychodzi ktoś z rodziny z prostym problemem, a tak bardzo chcę mu pomóc, że widzimy trzydzieści przyczyn. I czasami mamy taką trochę… Mało obiektywni jesteśmy po prostu.

A problem jakby zapłaty? Uważasz, że to jest duży problem, że nie ma – z punktu biznesowego oczywiście, że jeżeli jest to Twój czas, jest to Twoja praca?

Jeżeli to się zdarza od czasu do czasu – ok. Ale jeżeli miałbym kogoś leczyć? Można wylądować tak, że leczysz praktycznie tylko rodzinę i znajomych od których się nie bierze pieniędzy.

Tylko w Polsce się nie bierze. Zagranicą znajomi płacą podwójnie.

Tak. Ostatnio słyszałem takie powiedzenie: „no, że znamy się – może zapłacę taniej? No, ale jak się znamy – to może zapłacisz więcej w takim razie”.

No właśnie, dlaczego chcesz żebym ja był biedniejszy, jak się znamy, jesteś moim przyjacielem – nie?

No dokładnie[śmiech]. Chcemy wnieść coś jakby, w czyjś biznes teraz. No więc tak. To prawda, bo mam też znajomych, którzy np. mieszkają za granicą i przyjeżdżają i oni nigdy nie mają z tym problemu. I tak naprawdę to też jest taka walka jakby z samym sobą – czy powinienem mu zaproponować zniżkę, czy nie. Bo myślę, że większość osób nie ma z tym problemu, że zapłaci normalnie, tylko częściej my mamy problem, czy powinniśmy od nich wziąć normalnie.

Czyli bierzemy podwójnie od dzisiaj?

[śmiech] Możemy jakieś nowe standardy.

Znajomi razy dwa.

Będziemy mieli mniej znajomych – wiesz o tym [śmiech].

To nie wiem czy dobrze, czy źle, ale może tak być. Nie no ja raczej nie rekrutuję, ja raczej odsyłam i jakby nie boję się tego odsyłania. A powiedz mi, jak masz pacjenta i nie dajesz rady. Bo wiem, że młodzi terapeuci mają ten problem żeby odesłać kogoś, że oni stracą, że oni nie będą mieli przez to pacjentów jak zaczną odsyłać. Czy dzisiaj już w wieku tych niestety 32 lat, boisz się odsyłać ludzi do innych specjalistów, czy nie?

Nie. Myślę, że na początku to jest problem dla młodych fizjoterapeutów, bo tych pacjentów nie ma dużo. Po prostu się nie przelewa, więc często. No jest jakaś krzywa kształcenia się, więc w pewien sposób tłumaczą: no muszą się gdzieś nauczyć. Jeżeli będą odsyłać po drugiej terapii, bo będą uważać, że ktoś zrobi to lepiej, to też źle wróży przyszłości fizjoterapii, że każdy będzie tak robił. Jak to pytanie o tych pierwszych pacjentów – nie ma co wracać, trzeba się starać pomóc jak tylko się da. Kiedy widzimy, że kończą nam się narzędzia, możemy się kogoś zapytać. To właśnie ci pacjenci są po to, żeby nas pobudzać do drążenia, żeby sprawdzić, żeby doczytać. Sprawdzić różne inne połączenia anatomiczne, sprawdzić fizjologię danego układu i może jeszcze raz podejść do terapii, zmienić diagnozę. Jeżeli coś nie idzie przez trzy spotkania, z reguły trzeba się zastanowić, czy diagnoza była prawidłowa. To też nie jest łatwe, bo jeżeli pacjent przychodzi i zgłasza dziesięć dolegliwości z przeszłości, z czego trzy to operacje, pięć to unieruchomienia po złamaniach itd. To jaki by to nie był terapeuta – będzie miał z nim problem.

Wtedy czy trafi? Nie sądzę.

Tak, zdarza się.

Zdarza się czasami?

Dokładnie. Wtedy oczywiście będziecie okrzyknięci cudotwórcami jak się uda. Czasami im więcej się wie, tym bardziej skomplikowana robi się diagnoza, bo mamy więcej potencjalnych przyczyn, problemów.

To wiedza utrudnia?

Czy wiedza utrudnia…

Wiedza utrudnia proces leczenia?

Wiedza uczy pokory, ale oczywiście trzeba też w jakiś sposób ufać swoim umiejętnościom tego co się uzyskało. Ja często jak prowadzę jakieś zajęcia, albo wykład, albo rozmawiam ze studentami przy okazji jakiś gościnnych występów, to pokazuję im taką krzywą, ona się nazywa krzywa Dunninga-Krugera i tam jest… Znasz ją?

Jasne.

I tam jest ego i wiedza, czyli ego jest najwyższe w momencie, kiedy wiedza jest najmniejsza. I zaczyna spadać do momentu, kiedy jesteśmy w połowie procesu edukacji mniej więcej. I zaczyna wzrastać, kiedy osiągamy ten maksymalny poziom eksperta, którego uważam, że nigdy nie osiągniemy, bo z każdym dniem się możemy czegoś nauczyć. Ale nigdy nie wraca na poziom wyjściowy. Jeżeli więc ktoś mi mówi, że wie wszystko, a zamrożony bark załatwia na jednej wizycie, to myślę, że musi tą krzywą zobaczyć.

Ta krzywa jeszcze mówiła nam o tym, że uczymy się cały czas swojego życia.

Zgadza się.

Z czego ty dzisiaj czerpiesz najwięcej? Gdzie czerpiesz swoją naukę, gdzie patrzysz na to, co robi świat, gdzie masz to pole swoje do rozwoju, albo w którym kierunku się teraz rozwijasz?

Wiedzę staram się czerpać z codziennej praktyki. Też czasami trzeba mieć w tym oczywiście trochę czasu, żeby mieć kiedy tą taczkę naładować, a nie tylko z nią biegać. Bo z czasem naprawdę – ilość pacjentów też potrafi gdzieś tam przytłaczać, więc tu jest ważny taki balans. Gdzie można ją znaleźć? Tak naprawdę najczęściej widzę, że powinienem jej szukać na półce i studiować, studiować i jeszcze raz studiować anatomię, fizjologię i wzajemne relacje różnych układów. Zacząłem zresztą studia osteopatii w tym roku, więc zobaczymy. Oczywiście z pewną dozą sceptycyzmu do nich podchodzę, jako już tam twardo stąpający mniej więcej człowiek, więc zobaczymy. Pierwszy okres może być trochę nudniejszy, w zależności ile się już pracuje i ile kursów się odbyło. Tutaj, więc konfrontuję swoją wiedzę z tą osteopatią. No, a dalej? Chcę sięgnąć dalej – ta embriologia u pana van der Wala. Chyba lepiej poznać procesy od początku, czyli proces ciąży, rozwój embrionalny życia na początku. Jakie czynniki mogą na nas wpłynąć. Też trochę dało mi na to spojrzenie odkąd współpracuję ortoptykiem. Np. dzieci przychodzą z akomodacją albo ze zbieżnością i okazuje się, że przyczyną ich dolegliwości są wycięte migdałki w wieku trzech lat, albo np. operacja wyrostka w wieku sześciu lat, albo powtarzające się infekcje ucha środkowego. Tą akurat pracę z takimi pacjentami umożliwiła mi dopiero trzeci poziom manipulacji powięziowych, bo tam jest praca na narządach zmysłu.

Czyli co? Mamy szkolenia, mamy książki, anatomia. Czy… bo nie ma dużo anatomii na Facebooku, ani na Instagramie…

[śmiech]

Czy to jest jakieś kierunek, gdzie możesz się pokazywać? Czy stamtąd można czerpać wiedzę?

Z Facebooka?

No.

Znaczy, coraz więcej czerpiemy wiedzy takiej wyrywkowej, która tak naprawdę nie daje nam jakiś podwalin – czyli znamy sztuczki, a nie wiemy np. dlaczego to robimy.

Co jest sztuczką dla Ciebie? Bo to ciekawe bardzo.

Możesz na przykład zobaczyć film, na którym ktoś mobilizuje mięsień biodrowo-lędźwiowy i zwiększa w ten sposób zgięcie w stawie biodrowym.

Znaczy to jeszcze blisko. Ja bardziej lubię tą sztuczkę która: mobilizuje ktoś mięsień żwacz, a biodro się tam zwiększa. To jest taka sztuczka, która ogólnie wszyscy robią: wow. Tylko nikt nie wie, dlaczego.

Tak jest. Tak samo można np. rolować podeszwę stopy i mieć większy skłon.

Można.

[śmiech]

Ale to jest tak banalne do wytłumaczenia, to nie jest już sztuczka chyba.

Dokładnie, więc to o to mi chodzi. Jeżeli przychodzi człowiek z problemem tego zgięcia w stawie biodrowym, to przeprowadźmy z nim wywiad, ustalmy skąd on się bierze. Bo możemy zrobić sztuczkę -pacjent wyjdzie zadowolony, ale za dwa dni albo za godzinę będzie miał znowu ograniczenie zgięcia w stawie biodrowym, bo to było tylko napięcie mięśniowe odruchowe, które wynika z układu nerwowego, który jest cały czas stymulowany z innego miejsca.

tym nie ma w FDM-ie.

[śmiech] Nie, dlatego mówię, że ta palpacja jest istotna. Żeby znaleźć te ograniczenia, znaleźć te dystorsje.

Skąd jeszcze czerpiesz? No bo powiedzmy, że ten Facebook, Instagram dla Ciebie nie jest jakimś spektrum w którym można gdzieś tam czerpać, bo jak to powiedziałeś – są tam sztuczki, a nie ma wytłumaczenia. Skąd jeszcze?

Poznaję ludzi na kursach, rozmawiam z nimi. Też rozmawiam z instruktorami. Właśnie a propos różnych kursów, wykładów, interesujących osób w Polsce czy w Europie, sprawdzam czy organizują jakieś kursy w naszym kraju. Staram się też, jeżeli wybieram jakiś kurs, to zasięgnąć jak najbliżej źródła, skąd on wychodzi – czyli albo od osób, które się uczyły od twórcy, albo od samego twórcy, jeżeli jeszcze żyje, albo prowadzić te kursy.

McKenzie już nie żyje.

No tak. To przykra sprawa, niech spoczywa w spokoju, ale nie było to w moim zakresie zainteresowań.

Moim też.

Z całym szacunkiem dla McKenziego.

Pamiętasz te zajęcia?

Tak.

Ale nie no, to były dobre zajęcia generalnie.

Jak przez mgłę [śmiech].

Jedne z lepszych zajęć, które były z ortopedii tam w Otwocku w szpitalu.

Tak.

Ok, to wróćmy do tematu. Wybór szkoleń. Jest na rynku tyle teraz szkoleń. To co powiedziałeś jest mega ważne, czyli patrzysz kto je prowadzi i jak je prowadzi, albo kto na nich był.

To już jest pewne sito, więc już powiedzmy 50% tych szkoleń można odrzucić.

Co jeszcze. Jak patrzysz na to czy to szkolenie jest dobre czy nie? Co jeszcze jest dla Ciebie takim ważnym aspektem?

Ludzie, którzy je skończyli, czyli powiedzmy są osoby, które bardziej cenię, bo np. mnie nauczały i widzę, że wybrały się na ten kurs. Zaczynam o nim czytać, albo sam zaczynam z nimi rozmawiać: dlaczego, czy to jest istotne. A poza tym, przy wyborze szkoleń w sumie nie chodzi też o to, czy coś jest modne i czy ktoś to kończy – tylko jakiego narzędzia potrzebuję w gabinecie. Jeżeli mam tkanki miękkie już powiedzmy na jakimś poziomie satysfakcjonującym mnie i widzę poprawę u swoich pacjentów, ale np. widzę, że manipulacje mógłbym poprawić – idę na kurs HVLA, czyli z manipulacji krótkodźwigniowych. I tak też zrobiłem, bo też w FDM-ie one występują i jeżeli sprawdzam densyfikację i mam problem z ich palpacją, no to idę na kurs anatomii palpacyjnej, który zresztą też bardzo dużo dał, bo często to właśnie tutaj jest różnica. Jeżeli rozmowę jakby przeprowadzisz w ten sposób z pacjentem, ocenisz go tak samo – różnica może się odbywać na poziomie tego co czujesz pod ręką. Więc: zapotrzebowanie moje własne, bardziej niż zapotrzebowanie rynku i to co jest na topie, rozmowy z innymi osobami, które kończyły kurs i rozmowy z prowadzącymi kurs. Ja akurat no miałem to szczęście, że też mogłem w ich środowisku trochę być. Czy wśród tych instruktorów FDM-u, których też znam parę ciekawych nazwisk i parę ciekawych kursów – i to na pewno ułatwia, więc myślę, że niektórzy mają większy problem i trudniejszą drogę. Dlatego się tu widzimy [śmiech].

[śmiech] Tak. To z jakiegoś powodu. Nie tylko, bo znaliśmy się wcześniej.

Tak.

Dobra. Powiedziałeś o swojej pracy. Kiedy w Twoim gabinecie zaczęło brakować miejsca dla pacjentów? Ile lat musiałeś pracować na to, żeby mieć full taki jaki chciałeś.

Hm. Mówimy tu o pracy już we własnym gabinecie tylko?

Tak.

To myślę, że to zajęło około pół roku.

Dość szybko.

Tak, bo też miałem jakby wcześniej już bazę. Miałem bazę, bo pracowałem już z wieloma pacjentami domowymi, dużo osób już mnie znało, pracowałem w dwóch klinikach. Oczywiście nie robiłem żadnych numerów typu zabieranie bazy danych pacjentów. Po prostu pozostawiałem to im i możliwość znalezienia mnie. A ja po prostu dałem się jak najłatwiej znaleźć, czyli postarałem się żeby tak.

Wojciech Długołęcki – tam wyskakujesz w Internecie, jesteś.

No dokładnie, więc póki tak jest, a propos tego Facebooka i ilości lajków, dopóki jestem na pierwszych trzech pozycjach wyszukiwania, to jest to dla mnie wystarczające i jest wskazówka do dojazdu – to jest ok. Więc jest w porządku.

I co teraz. Jak masz ten full po pół roku. Zacząłeś podnosić ceny czy zatrudniałeś ludzi?

Zaczęło się od zatrudniania ludzi, a później zaczęło się podniesienie cen. Chodzi o taki też szacunek do siebie i do swojej pracy, bo mamy dwie ręce, doba ma 24 godziny, dzieci raz tylko będą dorastać i dochodzisz do wniosku, że chcesz pracować mniej. W jaki sposób pracować mniej? No możesz zatrudnić kogoś do pomocy, do współpracy. A z drugiej strony, możesz podnieść ceny. Jeżeli widzę, że ktoś, kto jest dwa lata po studiach, ma wyższe ceny ode mnie, nie wiem, oczywiście może być świetnym terapeutą – to, czemu ja miałbym tą cenę zaniżać. Tak żeby być nadal dostępny. Staram się to ustalać tak, żeby być dostępny dla pacjentów. No bo to też może być nie fair, kiedy ona zostanie podniesiona nie wiadomo jak bardzo. Żeby oni nadal mogli przyjść i otrzymać ode mnie pomoc i żebym mógł im spojrzeć w oczy. Jakbym podniósł o sto złotych to nie mógłbym im spojrzeć w oczy [śmiech]. Części tak. Może zmieniliby się oczywiście ci pacjenci. Też kwestia, z kim chcemy pracować. No, ale lubię być dostępny dla szerszego grona osób, ale też żeby móc spokojnie żyć.

Czy rehabilitacja w Polsce jest tania, droga? Dostępna, niedostępna?

Coraz bardziej dostępna ze względu na… jeżeli ktoś ma pieniądze, bo prywatny dział jest coraz większy, ta sfera prywatna.

Myślisz, że dogonimy kiedyś dentystów?

Nie znam statystyk, ale chyba jeszcze więcej widzę gabinetów stomatologicznych, jadąc przez swoją ulicę, czy miasto, bo rzadko się ruszam na miasto niestety.

Ale na Twojej ulicy jest więcej na pewno dentystów niż rehabilitantów?

Tak, ale już kilku jest – więc myślę, że dogonimy. Mamy szersze pole do działania można powiedzieć.

Czego brakuje w polskiej rehabilitacji dzisiaj, żeby być bardziej popularną?

Hm.

Czy KIF nam pomoże?

Hm – czekam [śmiech] Bez urazy drogi KIF-ie, ale czy nam pomoże? No ruszyła akcja promocyjna.

Ja nie widziałem żadnej reklamy, tylko wpuszczenie tego na YouTuba i nic więcej.

Aaa nie były to żadne formy promocji.

Tam jest trzysta obejrzeń i to myślę, że samych rehabilitantów.

To fakt. Znajomi osób występujących [śmiech].

I osoby, które chciały przez to może gdzieś zaistnieć na chwilę.

No tak. To faktycznie dział marketingu kuleje. Wiadomo – jest to dosyć młoda Izba i młody zawód, ale faktycznie, można by pewnie lepiej spożytkować te środki które ma KIF.

Co można by zrobić, żeby to zaczęło lepiej funkcjonować? Gdzie jest ten problem, że jednak ludzie chodzą na rehabilitację, ale nie wszyscy chodzą, albo nie chodzą tam gdzie powinni chodzić. Gdzie widzisz problem w polskiej rehabilitacji cały czas, która moim zdaniem kuleje. W formie dostępności, przełamania ludzkiego? Nie wiem.

Jeśli chodzi o przełamanie ludzkie to dostrzegałbym pewien problem na linii lekarz-terapeuta. Tutaj mogłoby być jakieś większe porozumienie. Na zasadzie niektórzy mówią po operacji np. że nie potrzebuje pan nic, jest zrobione świetnie, niech pan nic nie robi, nie idzie nigdzie. Są tacy pacjenci, którzy nie trafiają i są sceptycznie nastawieni. Bywają też sytuacje o których mi opowiadają pacjenci, że im ktoś opowiedział o fizjoterapeucie, który im nie pomógł albo pogorszyło się, stracił pieniądze. Takie sytuacje zdarzają się w każdym środowisku – stomatologów, lekarzy, fizjoterapeutów. Często ci ludzie będą sceptyczni, żeby skorzystać z usług albo myślą, że nie trzeba, bo jeżeli ktoś, kto ma autorytet duży i ich nie kieruje – to uważają, że nie trzeba. Z drugiej strony, coraz więcej widzę w mediach czy na instagramach sławnych osób albo ludzi, którzy są sportowcami, coraz częściej widzę, że robią jakąś relację od fizjoterapeuty, że byli u fizjoterapeuty – więc myślę pod tym kątem akurat się poprawia. Ale jest to oddolne, czyli jest to po prostu działalność ludzi pop kultury czy ludzi medialnych. I oni uświadamiają ludziom, że powinni, a może modnym by było pójść [śmiech]. Nie. Żartuję.

No, to też pewna moda. Modę wytworzyć, bo każdy chce mieć dzisiaj białe zęby, dlaczego nie chcemy mieć dobrego ciała?

Równie dobrze tak.

Kiedyś słyszałem, że Polska jest jednym z pięciu krajów europejskich najbardziej otyła, to tak samo nas dotyka i uważam, że ta rehabilitacja tutaj może pomóc i zrobienie mody na …

Na ruch.

Nazwijmy to na ruch, no tak. Chciałem powiedzieć biały ruch, żeby były białe zęby [śmiech].

[śmiech]

Dobry ruch. To by było myślę super i szkolenie się też. No, bo ruch – ok, powiedzmy, że osoba, której nie boli, może się dobrze ruszać u rehabilitanta. A osoba którą coś boli, może szukać pomocy nie tylko właśnie u ortopedy. A czy udało Ci się pracować z doktorem ortopedą i mieć to, jako sukces, że to się dalej – w dobrych kontaktach?

Nie pracuje u mnie, ze mną żaden ortopeda, ale współpracuję z kilkoma ortopedami nieoficjalnie, czyli po prostu polecamy siebie wzajemnie na zasadzie takiego luźnego związku.

Da się?

Tak- oczywiście.

Ta twoja wiedza powiedzmy na poziomie skręcenia, gipsowania, o czym wspominaliśmy wcześniej, moim zdaniem jest zupełnie inna od tego, co będzie mówił lekarz. To nie ma tam konfliktu później kto ma rację?

Jeśli chodzi o tych ortopedów, których ja polecam, albo lekarzy do których kieruję pacjentów, jeżeli potrzebuję konsultacji, to są to osoby które wiem, że mają świeższą wiedzę w tej dziedzinie. Minimalizuję więc ryzyko, że zostaną włożeni w jakieś niepotrzebne unieruchomienia, albo namawiani na jakieś operacje, które może na tym stadium nie są jeszcze konieczne. A jeśli chodzi o ten ruch i to, co powiedziałeś, może takiej higieny osobistej. Tak jak ludzie pijący kawę chodzą do dentysty, żeby zdjąć kamień, a to tak samo i tu jest racja, że mogliby ludzie siedzący chodzić do fizjoterapeuty, żeby móc się ruszać. Ten ruch też jest jakąś formą diagnostyczną. Jeżeli pójdzie się ruszać…

I zobaczysz, że coś jest nie tak.

Tak.

Nawet nie może się podrapać po szyi, bo ta ręka mu nie chodzi w tą stronę.

Więc jak ktoś przychodzi i mówi, że przez sport do kalectwa to ok – rozgraniczmy tu coś. Miał pan problem, bo miał pan operację, po której nie otrzymał pan pomocy, która powinna nastąpić albo miał pan gips, po którym nie otrzymał pan fizjoterapii, która powinna nastąpić i dzisiaj nie może pan ćwiczyć dlatego. Więc ten ruch dał panu diagnostykę, dlatego się widzimy, więc to też jest jakaś droga. Tak jak robisz kurs i idziesz później na drugi kurs, bo tam kogoś poznajesz – tak samo tutaj. Idziesz się ruszać – o, poznajesz problem i zaczynasz go rozwiązywać.

Teraz powinniśmy zrobić przerwę na ruch, bo już siedzimy 1,15 h. Teraz co – pompki?

Nie, parę skłonów [śmiech]

Ruszanie głową, gimnastyka, cztery ruchy, cztery, hop, hop.

No dokładnie.

Gdzie będzie Wojtek za dziesięć lat? Jakie masz plany?

Wciąż w gabinecie [śmiech]. Nie wyobrażam sobie nie pracować z pacjentami, więc za dziesięć lat widzę siebie w takiej formie, że pracowałbym sześć godzin w ciągu dnia cztery razy w tygodniu [śmiech]. Teraz pracuję cztery, ale w sumie około 50 godzin – więc wiesz. Tutaj więc bym siebie widział. I też chciałbym tą wiedzą dzielić się z czasem, może w większym stopniu niż teraz, z ludźmi którzy poszukują. Może nawet w formie superwizji. Dla ludzi, którzy chcieliby przyjść zobaczyć, ocenić ich pracę. Bo tak naprawdę w tym kierunku też powinien iść rozwój fizjoterapeutów, czyli takie superwizje, praca w gabinecie u kogoś bardziej doświadczonego, żeby dostawali feedback. Tak de facto to najwięcej można powiedzieć dało mi obserwowanie na kursach, na kursie w którym asystowałem kilkukrotnie. Mogłem rozmawiać, konfrontować swoje potrzeby i też superwizje musiałem odbywać, żeby zdać ten egzamin międzynarodowy. Reasumując więc: widziałbym się jako osobę, która będzie trochę mniej pracować, może więcej działać dydaktycznie, może w sposób taki konsultujący.

Na uczelni?

Hm, uczelnia…

Dużo osób z naszego kierunku, z naszego rocznika zostało, albo wraca teraz. Mam kilka informacji, że kilka osób tak jak był Kamil Goleń.

Tak.

Wraca i będzie uczył metodyki i ćwiczeń siłowych na AWF-ie za profesora Trzaskome, który nie żyje. Czy Twój kierunek byłby taki sam? Jest to Twoim marzeniem zostać na AWF-ie i zmienić trochę ten AWF?

Jest to bardzo dobry ruch, żeby zmienić w ogóle system nauczania i w ogóle wielkie brawa dla Kamila, bo wierzę, że wprowadzi tam mnóstwo dobrej i nowoczesnej wiedzy dla wszystkich fizjoterapeutów i ludzi z innych kierunków. Mógłbym się na to pokusić. Oczywiście jeżeli uczelnia by mnie chciała, od tego zacznijmy [śmiech].

Może pan Bartosz Molik będzie słuchał. Ja też, ja też chcę [śmiech].

Pozdrawiamy. Tak, ale jeżeli byłaby w ogóle taka propozycja, możliwość i chęć – to tylko i wyłącznie na takich zasadach, żeby nie kolidowało to z pracą z pacjentami, bo uczelnia to też jednak wymaga dużego poświęcenia swojego czasu. Wszystko, więc zależy od warunków w jakich to by było przeprowadzane. Czasami prowadzi się zajęcia z których niekoniecznie się specjalizuje np. doktorant fizjoterapii ma prowadzić zajęcia z tańca. Spotkałem się z takimi sytuacjami.

Nie dałbym rady. Musiałbym cały czas pić.

[śmiech] Dla swobody ruchu.

Tak.

Więc nie oszukujmy się – jeżeli byłoby to na jakiś normalnych warunkach to nie mówię nie.

Doktorat?

Na chwilę obecną za mało czasu.

Ale myślisz o tym? No dziesięć lat masz, takie zadałem pytanie.

Nie no, dziesięć lat to jest naprawdę dużo. Dwa lata z nich i może być gotowe.

Myślisz, że to jest fajniejsze niż robienie szkoleń?

Znam ludzi, którzy miewają stopień licencjata i są naprawdę na świetnych stanowiskach. Na takich, o których ludzie marzą żeby na nich być, więc nie przekładałbym tego na sukces – stopień naukowy który mam. Są doktorzy fizjoterapii, którzy w ogóle nie pracują w gabinecie, albo bardzo mało i np. niekoniecznie gdzieś tam szkolą się dalej.

Ruszasz się?

Staram się.

Co robisz?

Co robię. Hm. Zależy kto słucha…

[śmiech]

[śmiech] Staram się. Joga nie, niestety to nie jest mój konik. Ostatnimi czasy staram się przynajmniej dwa razy w tygodniu. Różnie to wychodzi ze względu na obowiązki w domu i dzieci…

A to się ruszasz z dziećmi na pewno.

No z dziećmi ruszam się oczywiście. Podrzucanie, tarzanie na podłodze. Na pewno co najmniej godzinę dziennie tego jest. Staram się tak z dwa razy w tygodniu trenować na siłowni jakiś trening funkcjonalny.

Złe słowo.

Złe słowo? Takie bardzo ogólne, nie? Wszystko i nic.

Dokładnie.

Trening z Kettler, snatche, tureckie wstawanie, pressy, swingi. Funkcjonalne ćwiczenia, które dają dobry core, dobre wzmocnienie mięśni pośladkowych, których nie używamy jak siedzimy, albo wieszamy się na osobie przy stole po paru godzinach, przysiady, wykroki tego typu rzeczy. Plus stretching, bo niestety, ale też łatwo zesztywnieć stojąc. Trochę lepiej niż siedzieć, ale…

Znaczy mamy dużo uważam ruchu przy tym stole.

Tak, oczywiście. W żadnej innej pracy nie mógłbym pracować tyle ile pracuję niż w fizjoterapii. Chodzenie przy stole itd.

A co zamierzasz, co chciałbyś jeszcze robić w ruchu? Gdzie Cię ciągnie? Masz kettle. Jogi nie, bo mówisz, że to nie twoja bajka.

Znaczy nie mówię, że to nie moja bajka. Po prostu jest to dla mnie bardzo trudne. Od zawsze uprawiałem dyscypliny za młodu szybkościowe, albo siłowe, więc dla mnie taki ruch nie jest stworzony. Oczywiście dbam o ten streching przed, po treningu, ale chciałbym udoskonalić trochę swój kitesurfing. Tutaj, jeżeli znajdę tylko czas na wyjazd, może już w przyszłym roku, to chcę wrócić do tego i mieć na to trochę czasu.

To jest Twoje hobby?

To było moje hobby z przeszłości, w które chciałem wejść bardziej. Moja żona uprawia windsurfing bardziej intensywnie, więc siłą rzeczy jeździliśmy często nad morze w różne miejsca i tam zacząłem ten kitesurfing. I tutaj naprawdę, daje taki zastrzyk adrenaliny i poczucie wolności, że nie wyobrażam sobie lepszej odskoczni.

Co jeszcze tą odskocznią jest dzisiaj dla Ciebie? Gdzie się relaksujesz, gdzie ten stres czy tą złą energię, którą niestety czasami przynoszą pacjenci i rękami ją zabieramy, niektórzy w to wierzą niektórzy nie, ale coś w tym może być – gdzie ją starasz się usunąć z siebie?

Czas z rodziną. Staram się wtedy minimalizować odbieranie telefonu, minimalizować w ogóle korzystanie z niego, spacery, od czasu do czasu udaje mi się wyrwać, właśnie dwa razy w tygodniu chciałbym spędzać na siłowni. To też jest czas dla mnie. Też czasami potrzebna jest cisza jak dobrze wiemy po dziesięciu godzinach rozmów. Potem człowiek wraca do domu…

A żona: a co było?

Dokładnie. Niestety moja żona już się nauczyła i tak się mnie pyta: „co mówiłam?” to ja już nauczyłem się wypowiadać jej ostatnie zdanie, więc wtedy następuje pytanie: „a wcześniej?” [śmiech] – i jestem spalony. Ale to jest normalne, też to rozumie, że czasami patrzy się w ścianę i nic do mnie nie dociera.

Albo trzeba obejrzeć jakiś głupi serial.

Tak jest. On też jest jakąś taką złudną formą odpoczynku, bo chcemy zrobić coś dla siebie, ale nie daje nam to odpoczynku naszego układu nerwowego, więc lepiej byłoby posłuchać muzyki albo się przejść, ale chcemy z jednej strony odpocząć, jesteśmy zmęczeni, a z drugiej strony coś zrobić – kończy się to na takiej formie.

Uczysz ludzi już rehabilitować. Czy bierzesz studentów sobie na praktyki, czy nie myślałeś jeszcze o tym? Czy to będzie cel na 2020, który Dachowski Ci zrobił?

[śmiech] Challenge. Zdarzają się osoby, które zgłaszają się na praktyki albo pytają o staż. Godzę się na te praktyki. Różnie to bywa, jeśli chodzi o czas i czasami to koliduje z zajęciami. Mogą przychodzić np. wtedy, kiedy ja nie mogę, więc zdarza się. Ale to prawda, jest to ciekawe i pomyślę, aby robić to częściej Michale. Będzie challenge [śmiech].

Sprawdzimy to. Rękawica została rzucona.

I podniesiona.

To jak masz kontakt z tymi studentami, to uważasz, że oni doganiają nas? Mamy oddech na plecach, jako terapeuci z innym doświadczeniem, czy jednak widzisz, że ten kwiat polskiej młodzieży jak nazwano to kiedyś, nie chce nas gonić. Czy masz jakieś zdanie na ten temat, czy jednak za mały kontakt?

Zdanie mam takie, że możemy od nich się uczyć zapału, bo ten zapał z czasem po iluś tam kolejnych kursach trochę moim zdaniem się stabilizuje, więc czasami naprawdę można to chłonąć prowadząc z nimi zajęcia, albo rozmawiając z nimi. Człowiek wychodzi taki uskrzydlony, że oni chcą wiedzieć, widać, że pytają, są dociekliwi, dlaczego tak a nie inaczej. I to też mnie prowadzi do samorozwoju, bo wiem, że kurczę – musze doczytać. Jak się bierze studenta na praktyki, albo na staż, no to tak samo to jest człowiek, który kontroluje twoją wiedzę. Musisz uważać, co powiesz.

I który zadaje głupie pytania.

[śmiech] Nie no nie zawsze głupie.

Tak, ale głupie pytanie kiedy musisz powiedzieć „hm… nie wiem’.

Tak, tak pacjent słucha…

Ja zawsze mówię, żeby nie zadawać pytań przy pacjencie, bo może źle wyjść. Nie na wszystko mamy odpowiedź. Jak czegoś nie wiemy, albo nie chcemy do końca powiedzieć pacjentowi, bo wiemy o czymś, ale nie będziemy go straszyć.

Tak to prawda, bo też będąc w gabinecie, musimy w jakiś sposób stwarzać poczucie bezpieczeństwa i zaufania dla tej osoby, która przychodzi. Trzeba mieć wypisane na twarzy, że wiem co robię i możesz mi zaufać.

Dokładnie. Po tym podcaście będziesz sławny.

[śmiech]

Więc jaką masz radę dla młodych fizjoterapeutów?

No to musisz mieć dużo więcej lajków niż ja [śmiech].

Nie no myślę, że udostępnisz to i wszystkie Twoje trzysta osób zobaczy to.

Oj.

Jakoś nie pamiętam ile masz, nie wiem.

Nie, bo patrzysz tylko na Instagram, wiesz [śmiech]. Tam mniej działam.

Jaką masz radę dla młodych fizjoterapeutów? Jako ten z mini doświadczeniem terapeuta manualny – co student rehabilitacji powinien?

Student fizjoterapii powinien w uporządkowany sposób zdobywać wiedzę. Może inaczej – porządkować wiedzę, którą zdobył. Bo dzisiaj spotykam się coraz częściej z ludźmi na kursach, którzy np. są zaraz po studiach i mówią mi, nie na tych co prowadzę, tylko w których uczestniczę, mówi mi że był na kursie igłowania dwa tygodnie temu, ale dzisiaj już jest na kursie FM-u i igłowanie – zupełnie zapomina o nim. Już w ogóle tym nie pracuje. Albo na kursie Kaltenborna albo Maitland, albo inna terapia manualna – idzie na kurs FDM-u i zapomina, co było na kursie Maitlanda albo innych. Nie wyrzucajcie tej wiedzy. Weźcie z niej co najlepsze i starajcie się studenci, bądź fizjoterapeuci to porządkować. I starajcie się ze wszystkiego wyciągnąć to, co najlepsze i najważniejsze i co będzie dobre dla waszych pacjentów, czyli sposób rozmowy, sposób diagnostyki… Czasami warto do tego wrócić, jeżeli jest jakiś problem. I niech kolejny kurs będzie rozwinięciem, a nie czymś zastępczym. Czasami nie dajemy sobie czasu na to, żeby popracować pewną metodą i wyciągnąć z niej, co najlepsze, bo robimy następny kurs. Bo czują fizjoterapeuci ten oddech na plecach: „kurde, kumpel już zrobił igły, FDM, manipulacje krótkodźwigniowe, jest na drugim roku osteopatii, a ja jestem tylko po jednym szkoleniu”. Czasami, mimo tej różnicy, dysbalansu pomiędzy tymi szkoleniami, można i tak być świetnym terapeutą, jeżeli będziesz wiedział, co robisz, po co to robisz i z rozwagą jakąś dobierzesz następne kursy. I dasz czas tym technikom na to, żeby urosły w twoich rękach. Po kursie masz śrubokręt powiedzmy płaski. To ty musisz nim otwierać puszkę na przykład [śmiech].

Ja myślę, że to było piękne zakończenie tego odcinka. To był już trzynasty odcinek serii Dachowski Pyta, a moim gościem był…

Wojciech Długołęcki

Wojtku, dziękuję Ci bardzo za to spotkanie i myślę, że ten odcinek będzie jednym z najlepszych odcinków tego podcastu dzięki Tobie.

Aaa mówisz tak każdemu i tak [śmiech].

Nie. To jest pierwszy raz.

Bardzo się cieszę. Dzięki za zaproszenie i naprawdę bardzo miło się rozmawiało.

Jakieś jeszcze zdanie na koniec do wszystkich? Masz jakieś takie przesłanie, motto życiowe, które Ci przyświeca?

Ostatnio takie motto, które staram się wdrożyć w życie to jest work-life balance [śmiech].

[śmiech] Dobre. To tak zakończymy odcinek. Work-life balance, oby trzynasty odcinek nie był pechowy, mam nadzieję, że dla was też nie będzie i zapraszam na kolejny odcinek, a z kim – dowiecie się już niedługo. Pozdrawiam serdecznie.

Pozdrawiam.

O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?

  • 1 : 10 - Co można wynieść ze studiowania fizjoterapii?
  • 7 : 23 - Początki kariery zawodowej.
  • 13 : 55 - Kursy i szkolenia warte polecenia.
  • 16 : 15 - Prowadzenie szkoleń- od czego się zaczęło?
  • 24 : 18 - Czy metoda FDM dalej się rozwija?
  • 27 : 46 - Umiejętności miękkie i ich miejsce w terapii.
  • 30 : 20 - Kim jest terapeuta manualny?
  • 32 : 15 - Czy każde skręcenie powinien obejrzeć fizjoterapeuta?
  • 42 : 56 - Czy są pacjenci z którymi lepiej nie pracować?
  • 51 : 07 - Skąd czerpać wiedzę?
  • 56 : 24 - Jak wybrać odpowiednie szkolenie dla siebie?
  • 58 : 52 - Ile czasu zajmuje zapełnienie grafiku w gabinecie?
  • 68 : 12 - Plany na przyszłość.